(Część 2)
Stację Madre Selva (Biological Research Station), oddziela od rzeki Rio Orosa wąski, około 200 metrowej długości kanał, którego brzegi porasta dziwicza dżungla wdzierająca się swoją niepochamowaną zachłannością wprost do wody. Mimo nocnej pory, sternik Eduardo pewnie kieruje nasz statek w ten wodny kanał –ostatni dzisiaj odcinek naszej rzecznej podróży
Trochę niepewni o „nocny atak” wszystkiego co żyje
w dżungli, ostrożnie gramolimy się ze swoimi bagażami po trapie na ląd,
gdzie wita nas gospodarz ośrodka, Devon Graham (President of Project
Amazonas), który stąpa po nocnej trawie na.....bosaka. Moje wyobrażenie
podsuwa mi natychmiast wszelkie latające, pływające i pełzające robactwo
czające się zapewne wszędzie dookoła, gotowe nas pożreć już na samym
początku pobytu tutaj. Więc przezornie nie naśladuję Devona tego
wieczoru pod względem tak bliskiej symbiozy z naturą. Parę dni później
kiedy mój system samozachowawczy zmalał znacznie pod wpływem cudownej
amazońskiej natury, odważyłem się spacerować na bosaka, ale tylko w
dzień i niezbyt długo, oglądając uprzednio prawie każdą trawkę.
A chwilę po „wyładowaniu” wszystkich uczestników
na twardej ziemi ( a raczej murawie), i udzieleniu nam paru podstawowych
informacji i wskazówek dotyczacych zachowania się w tych nieco
ekstremalnych warunkach, zostajemy rozlokowani do swoich „apartamentów”.
Nasze sypialnie to osiatkowane (lub nie) drewniane wiaty na palach,
pokryte palmowymi liśćmi, wypłowiałymi od słońca i tropikalnych deszczy
(a mimo to nie przepuszczające ani jednej kropelki deszczu!), w których
na pełnej szczelin drewnianej podłodze ustawione były namioty z siatkami
na ściankach i dwoma drewnianymi pryczami wyścielonymi materacami. Może
nie king size ale na tyle wygodnymi, że nawet najpotężniejszy uczestnik
tej wyprawy, ksiądz Sławomir Czalej, nie miał problemu ze spaniem.
Jako swojego współspacza, ksiądz otrzymał od organizatorów mnie i mam do dzisiaj nadzieję, że pewne łaski przeszły na mnie od niego podczas tych paru podzwrotnikowych nocy a i parę grzesznych chwil w moim życiu zostało mi zapewne odpuszczone. Uwielbiam spanie w takich przewiewnych warunkach, które mi żywcem przypominają noce spędzone na obozach harcerskich, na pryczach wyściełanych słomą, czy spanie na poligonach pod wojskowymi pałatkami, w których budziłem się rano niejednokrotnie w wodzie po gwałtownych letnich burzach. Mnóstwo nocy spędzonych na rybach (każdy ma swojego bzika) pod rozgwieżdżonym niebem, także nie da się zapomnieć. Tak więc nasze „kondominium” miało tą zalete, że świerzego powietrza nasiąknietego zapachem dżungli, dostarczało nam 24 godziny na dobę-Air Conditions jeszcze nie „zamontowano”. A jako specjalny dodatek, możliwość odwiedzin skorpionów, tarantul i innych „przyjemniaczków” (węży i żmij także) przez szczelinowatą podłogę.
Jestem do dziś pełen podziwu dla pań (Basi, Bożeny,
Ewy, dwóch Lucynek i Tereni) śpiących w tej samej wiacie, w takich
samych warunkach i nie korzystających z możliwości spania na statku,
gdzie zamelinował się na okres pobytu tutaj, Stan. Fakt, iż codzienne
dawki „witaminy” na dobranockę (jako że TV nie było) pomagały im
uspokoić choć odrobinę swoje obawy oraz wzmacniały nadzieję przeżycia do
rana-mnie także!
Parę minut przed spotkaniem z Morfeuszem podczas tej pierwszej nocy, rozkoszowałem się z zachłannością wygłodniałego wilka, nieskazitelnie czystym powietrzem i odgłosami tajemniczej dżungli wbijając wzrok w nieprzeniknioną ciemność, która zasunęła swą czarną kurtynę, natychmiast po wyłączeniu agregatu prądotwórczego. W tej nieprzeniknionej ciemności straciłem całkowicie poczucie czasu i przestrzeni, ale na krótko bo usypiam prawie „w locie”, kiedy przykładam głowę do poduszki.
Dziwny szmer po kilku godzinach snu, zmusza mnie do otwarcia oczu (bez wielkiego entuzjazmu zresztą), które i tak nie odbierają nieobecnego światła. Po krótkiej chwili utożsamiam ten szmer z kroplami tropikalnego deszczu. Padając na różne gatunki roślin i drzew o różnorodnych kształtach i budowie liści, wydają przy zetnięciu się z nimi różniące się między sobą dźwięki-szmery powtarzające się w kilkusekundowych okresach czasowych. Wsłuchuję się uważnie z lubością w tą scharmonizowaną deszczową orkiestrę, którą dyryguje największy i najdoskonalszy kompozytor na świecie-Natura. Wiem, że tych parę godzin dzielących mnie do porannego brzasku, nie prześpię tej nocy, aby nie uronić żadnej minuty gry tej deszczowej orkiestry. Dookoła idealna cisza przerywana na krótko cichym pochrapywaniem któregoś ze śpiących uczestników.
Ta cisza, ciemność, relakasujący szmer kropelek
deszczu i świadomość bliskiego istnienia amazońskiej dżungli, na bez
mała wyciągnięcie ręki, przenosi mnie w stan porównywalny chyba do stanu
nieważkości. Nie próbuje tego przerwać, zostawiając to zadanie pierwszym
oznakom brzasku, ukazującego się najpierw w koronach najwyższych drzew
palmowych ociekających strumieniami płynacych zeń deszczu, których
krople próbują strzepnąć ze swych liści choć bez widocznego efektu. Bez
ciepłych promieni słońca schowanego za grubą powłoką chmur, ich wysiłki
były z góry skazane na niepowodzenie. Wsłuchuję się uważnie w nieśmiałe
i pojedyńcze trele zmokniętego ptactwa, których taki deszczowy poranek
nie zachęca zbytnio do zalotów i popisywania się swoim śpiewem.
Śniadanie, składające się z omletów, dużej ilości świerzych owoców, soków, pieczywa, herbaty i nieodzownej kawy (nawyk z cywilizacyjnego świata), smakuje wybornie. Dzisiaj organizatorzy przewidują dzień bez żadnych zajęć, abyśmy się mogli nieco „wyciszyć” od zgiełku uciążliwego świata w którym żyjemy na codzień a także abyśmy odczuli w sobie bliskość amazońskiej przyrody, gdzie wszytko jest nam jeszcze obce.
Korzystając z wolnego czasu zaczynam poznawać naszą bazę – Madre Selva (Matka Dżungla), która została wybudowana w dziewiczej dżungli w 1984 roku z inicjatywy Alberta Slugockiego. Spędzimy w niej 5 kolejnych dni. Pięć dni, odcięci praktycznie od świata, bez radia, telewizji, (brak zasiegu sygnałów) i telefonów. Jedyne połaczenie z cywilizowanym światem to rzeka oraz telefon satelitarny będący na wyposażeniu bazy. Do najblizszego szpitala w Iquitos, „zaledwie” około 150 km wodnej podróży, więc w nagłych drobnych przypadkach zachorowań, trzeba się zdać na podręczną apteczkę w bazie lub ...okolicznego szamana. Na szczęście nasza grupa uniknęła tego typu niespodzianek. W drugiej grupie, która przyjechała tuż po naszym wyjeździe, jedna z uczestniczek -Natalia, została ukąszona przez skorpiona (nie sprawdziła dokładnie butów przed ich założeniem) a na terenie samej bazy pod wiatą jadalni- znaleźli anakondę.
W skład bazy Madre Selva, wchodzi osiatkowana
wiata służąca za jadalnię i kuchnię, wiata „naukowa” w której jest
pomieszczenie do nauki dla studentów (kiedy tu przebywają) wraz z
małą biblioteczką, gablotami z okazami amazonskiej flory i fauny oraz
punkt medyczny. Ponadto jedna duża i dwie małe wiaty sypialne oraz
budynek na płycie cementowej z palmowym dachem i siatką zamiast sufitu,
w której znajdują się natryski i ubikacje. Woda, czerpana z rzeki Rio
Orosa i magazynowana w żelaznym pojemniku na palach (miniaturowa wieża
ciśnień), jest ocieplana promieniami słonecznymi i jest ciepła tylko dla
paru pierwszych użytkowników poranej kąpieli. Ale w parnej dżungli i
mocno przygrzewającym słońcu, nie był to żaden problem, gdyż zimny
prysznic pozwalał na komfort odrobiny chłodu dla nas – choć na krótko.
