Józef Kołodziej
PECHOWY DZIEŃ
Harry Bright zdawał się nie dostrzegać nic, co działo się dookoła
niego. Siedząc za kierownicą starego 10-cioletniego Forda Mustanga
niczym w jakimś letargu kierował się za miasto w kierunku malekiej
miejscowo jednoczści Wildwood, położonej nad leniwie wijącą się wśród
okolicznych lasów rzeką Deep River, miejscem jego ulubionych wypraw wędkarskich.
Odgłosy natarczywych klaksonów, mijających samochodów na chwilę tylko
przywracały go do świadomości i uprzytomniały mu, że kieruje w sposób
grożący kolizją z innymi użytownikami zatłoczonej o tej porze, w
piątkowe popołudnie, wylotowej drogi za miasto. „Cholera”, mruknął pod
nosem, „i tak mi wszystko jedno w co się wpakuję”- dodał już nieco
głośniej.
Pierwsza październikowa sobota, obsypywała naturę złotymi promieniami
wędrującego nisko po nieboskłonie słońca, które po zniknięciu za
choryzontem pozwalało przymrozkom panoszyć się niepodzielnie podczas
coraz to dłuższych jesiennych nocy. Po raz kolejny w myślach wracał do
tego poniedziałkowego dnia, który tak wiele, w tak krótkim czasie,
zmienił jego życie. A właściwie to wszystko zaczęło się już chyba w
poprzedni piątek. Wówczas rano, stojąc przed lustrem z namydloną twarzą,
szukał bezskutecznie maszynki do golenia, myśląc jednocześnie jak
powiedzieć krzątajacej się w kuchni Agnes, że ten kolejny weekend, znowu
nie spędzą razem. Nie potrafił odmówić kumplom wspólnego wypadu za
miasto, na wędkowanie, które od lat było jego pasją. „Może w pracy coś
wymyślę” – zastanawiał się zniechęcony i coraz bardziej zrezygnowany
Harry. „A do diabła z ta maszynką” pomyślał ze złością, wycierając
jednocześnie ręcznikiem krem z twarzy. „Będę musiał pójść do pracy
nieogolony”. Nie zdarzyło mu się to już od bardzo dawna., ale nie było
już czasu aby w sklepiku za rogiem kupić nową.
- „Dziękuję za kawę kochanie” powiedział do żony, rozkoszując się jej
wspaniałym aromatem a którą tylko Agnes potrafiła tak wyśmienicie
zaparzać.
Pakując w pośpiechu przygotowany lunch, strącił rekawem marynarki kubek
z resztką kawy, który na glazurowej kuchennej posadzce, rozbił się na
drobne kawałki, rozypując je po wszystkich zakamarkach. „Czy to aby nie
zły znak na nadchodzący weekend?” pomyślał przez chwilę nie
zastanawiając się nad tym, że żona tym razem nie zrobiła mu żadnej
aluzji z tego powodu. Harry panicznie bał sie przesądów i potrafił
objechać parę ulic nie decydując się pojechać prosto drogą, przez którą
przed chwilą przebiegł czarny kot. „Oby ta rozbita filiżanka nie
sprawiła mi jakiś kłopotów”, pomyślał przez chwilę. „Zresztą, lepsze to
niż czarny kot na drodze” - dodał w myślach.
Agnes, 50-cio letnia kobieta, swą elegancją i niezwykłym gustem w
doborze ubioru i makijażu przyciągała często wzrok mężczyzn i to dużo
młodszych od siebie, którzy nie ukrywali tego, że robi na nich wielkie
wrażenie. Larry lata zazdrości już dawno miał za sobą. Po 30-tu latach
małżeństwa, mając za sobą raczej niewielkie konflikty, byli uważani za
wzorowe małżeństwo. Agnes zresztą, nigdy nie dawała mu najmniejszego
powodu do zazdrości. Z natury łagodna, pełna skrywanego uczucia i
dobroci dla ludzi, sprawiała raczej wrażenie zmkniętej w sobie. Ale
niekiedy jedno jego słowo potrafiło ją szybko wyprowadzić z równowagi,
lecz bardzo szybko powracała do swej oazy spokoju niczym wiosenna burza.
Szedł do pracy nieco zamyślony, i o mało nie wpakowałby się pod
samochód na czerwonym świetle dla pieszych. Jakiś przypadkowy
przechodzień zatrzymał go, łapiąc za poły jego płaszcza i dodając, że
byłoby lepiej gdyby bardziej uważał na to co robi a nie myślał o pubie
do którego zapewne pójdzie wieczorem. „Dziękuje panu bardzo” –
odpowiedział nie patrząc nawet na swego wybawcę. Bardzo lubił ten
codzienny 10-cio minutowy spacer do pracy, obserwując z tym samym
zainteresowaniem jak jego jego rodzinne portowe miasto, budzi się ospale
do następnego dnia.
„Hej Harry, wpadniesz dzisiaj na szklaneczkę piwa do pubu „Pirates”
dziś wieczorem?, zagadnął go na rogu znajomy sklepikarz. „Wiesz Bob, że
chętnie bym wpadł , ale umówiłem się z kumpalmi na weekend na ryby a
jeszcze nie wiem jak to powiedzieć Agnes”. „No, to wymyśl coś mądrego
Harry, bo w przeciwnym razie zobaczymy się w pubie.” „Nie twoja w tym
głowa, coś wymyślę” – odpowiedział lekko zniecierpliwiony. Obiecywał
sobie, że za chwilę zadzwoni do żony, ale odwlekał tę chwilę
wielokrotnie. O 12-ej zadzwoniła Agnes i ku jego wielkiemu zadowoleniu
oznajmiła mu, że wyjeżdża na ten weekend do swojej matki, mieszkającej
od nich o trzy godziny jazdy samochodem.
Rzadko jeździli razem do niej, gdyż Harry nie przepadał za tymi
weekendowymi wieczorami przy herbatce i kobiecych ploteczkach. Wtedy,
kiedy jeszcze żył jego teść Tad, jeździł częściej gdyż łączyła ich
wspólna pasja – wędkarstwo, utrwalone buteleczką brandy, za co im się
nieraz oberwało od starszej pani kiedy nieco przecholowali. „A ty, sobie
pewnie pojedziesz na te swoje ryby, więc nie będzie ci przykro, że mnie
nie będzie”-dodała z lekką ironią w głosie.„No, chyba tak” – dodał z
lekkim wachaniem, nie chcąc okazać jak bardzo go ta wiadomość ucieszyła.
Jednak ten rozbity kubek mi chyba pomógł, choć takie miałem złe myśli,
omal nie wykrzyknął na głos.
Z Walterem i Billem, spotkał się jak zwykle na ostatniej stacji
benzynowej za miastem. Kolejny już raz udało ci się dostać przepustkę od
Agnes na ryby, stary. Coś jej obiecał za to Larry, żartowali sobie z
niego, rechocząc niemiłosiernie. Nic, odpowiedział. Musiała jechać do
matki, gdyż podobnież nie czuje się najlepiej. A wy powinniście się
dawno pożenić, bo za parę lat nikt was nie będzie chciał . Chyba tylko
te rozwódki z pierciorgiem dzieciaków na dokładkę, dodał-pakując
jednocześnie swój sprzęt do samochodu Waltera. „Nie martw się o to
Larry, poczekamy na te nastolatki, aby trochę podrosły”, odpowiedzieli,
zwijając się ze śmiechu. No to gdzie jedziemy dzisiaj na ryby?, zapytał
Larry. Myślę, że na twoją ulubioną Deep River. O tej porze powinna nas
wynagrodzić dużymi szczupakami. –zaproponował Bill. No to w drogę
panowie, czeka nas prawie 160 mil jazdy. Warto by dotrzeć tam trochę
przed zmierzchem, by zdążyć jeszcze złapać trochę żywców, powiedział
Walter.
Właścicielka „Wild Forest Lodge”, przywitała ich bardzo serdecznie,
choć postronnemu obserwatorowi, trudno byłoby zauważyć, niezwykle czułe
spojrzenie, skrywane przed obcymi, jakim obdarowywała Larrego. Mimo
piędziesięciu paru lat, wysoki, staranie ubrany, z przyprószonymi
siwizną gęstymi szpakowatymi włosami dodajacymi mu uroku, Larry był
jeszcze bardzo przystojnym mężczyzną. Nic dziwnego,że z Alice łączył go
dyskretny romas, któremu oboje nie potrafili sie oprzeć, kiedy Larry
przyjechał tu sam dwa lata temu. To była chyba jedyna jego tajemnica, z
której nie zwierzył się nawet najbliższym kumplom. Ale ani on, ani Alice
nie mieli zamiaru nawet rozwodzić się i być razem. Ot, taki po prostu
okazyjny romans, który mógł się zakończyć w każdej
chwili-usprawiedliwiali się, sami w to nie bardzo wierząc.
