Ryszard Jankiewicz
MOJE HAITI
Dotychczas nie pisałem na mojej stronie internetowej o Haiti
uważając, że Afryka a szczególnie Tanzania mają tyle do pokazania i jest
tyle do opowiedzenia o nich, że lepiej zostawić ten temat na inne okazje.
To jednak co wydarzyło się na tej wyspie ostatniej nocy tak przykuło
moją uwagę, że moje myśli natychmiast pobiegły do wspomnień z tego
biednego i niezwykłego kraju.
Haiti nie leży na szlakach turystycznych, jest krajem niezwykle
biednym o burzliwej i nie zawsze pomyślnej dla białych historii. Stąd
też niewielu Polaków miało go okazję odwiedzić. Ja sam nigdy bym nie
przypuszczał, że moja noga stanie kiedyś na tej ziemi, ale jak to mówią
nieprzewidziane są wyroki Boskie. Fakt, że trzeba im czasem trochę
pomagać. Otóż, kiedy skończyłem etap nigeryjski moich przygód,
przepracowałem przykładnie parę lat w moim szpi
talu
"na Kapuściskach" w Bydgoszczy. Po pewnym czasie zacząłem jednak
znowu odczuwać potrzebę tropikalnej przygody i rozglądać się za czymś
nowym. Moi bydgoscy koledzy po chirurgicznym fachu, którzy poszli za
moim przykładem i zaczęli wyjeżdżać do Afryki upatrzyli sobie słynny
szpital Alberta Schweitzera w Lambarene w Gabonie. Dwóch z nich zostało
nawet przez pewien czas szefami tego szpitala. Ponieważ trop był świeży
zwróciłem się z zapytaniem do nich. Niestety tam nieodzowna okazała się
znajomość języka francuskiego, co niestety leżało poza moim zasięgiem.
Poradzili mi jednak, aby skontaktować się z innym szpitalem również
posiadającym za patrona A. Schweitzera, ale na Haiti. Przy okazji
dowiedziałem się, że takich szpitali jest na świecie pięć.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy z Hospital Albert Schweitzer z
Deschapelles na Haiti otrzymałem odpowiedź po polsku. Odpisał mi młody
polski anestezjolog, który trafił tam na krótki kontrakt w przerwie
pomiędzy jego pobytami w słynnym instytucie onkologicznym Sloane
Kattering w Nowym Jorku. Lekarz ten z którym potem zaprzyjaźniliśmy się
zasłynął jako tropiciel i pogromca plagiatów w polskiej medycznej
literaturze naukowej. Tuż przed wyjazdem w 1987 roku otrzymywałem wiele
gratulacji od kolegów, że będę miał szczęśc
ie
obejrzenia bajkowej wyspy gdzie między innymi atrakcjami kobiety chodzą
ubrane tylko w girlandy kwiatów. Szybko zorientowałem się, że moi
podekscytowani koledzy (nie wszyscy) mylą Haiti z Thaiti, ale w końcu
Haiti też okazało się interesujące.
Szpital na Haiti był niezbyt dużą bo liczącą zaledwie 120 łóżek, ale
świetnie zorganizowaną i zarządzaną placówką. Założycielami byli Dr.
Mellon wnuk teksańskiego milionera, który dorobił się na ropie naftowej
i jego żona Gwendolin z domu Grant, nota bene z rodziny byłego
prezydenta USA Granta, którzy dostali tereny pod budowę szpitala od
póżniejszego prezydenta Haiti, wówczas studiującego medycynę w USA.
Oboje okazali się niezwykle miłymi ludźmi. Byłem często do nich
zapraszany i miałem okazję podglądania podczas tych wizyt
przedstawicieli bawiącej w ich domu amerykańskiej high society.
Większość załogi szpitala stanowili Haitańczycy, trzeba dodać świetnie
wyszkoleni, co dotyczyło zarówno pielęgniarek jak i lekarzy. Było tam
także sporo Amerykanów, Kanadyjczyków a także przedstawicieli wielu
innych nacji.
Ciekawie było pracować z lekarzami wielu słynnych medycznych
amerykańskich ośrodków przybywających zwykle na krótkie 3 miesięczne
pobyty. Szpital miał stałą współpracę z uniwersytetem Yale z USA i Mc
Masters z Kanady a także wielu innymi.
W wolnych chwilach urządzaliśmy wycieczki po górach i pobyty na
pięknych plażach. Życie towarzyskie w campusie szpitala było świetnie
zorganizowane i prawie nigdy nie czułem się osamotniony. Nie czas
teraz w tych szczególnych okolicznościach rozpisywać się jednak nad
urokami życia tych, którzy jak ja przybyli tam na czasowy pobyt. Pora
opowiedzieć o Haitańczykach. Jak już napisałem, byli oni bardzo dobrze
wykształceni zawodowo. Lekarze studiu
jący
medycynę w Port au Prince, stolicy kraju mieli swoich profesorów w
większości wykształconych w USA i potem wielu z nich z powodzeniem
przeniosło się i pracowało w tym kraju. Kiedyś zostałem zaproszony
przez lekarzy haitańskich na party, których było tam wiele i była to
zwykle okazja do spotkania wielu innych ludzi. Tym razem jednak ze
zdziwieniem stwierdziłem, że jestem jedynym nie Haitańczykiem. Po paru
drinkach Haitańczykom rozwiązały się języki.
Zaczęli narzekać, że pomimo pozornych form równości są w szpitalu
pracownikami drugiej kategorii po Amerykanach i Europejczykach.
Powiedzieli mi także coś co mnie zaintrygowało. Otóż oświadczyli, że
ponieważ jestem Polakiem przysługuje mi honorowe obywatelstwo tego kraju.
Kiedy okazałem zdziwienie i niedowierzanie wyjaśnili mi, że powodów jest
wiele, ale najważniejszym są historyczne wydarzenia o których w szkole
uczy się każdy Haitańczyk.
Wkrótce po rewolucji francuskiej jej idee szybko przeniknęły na Haiti
będącej wówczas kolonią francuską w której znajdowało się około miliona
czarnych niewolników przywiezionych z Afryki do pracy na plantacjach i
kilkanaście tysięcy francuskich kolonizatorów. Haitańczycy okazali się
pojętnymi uczniami i wkrótce wyrżnęli większość francuskich gnębicieli.
Wówczas Napoleon, który był w tym czasie u władzy wysłał na Haiti dla
zaprowadzenia porządku legionistów generała Leclerca a wśród nich wielu
Polaków.
Kiedy w mieście St. Marc na wybrzeżu, położonego bardzo niedaleko
mojego szpitala, Polacy otrzymali rozkaz egzekucji rewolucjonistów, ci
odmówili i przyłączyli się do powstania. W takiej sytuacji
nie
mogli liczyć na powrót do Europy i osiedlili się na Haiti zakładając
rodziny. Podobno w tym rejonie były wsie, gdzie wśród mieszkańców o
czarnej skórze niektórzy mieli niebieskie oczy. Pisał o tym Olgierd
Budrewicz. Ja również wśród moich pacjentów usiłowałem dostrzec jakieś
przejawy rasy białej lub na przykład polskie imiona, niestety bez
powodzenia.
Drugim głęboko poruszającym Haitańczyków faktem było to że Jan Paweł
II podczas swojej podróży do Ameryki Południowej odwiedził Port au
Prince. Haitańczycy świadomi swojej biedy i małej roli w świecie byli
tym poruszeni i główną ulicę w Port au Prince nazwali jego imieniem.
Kolejnym choć już nie politycznym wydarzeniem była klęska Haiti w
piłkarskich mistrzostwach świata w Niemczech w 1974 roku kiedy
pokonaliśmy ich bodajże 7 do 0. Co starsi Haitańczycy o dziwo, do dziś
pamiętają nazwiska naszych ówczesnych słynnych zawodników.
Gdzie te czasy?
Styczeń 13, 2010 rok
Tekst i foto: Ryszard Jankiewicz
Przedruk za zgodą autora
ze strony internetowej:
www.rjankiewicz.pl