Na szczęście o tej porze nie dokuczają jeszcze podzwrotnikowe upały,
które pojawią się zaraz po zakończeniu pory deszczowej.
Do stacji tej, należy też statek rzeczny o
wyporności 50 ton -M/F TUCUNARE (nazwa indiańska popularnej ryby żyjącej
w wielu rzekach Ameryki Południowej), który został wybudowany w Iquitos
w ciągu sześciu miesięcy od podstaw według projektu Alberta Slugockiego,
w 2001 roku. Do jego budowy użyto bardzo twardego drzewa (tzw. żelaznego)
– Itauba Negra, które rośnie w amazońskiej dżungli. Jest ono odporne na
działanie wody, ale statek wymaga stałej konserwacji ze wzgledu na różne
glony i bakterie żyjące w wodzie oraz czynniki atmosferyczne. Także
według projektu pana Alberta została wybudowana przez pracowników bazy
na jej obrzeżu, 50-cio stopowa (17m+/-) drewniana wieża obserwacyjna.
Widok jaki rozpościera się z niej na gęsty kobierzec zieleni utworzony
przez korony pnących się ku słońcu drzew, wart był wysiłku, aby się tu
dostać -stwierdziła Ewa Gabrynowicz i Teresa Kossakowska. Obydwie panie
dzielnie dotrzymywały tempa panom podczas wspinania się na podest
obserwacyjny a jeszcze dzielniej trzymały się kurczowo .....drewnianych
poręczy. Uprzedzam pytania-windy jeszcze na wieży nie ma ale....
sponsorzy chętnie witani. Wieża ta jest doskonałym punktem służącym do
obserwowania, ptactwa, małp i wykonywania wspaniałych zdjęć.
Cała stacja jest rozlokowana na małej polanie na południowym brzegu rzeki Rio Orosa, nad wspomnianym już kanałem, skąd wszystkie ścieżki w różnych kierunkach, prowadzą prosto do otaczającej nas zewsząd amazońskiej dżungli. Częstymi gośćmi w bazie są studenci, prowadzący tu badania flory i fauny pod kierunkiem dr Devona Grahama, który w cyklach 6-cio miesięcznych dzieli czas pomiędzy uczelnią na Florydzie a amazońska dżunglą.
Parę miesięcy w roku spędza tutaj też Albert Slugocki (former President of Project Amazonas), choć ten obecny pobyt z nami, będzie już jego ostatnim, po 25 latach przebywania w dżungli i wśród Indian z plemienia Yaguas. Swoim doświadczeniem i wiedzą będzie się dzielił ze swoimi następcami z domu na Florydzie. Stacja naukowa Madre Selva należy do Project Amazonas Inc, który został założony przez Alberta Slugockiego w sierpniu 1994-go roku. To właśnie na ten projekt, oddał on 2000 hektarów dżungli będącej jego własnością. Godne naśladowania działania tej organizacji doskonale charakteryzuje zdanie z jej statutu-“Non-Profit Humanitarian Organization Dedicated to the Protection of the Peruvian Tropical Rain Forest, and its Native People through Conservation, Reserch, Education, Medical Assistence and Suistainable Development in the Amazon.
W miarę możliwości finansowych, dostarcza też indiańskim dzieciom pomoce szkolne tym cenniejsze, iż nie można ich kupić w „księgarni za rogiem”.W skład projektu Amazonas wchodzą także dwie inne stacje w dzikiej dżungli.
Pierwsza, The Paucarillo Forest Reserve położona jest także nad Rio Orosa a druga-The Sabalillo Forest Reserve- nad Apayacu River, która jest małym dopływem Amazonki. W języku Indian Yaguas -Paucari – to nazwa małego ptaszka żyjącego w dżungli a Sabalillo to nazwa ryby żyjącej w tutejszych rzekach.
Działalność Project Amazonas to nie są tylko słowa
na papierze, ale kryją się za tym konkretne działania. To dzięki
inicjatywie ludzi zaangażowanych w jego działalność, rząd peruwiański oddał
w dzierżawę Indianom z plemienia Yaguas 15 tysięcy hektarów dżungli na
okres 25 lat. Zapobiegło to dzikiej i rabunkowej gospodarce tych terenów
(wycinka drzew) przez firmy dla których liczyły się tylko
pieniądze-nieważne, że kosztem Indian i amazońskiej przyrody. Na
wyciętych w sposób rabunkowy terenach dżungli, już nigdy nie odrodzi się
taka sama dżungla, gdzie na powierzchni 1 km. kwadratowego, żyje w
zgodnej i skomplikowanej sybiozie, około tysiąca gatunków flory. A wiele
gatunków flory i fauny, ginie bezpowrotnie po wyrębie dżungli, gdyż tej
współzależnej symbiozy nie ma możliwości odtworzenia na ogołoconych z
drzew terenach.
Dzięki inicjatywie Alberta i Devona, 2-4 razy w roku są organizowane ekspedycje medyczne w głąb dżungli, gdzie nigdy przedtem ta pomoc nie docierała. Biorą w niej udział peruwiańscy lekarze (otrzymujący minimalną płacę podczas tych wypraw od peruwiańskiego rządu) , studenci medycyny oraz pracownicy projektu, którzy rocznie badają około 6000 Indian żyjących w głębokiej amazońskiej dżungli. W lipcu wyruszyła czwarta w tym roku wyprawa w międzynarodowym składzie w której uczestniczą dwaj amerykańscy lekarze (bezpłatnie) z Missisipi i czterech peruwiańskich lekarzy z Iquitos a która zajmie się groźną chorobą nękającą tubylców, jaką jest malaria.
Niestety, koszt każdej wyprawy to około 2400-2600 dolarów, mimo zakupu leków na ten cel od rządu peruwiańskiego za 25% ich rynkowej wartości - nie licząc kosztów utrzymania stacji. Więc ilość wypraw z pomocą medyczną zależy od hojności sponsorów, gdyż Project Amazon, nie jest dotowany przez żaden rząd ani organizacje. W tym roku, dzięki sponsorowi z Niemiec, będzie można zorganizować pięć wypraw do wiosek Indian w dżungli. Dzięki tej pomocy wielu Indian i ich dzieci uratowano od groźnych chorób a nawet śmierci, gdyż zajęcie szamana oraz znajomość lecznictwa naturalnego, coraz bardziej zanika wśród tej społeczności indiańskiej.
Po obiedzie, (ryż z wołowiną lub kurczakiem w
cebulce, sos, pieczywo, sałatki, owoce i soki) wkorzystuję na filmowanie
i fotografowanie terenu bazy znadującej się praktycznie w sercu
amazońskiej dżungli. Część uczestników wyrusza na krótką przejażdżke
kajakami po Rio Orosa, której leniwie płynące wody nikną paredziesiąt
kilometrów dalej w Amazonce. Niespodziewana ale krótkotrwała burza
tropikalna o 5 wieczorem, skutecznie wygania nas z pokładu naszego
statku, skąd razem ze Stanem Boguszewskim i Jankiem Kaznowskim, mieliśmy
nadzieję na złapanie dużej ryby mimo informacji pana Alberta iż ryb w
Rio Orosa nie ma o tej porze (pora deszczowa) zbyt wiele. Przy tej
przybiórkowej wodzie wpłynęły one do puszczy, gdzie mają pod dostatkiem
pożywienia (owady, nasiona roślin i robaki). No cóż, niepoprawnymi
wędkarskimi optymistami, pozostaniemy już do końca naszego pobytu tutaj.
Po kolacji zaznajamiamy się z programem jutrzejszego dnia, podczas którego czeka nas duża porcja wrażeń -wczesnoporanna (6 am) wyprawa do tej jakże długo oczekiwanej prawdziwej amazońskiej dżungli. Czy aby będzie przyjazna dla nas?
P.S. Osoby, które chciałyby przekazać donację na konto stacji (każdy uczestnik otrzyma list z podziekowaniem od Dr. Devona Grahama), mogą to uczynić wysyłając czek lub MO wystawiony na Project Amazonas-na adres:
Devon Graham, PhD President, Project Amazonas, Inc. 701 E. Commercial Blvd., #200 Ft. Lauderdale, FL 33334
Każda przekazana suma jest: fully tax-deductible.
Tekst i zdjęcia: Józef Kołodziej
Kwiecień, 2007
Przedruk za zgodą wydawcy „Zew Natury”