Przygoda z Naturą

NA DNIE NORWESKIEGO FIORDU

Historia ORP Grom
    Historia niszczyciela ORP Grom to jedna z tragiczniejszych historii Polskiego okrętu wojennego podczas Drugiej Wojny Światowej.
Grom został wybudowany w Angli i oddany do użytku dla Polskiej Armii w 1937 roku. Niestety pływał on pod Polską banderą zaledwie 3 lata. Krótko po wybuchu wojny Grom wszedł w skład Brytyjskich sił i rozpoczął służbę patrolową u boku Royal Navy. W  kwietniu 1940 Grom dołączył do zespołu Brytyjskich okrętów jako jeden z wielu uczestniczących w Kampanii Norweskiej.  Pechowego dnia, 4-go maja 1940 roku został zatopiony na norweskich wodach (we Fiordzie Rombakken-przyp. autora) podczas nalotu niemieckich samolotów. ORP Grom poszedł na dno w przeciągu zaledwie trzech minut a wraz z nim kapitan okrętu i pięćdziesięciu dziewięciu członków załogi.
Wspomnienia syna
    W stanie New Jersey (USA) żyje Wiesław Śliwowski, którego ojciec Stanisław był jednym z niewielu członków 01-Miroslaw Standowicz -z lewej- i Wieslaw Sliwowskizałogi którzy uratowali się z tonącego niszczyciela - ORP Grom.
    „W momencie wybuchu wojny ojciec był studentem Wyższej Szkoły Morskiej w Gyni” -wspomina syn Wiesław. „ORP Grom był okrętem na którym rozpoczął swoją służbę żołnierską. Po zatopieniu Groma aż do zakończenia działań wojennych służył na ORP Piorun na który przeniesiona została większość marynarzy uratowanych z ORP Grom.
 W dniu ataku, Tato szedł po zakończonej wachcie do łazienki. Będąc na pokładzie zauważył nadlatujące dwa niemieckie samoloty. Chwilę potem usłyszał wybuchy na okręcie, poczuł,że cały statek zaczął się gwaltownie przechylać i tonąć. Próbował natychmiast opuścić na wodę tratwę ratunkową ale niestety zaciął się jej mechanizm uwalniający. Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji i braku czasu, podjał ryzykowną decyzję i wskoczył do wody. Już w wodzie szybko zorientował się, że musi odpłynąć jak najdalej od tonącego okrętu, aby uniknąć bycia wciągniętym przez tworzące się silne prądy.
 W wodzie znalazł się otoczony rannymi marynarzami, którzy umierali z wyziębienia i odniesionych ran.Tato miał szczęście gdyż został szybko wyciągnięty z morza przez brytyjskie jednostki a następnie przekazany na pancernik Resolution.
Po wojnie Tato wrócił ze swoja żoną (moją Mamą) do Polski. Rodzice poznali się w Danii i tam przed wyjazdem do Polski wzięli ślub. Po przyjeździe do kraju zamieszkali w okolicach Katowic. Tato był przez wiele lat szykanowany przez ówczesne władze komunistyczne, aresztowany i oskarżany bezpodstawnie o kontakty z polskim podziemiem.
Na ziemi otrzymanej od swojego ojca w miejscowości Kojrany koło Białegostoku, na poczatku lat 60-tych wybudował dom. Mama nigdy się tam nie czuła dobrze, dlatego po śmierci ojca w 1979 roku, wróciła do Krakowa.
    Za swoją wojenną służbę wojskową ojciec otrzymał Krzyż Walecznych i dwa Medale Morskie. Niestety, do dziś zostało niewiele pamiątek po nim. Są one  przechowywane przez moją siostrę Alicję w Krakowie. Zachowały się tylko wspomniane medale, książeczka wojskowa, legitymacja za Krzyż Walecznych, biały płócienny worek marynarski z napisem ORP Grom, czapka marynarska i trochę zdjęć ze służby i ze ślubu z Mamą.
 W momencie kiedy Tato umarł, miałem 22 lata. Ojciec niechętnie i niewiele mówił na temat służby w marynarce. Po wojnie nastały w Polsce czasy kiedy bardzo wielu żołnierzy musiało ukrywać swój udział w walkach na Zachodzie.02-Miroslawa Standowicz - sprawdzanie sprzetu
Ja jestem płetwonurkiem amatorem i moim marzeniem (choć wiem, że nie będzie to łatwe) jest zanurkowanie tam gdzie zatonął ORP Grom. W ten sposob chciałbym oddać cześć ojcu i jego kolegom, którzy poszli na dno razem z okrętem. Jestem szczęśliwy, że przez tyle lat mogłem się cieszyć obecnością mojego Taty. Dziś pozostały mi po nim tylko nieliczne pamiątki i ciepłe wspomnienia które zachowam na zawsze”
Przygotowania
    Po wojnie bylo kilka prób dotarcia do wraku ORP Grom ale głębokość na której się znajdował (około 100 m) i bardzo zimne wody Norweskiego fiordu, skutecznie broniły do niego dostępu. Jako pierwsi dotarli do wraku Norwescy Navy Divers - „Hard Heads”. Wycieli oni dziurę w części dziobowej wraku, na wysokości magazynu amunicji żeby sprawdzic czy istnieje zagrożenie wybuchu.
W 2004 roku Mirek Standowicz jako pierwszy Polak skutecznie zanurkowal i zbadał położenie i stan wraku. A oto jak Mirek wspomina swoją przygodę z Gromem.
    „ Pomysł zorganizowania wyprawy do Norwegii i zanurkowania na Gromie zrodził się podczas mojej rozmowy z redaktorem magazynu IMMERSED, Bernie Chowdhury.
Marzyłem o tej przygodzie od dawna, wspomina Mirek, ale zdawałem sobie sprawę ze stopnia i skali trudności tego nurkowania. Głębokość, która zmusza do stosowania specjalnych mieszanek do oddychania, długi proces dekompresji, bardzo zimne wody norweskiego fiordu i silne prądy oznaczaly,że to nurkowanie wymagało bardzo starannego przygotowania. W tym czasie Bernie skontaktował mnie rownież z norweskim nurkiem Magne Overrein (nurkowal z nim kilka lat wcześniej w Fiordzie Oslo). We trójkę rozpoczeliśmy  przygotowania do ekspedycji.
    03-Miroslaw Stadowicz przed nurkowaniem na GromNa początek Magne zajął się załatwianiem zezwoleń na nurkowanie i sfilmowanie wraku. Po około 12 miesiącach otrzymaliśmy wymagane dokumenty.
Przez następne sześć miesięcy nie było dla mnie nic ważniejszego niż ten wyjazd. Ustaliliśmy jego termin na 4 sierpnia 2004 roku. W międzyczasie okazało się, że Bernie nie będzie mógł niestety uczestniczyć w naszej wyprawie.
    Postanowiłem, że większość ekwipunku zabiorę ze sobą z Detroit. Wiązało się to z załatwianiem w liniach lotniczych pozwoleń na nadbagaż i przewóz butli. Tu zaczęły się pierwsze problemy. Pomimo otrzymanego pozwolenia na lotnisku w Detroit o niczym nie wiedziano. W konsekwencji musiałem przesunąć lot na następny dzień, a kiedy 6 sierpnia przyleciałem do Oslo, okazało się, że z moich czterech walizek dotarla  tylko jedna. Na szczęście wieczorem otrzymalem zaginione bagaże i poranek spędziliśmy już na mieszaniu gazów i przygotowaniach do podróży.
    Odległość z Oslo do Narwiku wynosi około 1300 km. Podróż trwała dwa dni.
 W Narwiku przywitał nas Frank Bang, prezes miejscowego klubu płetwonurków, który zadeklarował swoją pomoc. W kapitanacie portu otrzymaliśmy ostateczną zgodę na nurkowanie oraz dokladne współrzędne potrzebne do ustalenia pozycji wraku. Kapitan portu wypożyczył nam za symboliczną opłatą, holownik. Przy użyciu sonaru i GPS znalezienie okrętu wydawało się nie być żadnym problemem.
Pierwsze problemy
Sylwetka wraku ukazała się na ekranie sonaru już po kilku minutach poszukiwań. Tego dnia byliśmy przekonani ze lina z naszą kotwiczką została zahaczona o wrak. Niestety, następnego dnia rano kiedy zeszliśmy na dno z Magne, w świetle reflektorów naszym oczom nie ukazało się nic oprócz piasku. Zawiedzeni szybko zorientowaliśmy się, że w czasie naszego zanurzenia lina odczepila się od wraku i motorówka na powierzchni popychana wiatrem i prądem ciągnęła ją w kierunku przeciwnym do wraku.
Ponieważ „nieszczęścia chodzą parami” po wynurzeniu Magne poinformował mnie, że ma kłopoty ze swoim04-Przed kolejnym nurkowaniem rebreatherem i prawdopodobnie nie będzie mógł ze mną nurkować. Byłem bardzo zawiedziony. Czasu było coraz mnie - do końca wyprawy zostały niecałe trzy dni. Następnego dnia miałem nurkować solo, ale już od rana Grom próbował bronić dostępu do siebie na różne sposoby. Baterie zasilające lampy nie zdołały się naładować, bo nasz pokój hotelowy jako jedyny nie miał prądu! Co gorsza, transformator który zmieniał napięcie ze 110 V (USA) na 220 V, był spalony. Sytuację uratował Frank i po kilku godzinach baterie były naładowane.
To jednak nie był koniec niespodzianek, bowiem już na łodzi okazało się, że sonar na holowniku przestał funkcjonować. Nie mogliśmy ustalić, czy wrak znajduje się pod nami, mimo to zrzuciliśmy boje z kotwicą wedlug wskazań GPS. W drodze powrotnej do przystani spotkaliśmy miejscowego rybaka który pomógł nam w dokladnym namierzeniu wraku. Było około godziny 19-tej kiedy zdecydowałem się na nurkowanie.
Pierwsze sukcesy
    Zszedłem do głębokości 102 metrów i oczom moim ukazała się majestatyczna sylwetka wraku. Leżał on do góry dnem, z dziobem uniesionym pod kątem około 30 stopni w stosunku do dna morza. Tuż obok zauważyłem leżący na dnie polski hełm. Poczułem nieoczekiwane wzruszenie. Widoczność pod wodą nie była zbyt dobra. Miałem też problemy ze swoim ekwipunkiem.Po wynurzeniu się zorientowaliśmy się, że film który nakreciłem nie był najlepszej jakości z powodu ograniczonej ilości światła i ograniczonej przejrzystości wody.
Po 24 godzinach przerwy na powierzchni, bylem gotowy na drugie nurkowanie. Tym razem płynąc wzdłuż kadłuba okrętu zauważyłem ślady po wybuchu bomb. Wgniecione blachy i dwie dziury nie mogły być jednak jedyną przyczyną zatonięcia niszczyciela. Szybko zrozumialem, że tego typu zniszczenia świadczyły o tym, że Grom został bardzo celnie obrzucony małymi 50-kilogramowymi bombami. Dwie z nich trafiły bezpośrednio w okręt i co najmniej dwie w jego pobliżu, eksplodując przy burcie poniżej linii wodnej.
   05-W trakcie nurkowania-Mirek Standowicz Opadłem do samego dna, gdzie wieże działowe znajdujące się na dziobie okrętu wydawały się gotowe do akcji. Mostek kapitański został zmiażdżony i wciśnięty w dno. Popłynałem dalej w poszukiwaniu  rufy. Z zapisków historycznych wiedzialem, że jedna z bomb trafiła w wyrzutnie torped i ich eksplozja spowodowała, że tylna część okrętu z dwiema wieżami podwójnie sprzężonych dział 120 mm została odseparowana od reszty niszczyciela i powinna się znajdować w stosunkowo bliskiej odległości od reszty wraku.
    Po około 2 minutach poszukiwań z ciemnosci wynurzył się jakiś kontur - popłynąłem w jego kierunku. Zobaczyłem dwie podwójne wieże działowe, które wciąż wyglądały niezwykle groźnie. Moje ostatnie 10 minut na Gromie było zasłużoną nagrodą za wszystkie perypetie związane z wyprawą. Tym razem wracałem na powierzchnię w o wiele lepszym nastroju.
Drugie podejście
    Powróciłem do Narwiku (w lipcu 2005 roku)w niespełna rok po mojej pierwszej ekspedycji. Tym razem towarzyszyla mi nieco większa ekipa nurków z Norwegii. Przyjechali także zaproszeni goście z Polski w osobach Aleksandra Ostasza (redaktora naczelnego magazynu „Nurkowanie”) oraz nieżyjącego już dziś Grzegorza Dominika (zaginął na Bałtyku podczas nurkowania w 2006 roku).
    Tym razem chciałem dokładnie sfilmować wrak. Niejako na rozgrzewkę zanurkowaliśmy najpierw na wraku niemieckiego niszczyciela „Erich Giese”. Następny dzień miał należeć do Groma. Jednak pogoda nie dopisała więc spędziliśmy ten dzień na zwiedzaniu muzeum oraz miejsc upamiętniających walki Polaków w Narwiku.06-Mirek Standowicz-po nurkowaniu we fiordzie Niestety moim przyjaciołom z Polski nie dane było zobaczyć wraku, bo pogoda następnego dnia okazała się jeszcze gorsza, a czas jaki mogli spędzić w Narwiku dobiegał końca.
Pech nas nie opuszcza
    Kolejny dzień i znów silny wiatr. Mimo to zdecydowaliśmy się na nurkowanie. Bjorn i ja wskoczyliśmy do wody obładowani sprzętem do filmowania i butlami. W ciągu kilkunastu sekund rwący prąd (7-8 węzłów) zniósł nas około 50 metrow od boi. Ekipa pozostająca na motorówce podpłynęła do nas i próbowała pomóc, holując nas w stronę boi z liną przymocowaną do wraku.Trwało to bardzo długo i wkrótce zacząłem odczuwać przejmujący ból w ramieniu, którym trzymałem się liny.
Bjorn, który był holowany przez drugą motorówkę, nie był w stanie podpłynąć do boi i musiał zrezygnować z nurkowania. Tak więc historia się powtorzyla i musiałem nurkować „solo”.
Pierwsze 30 metrów pokonałem dosłownie „wciągając” się pod wodę! Poniżej tej głębokości zrobiło się spokojniej i zacząłem szybko opadać w dół. Na głębokości 85 metrów jedno z moich świateł odmówiło posłuszeństwa. Na 110 metrach zobaczylem dno i prostopadłą skalną ścianę ale ani śladu Groma! Jak się poźniej okazało silny prąd odczepił linkę od wraku a decydując się na jego poszukiwanie musiałbym oddalić się od liny w niewiadomym kierunku a przy słabym oświetleniu groziło by to zgubieniem liny. Ponieważ dekompresja bez niej byłaby dla mnie bardzo ryzykowna postanowiłem skrócić czas nurkowania i jak najszybciej wrocić się na powierzchnię.
    Takie decyzje są zawsze trudne, ale bezpieczeństwo pod wodą jest najważniejsze. Po wynurzeniu podzielilem się złą nowiną z resztą grupy. W milczeniu wraciliśmy do przystani. Na szczęście udało się nam zatrudnić rybaka, który pomógł nam zlokalizować Groma rok temu. Tego samego wieczoru używając echosondy szybko znaleźliśmy wrak okrętu i zaczepiliśmy linę.
    07-Dziala 120 mm na rufie wraku ORP GromNastępnego dnia wiatr ucichł i woda była gładka jak lustro. Widoczność tego dnia byla bardzo dobra i po kilku minutach wyłonił się przed nami długo oczekiwany dziób Groma. Niestety ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu, oba światła w mojej kamerze przestały działać! Pozostało mi tylko światło osobiste. Starając się opanować rosnącą wściekłość podpłynąłem  blisko Bjorna i zacząłem korzystać z jego świateł. Tym razem znaleźliśmy się po stronie wraku, której nie miałem okazji sfilmować w zeszłym roku. Wieże działowe wyglądały groźnie i majestatycznie. Dziób okrętu leżał do góry dnem. Podwójne, sprzężone działa kalibru 120 mm były obrócone o około 90 stopni w stosunku do osi wraku. Osłona pojedynczego działa numer 1 stała prosto na dnie obok okrętu. Mineliśmy rownież potrójnie sprzężone wyrzutnie torped. Cały mechanizm jest zachowany w idealnym stanie. Wokoło widać bylo ślady potężnej eksplozji. Dotarliśmy do głębokości 110 metrów. Dno opadało dość stromo w dół. Tam również zauważyliśmy porozrzucane części wraku. W drodze powrotnej naszym oczom ukazała się ogromna dziura w dnie okrętu. Udalo nam się ją dokładnie sfilmować. Tym razem spędziliśmy na Gromie około 20 minut.
Kłopotów ciąg dalszy
Nasza dekompresja trwała 2 godziny, podczas których dotkliwie odczuwałem ból w przedramieniu. Wiedziałem, że mam chorobę dekompresyjną pierwszego stopnia. Na pokładzie łodzi zacząłem oddychać czystym tlenem. Ku mojemu zdziwieniu Bjorn po wynurzeniu zakomunikował, że podobnie jak ja odczuwa ból w przedramieniu.
Po przybyciu do przystani wsiedliśmy do oczekujących nas ambulansów i udaliśmy się do szpitala. Po około dwóch godzinach ból ustąpił, a jednak mimo to zostaliśmy przetransportowani do bazy Norweskiej Marynarki Wojennej w Bergen, gdzie umieszczono nas na pięc godzin w komorze dekompresyjnej. Po tym zabiegu zostaliśmy przebadani przez neurologa i wypisani ze szpitala. Wyruszyliśmy w drogę powrotną do Oslo.
Kolejna, ostatnia proba
    Miałem nadzieję, że kolejna wyprawa, którą zaplanowałem na lipiec 2007 roku, dokończy moją przygodę z Gromem. Pozwoli dokładnie go sfilmować, rozwiać wątpliwości i rozwiazać tajemnicę jego zatoniecia.
Tak jednak się nie stało bowiem nie udało mi się dostać stosownego pozwolenia na ponowne zanurkowanie na Gromie. Żałuję, że nie dano mi możliwości zanurkowania na ORP Grom po raz trzeci, ponieważ wierzę, że  pozwoliłoby mi to na ostateczne wyjaśnienie przyczyn nagłego zatonięcia okrętu.
Epilog
 W czasie pobytu w Narwiku starałem się zebrać jak najwięcej dokumentów dotyczących Groma, dotrzeć do ludzi i materiałów, które pomogłyby mi zrekonstruować ostatnie chwile polskiego niszczyciela. Na podstawie zebranych informacji udało mi się odtworzyć przebieg tych dramatycznych wydarzeń.08-Dziala 120 mm na rufie wraku ORP Grom
4 maja 1940 r. Grom prowadził ostrzał pozycji niemieckich, starając się zburzyć jeden z wlotów do tunelu kolejowego, którego Niemcy używali jako schronu i ciągu zaopatrzeniowego. W prostej linii, o wiele wyżej widniała rozwieszona wielka niemiecka flaga, do której trzy dni wcześniej strzelał (bezskutecznie) jeden z brytyjskich niszczycieli, prawdopodobnie HMS „Bedouin”. Do tej właśnie flagi Polacy otworzyli ogień.
W tym czasie Grom stał bez ruchu, co było niezgodne z zaleceniem Brytyjskiej Admiralicji. Komandor Podporucznik A. Hulewicz popełnił poważny błąd, za który Grom i jego załoga zapłacili najwyższą cenę.
W jednym z domów z widokiem na Fiord Rombakken w Narwiku, ulokował się Niemiecki agent Willy Schadok. To on powiadomił Niemcow przez radiostację, że Polski niszczyciel stoi bez ruchu i ostrzeliwuje Niemieckie pozycje. Wiadomość tę podchwycił Lt. Korthals, który patrolował granicę pomiędzy Norwegią i Szwecją swoim samolotem Heinkel 111. Nadleciał on na bardzo niskim pułapie od strony lądu. Grom nie oddał ani jednego strzału w stronę samolotu. Czy było to możliwe, aby załoga dała się aż tak zaskoczyć?
 Udało mi się przeprowadzić rozmowę ze starszym człowiekiem, który twierdził, że był naocznym świadkiem zatonięcia niszczyciela. Powiedział, że polscy marynarze wzięli nadlatujący samolot za brytyjski patrol i nawet mu machali z pokładu. Człowiek ten twierdził też, że samolot był pomalowany w barwy Brytyjskie. Było to sensacyjne stwierdzenie, ale biorąc pod uwagę, że mój rozmówca był w czasie tamtych wydarzeń małym chłopcem, jego wspomnienia mogły być mocno zniekształcone.
 Dyrektor muzeum wojennego w Narwiku  Ulf Eirik Torgersen potwierdził, że samolot pilotowany przez Lt. Korthalsa miał dziwny kamuflaż, który praktycznie rzecz biorąc uniemożliwiał rozpoznanie jego „insygniów”. Jest 09-Fragment ORP Orzel na dnie fiorduwięc bardzo prawdopodobne, że załoga „Groma” była całkowicie zaskoczona atakiem.
Na podstawie zniszczeń, jakich doznał okręt i jakie osobiście zaobserwowałem podczas nurkowań, mogę stwierdzić, że został on bardzo celnie obrzucony bombami z niskiego pułapu. Twierdzenie, że „bomby zostały zrzucone z wysokiego pułapu około 5000 m” wydają się być nieprawdziwe. Zaraz po powrocie z wyprawy byłem pod wrazeniem, że oba aparaty torpedowe były nietknięte i leżały na dnie, ale po dokladnym przestudiowaniu zdjęć historycznych Groma i po porównaniu ich z filmem który nakręciłem doszedlem do wniosku, że to co początkowo wziąłem za aparat torpedowy numer 2 było częścia aparatu numer 1. Rownież zniszczenia i miejsce przełamania okretu były tam gdzie powinien się znajdować aparat torpedowy numer 2. To jest jedyna korekta którą mogę dodać po latach do moich relacji z ekspedycji na Grom.
Parę słów o Mirku Standowiczu
TDI/SDI Trimix instruktor  – jest Polakiem zamieszkującym od 22 lat w USA. Zalicza sie do nurków z olbrzymim doświadczeniem. Ma na swoich koncie ponad 3000 nurkowań (w tym 40 na głębokość ponad 100 metrów), były pięciokrotny mistrz Polski w karate, skoczek spadochronowy, jest zafascynowany tematyką wraków. Jest również alpinistą. Dlaczego nurkuje? Na to pytanie niech odpowie nam on sam:
    „ Jest to moja pasja.Pasja odkrywania i doświadczania nowych miejsc. Jest to również dla mnie sposób na sprawdzenie i rozwinięcie moich możliwości i umiejętności.  Nurkowanie stawia przede mną nowe wyzwania. Rozumiem i godzę się z ryzykiem związanym z tym co robię ponieważ jest ono nieodlączną częścia każdego ekstremalnego sportu”
Zainteresowanych przygodami Mirka zapraszamy do odwiedzenia jego stron internetowych: www.deeptechdiving.com
www.adventuremadness.net  
Tekst, na podstawie rozmów
z Mirkiem Standowiczem i Wiesławem Śliwowskim
Opracował - Józef Kołodziej
Sierpień 2010,
 

OSTATNIE ARTYKUŁY: