"Anioły są całe
zielone, zwłaszcza te w Bieszczadach." Taaaaak...pakowanie torby na
wyjazd w Bieszczady nie mogło odbyć się bez
Starego Dobrego Małżeństwa a także zespołu
KSU… nastrój Bieszczadzki kipiał uszami, butami, żelami
energetycznymi i w ogóle jakoś tak w domu pachniało. Przygodą? Wyzwaniem?
Przede wszystkim wyobrażaniem.
Tak się dziwnie
złożyło, że przeżyłem 35 lat i nigdy nie byłem w Bieszczadach...wstyd
się przyznać ale tak się właśnie poskładało. Szkolne wycieczki woziły
nas od zawsze do Zakopca, po szkole zaczął się wir pracy, później
rodzina… nigdy z Bieszczadami po drodze nie miałem. Oczywiście znałem
je, szczególnie z turystycznych piosenek, zdjęć i opowiadań znajomych.
I tak lizałem ten
cukierek w papierku przez tyle lat...
Przygodę z
bieganiem zacząłem dosyć niedawno ale wciągnęło mnie bez opamiętania.
Pierwsze starty, dystans maratonu i od początku miałem przeczucie, że
bieganie po płaskim i asfalcie to nie moja bajka. W rodzinnym
Sandomierzu górek nie brakuje, więc treningi zawsze odbywałem po
możliwie najbardziej zróżnicowanym terenie. Gdzieś krąży nawet taki
tekst, że Sandomierz leży na siedmiu wzgórzach, jak Rzym. I tak apetyt
rósł z treningu na trening a nogi błagały o prawdziwe góry. Po Maratonie
Beskidy w listopadzie 2014 wiedziałem już, jak i gdzie chcę startować.
Gdy tylko rozpoczęły
się zapisy na Zimowy Maraton Bieszczadzki już w pierwszych godzinach
byliśmy na liście startowej. Wraz z kolegą i partnerem treningowym
Michałem odliczaliśmy dni do startu. Oczywiście przy okazji odliczaliśmy
dni do losowania udziału w Biegu Rzeźnika, do którego oczywiście również
się zgłosiliśmy.
Kilka tygodni przed
imprezą zadzwoniłem do Centrum Informacji w Cisnej i po wykonaniu 2
telefonów mieliśmy zarezerwowany nocleg. Pozostało tylko czekać i
przygotowywać się do biegu. Dzięki stronie maratonu na Facebooku okazało
się, że z Sandomierza wyruszymy w 5 osobowym składzie! Wspaniale!
Rozpoczęliśmy nawet wspólne treningi a dzięki pasji biegania zostaliśmy
grupą dobrych znajomych. Jednak nie takie "internety" straszne jak je
malują!
W końcu nadszedł
dzień wyjazdu
Spotykamy się w umówionym miejscu w deszczowe sobotnie południe. Pogoda
nie nastraja optymizmem, ale każdy w głowie ma zdjęcia białych Bieszczad
zamieszczane na Facebook przez organizatorów. Będzie pięknie!! Bankowo!
Droga mokra, wycieraczki
pracują przez całą drogę. Michał jedzie ostrożnie, bo "gwiazdorzenie"
nam nie w głowie. Każdy uśmiechnięty od ucha do ucha i mimo, że śniegu
ani grama za oknem a nawigacja o końcu trasy nawet się nie zająknie, to
wyczuwamy unoszące się w aucie podniecenie i endorfiny. Wreszcie po
ponad 4 godzinach jazdy dojeżdżamy do Cisnej. "Cel został osiągnięty"
melduje Navi-a, my pakujemy się do pierwszego spożywczaka po zakupy i
elektrolity z naklejką "Bies-Czadowe". Jak się później okazuje wyborne!
Trzeba wziąć do domu więcej, koniecznie.
Wokół otaczają nas biegacze.
Nie sposób się pomylić. Cisna tętni życiem jak sopockie molo w lipcu.
Szybko lokalizujemy miejsce,
gdzie mamy się udać po pakiety startowe. Wspinamy się pod górę autem.
Jest śnieg! Auto włącza wszystkie możliwe systemy, aby nie zamielić
oponami. Z trudem wciskamy "kombiaka" między inne auta i idziemy do
biura zawodów. Tłumy ludzi!! Wszędzie biegacze! Całe rodziny! Jakieś
dzieciaki pozdrawiają nas z balkonu! W nosy uderza nas zapach śniegu,
mrozu, drzew i dymu. Ewidentnie pachnie górami! W duchu myślę, że to
właśnie tak pachną te słynne Bieszczady...szkoda, że nic nie widać w
ciemnościach… popatrzę jutro.
Wchodzimy do biura. Stoisko z
gadżetami sportowymi! Nie sposób przejść obojętnie! O! Jest ta maść,
której próbkę dostałem w Beskidach - poproszę tubkę, jutro znów będzie
mi potrzebna!
Wchodzimy po schodach. Masakra!
Ile ludzi? Wszyscy uśmiechnięci, naładowani energią
i niezmiernie sympatyczni. Za stołami wolontariusze. O nich napiszę
później. Póki co odbieramy pakiety startowe i chwilę rozmawiamy z każdym.
Głównie temat toczy się wokół Maratonu i Biegu Rzeźnika, który odbędzie
się latem b.r. My z Michałem już wiemy, że nie pobiegniemy. Zabrakło
szczęścia, pozostał niesmak i rok czekania...ech... Przed wyjściem
zawieszam się przy stoliku z serem z Ryk. Oj, kiszki mi grały po podróży,
więc przyssałem się tam jak pijawka. Tak, tę stertę wykałaczek
zostawiłem właśnie ja....czekałem tylko, kiedy ktoś mnie wygoni ale pan
z cierpliwością dokładał ser. W końcu ekipa zgarnia mnie do auta a pan
od sera wzdycha z ulgą...
Następny cel-Majdan. O dziwo,
trafiamy tam błyskawicznie. To lubię!
Tam powitanie, rozpakowywanie,
kawa i jedzenie. Pokoiki przytulne i niedrogie. Czysto i sympatycznie.
Za oknem ciemność ale doskonale słychać szum rzeczki. Już wiem, że tu
będę wspaniale zasypiał.
Mimo, że jutro maraton i
powinniśmy wypocząć, to degustujemy to "Bies-Czadowe" i do 1 w nocy
dyskutujemy o wspólnej pasji. W końcu gasimy światło i w 5 minut
zasypiamy-szmer strumienia wykonał zadanie.
Budzą nas budziki w telefonach.
Za oknem nadal ciemno...może by tak jeszcze z 5 minutek?? Nie ma takiej
opcji. Szybka kawa, lekkie śniadanie i ostatnie czynności dopięte na
ostatni guzik. Biegiem do auta i jazda do Cisnej. Po drodze uświadamiamy
sobie, że nawet nie wiemy, gdzie jest start! Z daleka dostrzegamy jednak
setki ludzi. Obawy o błądzenie były wielce nieuzasadnione. Parkujemy
auto a kluczyki bierze Antoni. On razem z Kasią biegną Dychę (10 km),
więc będą pierwsi. Na starcie szaleństwo. Odnajdujemy znajome twarze z
innych biegów, kolegów i koleżanki. Jaki ten świat mały. .. wspólne
zdjęcia, ktoś biega z GoPro na kiju, jedni się rozgrzewają inni tańczą.
Szaleństwo. Czy to maraton czy sylwester na Krupówkach??? Wszystko
działo się bardzo szybko i wreszcie START!!! Ruszamy!!!
Czekamy chwilę, by przebiec
przez bramkę z matą pomiarową i wpadamy na ulice. Tłum ludzi-kolorowych
ludzi! Każdy się cieszy, skacze, rozmawia, krzyczy, śpiewa, a to
wszystko przy akompaniamencie bębnów i syreny chyba policyjnej (nie
wiem-nie widzę) , która otwierała czoło maratonu. Ogarnia mnie szczęście.
Poddaję się ekstazie. Ostatni tydzień wyluzowałem z treningami więc
teraz ruszyłem podwójnie głodny biegania. Wreszcie dostrzegam Bieszczady!!!
Nie znam miejsc wzgórz, gór, rzek. Mimo to chłonę całym sobą otaczającą
mnie poranną zimową przyrodę Bieszczad. Jest pięknie. Każdy uśmiechnięty,
ludzi wręcz ogarniała głupawka. Myślę sobie - z czego się cieszymy??
Zaraz będziemy konać ze zmęczenia, brodząc w śniegu...ech, jakże miło
się mylić.
Biegniemy zwartą grupą w sumie
około 10 znajomych. Mija nas auto BeskidTV, ryczymy jak stado jeleni na
rykowisku widząc kamerę - czyżby parcie na szkło??? Nie, to zwykła
biegowa głupawka.
W sumie zamiast żeli mogliśmy
wziąć snickersy...żeby nie "gwiazdorzyć"
...Kolega z naszego teamu –
Mateusz , czuje że to jego dzień i ostro ciśnie do przodu, odłączając
się od nas. Kasia i Antoni zbiegają na lewo, by tam zmagać się ze swoją
Dychą. Po 10 km również i my rozciągamy się w trasie. Na 15 km zostaję
sam z Michałem. Na pierwszym przystanku w zasadzie dla formalności
pijemy wodę, zjadamy żelka, śmieci wrzucamy do worka i pędzimy dalej.
Znów Ci wolontariusze. Zimno,
do domu daleko a oni stoją i polewają do kubków napoje. .. i się
uśmiechają...co jest grane?? Ktoś im kazał tu stać? Grubo zapłacił?? A
może za karę tak stoją? Oszołomiony otaczającą mnie przyrodą przerzucam
mózg na tryb biegania i oddalam się od punktu. "Anioły są całe zielone,
zwłaszcza te w Bieszczadach" no niestety nie! Anioły były kolorowe!!
W każdych kolorach jakie tylko znam. Czy skrzydła nosiły w plecaku??
Tego nie wiem, bo coś tam im chlupało, a niektórzy nie mieli nic na
sobie oprócz butelki w ręce...no dobra, to gdzie w takim razie te
skrzydła chowają?? Coś się nie zgadza z tymi Aniołami. Albo na przykład
Stare Dobre Małżeństwo śpiewa,
że gdy spotkam takiego w górach, wiele z nim nie pogadam! Kłamstwo! Z
każdym mijanym maratończykiem udało się zamienić parę zdań a biegnąc
przez jakiś czas w większej grupie, prowadziliśmy nawet żarliwie
dyskusje.
Przy następnym punkcie już
zwalniam. Trzeba porządnie się napić! Znów wolontariusze, nie - tu już
uznaję, że nieźle musieli im zapłacić. Stać tyle czasu w tym śniegu...i
jeszcze się uśmiechać?
O i są żelki! Jednego wciągam
na miejscu, zapijam czymś niebieskim i pędzę dalej. Noga wspaniale
podaje rytm, więc biegnie się wyśmienicie. Co jakiś czas przystaję i
robię zdjęcia. Na drugi raz zamiast plecaka z bukłakiem wezmę lustrzankę...może
jakiś konkurs uda się wygrać po biegu
Na trasie bardzo często widzę
człowieka robiącego nam zdjęcia. Pytam, gdzie można je potem obejrzeć?
Odpowiada-szukaj mnie na Fb- Wasyla szukaj! Znów "Internety" w służbie
człowiekowi się kłaniają. Pozdrawiam Wasyla przy okazji -kapitalne fotki!
Na drodze śniegu już ponad
kostki. Dookoła drzewa zaśnieżone i widoki takie, że zastanawiam się czy
nie przejść tej trasy spacerem...no dobra - żartuję , trochę zaczynam
słabnąć i głupie myśli po głowie krążą. Mijam co jakiś czas tablice z
dystansem. Fajnie, że są, ale nie ukrywam, że osłabiały mnie. Czułem, że
przebiegłem Bóg wie jaki dystans a tablice bezlitośnie sprowadzały mnie
na ziemię, że to dopiero następny kilometr... Ale każdej z nich zrobiłem
zdjęcie. Będę wspominał długo!
Demotywatory jednak zaczęły się
dopiero dalej. W pewnym momencie w przeciwnym kierunku zaczęli nas mijać
biegacze czołówki. Niesamowite tempo jakie narzucili dosłownie zdołowało
moje człapanie słonia. Zagrzewałem ich do biegu, przybijałem piątki,
życzyłem powodzenia a nogi mi same zwalniały. Odezwał się też głód.
Jedna kanapka z rana i żelki to nie jest jajecznica z 10 jaj na boczku...byłem
głodny. Wybawieniem okazała się gospoda na następnym punkcie. Przed
wpadnięciem do środka potłukłem trochę w bębny człowieka siedzącego pod
daszkiem. Musiałem - zawsze chciałem spróbować. Podziękowałem, zbiłem
piątkę i wpadłem do środka. Dzień dobry!!! Coś tu pachnie! Na wstępie
otrzymałem kubek z nalewką. A więc Anioły Bieszczadzkie mają
kielonek biały a nie zielony!!!!
Od drugiego Anioła dostałem gorące ziemniaki i żółty ser! Znów ten ser!
Kocham ser i ziemniaki. Chwilę
stanąłem i połknąłem wszystko, co miałem w rękach. Zapiłem napojem i
wybiegłem na zewnątrz, bo wiedziałem, że jeśli tam usiądę to już stamtąd
nie wyjdę. Pyszne jedzenie i płonący kominek pokonałyby mnie przez
ciężkie K.O.
Znów śnieg. Mokry śnieg.
Podbieg zaczyna być coraz bardziej stromy. Zwalniam, bo szybko połknięte
przed chwilą jedzenie nie daje złapać oddechu. Wspinamy się już naprawdę
stromą ścieżką. Idziemy. Biec się nie da. Wreszcie wychodzimy na prostą
drogę. Można biec.
Mijam biegaczy!! A więc to tu
był ten punkt, z którego wypadła czołówka biegaczy, podcinając mi
skrzydła? Teraz ja podcinam skrzydła innym...pozdrawiamy się i
dopingujemy nawzajem. Nie ma zawiści, zazdrości, jedynie uśmiechy,
endorfiny i Bieszczady! Zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, że meta
jest bardzo blisko! Brzuch nie wyje z głodu, nogi dostają sygnał, że
można cisnąć. Znów zaczynam mijać innych. Jest moc. Odzyskałem moc!
Mijam kolejny i ostatni punkt z wodą, już na nim byłem jakiś czas temu.
Mają coś gorącego do picia. I znów Ci wolontariusze...tyłki im już
pewnie skostniały, tyle godzin na śniegu. Zbijam piątkę z jednym z nich
i pędzę bez zatrzymywania dalej. Przez głowę przebiega myśl, że mam w
kieszeni słuchawki z mp3 - może by tak wspomóc się w ostatnich
kilometrach sprawdzoną muzyką?? Nieeeee....rozsądek bierze górę i mówi:
JESTEŚ W BIESZCZADACH SYNU! Zakładając tu słuchawki, popełniłbym nietakt
mniej więcej taki, jakbym na koncert wspomnianego SDMu poszedł
ze słuchawkami z Rammsteinem...Słucham
więc Bieszczad i własnego oddechu.
Empetrójka zostaje w kieszeni a
ja wbiegam na tory.
O masakra. Tory kolejowe. Nie jestem wysoki. Nogi
mam krótkie więc byłem zmuszony stawiać krok na każdej desce. Drobiłem
jak gejsza...Do tego śnieg i ślisko. Ale w oddali słyszałem głosy z mety.
Wiedziałem, że jestem blisko. Endomondo już dawno zakomunikowało, że
zdobyłem swój nowy rekord w maratonie, więc na pewno nie zostało więcej
niż dołożone w prezencie 2 km od organizatorów. Wbiegam do Cisnej.
Poznaję ulice. Mijam ludzi w pomarańczowych foliach. Z medalami. Mijam
mieszkańców, przechodniów, kibiców. Każdy krzyczy, dopinguje, wspiera.
Oj, żebym ja Was jeszcze słyszał....krew tak mi waliła w skroniach, że
słyszałem jedynie basowe dudnienie w głowie. Ostatni podbieg pokonany!!
Jest meta. Udało się? Tak. Udało się!
Pomiar czasu piszczy po
sczytaniu mojego chipa na bucie. Wpadam w czyjeś ręce...czyje?
Oczywiście wolontariuszy! Zakładają mi medal, folię termiczną i
gratulują! Pod daszkiem na mecie serdecznie gratulujemy sobie z
wszystkimi tam obecnymi. Ktoś daje mi kubek pomidorowej ryżanki. Nie
wiem kto to gotował, ale kocham go tak samo jak Anioły od sera i
ziemniaków na 34 kilometrze. Jest mi dobrze. Jest wspaniale. Odczuwam
jedynie straszną pustkę. Zawsze w takich chwilach na metę wbiegałem z
córką a gratulacje otrzymywałem od żony, niestety obowiązki nie
pozwoliły na rodzinny wyjazd...Zamiast nich odnalazłem swoją
Sandomierską ekipę! Mateusz szczęśliwy po same uszy. Pierwszy maraton w
czasie 4 godzin - rewelacyjnie. Ja swój rekord poprawiłem o parę minut,
więc duma mnie rozpierała. Michał pomimo kontuzjowanego kolana, oklejony
taśmami i plastrami twardo walczył do końca budząc uznanie wśród nas! A
Kasia i Antoni po dyszce również szczęśliwi lecz widząc nas zadawali
sobie jedno pytanie-czemu nie pobiegli z nami!? Coś czuję,
że to była ich ostatnia dycha....
Po wszystkim musimy wracać do
domu. Jutro wszyscy musimy zameldować się w pracy, więc nie ma przeproś.
Zakochani w Bieszczadach, dumni z osiągnięć i pełni uznania dla
organizatorów za tak wspaniałą organizację imprezy wracamy do zalanego
deszczem Sandomierza. I tylko w sercu jeszcze większy smutek po
nieudanym losowaniu do Rajdu Rzeźnika.... Teraz wiemy doskonale, co nas
ominie....
Ale jeszcze tam wrócimy!!
Jesienią będziemy na 100%. Na liście Ultra Maratonu już jesteśmy!
Do zobaczenia w Bieszczadach!
Koniec.
Mateusz Grębowiec
– uczestnik biegu, autor
tekstu
- Numer startowy 117.
I dzięki za wspaniałą imprezę!!!
Do zobaczenia!!
Foto:
1-Strona Internetowa: Fundacja Aktywne Trzemeszno
2-Mateusz Grębowiec
Bieszczadzkie Anioły
Słowa: Adam Ziemianin
muzyka: Krzysztof Myszkowski
(Z repertuaru zespołu STARE DOBRE MAŁŻEŃSTWO)
Anioły są takie ciche
Zwłaszcza te w Bieszczadach
Gdy spotkasz takiego w górach
Wiele z nim nie pogadasz
Najwyżej na ucho ci
powie
Gdy będzie w dobrym
humorze
Że skrzydła nosi w plecaku
Nawet przy dobrej pogodzie
Anioły są całe zielone
Zwłaszcza te w Bieszczadach
Łatwo w trawie się kryją
I w opuszczonych sadach
W zielone grają ukradkiem
Nawet karty mają zielone
Zielone mają pojęcie
A nawet zielony kielonek
Anioły bieszczadzkie, bieszczadzkie anioły
Dużo w was radości i dobrej pogody
Bieszczadzkie anioły, anioły bieszczadzkie
Gdy skrzydłem cię trącą już jesteś ich bratem
Anioły są całkiem samotne
Zwłaszcza te w Bieszczadach
W kapliczkach zimą drzemią
Choć może im nie wypada
Czasem taki anioł samotn
Zapomni dokąd ma lecieć
I wtedy całe Bieszczady
Mają szaloną uciechę
Anioły bieszczadzkie, bieszczadzkie anioły
Anioły są wiecznie ulotne
Zwłaszcza te w Bieszczadach
Nas też czasami nosi
Po ich anielskich śladach
One nam przyzwalają
I skrzydłem wskazują drogę
I wtedy w nas się zapala
Wieczny bieszczadzki ogień
Anioły bieszczadzkie, bieszczadzkie anioły...
....Gdy skrzydłem cię musną już jesteś ich bratem
Anioły bieszczadzkie, bieszczadzkie anioły...
....Gdy skrzydłem cię musną już jesteś ich bratem
Anioły bieszczadzkie, bieszczadzkie anioły...
....Gdy skrzydłem cię musną już jesteś ich bratem
Podstawowe
informacje o Zimowym Maratonie Bieszczadzkim (ZiMB)
oraz Zimowej Bieszczadzkiej
Dysze (ZBD)
Zimowy Maraton Bieszczadzki organizowany jest przez Fundację Bieg
Rzeźnika,
Stowarzyszenie OTK(*) Rzeźnik oraz Nadleśnictwo Cisna
I - Cel imprezy
- Integracja środowiska biegaczy ekstremalnych i górskich,
- Promocja Bieszczadów, biegania, Fundacji Bieg Rzeźnika i klubu OTK
Rzeźnik
- Promocja Lasów Państwowych oraz Nadleśnictwa Cisna.
II - Organization
Fundacja Bieg Rzeźnika oraz Stowarzyszenie OTK Rzeźnik w partnerstwie z
Nadleśnictwem Cisna III
– Dystans 42.195 m. oraz ok. 30km IV
- Termin i trasa biegu
1. Start biegu odbył się w niedzielę, 25 stycznia 2015 r. godz. 7:20 (wschód
Słońca)
2. Biuro Zawodów otwarte w dniu 24 stycznia 2015 roku w Cisnej (w
budynku Nadleśnictwa przy Ośrodku
Wołosań, Cisna 87) w godzinach 16.00-21:00
3. Trasa Zimowego Maratonu Bieszczadzkiego wiodła z centrum Cisnej,
fragmentem Wielkiej Obwodnicy
Bieszczadzkiej w stronę Komańczy, od Żubraczego
stokówką wokół masywu Hyrlatej, do Majdanu i dalej
stokówką do Karczmy Brzeziniak w Przysłupie i powrót
stokówką do Cisnej. Szczegóły na mapce.
4. Punkty odżywcze:
6. km – okolice Żubraczego
17. km – Roztoki Górne
26. km – skrzyżowanie stokówki z drogą na Cisną
33. km – Karczma Brzeziniak
38. km – skrzyżowanie stokówki z drogą na Cisną
Na punktach serwowane były napoje (tam gdzie organizatorzy dali
radę – herbata z miodem).
(*) OTK = Ofiary Trenera Klausa (zwanego Rzeźnikiem). To stowarzyszenie
było wcześniej klubem,
a klub założyli byli podopieczni wspomnianego trenera Klausa