Szanghaj,
Pekin
20 wrzesnia 2009, (niedziela)
zwiedzamy Szanghaj
Brama
Panmen z przyległym parkiem i lokalny bazar w Shuzou już za nami.
Autobus wiezie nas do Szanghaju. Mijamy po drodze wsie, małe miasteczka,
do Szanghaju coraz bliżej. Szanghaj (Shanghai - dosł. „przy morzu”)
leżące w żyznej delcie Jangcy miasto było naturalnym portem, który
rozwijał się przez stulecia. Był ważnym ośrodkiem handlowym już w X w.
Bogactwo miasta wabiło piratów i dlatego już w XVI w. wybudowano
fortyfikacje chroniące Bund (nabrzeże). Jeszcze w 1842 r. Szanghaj był
50000 miasteczkiem rybackim z kilkunastoma tkalniami, a w 1853 r. był
największym portem chińskim, w 1900 r. miał 1 000 000 mieszkańców, a
port obsługiwał więcej statków niż porty w całej Azji. Miasto rosło na
handlu herbatą, jedwabiem i opium. Miasto utraciło znaczenie w 1949 r,
ale już je odzyskuje. Władze chińskie postanowiły uczynić Szanghaj
światowym centrum biznesowym. Obecnie jest przebudowywane i
unowocześniane. Według byłego przywódcy Chin Deng Xiaopinga miasto miało
w 2010 roku prześcignąć Hong-Kong. Według przewodników mieszkańcy
Szanghaju to indywidualiści mówiący językiem, którego nikt inny nie
rozumie, jedzący odmienne potrawy i ogólnie przekonani o tym, że
znacznie wyprzedzają swojego konkurenta, jakim jest Pekin.
Wreszcie pojawia się Szanghaj. Ogromne autostrady, na horyzoncie
mnóstwo ogromnych, najnowocześniejszych budowli przeróżnych kształtów,
dla mnie widok bardziej imponujący niż Manhatan.
Szanghaj składa się z 12 dzielnic miejskich otoczonych
trzynastym okręgiem terenów wiejskich. Całą metropolię zamieszkuje ok.
16 000 000 mieszkańców, z czego właściwe miasto to 8 000 000 mieszkańców.
Ruch w mieście jest jeszcze chaotyczny, ale nowoczesne autostrady
znacznie usprawniły komunikację. Autostrady są zatłoczone, ale metro
sprawne i czyste (dwie linie podziemne i jedna na powierzchni)
rozwiązuje problemy komunikacyjne.
Po drodze przewodnik opowiada nam, że władze Szanghaju widzą
rozwiązanie problemów komunikacyjnych w preferowaniu komunikacji
publicznej i wprowadziły dla indywidualnych osób wysokie opłaty za
uzyskanie prawa jazdy. A my coraz bardziej wjeżdżamy w tę
supernowoczesną szanghajską zabudowę i stopniowo się z nią oswajamy. Ale
na razie celem naszego zwiedzania nie będzie ta nowoczesność. W pewnym
momencie zjeżdżamy z autostrady i jedziemy drogami coraz mniejszymi i
coraz węższymi, a przed nami i wokół nas coraz więcej starej i niezbyt
ciekawej zabudowy. Zwiedzanie supernowoczesnego Szanghaju zaczniemy od
Świątyni Nefrytowego Buddy.
Świątynia Nefrytowego Buddy (Yufuo Si) zwana w przewodnikach również
Świątynią Jadeitowego Buddy (Jade Buddha Temple of Shanghai) prawie nie
różni się od innych zwiedzanych przez nas buddyjskich świątyń. Takie
same wygięte dachy, takie same malowidła przedstawiające Niebiańskich
Strażników. Tak jak wszędzie posągi Buddy Sakamuni, Buddy Amitaby i
Buddy Maitrei. Przed wejściem do świątyni tak jak wszędzie palą się
trociczki. W świątyni, podobnie jak w samym Szanghaju rzucają się w oczy
dość liczni Hindusi, czego nie było w innych chińskich miastach.
Świątynia położona w zachodniej części Szanghaju została wzniesiona w
1882 roku jako miejsce przechowywania figur Buddy, przywiezionych z
Birmy przez mnicha Huigena. Świątynia została zniszczona podczas
rewolucji Xinhai, która doprowadziła do obalenia cesarza i ustanowienia
Republiki Chińskiej na przełomie 1911/1912 roku. Figury Buddów
przetrwały jednak szczęśliwie zniszczenie. Budynek świątyni odbudowano w
latach 1918-1928. Podczas rewolucji kulturalnej świątynię zamknięto,
ocalała jednak szczęśliwie od zniszczenia, gdyż na jej drzwiach mnisi
wywiesili portrety Mao Tse Tunga. Ponownie otwarta została w 1980 roku.
Obecnie mieszka w niej 70 mnichów, którzy oprócz powinności religijnych
obsługują ruch turystyczny i prowadzą restaurację. Przywiezione przez
mnicha Huigena dwie figury Buddy pokryte białym nefrytem są
przechowywane w Pawilonie Leżącego Buddy. Jedna z figur, to Budda
siedzący, ozdobiony szmaragdami i agatami, ma 190 centymetrów wysokości
i waży 205 kilogramów. Drugi posąg, to Budda leżący na prawym boku, ma
długość 96 centymetrów. Posąg Buddy leżącego jest otoczony kwiatami i
owocami, które mu przynoszą wierni. Nie wolno fotografować posągu Buddy
siedzącego, ale za to można fotografować Buddę leżącego. Budda leżący
jest umieszczony wewnątrz drewnianej, czerwonej, bogato rzeźbionej
gabloty, ozdobionej inkrustacjami koloru złotego. Przed posągiem stoi
czerwony bogato rzeźbiony stół, na którym złożono kwiaty i owoce na
tacach. Niedaleko od tych figur stoi nefrytowy posąg wielorękiego Buddy,
umieszczony pod bogato rzeźbionym ciemnobrązowym,
drewnianym baldachimem.
