Przygoda z Naturą

 CYRANECZKA

       Na drewnianej półeczce, od dawna na honorowym miejscu wśród moich myśliwskich trofeów stoi maleńka cyraneczka.  
  Przemkowskie stawy, teraz park krajobrazowy. Przemkowscy myśliwi serdeczni, przyjaźni - wielu już w krainie wiecznych łowów. I tylko została pamiątka, moja maleńka cyraneczka na drewnianej półeczce.   
   Pamiętam, szliśmy wtedy we trzech - Jurek, Maciek i ja ...a tu nagle znad trzcin zafurczała kaczka. Jeszcze nie spojrzałem, jeszcze nie uniosłem broni, jak Jurek szybkim składem zrzucił ją na groble
 - Dobry jest! - pomyślałem.
 - Niska i łatwa - uśmiechnął się.
   Byłem tu pierwszy raz, ale o Jurku słyszałem wcześniej ... wysoki, szczupły, kędzierzawy, z przyjaznym uśmiechem. Chwalono go. O Maćku też słyszałem ... nieco młodszy, krępy i też wysoki ... jego szerokie ramiona prawie zlewały się z głową, Mówiono, że strzela w przyklęku obracając korpusem.  
  Polowaliśmy na terenie gospodarstwa rybnego w Przemkowie. Ponad tysiąc hektarów lustra wody poprzecinanych tylko wąskimi groblami. Stawy duże, pas trzcin wokół i kępki szuwarów na wodzie. A ptactwa bez liku. Kwakania, gęgania, pohukiwania jak nigdzie na świecie.    Stanąłem w miejscu, gdzie grobla przechodzila łukiem, gdzie samotnie rosła niewysoka brzózka.
 - Zostań tutaj! - powiedzieli i poszli.
 Jurek może trzydzieści metrów ode mnie, a Maciek jeszcze dalej.
   Przyszliśmy na wieczome przeloty, w czas kiedy kaczki, zanim pochłonie je ciemność, wyruszą w podniebne szybowanie i będą na strzał. Jeszcze było wcześnie, pojedyncze sztuki wprawdzie fruwały w różne strony, ale były wysokie, wypatrywały myśliwych i zmieniały kierunek lotu. Wzdłuż grobli, zupełnie nisko, jakby wiedzac, że są pod ochroną, defilowały perkozy. ZCyraneczkarobiłem wizurkę i lornetując przez szuwary, rozpoznawałem krzyżówki, głowienki, podgorzałki, czemice i dużo mew ... niektóre w nierównym locie też już ślizgały się ponad groblami. Trochę dalej widziałem setki dzikich gęsi, A zupełnie blisko bielą lśniły łabędzie.
   Czasem ktoś strzelał. Ponad wodą grzmot niósł daleko, odbijal się echem i wracał dając zapowiedź późniejszej kanonady. Lekki wiaterek szemrał w trzcinach, marszczył wodę i na drobnej fali kołysał niezliczone ilości ptactwa. Niedługo potem senne dotąd ptaki jakby coś ożywiło, podfruwały z miejsca na miejsce, trochę wzlatywały i chlupiąc znów opadały na wodę.    
   Wtedy kilka razy tuż nade mną przeleciało jakieś bardzo ożywione stadko i już się złożyłem, ale w ostatniej chwili dojrzałem długie, cienkie dziobki i rozpoznalern bekasiki. Bystre, w dużej   liczbie lecąc niewysoko, odważnie prowokowały pewnie też wiedząc, że do nich się nie strzela.   
   Zaraz ruszyły gęsi ... z dala od grobli prawie pionowo wzbijaly się i z wysoka nawołując głośnym gęgotem, krążyły formując klucze. I ze świstem, nisko ponad nami przeleciały łabędzie. I dopiero one jakby przecięły wstęgę, bo zaraz w niezliczonej ilości trzepocząc skrzydłami na różnych wysokościach, wystartowały kaczki. A na wszystkich groblach zagrzmiała kanonada.  
  Widziałem, jak strzelał Maciek. Widziałem Jurka w przyklęku ... w wysokich trawach ledwie było go widać, ponad nim sterczały lufy jego strzelby ... zobaczyłern wiązkę śrutu i spadającą kaczkę. Widziałem, jak gdzieś na sąsiedniej grobli ktoś strącał z bardzo wysoka. Strzelał często i celnie. Z oddali wydawało się, że kaczki same spadają na groble …. bo dopiero nieco później słychać było odgłos wystrzałów. Byl to Wieslaw G. – ówczesny mistrz olimpijski w skacie.     
  Potem przy ognisku, kiedy zrobiono pokot, poznałem kilku innych miejscowych myśliwych - Zdzicha, Władka, Staszka. Sądząc po sukcesach, w strzelaniu do pióra nie bardzo ustępujących mistrzowi.  
 Tymczasem przeloty wciąż się nasilały i pewnie strzelali już wszyscy - ja też co chwilę podnosiłem strzelbę i posyłałem śrut za kaczkami, aż opróżniłem kilka paczek naboi, a ptactwa wciąż przybywało. W uformowanych kluczach i pojedyńczo, na różnych wysokościach latały jakby lekceważąc to, co działo się na ziemi. Pamiętam, jak kończył się dzień, jak słońce zniżyło się do horyzontu, jak poczęło stygnąć i jak z zapadającym zrnrokiem staw bez jego światła, stawał się szary z jesienną nostalgią.  
  I właśnie wtedy strzeliłem moją cyraneczkę. W chybotliwym, szybkim, cichym locie wystartowała z pobliskich szuwarów, a ja odruchowo przyrzuciłem broń, strzeliłem i ona spadła wprost pod moje nogi.    Maleńka cyraneczka, na maleńkiej drewnianej półeczce rzeźbionej w dębowe liście, od lat na honorowym miejscu wśród moich myśliwskich trofeów.  
  Przemkowskie stawy - od dawna park krajobrazowy. Przemkowscy myśliwi - serdeczni, przyjaźni – wielu już w krainie wiecznych łowów.  
  I tylko została ta pamiątka. Moja maleńka cyraneczka na drewnianej półeczce.

Autor: Witold Wnukowicz
 Opowiadanie to pochodzi z książki:
  "Z wędką i strzelbą – Opowiadania"
 Przedruk za zgodą autora

OSTATNIE ARTYKUŁY: