Wiatr nie ustępował. Idąc pod prąd śnieżnych pyłówek
brnęliśmy do góry.Spięci liną podążaliśmy za naszym przewodnikiem. Jego
postać majaczyła przed nami w gęstej mgle. Czas jak guma ciągną się
rozdzielany uderzeniami ostrych lodowych podmuchów. Wreszcie śnieżny
mostek, o którym wspominał przewodnik. Ostrożnie, po jego śladach ku
serakowi nachylonemu nad czeluścią szczeliny. Jeszcze kilka metrów i
przed nami zamajaczyła kopuła szczytowa Ritacuba Blanko, najwyższej góry
del Cocuy. A zaczęło się tak:
Cześć Edwardzie,
Dziękuję za email, sprawa Sierra Nevada de Santa Marta nie jest łatwa.
Ten rejon jest zamknięty, oprócz parku narodowego jest ścisłym
rezerwatem indiańskim,a więc zapomnij o temacie. Jedynie, którzy tam
działają to do około 4500m są Arhacowie, a poniżej do około 2500m:
partyzantka, mafie narkotykowe i wojsko. Ty, jako polak-amerykanin masz
zerowe szanse na zezwolenie, które najpierw musiałoby wydać wojsko i
policja a potem Indianie, co jest zupełnie niemożliwe. Radzę zwiedzić
inny rejon, którym jest Sierra Nevada del Cocuy, też park narodowy, lecz
z wolnym wejściem za drobną opłatą, możliwość wynajęcia przewodników.
Pozdrawiam Krzysztof Szafrański
I na tym staneło.
W połowie grudnia wraz z moim
przyjacielem Mietkiem Kwapichem wylądowaliśmy w Bogocie, stolicy
Kolumbii. Na lotnisku przywitał nas Krzysztof. Kolekcjoner andyjskich
pięciotysięczników, gawędziarz, grotołaz i taternik. Od 35 lat
mieszkający na stałe w Kolumbii.
Szybka wspólna logistyka w autobusowej poczekalni, a później 14 godzin
jazdy autobusem do kolonialnej osady Güican. Güicán leży w dolinie rzeki
Concavo, niemal w sercu gór del Cocuyo, na wysokości 3000m npm. Przy
wieździe do miasta stoi duży pomnik pachamamy, symbolizujący boginie i
matkę ziemie.
Jak wierzą tutejsi mieszkańcy to ona zapewnia żyzność pól i płodność.
Jest dobroczynnym i opiekuńczym bóstwem od narodzin przez życie aż po
śmierć.
Autobus na Plaza de Armas zaczymał się o 9 rano. Nasze bagaże
złożyliśmy w najbliższym hotelu i udaliśmy się do biura parku del Cocuy,
by wykupić wymagane zezwolenie. W biurze dowiedzieliśmy się, że
częściowo park jest zamknięty, ze względu na spór pomiedzy indianami Uwa
zamieszkującymi ten teran a zarządem parku. Tu też poznaliśmy lokalnego
przewodnika Irwina, którego wynajęliśmy i ustaliliśmy wspólnie
ostateczny plan i cele naszej wyprawy w górach del Cocuy. Zaplanowaliśmy
wspinaczkę na trzy szczyty. W tym najwyższy szczyt masywu Ritacuba
Blanco, wznoszący się na wysokość 5330 metrów npm. I dwa kolejne
wierzchołki w dolinie stawu Laguna Grande de la Sierra, szczyty; Toti o
wysokości 4800m i Cóncavo 5200 m.
O zmroku staliśmy się światkami i uczestnikami największego świeta tego
regionu. Właśnie rozpoczynało się świeto światła, nawiązuje do dawnych
tradycji, prekolumbijskich związane ze świętem ognia u rdzennych india
Uwa. Po skolonizowaniu tych obszarów przez Hiszpanów w XV wieku starą
tradycję i wierzenia tubylców wyparto i zastąpiono przez katolickie
święto Niepokalanego Poczęcia, połączone z nocnym paleniem świec.Tego
wieczoru miało się ono rozpocząć i trwać aż do Nowego Roku.
Strojono domy zakładając światla, lampiony i ozdoby. Największym
wyzwaniem dla mieszkańców była luminacja kościoła, stojącego przy
głównym placu de Armas. Uroczystości rozpoczęły się. Balkony, krużganki
i tarasy zabłyszczały zapalonymi świecami. Głównymi ulicami przeszła
procesja. Mieszkańcy ubrani w ruana, regionalny strój wykonany z grubego
wełnianego koca z wycięciem na głowe nieśli palące świece. Śpiew i
modlitwa łączyły lokalnych.
Na centralnym placu z palących świec ułożono mapę Kolumbii. Ksiądz
błogosławił wspólnotę i zachęcał do ofiarności i współpracy. W niebo
puszczono kolorowe lampiony, po czym rozpoczęła się kanonada petard. Ze
stojącego na wolnym ogniu baniaka częstowano się gorącą nalewką zrobioną
z panele z dodatkiem cynamonu i alkoholu. Panela to sprasowany cukier
otrzymywany z gotowania i odparowania soku z trzciny cukrowej. Fiesta
przyciągnęła moj głodny wydarzeń obiektyw.
Następnego dnia opuściliśmy Guikan i po dwu godzinnej jeździe
dotarliśmy do góralskich zabudowan Kanwara, leżących w północnej cześci
parku. Zakwaterowanie znaleźliśmy w jednej z chat. Wysokość ponad 3800
metrów wymusiła dzień aklimatyzacji. Z Kanwara zamierzaliśmy rozpocząć
wspinczkę na Ritacuba Blanco, najwyższy szczyt łańcucha El Cocuy. Celem
naszej wyprawy jest położone we wschodniej części Kolumbii pasmo górskie;
Sierra Nevada del Cocuy. Góry wyrastające ponad amazońską dżunglę na
wysokość przekraczającą 5000 metrów. Del Cocuy oferuje ponad 25
ośnieżonych szczytów, dziesiątki ogromnych lodowców i około 40
majestatycznych wysokogórskich jezior. Są częścią najdłuższego łańcucha
górskiego na Ziemi, Andów rozciągających się na przestrzeni 7500
kilometrów.
Następnego dnia po obfitym śniadaniu z naszym przewodnikiem ruszyliśmy
w górę. Szlak prowadził klasyczną zachodnią ścianą. Piął się wzdłuż
górskiego potoku, po czym przeciął wysokogórskie torfowiska porośniete
frailejones, rośliny przypominjące stojących w mgle mnichów. Po
pokonaniu 8 kilometrów doszliśmy do brzegu płyt Rita Cuba Blanco. Tu
natura zredukowana do swoich najbardziej podstawowych elementów otoczyła
nas skała, wodą i lodem. Tylko 100 metrów dzieliło nas od masywu lodowca.
Byliśmy na 4.800 m npm.Namiot ustawiliśmy nad małym stawem, z którego
czerpaliśmy wodę do gotowania.
Noc była gwiaździsta, poranek wietrzny i mroźny. Z ociąganiem wyszliśmy
w kierunku szczytu. Kamienista morena doprowadziła nas na krawędź
lodowca. Lodowca, który umiera jak oznajmił nam nasz przewodnik. Z
powodu globalnego ocieplenia, lodowiec topnieje bardzo szybko. Cofa się
z prędkością 25 metrów rocznie. W tym tempie zniknie on całkowicie za
dekade, wyrokował. Mgły, które podeszły z nad wenezuelskich lasów
ograniczyły widoczność do kilku metrów. Po ubraniu raków, spięci liną
zaczęliśmy powolny marsz ku szczytowi. Z upływem godzin pogoda uległa
pogorszeniu. W mokrej mgle mechanicznie podążaliśmy za niknącą postacia
przewodnika. Mroźny wiatr nie odpuszczał. Na prawo od nas majaczyła
śnieżna piramida Pan de Azúcar 5200m a za nią tnąca niebo słynna El
Púlpito del Diablo, granitowa kolumna wznosząca się nad lodem na
wysokość prawie 100 metrów. Kurtyny śnieżnych chmur nawiewane wiatrem
towarzyszyły nam aż do szczytu.
Po zdobyciu Rita Cuba Blanko udaliśmy się do haciendy La Esperanza
leżącej w pięknej dolinie u stóp kilku zielonych szczytów, na wysokości
3560m. Skąd rozpoczęłliśmy powolne dwudniowe podchodzenie w kierunku
Laguna Grande de la Sierra. Na brzegiem jeziora miała stanąć nasza baza
wypadowa na pobliskie szczyty. Pierwsze kilometry prowadziły wśród
pastwisk i pól uprawnych. Po godzinie doszliśmy do stanicy „refugio la
caskada”, gdzie rozbiliśmy nasz pierwszy biwak. Namiot ustawiłem w
sąsiedztwie dzikich kwiatów trytomi groniastej o kolorze oranżu. Lilie
te były najpiękniejszymi kwiatami, jakie spotkałem na stokach del Cocuy.
Gdy na ciemno granatowym niebie zapłonęły gwiazdy zapaliłem ognisko i w
pięknej scenerii, spędziliśmy noc.
Następny dzień zapowiedział się
przyjemnie. Słońce świeciło a my w cieniu zagajników pięliśmy się w
góre.Tu natrafiliśmy na kolumbijskie drzewo owocowe curuba spotykane
tylko powyżej 3000 m npm. Owoce curuba maja kwaśny smak zazwyczaj zjada
się je na surowo wraz z pestkami. Wkrótce zielone miedze pól
zamieniliśmy na błotnisto kamieniste ścieżki. Około południa weszliśmy w
doline freilejones, ogromne sanktuarium tych endemicznych krzewów
pokrywało pobliskie stoki. Wymawiane fry-lay-ho-ness, co oznacza "wielki
mnich", ze względu na podobieństwo tych roślin do średniowiecznych
mnichów. Porastając podmokre torfowe obszary zapobiegają erozji gleby.
Pień dorosłego osobnika otoczony jest rozetą grubych soczystych liści z
gęstym owłosieniem zatrzymującym wilgoć i odbijącym światło słoneczne.
Po uschnięciu liście nie odpadają, ale tworzą zwartą osłonę pnia.
Freilejones to długowieczne rośliny z mały przyrostem rocznym, około
centymetra. Okazy wysokie na kilka metrów mają po kilkaset lat. Ponad
doliną rozciągała się skalna strefe, głazów i piargów. Późnym
popołudniem pogoda załamała się i zaczął padać deszcz. Wsiąknięci w
skaliste pustkowie, nocne schronienie znaleźlśmy w olbrzymiej niszy
skalnej. Deszcz padał z przerwami do rana. Po śniadaniu Irwin
zaproponował nam wspinaczke na Concavo. Szczyt wznoszacy sie na lewo od
stawu Laguna Grande o wys. 5200m. Zgodziłem się.
Mietek został w obozie z planem przeniesienia naszego sprzętu i namiotu
wyżej. Początkowy trawers prowadził przez gołoborza i kamienistą morenę.
Niedogodności marszu ustały, gdy doszliśmy do litych granitowych plyt, a
nimi do krawędzi lodowca. Lekko trawersując zdobywaliśmy wysokość.
Kierując się na wierzchołek przecieliśmy śnieżne pole. W głowie czuć
było wysokość, która dawało o sobie znać lekkim bębnieniem. Bez
wiekszych technicznych trudności dotarłem na szczyt. Krajobraz z
wierzchołka rozciągał się na dziesiątki lodowych szczytów. W dolinach
mieniły się barwami minerałów morenowe jeziora, powstałe w wyniku
naturalnej erozji lodowców. Schodząc założyłem słuchawki.
Cienie chmur
przecinały doline. Muzyka, słońce, góry i uczucie radości, takie chwile
pozostają w pamięci.
W czasie, gdy ja zdobywałem Concavo, Mietek ustawił nasz obóz na
piaszczystej plaży Laguna Grande de la Sierra (4505 m npm.), w plejadzie
pięciu lodowych wierzchołków; Pico Concavo, Concavito, Portales, Pico
Toti i Pico Pan de Azúcar. O zmierzchu Mietek zajął się przygotowaniem
kolacji a ja rozpocząłem nowy projekt. Ośnieżone góry i widok
rozgwieżdżonego nieba prowokował do sesji fotografii poklatkowej.
Projekt ten zajął mnie do północy. Następnego poranka pokrzepieni
krótkim snem ruszyliśmy na szczyt Toti. Szczt Toti zwany także " White
Hat ", leży dokładnie po drugiej stronie jeziora.
W pierwszej fazie trawersu kierunek wyznaczał El Pulpito del Diablo,
którego charakterystyczne granitowe organy błyszczaly w porannym słońcu.
Zdobywcom El Pulpito a także pionierem wspinaczek wysokogórskich w
Kolumbii, był Erwin Kraus, niemiecki badacz z przełomu lat 30 ubieglego
stulecia. Pasjonat gór i fotografii. Kraus poprowadził kilkanaście
pierwszych wejść w pasmie el Cocuy, zostawiając po sobie bogate archiwum
fotograficzne. Odkrycie gór el Cocuy przypisuje się hiszpańskiemu
konkwiście Hernan Perez de Quesada, który w 1542, dotarł do nich w
poszukiwaniu legendarnego miasta złota El Dorado.
Jeszcze 10 lat temu rządzili tu
niepodzielnie partyzanci FARC i żaden obcokrajowiec nie miał wstepu, ale
w 2004 roku kolumbijskie siły rządowe w ramach szerokiej ofensywy
wojskowej, oczyściły góry i Park Narodowy El Cocuy z rebeliantów. Park
jest obecnie bezpieczny.
Dwie godziny zajęło nam przejście moreny i dotarcie do krawędzi
ogromnego lodowca Toti. Skąd do szczytu mieliśmy niecałe 500 metrów w
pionie. Od samego początku lodowiec ostro zaczął nabierać pionu. Lód był
twardy i dobrze trzymał raki, dając nam poczucie bezpieczeństwa.
Zygzakując obeszliśmy kilka szczelin i dotarliśmy do lini granitowych
nagich skał. Z lotną asekuracją wspinaliśmy się wyżej. Po półgodzinie
stanęliśmy na najwyższy punkcie Toti.
Ostre krawędzie graniowych ścian spadały kilkaset metrów w dół, wprost
do szmaragdowego jeziora Laguna de la Plaza. Chmury towarzyszyły nam
przez cały czas, ograniczając widoki, ale na szczycie przewiane w
wiatrem otwarły okno. Wyłoniły się w nim oszronione górskie krajobrazy a
w dolinach olbrzymie tafle wody.
Był to nasz ostatni szczyt
zdobyty w górach El Cocuy. Na następnego dzień zaplanowany był powrót do
Guican i dalej do Bogoty.
Text i Foto:
Ed Bochnak
Grudzien – 2013
www.edbochnak.pl