Przygoda z Naturą

PRZYJDŹ I POMÓŻ NAM

 (DOKTOR W AFRYCE)
    (28 listopad, 2002) (Z pamiętnika)
    To tytuł książki wydanej w 1977 roku w Londynie, opisującej dzieje angielskiego lekarza Leadera Stirlinga, który w 1935 roku rozpoczął pracę, jako młody lekarz w anglikańskiej misji w południowo - wschodniej części Tanzanii i po wielu życiowych przygodach w latach osiemdziesiątych uwieńczył swoją barwną i niekonwencjonalną karierę, jako jedyny biały minister (zdrowia) rządu Prezydenta Nyerere.
    Dlaczego o tym piszę? Otóż miałem okazję poznać go a nawet się z nim zaprzyjaźnić. Będąc częstym gościem Christian Medical Board of Tanzania (CMBT) w Dar es Salaam, organizacji reprezentującej interesy służby zdrowia kościoła chrześcijańskiego, często spotykałem tam starszego pana z charakterystyczną laseczką o szczupłej, wyprostowanej sylwetce, pociągłej, arystokratycznej można by rzec twarzy i bystrym spojrzeniu. Po którymś z kolejnych spotkań zapytałem panią Kumpuni, niezastąpioną sekretarkę tej organizacji, Polkę, żonę Tanzańskiego lekarza, kim jest ten rześki staruszek kręcący się po pokojach biura organizacji. Zdziwiona odpowiedziała, nie wiesz, to nasz konsultant, obecnie emerytowany, były minister zdrowia doktor Stirling. Słyszałem już poprzednio o tej słynnej w środowisku medycznym Tanzanii postaci, ale nie kojarzyłem go ze znaną mi z widzenia osobą
    Spotykałem go potem wielokrotnie podczas licznych spotkań i konferencji, jako, że CMBT a także inne organizacje mniej lub bardziej związane z służbą zdrowia kościoła chrześcijańskiego, ale także innych kościołów prowadziły bardzo ożywioną działalność szkoleniową, organizacyjną itd. Podczas kolejnych spotkań zaczęliśmy się rozpoznawać, pozdrawiać aż wreszcie prowadzić dłuższe rozmowy. Od pierwszej chwili rozmowy czuło się do niego sympatię, choć jednocześnie swoim wyglądem a także otaczającym go nimbem popularności budził także respekt.       Rozmawialiśmy często o moim szpitalu w Ifakarze, który znał i w przeszłości odwiedzał a także o bieżących sprawach życia naszego środowiska. Na naszych corocznych spotkaniach dyrektorów i administratorów szpitali misyjnych był zawsze specjalnie witany, jako honorowy gość i niemal na wszystkich zabierał głos, o ile nie z przygotowanym referatem, to w trakcie dyskusji. Jego aktywność i bystrość umysłu była zadziwiająca mimo przekroczenia osiemdziesiątki. Kiedy od kogoś dowiedział się, że po zakończeniu kontraktu w Ifakarze zamierzam nadal pracować w Tanzanii przysłał mi list z ofertą dwóch szpitali na północy kraju, co było to dla mnie przyjemną niespodzianka.
    Później, kiedy spotkaliśmy się znów na kolejnym dorocznym zebraniu i oświadczyłem mu, że zdecydowałem się na St.Waburg's Hospital w Nyangao, pogratulował mi, ale także wziął mnie na bok i podzielił się ze mną ostatnimi wiadomościami z tego szpitala, które były nieco bulwersujące. Powiedział mi, że zna świetnie te tereny gdyż spędził tam ponad 30 lat życia, o czym wówczas nie wiedziałem i wyczułem, że nadal żywnie interesują go tamtejsze sprawy w tym także i to, że ktoś obejmie tam chirurgię w jednym z dwóch najbardziej liczących się szpitali tamtego regionu.
    W Nyangao przypadkowo wpadła mi w rękę jego książka, o której wiele słyszałem, ale której nigdy przedtem nie udawało mi się zdobyć. Nic zatem dziwnego, jeśli że rzuciłem się na nią z pasją. Nie często czyta się książki opisujące wydarzenia sięgające 40 lat wstecz a jednocześnie zna się samego autora i ma się okazję porównania z aktualnym stanem opisywanych przez niego miejsc i ludzi.
    Książka to pozwoliła mi lepiej poznać samego autora, jako człowieka niekonwencjonalnego, ogarniętego poczuciem pełnionej misji i pasją działania. Książka jest oszczędna w słowach (liczy tylko 138 stron), biorąc pod uwagę, że opisuje on w niej 42 lata swojego ciekawego życia. Książka czyni wrażenie, że autor jest szczery opisując swoje sukcesy a czasem i porażki, co nieczęsto zdarza się w tego typu publikacjach. Pamiętam kilka tego typu pamiętników czytanych jeszcze w Polsce. Odnosiłem wówczas wrażenie, że autor, lekarz jest albo w wiecznym konflikcie z otoczeniem albo, że stara się przedstawić siebie w nadzwyczajnym świetle. Po przeczytaniu tej książki wzrosła moja sympatia i szacunek dla jej autora.
    Dlaczego poświęcam tej książce tyle uwagi? Otóż autor i niektóre opisywane w niej osoby są mi osobiście znane, jestem na terenie gdzie toczy się większość akcji i mogę porównywać różnicę pomiędzy tym, co działo się 40, 30 lat temu i teraz (w afrykańskiej historii to niemal wieki). Jest w niej coś jeszcze. Dr. Stirling, Anglik, opisuje unikając sensacji delikatne stosunki pomiędzy Anglikami a Niemcami w tej niegdzisiejszej Niemieckiej Afryce Wschodniej, z której ci ostatni byli dwukrotnie wypędzani. Każde z tych wydarzeń wiązało się z kolejną wojną światową i klęską Niemców a wiktorią Anglików.
    Pozwolę sobie streścić, co ciekawsze fragmenty tej książki. A więc jak już napisałem Dr. Stirling po krótkim i bezowocnym poszukiwaniu pracy w Londynie wiedziony impulsem chwili zdecydował się skorzystać z jedynej oferty, jaka do niego nadeszła, z misyjnej anglikańskiej organizacji Universities Mission to Central Africa, poszukującej lekarza do Masasi w południowo- wschodniej jak się wówczas mówiło Tanganice. Jak sam pisze -
"Nie jest to autobiografia, ale historia młodego człowieka, który ponad czterdzieści lat temu został nagle wezwany do Afryki i który nigdy z niej już nie wrócił". W 1935 roku opuścił on Londyn i po podróży statkiem dotarł do wyspy Zanzibar będącej tradycyjnym punktem wypadowym w głąb afrykańskiego interioru. Stamtąd małym stateczkiem wzdłuż wybrzeża dotarł do Mtwary skąd dalej podróżował łodzią w górę rzeki Ruwumy, będącej granicą między Mozambikiem a Tanganiką. Po kilkudziesięciu kilometrach przesiadł się na rozklekotaną ciężarówkę i nią po licznych przygodach dotarł niemal do celu. Niemal, bo na kilka kilometrów przed Masasi ciężarówka wywróciła się i ostatni odcinek trzeba było przebyć pieszo.
   W Masasi Dr. Stirling spotkał Dr. Frances Taylor, kobietę, jedynego wówczas lekarza w promieniu ponad stu pięćdziesięciu kilometrów. Wraz z towarzyszącymi jej dwiema angielskimi pielęgniarkami opiekowała się ona szpitalem w Masasi, sDr. Leader Stirling jako mlody lekarzześcioma innymi rozrzuconymi po okolicy, szeregiem lokalnych przychodni i dwoma leprozoriami itd. Do porządku dziennego w ramach obowiązków należały podróże 30-50 km pieszo lub na rowerze, co w afrykańskim bezdrożu ma swoją wymowę. Doktor Stirling został ostatecznie oddelegowany do miejscowości Lulindi leżącej blisko granicy z Mozambikiem. Lulindi leży na płaskowyżu Makonde, wyniosłym na ponad 300 metrów ponad otaczający ją teren.
   Wyżyna ta cieszyła się złą sławę z powodu braku wody. Jej mieszkańcy w skrajnych przypadkach byli zmuszeni pokonywać codziennie nawet do 15 km, aby dotrzeć do źródła wody położonego poniżej. Obowiązki te tradycyjnie należą do kobiet, które w niektórych wioskach połowę całego swojego czasu spędzają niosąc w jedną stronę na głowie puste plastikowe wiadra czy też inne pojemniki, piorąc na miejscu gdzie jest woda i wracając z pełnym pojemnikiem na głowie i dzieckiem przypasanym kangą (rodzaj chusty) do pleców. Jeśli dodam do tego, że poruszają się szybko, wesoło rozmawiając ze sobą grzecznie pozdrawiają mijanych na drodze, to można im pozazdrościć hartu ducha i ciała.
    Po dwóch latach walki z niezliczoną ilością chorób tropikalnych, złą pogodą, brakiem dróg, bez elektryczności, telefonu, bieżącej wody Dr. Stirling postanowił wybudować w Lulindi szpital. Po zdobyciu w Wielkiej Brytanii niezbędnych środków finansowych, przy użyciu lokalnych materiałów wybudował mały szpital a następnie wyposażył go w niezbędne urządzenia. Otworzył on także szkołę dla pielęgniarek, która wydała w tym kraju pierwszą w pełni wykwalifikowaną pielęgniarkę - kobietę.
   Do tej pory była to domena mężczyzn. Jak wielu lekarzy w Tanzanii Dr. Stirling był zmuszony zajmować się przypadkami chirurgicznymi, choć nie posiadał specjalnego wykształcenia w tym kierunku. Opisuje on w swojej książce wiele dramatycznych sytuacji, leczenie ofiar dzikich zwierząt, trudnych zaniedbanych przypadków, ofiar zbyt późnego dotarcia do szpitala. Nie zatrzymam się jednak nad tym, bowiem niewiele się w tym zakresie zmieniło i moje spostrzeżenia, o których opowiem w innym miejscu niewiele się od tego różnią, choć minęło wiele lat.
   Dr. Stirling krytycznie wypowiada się o efektach tzw. tradycyjnej medycyny, co po prostu oznacza leczenie przez lokalnych znachorów. Ja sam wielokrotnie stykałem się z tragicznymi skutkami takiego leczenia i w pełni się z nim zgadzam.
    To, co do tej pory napisałem pochodzi z 1995 roku, pierwszego roku mojego pobytu w Nyangao. Od tego czasu znowu parokrotnie spotkałem Dr. Sterlinga a ostatni raz znowu na corocznym spotkaniu w Dar w 1996. Słyszałem, że ostatnio chorował, więc nie spodziewałem się go więcej zobaczyć. Swoją obecnością zrobił wszystkim miłą niespodziankę. Znowu była okazja do dłuższej rozmowy. Dr. Stirling wystąpił z własnym referatem na temat roli wiary w procesie leczenia. Choć kaszel przerywał mu wystąpienie i temat jak na mój gust był nieco kontrowersyjny, wypadł on o niebo lepiej od tanzańskich profesorów, którzy tym razem licznie uczestniczyli w naszych obradach.
   Korzystając z okazji poprosiłem go o egzemplarz jego książki z autografem. Mimo upału i nienajlepszego stanu zdrowia zdecydował się pojechać ze mną do centrum miasta gdzie odszukał w jednej z księgarni swoją książkę i po wpisaniu kilku miłych słów wręczył mi ją. Po drodze opowiadał mi jak na krótko przed wybuchem drugiej wojny światowej wybrał się otwartym samochodem z kolegami z Anglii do Niemiec i jakie przygody go tam spotkały. Mógłby być to temat do kolejnej książki. On jest nie do zdarcia!
    A jednak. Nikt nie jest wieczny.
 Doktor Stirling zmarł 7 lutego tego roku (2003) w imponującym wieku 96 lat. Hołd zmarłemu oddali nie tylko jego byli współpracownicy i przyjaciele, ale także aktualny prezydent Tanzanii Beniamin Mkapa, który odwiedził jego dom i rodzinę.
 Był on tyle lat żywą historią służby zdrowia tego kraju a do tego tak sympatycznym i przyjaznym człowiekiem. Będzie go bardzo brakować.

 Text i foto: Ryszard Jankiewicz
 Przedruk za zgodą autora ze strony internetowej:
 www.r_jankiewicz.republika.pl/

OSTATNIE ARTYKUŁY: