Przygoda z Naturą

MOJE HAITI

    Dotychczas nie pisałem na mojej stronie internetowej o Haiti uważając, że Afryka a szczególnie Tanzania mają tyle do pokazania i jest tyle do opowiedzenia o nich, że lepiej zostawić ten temat na inne okazje. To jednak co wydarzyło się na tej wyspie ostatniej nocy tak przykuło moją uwagę, że moje myśli natychmiast pobiegły do wspomnień z tego biednego i niezwykłego kraju.
     Haiti nie leży na szlakach turystycznych, jest krajem niezwykle biednym o burzliwej i nie zawsze pomyślnej dla białych historii. Stąd też niewielu Polaków miało go okazję odwiedzić. Ja sam nigdy bym nie przypuszczał, że moja noga stanie kiedyś na tej ziemi, ale jak to mówią nieprzewidziane są wyroki Boskie. Fakt, że trzeba im czasem trochę pomagać. Otóż, kiedy skończyłem etap nigeryjski moich przygód, przepracowałem przykładnie parę lat w moim szpiWybrzeze na Haititalu "na Kapuściskach" w Bydgoszczy.     Po pewnym czasie zacząłem jednak znowu odczuwać potrzebę tropikalnej przygody i rozglądać się za czymś nowym. Moi bydgoscy koledzy po chirurgicznym fachu, którzy poszli za moim przykładem i zaczęli wyjeżdżać do Afryki upatrzyli sobie słynny szpital Alberta Schweitzera w Lambarene w Gabonie. Dwóch z nich zostało nawet przez pewien czas szefami tego szpitala. Ponieważ trop był świeży zwróciłem się z zapytaniem do nich. Niestety tam nieodzowna okazała się znajomość języka francuskiego, co niestety leżało poza moim zasięgiem. Poradzili mi jednak, aby skontaktować się z innym szpitalem również posiadającym za patrona A. Schweitzera, ale na Haiti. Przy okazji dowiedziałem się, że takich szpitali jest na świecie pięć.
     Jakież było moje zdziwienie, kiedy z Hospital Albert Schweitzer z Deschapelles na Haiti otrzymałem odpowiedź po polsku. Odpisał mi młody polski anestezjolog, który trafił tam na krótki kontrakt w przerwie pomiędzy jego pobytami w słynnym instytucie onkologicznym Sloane Kattering w Nowym Jorku. Lekarz ten z którym potem zaprzyjaźniliśmy się zasłynął jako tropiciel i pogromca plagiatów w polskiej medycznej literaturze naukowej. Tuż przed wyjazdem w 1987 roku otrzymywałem wiele gratulacji od kolegów, że będę miał szczęścGwendolin autor i dr Mellonie obejrzenia bajkowej wyspy gdzie między innymi atrakcjami kobiety chodzą ubrane tylko w girlandy kwiatów. Szybko zorientowałem się, że moi podekscytowani koledzy (nie wszyscy) mylą Haiti z Thaiti, ale w końcu Haiti też okazało się interesujące.
     Szpital na Haiti był niezbyt dużą bo liczącą zaledwie 120 łóżek, ale świetnie zorganizowaną i zarządzaną placówką. Założycielami byli Dr. Mellon wnuk teksańskiego milionera, który dorobił się na ropie naftowej i jego żona Gwendolin z domu Grant, nota bene z rodziny byłego prezydenta USA Granta, którzy dostali tereny pod budowę szpitala od póżniejszego prezydenta Haiti, wówczas studiującego medycynę w USA. Oboje okazali się niezwykle miłymi ludźmi. Byłem często do nich zapraszany i miałem okazję podglądania podczas tych wizyt przedstawicieli bawiącej w ich domu amerykańskiej high society.
     Większość załogi szpitala stanowili Haitańczycy, trzeba dodać świetnie wyszkoleni, co dotyczyło zarówno pielęgniarek jak i lekarzy. Było tam także sporo Amerykanów, Kanadyjczyków a także przedstawicieli wielu innych nacji.
     Ciekawie było pracować z lekarzami wielu słynnych medycznych amerykańskich ośrodków przybywających zwykle na krótkie 3 miesięczne pobyty. Szpital miał stałą współpracę z uniwersytetem Yale z USA i Mc Masters z Kanady a także wielu innymi.
    W wolnych chwilach urządzaliśmy wycieczki po górach i pobyty na pięknych plażach. Życie towarzyskie w campusie szpitala było świetnie zorganizowane i prawie nigdy nie czułem się osamotniony.     Nie czas teraz w tych szczególnych okolicznościach rozpisywać się jednak nad urokami życia tych, którzy jak ja przybyli tam na czasowy pobyt. Pora opowiedzieć o Haitańczykach. Jak już napisałem, byli oni bardzo dobrze wykształceni zawodowo. Lekarze studiuZ personelem miejscowym na Haitjący medycynę w Port au Prince, stolicy kraju mieli swoich profesorów w większości wykształconych w USA i potem wielu z nich z powodzeniem przeniosło się i pracowało w tym kraju.     Kiedyś zostałem zaproszony przez lekarzy haitańskich na party, których było tam wiele i była to zwykle okazja do spotkania wielu innych ludzi. Tym razem jednak ze zdziwieniem stwierdziłem, że jestem jedynym nie Haitańczykiem. Po paru drinkach Haitańczykom rozwiązały się języki.
     Zaczęli narzekać, że pomimo pozornych form równości są w szpitalu pracownikami drugiej kategorii po Amerykanach i Europejczykach. Powiedzieli mi także coś co mnie zaintrygowało. Otóż oświadczyli, że ponieważ jestem Polakiem przysługuje mi honorowe obywatelstwo tego kraju. Kiedy okazałem zdziwienie i niedowierzanie wyjaśnili mi, że powodów jest wiele, ale najważniejszym są historyczne wydarzenia o których w szkole uczy się każdy Haitańczyk.
     Wkrótce po rewolucji francuskiej jej idee szybko przeniknęły na Haiti będącej wówczas kolonią francuską w której znajdowało się około miliona czarnych niewolników przywiezionych z Afryki do pracy na plantacjach i kilkanaście tysięcy francuskich kolonizatorów. Haitańczycy okazali się pojętnymi uczniami i wkrótce wyrżnęli większość francuskich gnębicieli. Wówczas Napoleon, który był w tym czasie u władzy wysłał na Haiti dla zaprowadzenia porządku legionistów generała Leclerca a wśród nich wielu Polaków.
     Kiedy w mieście St. Marc na wybrzeżu, położonego bardzo niedaleko mojego szpitala, Polacy otrzymali rozkaz egzekucji rewolucjonistów, ci odmówili i przyłączyli się do powstania. W takiej sytuacji Uroki haitanskiej wyspynie mogli liczyć na powrót do Europy i osiedlili się na Haiti zakładając rodziny. Podobno w tym rejonie były wsie, gdzie wśród mieszkańców o czarnej skórze niektórzy mieli niebieskie oczy. Pisał o tym Olgierd Budrewicz. Ja również wśród moich pacjentów usiłowałem dostrzec jakieś przejawy rasy białej lub na przykład polskie imiona, niestety bez powodzenia.
     Drugim głęboko poruszającym Haitańczyków faktem było to że Jan Paweł II podczas swojej podróży do Ameryki Południowej odwiedził Port au Prince. Haitańczycy świadomi swojej biedy i małej roli w świecie byli tym poruszeni i główną ulicę w Port au Prince nazwali jego imieniem. Kolejnym choć już nie politycznym wydarzeniem była klęska Haiti w piłkarskich mistrzostwach świata w Niemczech w 1974 roku kiedy pokonaliśmy ich bodajże 7 do 0. Co starsi Haitańczycy o dziwo, do dziś pamiętają nazwiska naszych ówczesnych słynnych zawodników.
Gdzie te czasy?
Styczeń 13, 2010 rok

Tekst i foto: Ryszard Jankiewicz
Przedruk za zgodą autora ze strony internetowej:
www.rjankiewicz.pl


    
OSTATNIE ARTYKUŁY: