Przygoda z Naturą

JEDNOŚLADEM PO GLOBIE

Czyli historia motocyklowych podróży Marka Michel

   

W październiku 2004 roku, jestem mimochodem świadkiem krótkiej telefonicznej rozmowy, Jurka Majcherczyka (ten który pierwszy przepłynął wraz z kolegami, najgłębszy na świecie canion rzeki Colca w Peru, w 1981 roku) z nieznanym mi człowiekiem. Jurek wymienia z nim kilka ogólnych informacji, okolicznościowe pozdrowienia i po odłożeniu słuchawki  pyta?
    01-Z zona i rodzina w Polsce.jpgA może ty zechciałbyś poznać człowieka z którym przed chwila rozmawiałem? Może byś coś napisał o nim w „Zew Natury”? Jest to bardzo ciekawy człowiek. Wręcza mi kopię artykułu chicagowskiej gazety Exspress”, z dnia 24-30 września 2004.
    Właściwie dlaczego nie? – pomyślałem sobie. Nieraz za małym artykułem kryją się ciekawi i interesujący ludzie. Choć wtedy nie przypuszczałem jeszcze, jak bardzo ciekawi.
Pech chciał, że wszystkie „namiary” które otrzymałem od Jurka , włożyłem do teczki którą używam sporadycznie. Po miesiącu, natknąłem się na tą kopię. Przeczytałem dokładnie. To niewiarygodne pomyślałem sobie, aby jeden człowiek mógł coś takiego dokonać.
Łapię podekscytowany za słuchawkę. Wykręcam numer podany w wycinku z gazety. Przez chwilę lekkie trzaski i piski. Halo, halo - wykrzykuję do słuchawki. Po chwili słyszę ledwie słyszalną odpowiedż. Halo, tak słucham. MAREK MICHEL, przy telefonie.
Przedstawiam się. Chciałbym napisać o Panu artykuł do „Zew Natury”. Czy możemy porozmawiać? Bardzo chętnie, odpowiada mój rozmówca
    Gdzie pan teraz jest, panie Marku bo mam wrażenie, że pilotuje pan odrzutowiec. No jeszcze nie, ale teraz jadę „truckiem” (ciężarówką) w Teksasie.
    Przez godzinę kontynuuje swoją przygodę z życiem a ja zafascynowany tą opowieścią, praktycznie nic nie notuję Nie nadążam zresztą za tak dużą ilością przekazywanych mi przez niego informacji. Umawiamy się na następną rozmowę za kilka dni. Pan Marek obiecuje mi przysłać CD ze zdjęciami swoich wypraw motocyklowych. Będę czakał na nie z niecierpliwością – odpowiadam.
    Po południu, 22 listopada, moja „komórka” natarczywie domaga się abym jej wysłuchał. Marek Michel, słyszę znajomy głos w słuchawce. Jestem na trasie Long Island – New York. Jadę do Florydy. W New Jersey „wezmę” Turnpike.( główna autostrada w New Jersey) Czy nie jesteś gdzieś blisko tej trasy? Może spotkalibyśmy się gdzieś na trasie?- proponuje Marek. Oczywiscie, mieszkam blisko tej trasy,odpowiadam myśląc jednocześnie gdzie moglibyśmy się spotkać. Proponuję pierwszą „Rest Area”  (parking z zapleczem gastronomiczno-benzynowym) za zjazdem #11 na Turnpike. Słyszalność bardzo słaba. Marek zadzwonię do Ciebie za chwilę, wykrzykuję do słuchawki.
    No tak, mój „komórkowiec” pracuje na resztkach voltów. Praktycznie jest prawie rozładowany. Sprawdzam mapę. Dzwonię do Marka powtórnie już ze stacjonarnego telefonu. Marek, gdzie jesteś teraz? – pytam. Minąłem włąśnie George Washington Bridge (most na rzece Hudson łączący stany - New Jersey i New York). W takim razie spotkamy się na „Tomas Edison Rest Area”. Za zjazdem #12 na Turnpike. Czy mnie zrozumiałeś? OK, odpowiada Marek i dodaje. Mój truck poznasz na pewno. Jedyny który ma „Orła” i światełka na szybie kierowcy  układające się w wyrazy „Marek – Kr”.02-Marek Michel z zona na spotkaniu z papiezem -Janem Pawlem II ktory udziela autografu Markowi-w Rzymie 1984 rok.jpg
   Po drodze, „wyciskam” z mojego komórkowca resztkę voltów, aby się upewnić, czy Marek trafił na umówiony punkt spotkania. A ja po wykonaniu kilku karkołomnych „U-turn”-ów (nawrotów), dojeżdżam z opóźnieniem do miejsca spotkania i już z daleka rozpoznaję truck Marka Michela.
    Witam w New Jersey, „nie widzieliśmy się kopę lat” mówię żartobliwie do Marka. Aż 53 odpowiada on ze śmiechem (tyle lat liczy sobie Marek). Już po paru zdaniach wydaje mi się jakbyśmy się znali długo. Marek jest bardzo komunikatywnym i wspaniałym gawędziarzem. Siadamy w kabinie ciężarówki, którą Marek jeździ od lat. Kabina kierowcy to mini mieszkanko, gdzie przez ostatnie parę lat, Marek spędza większość swojego życia.
     Deska rozdzielcza przypomina tablicę małego samolotu. Wszystko skomputeryzowane i zradiofonizowane. W środku kabiny jest miejsce na małą szafkę na której stoi telewizor a obok szafki mała lodówka. W tylnej części kabiny są dwa łóżka. Choć trochę ciasno, to jednak bardzo przytulnie.
    Z opowiadań Marka, zdjęć i wycinków prasowych, wyłania się postać niezwykłego człowieka.
     Urodzony w nasyconym legendami, wspaniałą historią, sławnymi ludźmi i sportem - Krakowie, nie mógł pozostać zwykłym obywatelem.
    Od wczesnych lat swego życia, ciagle podnosi swoją poprzeczkę wyzwań coraz wyżej. I tak jest do dzisiaj. Szczególnie w dziedzinie podróży motocyklem. Do dziś pamięta, że jako kilkuletni chłopiec, jeździł na hulajnodze, żałując, że porusza się tak wolno. Dlatego jako nastolatek, przesiada się na rower. Trenuje kolarstwo w klubie sportowym „Hutnik Nowa Huta” –w Nowej Hucie (dzisiaj dzielnica Krakowa). Równolegle z zamiłowaniem do pojazdów, odzywa się w nim dusza wynalazcy. W 1966 roku, przerabia swój standardowy rower na rower górski- chyba pierwszy w Polsce. Nie składa wniosku patentowego. Wystarcza mu satysfakcja.
    Pasję rowerową ze względu na małą szybkość i zasięg, zdradza wkrótce dla motocykli którym pozostanie wierny do dzisiaj. W wieku 16-tu lat ma swój pierwszy wymarzony motocykl - WSK. Pierwszy wypad za miasto, pęd powietrza uderzajacy go w twarz, wrażenie olbrzymiej przestrzeni i swobody wyryły w jego pamieci niezapomniane i nigdy niezatarte czasem piętno oraz głód motocyklowych podróży. To chyba wtedy kiełkuje w jego głowie myśl o uprawianiu sportów-podróży ekstremalnych - oczywiście na motocyklu. W dalszym ciągu trenuje w tym samym klubie ale już w sekcji motorowej.
    W 1968 roku, podejmuje studia na .......Akademii Rolniczej w Krakowie którą opuszcza w 1974 roku z tytułem inżyniera zootechnika. Na studiach siedzi w jednej ławce ze słynnym komikiem estradowym, Bogdanem Smoleniem. Stąd być może tyle energii optymizmu i humoru w jego naturze?
    03-Marek Michel z corka Marta- miss stanu California i wicemiss USA w 2000 roku-.jpgPodejmuje pierwszą pracę w mleczarni w Nowej Hucie. Wkrótce zakłada rodzinę. Po roku staje przed dylematem pogodzenia swojego motocyklowgo hobby a utrzymaniem rodziny. Problem jest prozaiczny - bariera finansowa która nie pozwala mu ze swoich zarobków pogodzić obu spraw. Decyduje się na trzecie rozwiązanie. Po roku porzuca pracę w mleczarni i przesiada się na taksówkę. Jej boczny numer (2783) pamięta do dzisiaj. Na motocyklu jeżdzi dużo i „ostro” tak, że z reguły „zajeżdza” każdy  po paru miesiacach . Miał ich w sumie 28. Każdy z nich ulepsza, poprawia parametry jazdy aby uzyskać jak największą prędkość i zasięg. Motocykle nie mają przed nim żadnych tajemnic. Rozmontowywuje je na czynniki pierwsze i montuje powtórnie z „zamknietymi oczami”. Jak bardzo się mu to przyda, przekona  się nieraz w swoich dalekich motocyklowych eskapadach, kiedy może liczyć tylko na siebie.
    W dalszym ciągu trenuje w Hutniku Nowa Huta”, któremu pozostaje wierny  aż do momentu wyjazdu z Polski. W 1978 roku zostaje wicemistrzem Polski w rajdach motocyklowych obserwowanych.
    Wkrótce potem jest świadkiem pokazu umiejętności technicznych jazdy na motocyklu, przez zawodników z Europy zachodniej. Kiedy jeden z francuskich zawodników demonstruje wjazd motocyklem na dach wolkswagena – garbusa z tyłu i z boku (!!), praktycznie bez rozpędzania się, nie może uwierzyć własnym oczom. A kiedy jeszcze ten sam zawodnik , po wjechaniu na dach podnosi dwie ręce w geście tryumfu, zrozumiał jak wielka przepaść dzieli go od zawodowców z tamtej strony kurtyny. Zdaje sobie sprawę, że bez solidnego zaplecza techniczno-finansowego, nie ma co szukać w kręgu zawodowców. A ponadto jest już za „stary” aby mógł dojść do takiego poziomu jazdy motocyklem.
    Wiedział, że tam na zachodzie zawodnicy zawodowi, trenują od dziecka. Ta okrutna prawda dociera do jego świadomości z premedytacją, uzmysławiając mu, że on nie ma żadnych szans, aby im dorównać. Ponadto czuje, że granice Polski są już dla niego zbyt blisko siebie. Marzy o dalekich podróżach i krajach, gdzie mógłby jechać swoim motocyklem całymi dniami przed siebie. Ale na to Polska jest za mała.
    Porzuca treningi i amatorski sport wyczynowy, ale z jazdą motocyklem nie rozstaje się ani na chwilę. Postanawia wreszcie zrealizować swoje wieloletnie marzenie - jazdę jednośladem po ..... globie. W 1973 roku, będąc jeszcze na studiach, zaplanował swoją pierwszą wyprawę motocyklem za granicę. Najbliższą drogą, przez Związek Radziecki do Singapuru. Choć musiał zmienić trasę tej ekstremalnej wyprawy, to jednak spełnił swoje pierwsze motoryzacyjne marzenie.
    W 1984 roku po kilku latach odmowy, otrzymuje paszport i wyjeżdża wraz żoną oraz córką na pielgrzymkę do ojca świętego, Jana Pawła II, do Rzymu. Na audiencji z papieżem otrzymuje Jego autograf (ku zaskoczeniu wszystkich obecnych na audiencji) oraz prosi o błogosławieństwo dla emigracji. „Błogosławie, błogosławię”, miał odpowiedzieć Ojciec Święty.
    Marek Michel wraz z rodziną nie wraca już do Polski. Z Włoch udaje się na emigrację do USA, gdzie mieszka do dziś. Jego wielkim powodem do dumy, jest córka Marta, Miss Polonia stanu Kalifornia i wicemiss Polonia USA w tym samym 2000 roku. To właśnie zdjęcie z nią i Markiem, trafiło na okładkę magazynu dla kierowców „W Drodze” - wydawanego w Kanadzie. Był też w nim artykuł o Marku Michel i jego planach na przyszłość.
    Obecnie pracuje jako „truck driver”, (kierowca ciężarówki) przemierzając Amerykę wzdłuż i wszerz, spotykając na swojej drodze ciągle nowych, ciekawych ludzi, których próbuje zarazić pomysłem nowych wypraw dookoła globu .....oczywiście na motocyku.
 Ale o tym gdzie i kiedy – w kolejnych odcinkach o Marku Michel, nazwanym przeze mnie „Marek-Trucker”.

Tekst: Józef Kolodziej
Foto: Marek Michel
Przedruk za zgodą wydawcy – „Zew Natury”.

OSTATNIE ARTYKUŁY: