Pisząc ten wstępniak, zastanawiałem się
czesto czy jest to możliwe, aby człowiek był zdolny do pokonywania tak
ekstremalnych barier, które sam przed sobą stawia? Barier, które
pokonywane w grupie dwu lub wieloosobowej są zapewne łatwiejsze do ich
zrealizowania (co nie oznacza łatwe) bo jednak zawsze można liczyć na
pomoc innego członka zespołu w sytuacjach groźnych i niekiedy
nieprzewidywalnych. To są na pewno ludzie godni podziwu choć nie dla
wszystkich godni naśladowania.
Ale jak określić ludzi, którzy samotnie „porywają” się na
wyprawy, rejsy czy też podróże o których przeciętny człowiek mówi, że to
szaleńcze zamierzenia nie dające wielkich szans na przetrwanie. Nie mogą
liczyć w tych indywidualnych wyprawach na nikogo. Chyba tylko na łut
szczęścia, życzliwość napotkanych ludzi, łaskawość przyrody i opiekę
Stwórcy.
Niestety,
nie zawsze się udaje pokonać naturę czy też niebezpieczeństwa (niekiedy
od ludzi) i wielu z nich na zawsze znalazło swój spoczynek na dnie morza,
w głebokich jaskiniach, w przestworzach czy też na stokach gór.
Ileż odwagi trzeba mieć aby samotnie oblecieć balonem dookoła
świata. Nie mniej odwagi było w uczestnikach odkrycia nagłębszego na
świecie kanionu na rzece Colca w 1981 roku podczas wyprawy prowadzonej
przez Jurka Majcherczyka czy też wyprawy studentów z klubu AKT Watra,
którzy w 2008 roku dokończyli eksplorację tegoż kanionu.
Zaledwie parę tygodni temu miałem okazję przeczytać dwie
książki z dwóch różnych wypraw do Syberii znakomitego podróżnika (a
także muzyka pianisty, pisarza, nurka, fotografa, pilota samolotowego i
niezrównanego przewodnika po jej bezkresach) – Romualda Koperskiego.
To były wyprawy nie dla przeciętnego śmiertelnika. To tylko
ktoś, niezwykle odważny, twardy i który za nic ma niebezpieczeństwa
czychające na niego przez cały czas, może odważyć się na tak szalony
wyczyn. A przecież życie, podczas jego kolejnej wyprawy, kiedy to płynął
od żródeł Leny (rzeka na Syberii) w Górach Bajkalskich do jej ujścia (Morze
Łaptiewów) zależało nie tylko od życzliwości rzadko spotykanych ludzi
ale także od natury w postaci zimna, burz czy też syberyjskich
niedźwiedzi.
Ale największe niebezpieczeństwo czychało na niego ze strony
.....jego środka transportu po Lenie - pontonu. Bo przecież jego
zniszczenie lub porwanie przez rzekę - oznaczało pewną śmierć w tajdze z
dala od ludzkich siedlisk.
Parę lat temu spotkałem na swojej drodze życia, wybitnego człowieka,
który nie da się zaprogramować w ramy
zwykłego podróżnika. Jego pasją są ekstremalne wyprawy motocyklowe na
które oprócz motocykla, zabiera z sobą trochę części zapasowych, ubrań,
pieniędzy (z reguły bardzo mało – szczególnie podczas pierwszych wypraw
na WSK) i namiot. Hotelem są dla niego przydrożne lasy, polanki, lub
odrobina miejsca gdzie może rozbić swój namiot, ugotować posiłek i
szczęśliwie przespać do następnego dnia. Bo Marek Michel, tylko taki
sposób podróżowania, z dala od cywilizacji, w spartańskich warunkach - uważa
za właściwy.
Już w 1973 roku! wyruszył z ukochanego Krakowa samotnie, bez
pieniędzy na wyprawę do Singapuru na seryjnym motocyklu – WSK. Rok
później kończy szczęśliwie drugą podróż także na WSK, samotnie dookoła
świata. Potem były kolejne samotne wyprawy. Z Krakowa do Władywostoku i
dalej do USA w 2003 roku na motocyklu Yamaha, dookoła Ameryki
Południowej w 2005/2006 (ten sam motocykl) oraz przez Syberie i Mongolię
w 2008 roku (także na Yamaha). A w planie są kolejne wyprawy motocyklem
po globie. Można powiedzieć, że to
szaleństwo.
Nie dla Marka. Dla niego to realizowanie swojej pasji, podróżowania
motocyklem, ktorej jest wierny przez całe życie.
Nie mniej wybitną osobowością w społeczności polonijnej USA
jest Edward Bochnak. Himalaista, podróżnik, odkrywca. Wspina się w
Himalajach, Ameryce Południowej, dokumentuje z kolegami źrodło rzeki
Amazonki, wędruje po amazońskiej dżungli lub spływa rzekami wijącymi się
malowniczo w tej jakże niedostępnej i groźnej dżungli. Skromny i odważny
z wnikliwością bystrego obserwatora dokumentuje na filmach i zdjęciach
swoje kolejne niebezpieczne wspinaczki i wyprawy których celem jest
nieraz poszukiwanie plemion żyjących w głębokim buszu.
A czy dalekie rejsy po niebezpiecznych akwenach nie są
wyczynami ekstremalnymi? Szczególnie, kiedy w rejsie dookoła przylądka
Horn (Ameryka Południowa) w 2003 roku, jachtem dowodził najmłodszy
wówczas kapitan na świecie – Jacek Wacławski a średnia wieku załogi
wynosiła 21 lat?
Nie lada wyczynu dokonał też inny żeglarz, kpt. Urbańczyk
Andrzej, który przepłynął tratwą północny Atlantyk?
Andrzej Kamiński za cele swoich ekstremalnych wypraw, wybrał
sobie bieguny naszej ziemi, które zdobył samotnie idąc pieszo z
ekwipunkiem ciągniętym na saniach. To dzieki Andrzejowi Kamińskiemu,
niepełnosprawny Jan Mela mógł zdobyć obydwa bieguny. I to w jednym roku,
mając zaledwie 15 lat. Inny zwolennik zimowych wypraw, Janusz Bochenek,
przeszedł samotnie po lodzie wokół jeziora Bajkał, walcząć z zimnem i
wiatrem Syberii.
Niejednokrotnie możemy oglądać w telewizji uprawianie
narciarstwa ekstremalnego po nie wytyczonych, stromych i niebezpiecznych
trasach, gdzie trzeba się wykazać ogromną brawurą, odwagą i jeszcze
większymi umiejętnościami jazdy na nartach.
Przykłady ludzi uprawiających sporty i podróże ekstremalne
można by mnożyć w nieskończoność.
Czy robią to dla pieniędzy, sławy, uznania wśród znajomych?
Może częściowo, ale głównie są to pasjonaci, którzy chcą zrealizować
swoje marzenia, nie bacząc na trudności i niebezpieczeństwa. A, że
czasem te marzenia są „szalone”?-dla nich nie ma to żadnego znaczenia.
Na morzu, lądzie, w powietrzu czy też pod ziemią, skala
trudności tych sportów ekstremalnych, jest niewyobrażalna. Ocierają się
o śmierć praktycznie w każdym dniu, w każdej godzinie czy też sekundzie.
A mimo to nikt nie jest w stanie ich powstrzymać a oni sami po
zakończnieu jednej ekstremalnej wyprawy, planują następne. Bo nie znane
są granice ludzkich możliwości i nie znana jest ekstremalna odwaga ludzi
biorących w nich udział.
Redaktor Naczelny
Józef Kołodziej
Grudzień - 2009