Przed wielorękim Buddą postawiono owoce i trochę kwiatów.
Obejrzawszy Świątynię Nefrytowego Buddy jedziemy poznawać Szanghaj
kolonialny - XIX wieczny Bund (zwany też Waitan) i Szanghaj
supernowoczesny (Pudong) leżące na przeciwległych brzegach rzeki Huang
Pu.
Spacerując brzegiem Huang Pu mamy ogólny widok na XIX wieczną
kolonialną architekturę Bundu i na supernowoczesną architekturę Pudongu.
Podchodzą do nas uliczni handlarze i oferują zegarki; krzyczą: słocz!,
słocz!, rolex!, rolex!, a jakie tam rollexy !, oni mają zwykłe podróby !
Po otwarciu portu w Szanghaju dla cudzoziemców, w wyniku wojny opiumowej
w 1846 r. na obszarze Bundu powstała osada brytyjska. Na przełomie XIX i
XX wieku Bund pełnił rolę głównego centrum finansowego Azji Wschodniej.
Upadek Bundu jako ekonomicznego, biznesowego i kulturalnego centrum
nastąpił po utworzeniu
Chińskiej Republiki Ludowej
w 1949 r. Sytuacja zmieniła się dopiero na przełomie lat 70 i 80 XX
wieku, po rozpoczęciu reform wolnorynkowych. Budynki Bundu, zajęte
wcześniej przez instytucje rządowe, ponownie zostały zaadaptowane na
siedziby instytucji finansowych i hotele. Na wschodnim brzegu rzeki
Huang Pu znajduje się strefa ekonomiczna Pudong Xingu albo Pudong New
Area, zbudowana w miejscu, gdzie wcześniej mieszkało około miliona
rolników. Pierwszy projekt dzielnicy powstał w 1990 roku. Od początku
zakładano, że będzie to finansowe i komercyjne centrum Chin. Tworzyli go
wybitni architekci z całego świata. Jest tam nowy port dla kontenerowców,
międzynarodowe lotnisko oraz ogromne drapacze chmur. Do Pudongu
przeniesiono z Bundu Giełdę Papierów Wartościowych –Shanghai Stock
Exchange. Obejrzeliśmy XIX wieczny Bund i nowoczesny Pudong z ulicy, a
teraz obejrzymy je ze znajdującej się w Pudongu wieży telewizyjnej Perła
Wschodu (Oriental Pearl Tower albo Dongfang Mingzhu) przypominającej
statek kosmiczny, której budowę ukończono w 1994 roku. Gdy byliśmy we
wrześniu 2009 r. Oriental Pearl Tower mająca 468 m wysokości była
trzecią co do wysokości wieżą telewizyjną na świecie po CN Tower w
Toronto (553 m) i po Wieży Telewizyjnej Ostankino w Moskwie (540 m).
Widok na Szanghaj z Oriental Pearl Tower jest bardziej imponujący niż
widok na Manhattan z Empire State Building, bądź widok na Toronto z CN
Tower. Na Oriental Pearl Tower, tak jak na CN Tower można wejść na
przezroczystą szybę w podłodze i popatrzeć w dół z wysokości kilkuset
metrów. Chwila strachu, ale warto się przełamać, wejść na tę szybę i
popatrzeć w dół.
Obejrzeliśmy Bund i Pudong przy dziennym świetle z ziemi i z wysokości
ponad 400 metrów. Obejrzymy je jeszcze rozświetlone o zmroku, płynąc
rzeką Huang Pu, ale jeszcze słońce wysoko i dalej poznajemy Szanghaj.
Wchodzimy do domu towarowego, gdzie jest bogaty wybór odzieży,
tkanin, sprzętu elektronicznego i zegarków. Rzuciły mi się w oczy
tradycyjne stroje kobiet - żakieciki o asymetrycznym zapięciu, zapinane
na kołeczki podobne do kołeczków w węgierskich strojach.
Dzisiejsza obiadokolacja jest nie lada atrakcją. Jemy w mongolskiej
restauracji. Sam budynek mało ciekawy. Jego wnętrze to ogromne szare
pomieszczenie. Jedyną jego ozdobą są namalowane na ścianach dość blade
sceny z mongolskich zapasów (najdan), walczący zawodnicy są ubrani w
tradycyjne mongolskie stroje. Gdyby nie te malowidła, to mogłoby się
zdawać, że jesteśmy w jakiejś szarej stołówce z czasów socjalizmu. W tej
restauracji są wystawione sałatki, surówki, ciasta i surowe mięso
różnych zwierząt, a przy każdym mięsie zamiast napisów są umieszczone
rysunki przedstawiające zwierzę. Można sobie wybrać wołowinę, baraninę,
kozę i podać kucharzom, którzy na gazie szybko przyrządzą to mięso.
Można się było najeść do woli !!! W tej restauracji nie było żadnych
pałeczek tylko zwyczajne sztućce.
Po obiadokolacji był spacer po ulicy zwanej francuską, której
przywrócono dawny wygląd. Ze spaceru pozostały w pamięci urocze domy,
kafejki, a wszystko rzęsiście oświetlone.
Jest już ciemno. Zbliżamy się do nadbrzeża. Przed nami duży czerwony
statek zdobiony złocistymi smokami, stylizowany na dawny cesarski okręt,
który okazał się dużym nowoczesnych statkiem z kilkupiętrowym pokładem,
z orkiestrami, z dyskotekami, z występami śpiewaków i tancerek.
Przeciskając się przez tłum ludzi wchodzimy na ten statek. Obok, dużo
białych stateczków o nowoczesnych kształtach, tradycyjnych chińskich
łodzi i motorówek. Odbijamy od brzegu. Za nami bajeczny widok na
kolorowo oświetlony XIX wieczny Bund i nowoczesny Pudong. Nad
krajobrazem dominują oświetlony na czerwono-biało-niebiesko Oriental
Pearl Tower w Pudongu i oświetlony na czerwono-żółto-pomarańczowo
wieżowiec w Bundzie, zwieńczony dachem w kształcie kwiatu lotosu. Im
dalej od brzegu, tym widok ładniejszy. Imponująco wygląda ogólny zarys
zabudowy Pudongu i Bundu skąpany w kolorowych światłach. Na pokładzie
ludzie roztańczeni i rozradowani. Późny wieczór, kolorowe światła,
muzyka, radość. Szkoda, że nie ma tutaj ludzi z tarnobrzeskiego Koła
PTT. Tak zatęskniłem za kolegami z Koła PTT, że zacząłem sobie
podśpiewywać naszą ulubioną piosenkę grupy Czeremszyna: jak zabawa,
zabawa to do rania, jak zabawa, zabawa ciły nocz. Za chwilę stojące obok
mnie drobne chińskie dziewczę zaczęło śpiewać jak ziabawa, ziabawa to do
rania. Ale te Chińczyki mają pamięć! Ta dziewczyna bezbłędnie
odtworzyła coś, co słyszało pierwszy raz w życiu. A tymczasem zawracamy
i powoli zbliżamy się do brzegu. Można z bliska przyjrzeć się
oświetlonej XIX wiecznej zabudowie Bundu, też wspaniały widok.
Dzisiejszy dzień zakończyliśmy spacerem po szanghajskiej ulicy z XIX
wieczną zabudową. Zwarta zabudowa składająca się z szarych II piętrowych
kamienic pokrytych dwuspadowymi nieco wygiętymi szarymi dachami. W dzień
nic ciekawego. Za to wieczorem i w nocy oświetlona czerwonymi chińskimi
lampionami, umieszczonymi przy licznych restauracyjkach, herbaciarniach
i kafejkach ma swój urok. Ciekawe, czy teraz jeszcze jest ta zabudowa,
czy już stoją tam ogromne wieżowce ?. Podróżując po Chinach zauważyliśmy
masowe wyburzanie starej zabudowy i stawianie ogromnych wieżowców i
ogromnych bloków mieszkalnych. Myślę, że Chińczycy trochę się opamiętają
i coś tam zostawią ze starej zabudowy jako pamiątki przeszłości.
Nasz wieczorny spacer zakończyło niezbyt przyjemne zdarzenie. Gdzieś
pękła rura kanalizacyjna i na ulice
wylały się strumienie wody z
nieczystościami o niezbyt przyjemnym zapachu. Nie da się iść dalej.
Trzeba zawrócić do hotelu.
21 września 2009 r. (poniedziałek):
Budzimy się w pochmurny, deszczowy poranek. Po śniadaniu zwiedzamy
galerię sztuki współczesnej umieszczoną w starej rzeźni. Duże szare
hale. Na ścianach porozwieszane obrazy. A deszcz dalej pada. Całe
szczęście, że jest dość ciepło.
Mamy czas do własnej dyspozycji. Aż do późnego popołudnia spacerujemy
po Nanjing Road East zwanej skrótowo Nankin Road. Kiedyś ta ulica
nazywała się Nanjing Dong Lu (Nankińska ulica Wschodnia). W 2003 r. w
ramach śmiałych planów przekształcenia Szanghaju w miasto międzynarodowe,
nazwę ulicy zmieniono na Nanjing Road East. Zabudowa Nankin Road to
nowoczesne wieżowce i biurowce okraszone elegancką XIX wieczną zabudową,
upstrzone reklamami firm o światowej renomie. Widać reklamy Burberry`s,
Esprit, Christiana Diora, Olympusa. Nankin Road w deszczu w dzień
wygląda dość ładnie. Zapewne jeszcze ładniej wygląda wieczorem, gdy
zapłoną tysiące kolorowych świateł wszystkich reklam, ale nam nie było
dane tego oglądać. Na Nankin Road są także chińskie państwowe sklepy
spożywcze. My weszliśmy do takiego sklepu znajdującego się w jakiejś
niewielkiej ulicy, przylegającej do Nankin Road. Przy wejściu w tę ulicę
uderzył w nos niezbyt przyjemny zapach z kanalizacji, jakiego nie
czuliśmy na Nankin Road. Przy wejściu do sklepu umieszczono fotografie
odświętnie ubranych pracownic sklepu z samym Przewodniczącym Mao Tse
Tungiem. Musiał to być sklep mający kiedyś dużą renomę, skoro odwiedził
go sam Mao. Pracownice sklepu są ubrane w białe koszulowe bluzki i w
czarne spodnie, a niektóre z nich mają fartuszki koloru biało-bordowego.
W sklepie schludnie i czysto, a wybór towarów dość duży. Pracownice
sklepu chętnie sfotografowały się z Dorotą.
Wsiadamy do naszego autokaru i jedziemy oglądać szanghajską starówkę.
Nasz pilot komunikuje o pewnych zmianach. W związku z przygotowaniami do
obchodów 60 lecia powstania Chińskiej Republiki Ludowej, władze kolejowe
zaostrzyły kontrole i chcą przeglądać nasze bagaże, które mają jechać w
wagonie bagażowym i opatrzyć je swoimi kłódkami. Pilot się na to nie
zgodził, bo uznał, że skoro on odpowiada za nasze bagaże, to nie może
pozwolić, żeby ktoś obcy w nich grzebał. Może bał się, że coś może komuś
zginąć, chociaż takie rzeczy w Chinach
prawie się nie zdarzają.
Pozostała tylko taka możliwość, żeby wszystkie nasze bagaże potraktować
jako bagaż podręczny, który będzie umieszczony w przedziałach.
Zgodziliśmy się na to. Tadeusz i Ala z którymi przez całą wycieczkę
podróżowaliśmy w jednym przedziale, martwią się, jak umieszczą swoje
bagaże, a mieli ich sporo.
Jeszcze przed zmrokiem wylądowaliśmy na szanghajskiej
starówce. I tutaj mamy czas do
własnej dyspozycji. Do 1912 roku starówkę otaczały mury miejskie i fosy,
na ich miejscu powstały nowoczesne ulice. W XIX w. tylko Stare Miasto
podlegało administracji i prawu chińskiemu, pozostałe części Szanghaju
były podzielone między obce mocarstwa (tzw. koncesje), które na
zajmowanych przez siebie terenach wprowadzały swoje prawo i
administrację. Takie układy wymusiły w XIX w i na pocz. XX w na
słabnących Chinach rosnące w siłę Anglia, Francja, Niemcy, Rosja,
Japonia i Stany Zjednoczone. Spacerujemy w deszczu starymi wąskimi
uliczkami o tradycyjnej zabudowie z wygiętymi dwuspadowymi dachami.
Pełno tu małych sklepików, w których można kupić niemal wszystko, na
książkach i płytach począwszy, poprzez różne pamiątkowe gadżety, na
czerwonych książeczkach z myślami Mao skończywszy. Te czerwone
książeczki Mao to nie całość myśli Mao, tylko wypisy w języku chińskim i
rosyjskim. Władze chińskie nie pozwalają na wywożenie z Chin pamiątek
związanych z Mao, komunizmem i rewolucją kulturalną. Robi się już ciemno
i starówka rozbłysła tysiącami świateł reklam i czerwonych lampionów.
Jest uroczo, pomimo deszczu, który pada i pada. Od czasu do czasu
podchodzą do nas młodzi ludzie, którzy tak jak wczoraj nad brzegiem
Huang Pu oferują zegarki, też jakieś podróby rollexów. Chodząc po
starówce natrafiamy na ogromną sadzawkę z ogródkami, mostkami, wysepkami
pokrytymi roślinnością, coś, co przypomina nenufary lub grzybienie. W
sadzawce pływają ryby. Sadzawkę otaczają rzęsiście oświetlone tradycyjne
domy z podgiętymi dachami. Partery niektórych z nich to przytulne
restauracyjki, czy herbaciarnie oświetlone czerwonymi lampionami. Jest
to klasyczny chiński ogród (Yuyan) zbudowany w XVI w. przez Hang
Nanyanga, utalentowanego, choć ekscentrycznego architekta krajobrazów,
na zamówienie urzędnika na dworze cesarza z dynastii Ming. Aż się nie
chce wychodzić z tych miejsc. Nasyceni widokiem szanghajskiej starówki
wracamy do autokaru. Tego wieczoru obiadokolację jedliśmy w restauracji
tajskiej. Ogromna sala z regionalnymi ozdobami, dość ostre potrawy,
prawie takie same jak w typowych chińskich restauracjach, w których
dotychczas jadaliśmy. Jedząc, podziwiamy występy tajskich tancerzy w
strojach ludowych.
Po kolacji jedziemy na szanghajski dworzec kolejowy, gdzie pożegnaliśmy
się z przewodnikiem Jamesem, który nam towarzyszył od Nankinu. Nasz
pociąg ma bardziej nowoczesny kształt od pociągów, którymi dotychczas
jeździliśmy po Chinach i ponoć jest szybszy. Nasze wszystkie bagaże z
łatwością dały się umieścić w schowkach pod dolnymi siedzeniami. Pora
już spać. Wracamy do Pekinu. Znowu w Pekinie.
22 września 2009 r. (wtorek):
Dość późnym rankiem przyjechaliśmy do Pekinu. Piękna słoneczna pogoda,
która utrzyma się do końca naszego pobytu w Chinach. Na dworcu wita nas
przemiła przewodniczka Li; ta sama Li, która była z nami podczas
pierwszych dni pobytu w Pekinie. Dostaliśmy od niej pamiątkowe
fotografie naszej grupy z placu Tian An Men, na którym byliśmy 11
września. Li każdemu z nas na odwrocie fotografii napisała po chińsku
nasze imiona i nazwiska. Ponieważ zbliża się 1 października 2009 r. – 60
rocznica powstania Chińskiej Republiki Ludowej, widzimy z okien autobusu
dość bogate dekoracje ulic, czerwone chińskie lampiony i flagi Chińskiej
Republiki Ludowej. Dojeżdżamy do hotelu, w którym spędzimy dwa ostatnie
dni pobytu w Chinach. To ten sam hotel, w którym wcześniej mieszkaliśmy,
ale pokoje już inne.
Po śniadaniu oglądamy z zewnątrz obiekty sportowe, gdzie w
2008 roku odbywała się olimpiada. Oglądamy blado niebieski budynek
pływalni, którego ściany są pokryte gigantycznymi bąbelkami wody oraz
obiekt sportowy, wyglądający z daleka jak gigantyczny kosz, spleciony z
ogromnych prętów koloru jasno stalowego, wokół tych obiektów ogromny
plac, a obok nich nowoczesna zabudowa Pekinu.
Jedziemy do pekińskiego ZOO, ale nie będziemy oglądać
wszystkich zwierząt. Ograniczymy się do pand i białych tygrysów, które
mają być największą atrakcją. Pandy – miłe białe niedźwiadki z czarnymi
uszkami i czarnymi plamami na przodzie grzbietu żyją sobie w
odosobnionych miejscach z dość dużymi wybiegami, gdzie są klatki,
drewniane mostki z drabinkami, jakieś oczko wodne i trochę zacienionej
przestrzeni. Do pand nie podchodzi się zbyt blisko. Białe tygrysy z
futrem upstrzonym czarnymi cienkimi linami mieszkają całymi rodzinami w
klatkach, znajdujących się w wielkim pomieszczeniu. Tygrysy ogląda sporo
ludzi, co sprawia, że są rozdrażnione.
Przenosimy się w inny świat niż nowoczesna zabudowa i zoo.
Jedziemy zwiedzać uliczkę Qianmen. Po drodze zatrzymujemy się na
niewielkiej uliczce ze starą zabudową, gdzie w licznych sklepikach można
kupować różne pamiątki, rzeźby, obrazki w stylu chińskim. Widać tam
sporo pamiątek związanych z Mao Tse Tungiem i rewolucją kulturalną.
Zbliżamy się do uliczki Qianmen. Mijamy mauzoleum Mao Tse Tunga i
jesteśmy blisko. placu Tian An Men. Wszędzie pełno uzbrojonych żołnierzy
i milicjantów, zarówno w paradnych jak i w polowych mundurach. Na
ulicach sporo czołgów i opancerzonych pojazdów. Nie było ich tam 11
września, gdy zwiedzaliśmy
plac Tian An Men i Zakazane Miasto. Pekin
przygotowuje się do uroczystych obchodów 60 lecia powstania Chińskiej
Republiki Ludowej, które mają się odbyć na placu Tian An Men. Omijamy
kolumny wojska i docieramy do Qianmen.
Nazwa Qianmen oznacza (Brama
Południowa). Ulica położona na południowym krańcu placu Tian An Men
wiodła z Zewnętrznego do Wewnętrznego Miasta. Powstała w 1421 r. w
czasach cesarza Yongle. Jest to niezbyt szeroka ulica z dwoma wąskim
torami tramwajowymi położonymi bliżej domów. Po obu stronach ulicy
znajdują się szare jednopiętrowe domy z tradycyjnymi podgiętymi dachami,
z ozdobnymi balkonami i fasadami. Bogatym zdobnictwem odznaczają się
domy u wylotu ulicy; mają one podcienia wsparte na czerwonych słupkach,
czerwone balustrady balkonów, a elewacje między 1 piętrem i dachem są
pokryte malowidłami, w których dominuje kolor zielony i czerwony. Nawet
najbardziej szare domy mają zdobione fasady. Uroku tym domom dodają duże
okna i balkony na 1 piętrze oraz pomalowane na czerwono ramy okienne.
Qianmen to uliczka z licznymi sklepami i hotelikami. Dużo tu
ekskluzywnych sklepów z towarami renomowanych firm z całego świata.
Wszedłem jak zawsze do sklepu z butami. Tam były ładne buty, ale nie
było żadnych butów trekingowych. Przy wejściu do niektórych sklepów
stoją ludzie ubrani w stroje, nawiązujące do ubioru cesarza, czerwone
nakrycie głowy ze złotymi ozdobami, długi do ziemi strój żółtego koloru
z wyszytymi niebieskimi smokami. Teraz ta ulica jest przeznaczona do
ruchu pieszego. Ponoć ją odnowiono przed olimpiadą. Od strony placu Tian
An Men w ulicę wchodzi się przez drewnianą bramę, wspartą na czerwonych
słupach ozdobioną malowidłami w kolorze czerwonym, żółtym i zielonym. W
przeciwieństwie do placu Tian An Men tutaj krążą nieliczni policjanci i
to u wylotów ulicy. Przyjemny spacer po Qianmen kończymy po zachodzie
słońca. Omijając mury Zakazanego Miasta jedziemy do naszego hotelu.
23 września 2009 r. (środa):
Po śniadaniu jest przewidziana wycieczka do Hutongu dla
chętnych. To nie lada atrakcja, bo stara chińska zabudowa w Pekinie, tak
jak w całych Chinach jest burzona, a na jej miejscu powstają ogromne
wieżowce.
Pekin był miastem mongolskim. Koczowniczy najeźdźcy
wykopywali studnie i budowali końskie żłoby zwane hut albo hot. Potem
chińscy mieszkańcy Pekinu stawiali przy tych mongolskich studniach domy.
Aby zapewnić sobie prywatność, zabudowywali wąskie przejście między
murami, albo, co było łatwiejszym rozwiązaniem, dobudowywali się do muru
sąsiadów. Nie wolno było blokować innym mieszkańcom dostępu do wody. Na
tradycyjnym hutongowym dziedzińcu rośnie kilka drzew oraz mnóstwo
kwiatów i kaktusów. W hutongach należących do rodów z wyższych sfer do
pierwszego dziedzińca przylegał jeszcze drugi i trzeci. Po obu ich
stronach były jeszcze dwa mniejsze dziedzińce, w których mieściły się
kuchnie i magazyny. Jednakże takie rozwiązania należały do rzadkości ze
względu na ograniczoną przestrzeń. Domy, które niegdyś służyły jednej
rodzinie przystosowano na potrzeby czterech, a nawet pięciu. Obecnie na
dziecińcach hutongów nierzadko można zobaczyć szałasy wiejskiej ludności
napływowej. Nazwy hutongów zdradzają ich historię, zajęcia, a nawet losy
ludzi, którzy w nim mieszkają. Np. Aleja Wytwórców Cięciw, Aleja Tkanin.
Aleja Kapeluszy. Aleję zamieszkaną w większości przez jedną rodzinę
nazywano od jej nazwiska.
Powoli zbliżamy się do hutongu. Wysiadamy z naszego autokaru,
a dalej pojedziemy rikszami. Na rikszy rowerowej na trzech kołach
zmieszczą się dwie osoby. Riksiarze są ubrani w czarne spodnie i białe
koszulki z krótkimi rękawami, niektórzy z nich mają brązowe kurtki o
tradycyjnym chińskim kroju, zapinane na kołeczki i pętelki. Wjeżdżamy w
wąską uliczkę, zabudowaną szarymi domami z tradycyjnymi podgiętymi
dachami. Niektóre z tych domów mają bogato rzeźbione portale oraz
czerwone drzwi z kołatkami tak jak w świątyniach. Za chwilę wchodzimy do
jednego z takich hutongów, dość często odwiedzanego przez polskie
wycieczki. Przekraczamy czerwone drzwi z rzeźbionym portalem i z
kołatkami. Z dziedzińca wchodzimy do części mieszkalnej – dość duży
reprezentacyjny pokój, wyposażony w ciężkie ciemne stylizowane meble; w
fotele, kanapę, komodę. Na komodzie stoi mała figurka Buddy. Obok
tradycyjnego umeblowania nowoczesna elektroniczna aparatura – wieże,
kolumny i głośniki. Na ścianach tradycyjna chińska grafika i
różnokolorowy latawiec o kształcie przypominającym jakiegoś
fantastycznego ptaka. Na kilku małych dziedzińcach dużo kwiatów, a na
jednym z nich nawet klatka z ptakami. Zapuściłem się do najbardziej
odległego dziedzińca, który się bardzo różnił od poprzednich. Tam
ujrzałem byle jak sklecony i nieotynkowany parterowy dom, a raczej
domek z cegły, do którego dobudowano jakieś tandetne przybudówki. Przed
tymi budynkami placyk wielkości małej kuchni, wyłożony cementowymi
płytami. Ale nawet na tym placyku znaleźli kawek ziemi niewiele większy
od stołu, na którym posadzili rośliny i umieścili doniczki z kwiatami.
Na sznurach przerzuconych między tymi domkami suszy się ubranie. Nikt
nie pytał, kto mieszka w tym obskurnym domostwie na dziecińcu. Może to
rodzina jakiegoś przybysza z prowincji, który znalazł pracę w Pekinie…..
Po wyjściu z hutongu pochodziliśmy jeszcze trochę wśród starej zabudowy
Pekinu. Wąskie ulice. Stare domy szarego koloru z podgiętymi dachami,
najczęściej parterowe lub jednopiętrowe, ze sklepami w części parterowej.
Obok reklam pełno tu chińskich flag i czerwonych lampionów. W dzień jest
to miejsce dość szare, wieczorem, gdy zapalą się tysiące kolorowych
lampek na pewno będzie tu ładnie i kolorowo, tak jak na starej chińskiej
ulicy w Szanghaju, ale my tego już nie ujrzymy.
Już minęło południe. Jedziemy zwiedzać lamaistyczną
świątynię zwaną Świątynią Lamy, albo Pałacem Harmonii i Spokoju (Yongle
Gong). Pałac Harmonii i Spokoju wybudowano w 1694 r. za panowania
cesarza Kangxi — drugiego cesarza z mandżurskiej dynastii Qing, dla jego
syna Yin Zhena, który zgodnie z prawem dworu musiał opuścić Zakazane
Miasto, gdy stał się dorosły, tj. ukończył 12 lat. W 1723 roku Yin Zhen
wstąpił na tron cesarski i przybrał imię Yong Zheng, a Pałac Harmonii i
Spokoju stał się dla niego jedynie miejscem wypoczynku. W 1744 roku, za
panowania kolejnego cesarza, Qianlonga pałac został przebudowany i
zmieniony w klasztor lamaistyczny, w którym zamieszkali mnisi z Mongolii
i Tybetu. Jest to jeden z nielicznych klasztorów lamaistycznych poza
Tybetem i należy on do sekty Żółtych Czapek, której duchowym przywódcą
jest tybetański dalajlama. W 1949 roku Świątynię Lamy uznano za
chroniony zabytek historyczny. Podczas rewolucji kulturalnej
(1966—1976), podobnie jak wszystkie świątynie buddyjskie i innych wyznań,
została ona zamknięta. W 1979 roku wyasygnowano państwowe środki na jej
remont, a w dwa lata później zezwolono na działalność religijną mnichów
w klasztorze. Układ architektoniczny świątyni jest bardzo podobny do
innych świątyń buddyjskich, jakie już oglądaliśmy. Świątynię Lamy
wyróżnia 18 metrowy posąg Buddy wyrzeźbiony z jednego pnia białego
drzewa sandałowego, pochodzącego z Tybetu, podarowany cesarzowi
Qianlongowi przez jednego z dalajlamów. Na uwagę zasługuje także posąg
reformatora buddyzmu tybetańskiego i twórcy żółtej sekty Cong-k'a-pa,
umieszczony w czwartym pawilonie, przy którym mnisi kilka razy dziennie
zbierają się na modlitwy. W bocznych pomieszczeniach znajdują się zbiory
związane z tybetańskim buddyzmem, wśród których na szczególną uwagę
zasługują złote zastawy wykorzystywane podczas ceremoniału nominacji
następnych lamów oraz tabele pozwalające prześledzić sukcesję dalajlamów
i panczenlamów. Na dziedzińcu świątyni zwracają uwagę charakterystyczne
dla Tybetu młynki modlitewne z wypisanymi na nich modlitwami. Kręcenie
takim młynkiem jest równoznaczne z odmawianiem wypisanej na nim modlitwy.
Świątynia Lamy, to już ostatnia świątynia buddyjska, jaką zwiedzamy w
Chinach. Dopiero w roku 2013 było mi dane obejrzeć wiernie odtworzone
miniatury świątyń buddyjskich z całego świata w parku w Lumbini (Nepal),
utworzonym w miejscu narodzin Buddy. Był tam również model świątyni
buddyjskiej z Chin. W Lumbini zobaczyłem, jak bardzo chińskie świątynie
buddyjskie różnią się od świątyń buddyjskich z innych krajów…
Po dość pobieżnym obejrzeniu Świątyni Lamy udajemy się do
wielkiego domu towarowego. Wyposażenie i asortyment artykułów
oferowanych do sprzedaży takie same, jak w domu towarowym w Szanghaju.
Chyba lepiej zrobili ci, który pojechali do skansenu znajdującego się
blisko stadionu olimpijskiego. Oni mogli obejrzeć regionalną
architekturę i regionalne stroje, posłuchać muzyki i spróbować
regionalnych potraw z różnych prowincji Chin. Wracamy do hotelu.
Wszystko, co mieliśmy zwiedzić w Chinach już zwiedziliśmy. Jutro wracamy
do kraju.
Pożegnalna kolacja z kaczką po pekińsku.
Szykujemy się do naszej pożegnalnej kolacji. Dowiedzieliśmy
się, że mają nam podać kaczkę po pekińsku, która jest nie lada atrakcją,
podawaną na uroczystych przyjęciach, albo na jakieś specjalne okazje.
Kaczkę po pekińsku podają tylko w wyspecjalizowanych
restauracjach i my jedziemy do jednej z nich. Na zewnątrz jest to dość
nieciekawy budynek. Gdyby nie dekoracja przed wejściem stylizowana na
stary budynek z tradycyjnym chińskim podgiętym dachem, ozdobionym
chińskimi lampionami, można by pomyśleć, że to wielki blok mieszkalny.
Sala, w której jedliśmy kolację była przykładem dość udanego połączenia
tradycji z nowoczesnością. Nowoczesne sufity z punktowym oświetleniem, a
obok dość bogate żyrandole i chińskie lampiony. Czerwone kolumny
ozdobione złocistymi deseniami. Na ścianach tradycyjne chińskie obrazy
i grafika.
Początek naszej kolacji niczym nie różni się od poprzednich
oprócz kieliszków do wina i do wódki. Takie same półmiski z mięsem,
rybami i warzywami. Tak jak podczas poprzednich obiadokolacji można pić
herbatę w dowolnej ilości. Można też zamówić u kelnerów piwo, coca-colę,
wodę mineralną albo sok, przy czym jedna szklanka napoju jest wliczona w
cenę posiłku.
Dzisiaj będzie trochę inaczej. Kelnerki ubrane w czarne
spodnie i w białe koszulowe bluzki zaczynają polewać dość mocną czystą
wódkę i czerwone wino, tym razem wliczone w koszt posiłku. Pilot
zapowiada, że za chwilę podadzą kaczkę po pekińsku, bo zakończenie
naszej wycieczki jest specjalną okazją ku temu. Następuje seria życzeń i
podziękowań. Pilot nam dziękuje za uczestnictwo w wycieczce i za to, że
wszystko przebiegało sprawnie i nie było żadnych przykrych niespodzianek,
życzy nam dalszych udanych wyjazdów i poznawania świata. Na początku
jakoś nikt nie ma odwagi coś powiedzieć w imieniu uczestników bądź od
siebie. W końcu przełamała się pani Barbara, o której wspomniałem w
pierwszym odcinku. Zaczęła dziękować i pilotowi za sprawnie prowadzoną
wycieczkę i nam wszystkim za tworzenie milej atmosfery podczas wspólnego
pobytu. Pani Barbarze zawdzięczam zmianę podejścia do fotografowania.
Dotychczas nastawiałem się na fotografowanie siebie i Doroty na tle
świątyni, pałacu, wąwozu, wodospadu, groty lub skał, żeby udokumentować
pobyt w Paryżu, w Londynie, w wąwozie Homole w Pieninach, na Babiej
Górze w Beskidach, czy nad Niagarą. Pani Barbara mówiła, że dużo
podróżując po świecie zaczęła fotografować przede wszystkim ludzi, ulice
i domostwa, które bardzo się różnią od tego, co jest w Polsce. Ona uważa,
że o wiele ciekawsza jest fotografia ludzi na targu, czy na fieście
gdzieś w Meksyku od fotografii Barbary na tle jakiegokolwiek obiektu,
gdziekolwiek na świecie. Barbaro! Ma Pani dużo racji ! Ja też zacząłem
robić tak jak Pani. Fotografowałem ludzi na targu w Suzhou w Chinach, na
plantacji daktyli w Egipcie, na ulicach i na dworcu kolejowym w Indiach,
czy też w wiosce pod Katmandu w Nepalu.
Następuje kulminacyjny moment. Kelner czy kucharz ubrany w biały
kitel i wysoką białą czapkę, w białej płóciennej maseczce na twarzy,
przepasany bordowym fartuchem wwozi upieczoną kaczkę. Kaczka leży na
tacy ustawionej na wózku, okrytym żółtą tkaniną. Jak nas obdzielą tą
kaczką ? Kaczka jest jedna, a nas ok. 30 osób ?. … Kaczkę pokrojono na
małe kawałeczki i każdy dostał porcje wielkości niewielkiego ciastka. Ta
porcja, to kawałek pieczonej kaczki owinięty w ciasto naleśnikowe. W
przeciwieństwie do innych potraw, które każdy brał sobie z półmiska,
kelnerki podały każdemu z nas porcję kaczki. Kelnerki na życzenie
dolewają wódkę lub wino do kieliszków, jeśli ktoś sobie zażyczy.. Sama
kaczka dość smacznie przyrządzona, tylko porcja niewielka…. Ale tradycji
stało się zadość….. Wódkę i wino dostajemy w umiarkowanej ilości… Podano
ciasto i nasza kolacja już dobiega końca... Zakończenie i ocena
wycieczki.
Wczesnym rankiem 24 września 2009 r. (czwartek) zjawiamy się na
lotnisku. Żegnamy się z naszą miłą przewodniczką Li. Już odebrano nasze
bagaże, które dostaniemy dopiero w Warszawie. Teraz czeka nas dokładna
kontrola bagaży podręcznych. Wszelkie formalności związane z kontrolami
i odprawami już mamy za sobą. Oczekujemy na odlot. Byłem zaskoczony, gdy
Chińczycy lecący z nami do Paryża wybrali w samolocie potrawy kuchni
francuskiej a nie chińskiej. 24 września w godzinach popołudniowych
lądujemy na Okęciu w Warszawie. Po wycieczce nigdy nie spotkaliśmy ani
naszego pilota, ani żadnego z uczestników wycieczki.
Ponieważ w Pekinie oglądaliśmy przygotowania do obchodów 60
rocznicy powstania Chińskiej Republiki Ludowej, więc chciałem zobaczyć
i same obchody. W polskiej telewizji 1 października 2009 r. pokazano
krótkie migawki z defilady poprowadzonej dość perfekcyjnie. Pokazano też
jakiegoś młodego człowieka w skórzanej kurtce, który mówił do kamery, że
może się realizować w realiach komunistycznych Chin. Zaciekawienie
wzbudził ówczesny prezydent Chin Hu Jintao, wcześniej pokazywany w
garniturze, w białej koszuli i w krawacie, a podczas obchodów 60
rocznicy w kurtce a’ la Mao Tse Tung.
Chiny – niegdyś przodująca cywilizacja świata podniosły się z
zastoju cywilizacyjnego i zaczęły wyrastać na potęgę gospodarczą o
znaczeniu światowym, nie przestając być krajem komunistycznym z
monopolem władzy Komunistycznej Partii Chin.
Wyjazd do Chin w 2009 r. był moim pierwszym kontaktem z
cywilizacją i kulturą bardzo odmienną od europejsko-amerykańskiej. Na
człowieku przyzwyczajonym do częstych i głębokich zmian w stylach
architektury na przestrzeni dziejów, od gotyku poczynając na klasycyzmie
i neogotyku kończąc, robi wrażenie tradycyjna chińska architektura, w
której w zasadzie nie zachodziły poważne zmiany; może wytrawny historyk
sztuki dopatrzyłby się jakichś zmian i to tylko w detalach
architektonicznych. Dla człowieka z Europy przyzwyczajonego do różnic
między architekturą sakralną, a zamkami, pałacami, dworkami i do różnic
między architekturą sakralną zachodnio-chrześcijańską, prawosławną i
islamską czymś niezwykłym jest brak poważniejszych różnic w chińskiej
architekturze sakralnej i rezydencjonalnej. Prawie tak samo wyglądają
wszystkie świątynie buddyjskie, świątynia muzułmańska w X`ian i
zabudowa pałacowa w Zakazanym Mieście w Pekinie. Za wyjątek można uznać
jedynie Świątynię Nieba w Pekinie.
Na wycieczce poznaliśmy zarówno zabytkowe obiekty ważne dla
historii Chin, jak i supernowoczesną zabudowę Pudongu w Szanghaju.
Oglądaliśmy w różnych regionach Chin warsztaty i manufaktury, zajmujące
się tradycyjnym rzemiosłem chińskim, dawną zabudowę mieszkalną oraz
nowoczesne supermarkety, hotele, bloki mieszkalne i biurowce.
Obserwowaliśmy, jak znikają z powierzchni ziemi całe dzielnice XIX
wiecznej zabudowy mieszkalnej, a na ich miejscu powstają ogromne
biurowce, hotele, banki i bloki mieszkalne, takie same jak w wielkich
metropoliach całego świata. Oglądaliśmy zwykłych Chińczyków na ulicach,
w sklepach i na bazarach, w obiektach turystycznych, na dworcach
kolejowych i w pociągach. Na ulicach jeszcze dużo rowerów i motocykli,
ale też dużo samochodów. Ludzie na ulicy są ubrani tak samo jak w
miastach europejskich, czy amerykańskich. Jako turyści mieszkaliśmy w
komfortowych hotelach, jadaliśmy w komfortowych restauracjach,
nastawionych na zagranicznych turystów, podróżowaliśmy koleją w wagonach
najwyższej klasy. Jako uczestnicy wycieczki nie mieliśmy możliwości
zajrzeć do mieszkania przeciętnego Chińczyka, mieszkającego w wielkim
bloku lub w skromnym wiejskim domu, poznać tani hotel przeznaczony dla
niezbyt zamożnych Chińczyków, czy przejechać się autobusami, którymi
podróżuje większość Chińczyków. Ma rację znana polska globtroterka Beata
Pawlikowska, że wyjazd na wycieczkę do egzotycznego kraju to trochę „podróżowanie
w akwarium”. Ale dla bardzo wielu ludzi to „podróżowanie w akwarium”
jest jedyną możliwością poznawania świata…. Proszę tych, którzy wybrali
się do Chin indywidualnie o opisanie swoich wrażeń; dla kogoś, kto
troszeczkę poznał Chiny, będzie to bardzo ciekawa lektura i możliwość
skonfrontowania swoich wrażeń.
Opisując wyjazd do Chin opierałem się na swoich wrażeniach i
spostrzeżeniach uzupełniając je wiedzą usłyszaną od naszego pilota i
zaczerpniętą z przewodników turystycznych. O niektórych zagadnieniach
nie sposób pisać bez podbudowy historycznej. Robiłem to wykorzystując
informacje z książki Wasilija Sidichmienowa „Ostatni cesarze Chin”
Wydawnictwo Śląsk. Katowice 1990 przełożyli Jerzy Abkowicz i Roman
Sławiński. Tytuł oryginału „Mańczżurskije prawitieli Kitaja”.
Izdatielstwo „Nauka” Moskwa 1985.
Koniec
Tekst: Stefan Solanin
Foto: Dorota i Stefan
Solanin