Przy pieknej, słonecznej pogodzie, mimo porannego chłodu, ryby brały
nadzwyczaj dobrze. Co chwile na dnie ich łódki, lądował duży okaz, godny
pochwalenia się przed znajomymi wędkarzami. A mimo, to Larry czuł w
sobie dziwny niepokój. Coć, co nie podlegało dotychczasowym kryteriom
oceny. Nie potrafił ocenić co mogłoby być tego powodem. Nawet bliskość
Alice i jej pełne czułości spojrzenia, nie potrafiły wyrwać go z długich
chwil zamyśleń. Larry, czy coś się stało, szepnęła wieczorem ukradkiem
Alice . No, wszystko jest w porządku, chyba trochę źle się czuję –
skłamał szybko Larry. Jutro będzie lepiej, nie martw się, dodał aby ją
uspokoić.
W niedzielę, tuż przed ich wyjazdem rozszalała się gwałtowna burza a
silny wiatr, łamiący gałęzie ciskane na drogę, uczynił ich wyjazd
niemożliwym. Postanowili wyruszyć bardzo wczesnym rankiem aby zdążyć
rano do pracy. A jednak ta filiżanka, przemknęło- w myślach Larremu,
prowadzącemu szybko samochód Waltera, po wyludnionej o tej porze dnia
drodze. Bill i Walter drzemali jeszcze kiedy dotarli do stacji
benzynowej, gdzie Larry przesiadł się do swojego samochodu. Do
zobaczenia za tydzień Larry, powiedzieli na pożegnanie. Może? –
podświadomie odpowiedział. Zdziwiło go trochę, że przed domem nie było
samochodu żony. Dochodziła 7-ma rano, a przecież Agnes wyjeżdżała do
pracy o ósmej rozmyślał, otwierając drzwi do domu, lekko zaniepokojony
Larry. Wewnątrz przywitała go cisza przerywana tylko miarodajnym
tykaniem zegara w korytarzu. Może została u matki? Zaraz do niej
zadzwonię tylko zaparzę sobie mocnej kawy. Na kuchennym stole zauważył
kopertę zaadresowaną do niego. Poznał na niej pismo Agnes. Przez chwilę
przyglądał się kopercie trzymanej w ręce z obydwu stron, jak gdyby
usiłował przeniknąć jej zawartość jeszcze przed jej otwarciem. Powoli
rozciął kopertę, myśląc lekko zaniepokojony, dlaczego Agnes napisała ten
list. Poczuł dziwny niepokój. Jakaś niepojęta intuicja podpowiadała mu,
że ten list nie wróży nic dobrego. Nie potrafił powstrzymać lekkiego
drżenia rąk co było przyczyną, że list wypadł mu z ręki na podłogę.
Podnosząc go, jednocześnie czytał pierwsze słowa listu.
„Harry, postanowiłam odejść’ pisała Agnes.
"Jestem u matki. Nie próbuj dzwonić do mnie. Wkrótce się z Tobą
skontaktuję" -Agnes
Stał nieruchomy jak sparaliżowany.
Czuł jak ziemia usuwa się mu spod stóp. Ogarnęła go jakaś dziwna
drętwota i przez dłuższą chwilę nie był w stanie na nic reagować. To
niemożliwe, wyszeptał, ledwo słysząc własne słowa. To niemożliwe.
Przecież ja ją tak bardzo kocham. Agnes nie mogła mnie zostawić. To
jakaś chyba straszliwa pomyłka !! O Boże, co ja mam teraz robić ?. Muszę
zadzwonić do Agnes. Tak, tak, zadzwonię i wszystko się wyjaśni !. A
jeżeli to prawda? . Nie, to niemożliwe. To nie może być prawda!,
krzyczał głośno.
Głos teściowej w słuchawce, dotarł do niego jakby z bardzo daleka.
Nie Harry, Agnes nie ma w domu. Nie, nic mi nie przekazała. Zadzwoń
pojutrze, Harry
-
dodała, odkładając zaraz słuchawkę.
Zerknął na zegarek. Dochodziła
dziewiąta. I chociaż powinien już być w pracy od pół godziny, to zdawał
sobie sprawę z tego, że nie bedzie w stanie dzisiaj pracować. Zadzwonię
do biura, i wezmę urop- pomyślał.
Och, dobrzeHarry, że się odezwałeś, usłyszał w słuchawce głos szefa.
Chciałem z Tobą porozmawiać osobiście, ale skoro chcesz wziąć parę dni
wolnego to muszę Ci to powiedzieć przez telefon. Harry przykro mi bardzo,
ale musieliśmy zwolnić dzisiaj paru ludzi. No wiesz, słaba koniunktura
na rynku, brak kontraktów zmusza nas do tego. Ale myślę, że to potrwa
parę miesięcy i powtórnie wrócisz do firmy. Przez chwilę Hary nie był w
stanie wyksztusić ani jednego słowa.
Hallo Harry, jesteś przy
telefonie ? –usłyszał jak przez jakąś kurtynę daleki głos szefa.
Ach tak, słyszałem. Przyjdę za
parę dni do biura i zabiorę swoje rzeczy, ledwo słyszalnym głosem
powiedział do słuchawki. No to trzymaj się Harry. Bardzo mi przykro, że
ciebie to spotkało, bardzo mi.....
Nie słuchał dalej szefa. Położył
słuchawkę. Nie chciał już słucha pustych zdawkowych słów. Doskonale
wiedział, że kryzys w branży którym zajmowała się jego firma, potrwa 2-3
lata a nie parę miesięcy. Po raz drugi dzisiejszego dnia, czuł jak by
ziemia usuwała się z pod jego stóp. Po 25 latach pracy inżynierskiej,
był bardzo doświadczonym i cenionym pracownikiem. Ale zdawał sobie
sprawę, że w jego wieku i słabej znajomosci programów komputerowych,
niełatwo mu będzie znależć pracę w swoim zawodzie.
W zamyśleniu, przez dłuższą
chwile wpatrywał się w milczący telefon. Czy to ma zresztą teraz
jakiekolwiek znaczenie, pomyślał. Teraz kiedy nie ma Anges?. Bez Agnes,
wszystko to, co się dookoła niego działo, nie miało najmniejszego sensu.
Ciagle nie mógł uwierzyć w odejście Agnes. Ale dlaczego to zrobiła? Nie
znalazł na to pytanie odpowiedzi. Tak, jutro zadzwoni zaraz rano do niej
i wszystko się wyjaśni. To musi być jakieś nieporozumienie. Miał
nadzieję, że Agnes wróci do niego jutro. Nie mógł się z tym wszystkim
pogodzić. Chyba za dużo jak na ten pechowy dzień, przemknęło mu w myśli.
Sięgnął po butelkę swojego ulubionego „Jack Daniels’a”. Nie wie jak
długo spał, chyba całe wieki. Następnego ranka obudził go natarczywy
dzwonek telefonu, którego tak długo oczekiwał, a którego tak bardzo bał
się odebrać. Dzwoniła Agnes i nie dając mu sznasu na powiedzenie
czegokolwiek -zresztą czy był w stanie wykrztusić z siebie chociaż jedno
słowo?, powiedziała, że winna jest mu parę słów wyjaśnienia i proponuje
spotkać się jutro, w środę po południu w retauracji przy bulwarze.
Agnes, dlaczego... -wykrztusił z
siebie tylko te dwa słowa lekko się jąkając. Porozmawiamy jutro Harry,
przerwała mu szybko. Do widzenia do jutra.
Powoli docierało do niego, że
decyzja Agnes jest chyba nieodwracalna. Ale dlaczego odeszła?. Na to
pytanie zmuszony był zaczekać do jutra bo sam nie mógł znależć na nie
odpowiedzi.
Godziny do jutrzejszego spotkania wlokły mu sie niemiłosiernie długo,
jakby ktoś im dodawał dodatkowe minuty. Ale nikt nie był w stanie
przyspieszyć czasu. Już od dwóch godzin przed umówioną godziną czekał na
Agnes w restauracji. Przyszła punktualnie, jak zawsze elegancka, choć na
jej twarzy można byłoby dopatrzyć się pewnego napiecia, którego nie
sposób było uniknąć podczas tego spotkania. Podała mu rękę, delikatnym
ruchem dając mu do zrozumienia nie życzy sobie żadnego pocałunku nawet w
policzek. Oboje czuli się trochę niezręcznie nie wiedząc jak zacząć tą
rozmowę. Harry w duchu miał nadzieję, że Agnes zmieni swoją decyzję
odejścia od niego. Niestety, już pierwsze jej słowa pozbawiły go
wszelkich złudzeń.
No cóż Harry, muszę Ci wyjaśnić,
że decyzja moja nie uległa zmianie. Przykro mi bardzo, że musimy się
rozstać. Jest ze mną inny mężczyzna, który poświeca mi dużo czasu, który
Ty zamieniłeś na swoje wędkarskie wyprawy. Ale dlaczego?
-
tylko tyle zdołał wyksztusić z siebie.
Widzisz Harry, nigdy nie starałeś się mnie zrozumieć, że kobieta, każda,
chce aby przy jej boku był zawsze ktoś, na codzień, cały czas a nie
tylko w przelocie między poranną kawą i wieczornym zagłebianiu się w
gazetę. Ty już przywykłeś, że jestem, że tkwię gdzieś w naszym
małżeństwie, nie zdawając sobie sprawy jak bardzo byłam samotna przez te
26 lat naszego małżeństwa. Niby powszechnie uważanego za udane. Ale to
tylko były pozory. Może powinnam odejść już parenaście lat temu? Nie
wiem. Ciągle się łudziłam że coś się zmieni w naszym małżeństwie.
Zabrało mi to dużo, bardzo dużo czasu zanim podjęłam tą decyzję. Od
kiedy spotkałam parę miesięcy temu Johna, zrozumiałam stopniowo jak
wiele mężczyzna ma do zaoferowania kobiecie którą naprawde kocha.
Czy
Ty też go kochasz? – bardzo cicho zapytał Larry spuszczając nieco wzrok
z jej twarzy.
Wiesz, może to nie jest jakaś szalona
miłość jaką się przeżywa w wieku 18-20 lat, ale jest to na pewno trochę
więcej aniżeli przyjażń, dojrzałej kobiety do mężczyzny, w otoczeniu
którego czyje się ona potrzebna.
Patrzył na jej jakże piękną twarz, na której resztka opalenizny
dodawała jej niezwykłego powabu i specyficznego uroku. Na czoło zsuwał
się jej ciemnokasztanowy kosmyk włosów, który delikatnie próbowała
poskromić zagarniając go do tyłu. Agnes, zostań ze mną , zacznijmy
wszystko od nowa, wiesz jak bardzo dużo dla mnie znaczysz, powiedział
zdobywszy się na odwagę. Za póżno Harry. Jesteś dobrym człowiekiem,
byłeś dobrym ojcem dla Ann, ale Ty nigdy nie wyrzekniesz się i nigdy nie
zrezygnujesz ze swojego wędkarskiego świata. Może przez chwilę, ale nie
na zawsze. To nie Twoja wina, że taki jesteś, że masz ten swój wędkarski
świat. Ale ja już dłużej nie chciałam być z Tobą, ciągle samotna. Ann
jest już samodzielna, ma swoje własne życie, pogodzi się z tym. A
ponadto nikt Ci nie zabrani jej odwiedzać. Myślę, że wyjasniłam Ci
wszystko to co powinnam była Ci powiedzieć osobiście.
Żegnaj Harry i życzę Ci aby wszystko układało ci się lepiej,
powiedziała z lekkim whaniem w głosie wstając jednocześnie od stołu
Poczekaj, odprowadzę Cię. Nie trzeba, ktoś na mnie czeka w
samochodzie na parkingu.
Jej smukła sylwetka w obcisłym beżowym kostiumie, kołysząca się lekko
w biodrach, przyciągała wzrok wielu mężczyzn na sali.
Harry siedział jak sparaliżowany, z twarzą ukrytą w dłoniach, wciąż
nie mogąc uwierzyć w słowa Agnes. Boże, co ja pocznę bez niej!. Jak ja
sobie z tym wszystkim poradzę? Miał wrażenie, że zaczyna otaczać go
jakaś niewytłumaczalnie lodowata pustka wciskająca się podstępem do
niego, chcąc całkowicie zawładnąć jego myślami i sercem. Z zamyślenia
wyrwał go głos kelnera.
-Sir, are you OK?- czy dobrze się pan czuje? Czy nie potrzebuje Pan
pomocy?
-Och, nie wszystko jest w porządku. Poproszę o rachunek.
Usnął dopiero nad ranem, lecz obudzony jakimś makabrycznym snem po
dwóch godzinach, nie mógł już powtórnie zasnąć. Czuł się potwornie,
fizycznie a jeszcze bardziej psychicznie. Jak ja mam z tego wybrnąć!. Co
ja mam teraz robić?, zadawał sobie w duchu pytania niczym bezradne
dziecko. Muszę zadzwonić do Agnes, muszę. Tak bardzo pragnął usłyszeć
jej głos. Ten głos który przez tyle lat wnosił weń tyle spokoju i
kobiecego ciepła.
Zadzwoń wieczorem Harry, usłyszał głos teściowej, w którym wyczuł
wiele sympatii do niego. Agnes pojechała do Ann, dodała starsza pani.
Dopiero późnym wieczorem usłyszał w słuchawce głos Agnes.
Harry, myślę, że sobie wczoraj wszystko wyjaśniliśmy, więć nie
dzwoń więcej - powiedziała lekko drżącym głosem Agnes, ja muszę Ci
powiedzieć jak bardzo Cię kocham. Uwierz mi, nikt nigdy nie zawładną
moim sercem tak jak Ty. Najdroższa, zmienię całkowicie swoje życie. Bedę
z Tobą zawsze, blisko. Ja....ja naprawdę nie wyobrażam sobie życia bez
Ciebie, daj mi szansę – cicho i lekko zacinając się, mówił Harry. W
słuchawce przez dłuższą chwilę panowała cisza nim powtórnie usłyszał jej
głos jakby smutny i chyba trochę wzruszony
Nie Harry, na wszystko jest już za póżno. Pozwól nam rozstać się w
zgodzie i nie dzwoń już nigdy wiecej, proszę Cie o to. Do widzenia
Harry.
Odłożył powoli słuchawkę kiedy zoriętował się, że słyszy tylko
sygnał. Dwie gorące, nabrzmiałe łzy, torowały sobie powoli drogę po jego
zrozpaczonej twarzy. Otarł je odruchowo, by utorować drogę następnym.
Zrozumiał, że to koniec jego małżeństwa. Koniec oazy ciepła, spokoju,
codziennego domowego rytmu, odmierzanego tykaniem kuchennego zegara. Już
nic nie będzie tak jak przedtem. Z każdą chwilą czuł narastająca wokół
niego pustkę, która przerażała go swoją obojętnością i chłodem. Boże,
jak ja to wszystko zniosę? Czy życie bez Agnes będzie miało jakikolwiek
sens?
Było już póżne popołudnie kiedy dotarł do Wildwood . W sklepiku z
alkoholem, nieźle zaopatrzonym jak na tak małe miasteczko, kupił butelkę
swojej ulubionej whisky, „Jack Daniels”.
Miło nam pana gościć, panie Bright, powitał go przed domem
właściciel ośrodka „Deep River Lodge”, Jack Mohlen.
- A gdzie pańscy przyjaciele?
- Nie mieli dzisiaj czasu. Przyjadą jutro, skłamał Harry.
- Acha, proszę mi przygotować lódkę, zaraz wypływam powiedział niosąc
bagaż do swojego pokoju na piętrze. Na schodach spotkał Alice.
- Dzień dobry panu, przywitała go głośno. A cicho tak, że tylko Harry
mógł usłyszeć dodała. Jack jedzie zaraz do Glassgow i wraca w niedzielę,
Przyjdziesz do mnie dziś wieczorem kochanie?
- Zbył jej pytanie milczeniem, więc przyjęła to za pozytywną odpowiedź.
Pół godziny póżniej wolno odbijał od brzegu kierując się na środek rzeki,
gdzie nurt był nieco silniejszy Jego ulubiona rzeka, ozłocona
promieniami jesiennego słońca, chylącego się ku zachodowi i spowita
tajemniczym welonem oparów i wieczornych mgieł pełzających z gór ku
dolinie, otoczona iglastą szatą drzew wspinających się na dalekie
wzgórza, mogła zachwycić nawet najwybredniejszego mistrza pędzla i
miłośników pleneru.
Brzeg rzeki stawał się coraz bardziej niewidoczny.
Powoli zapadał zmierzch, przerywany tylko wrzaskiem wodnego ptactwa
walczącego o miejsce na noclegowisko. Z zamyślenia wyrwał go głośny
plusk ryby spławiającej się tuż koło jego łódki. Poczuł lekki chłód choć
miał na sobie ciepły skafander.
- Gdzie może być teraz Agnes? Co robi? Co mysli? Czy,......czy naprawdę to
już koniec naszego małżeństwa?. Nie mógł znależć odpowiedzi na stawiane
sobie pytania.
Wyciagnął z wody wędkę rzucając ją niedbale na dno łodzi. Podniósł z dna
kotwicę odwiązując ją także od uchwytu zamocowanego na burcie łodzi.
Leniwy prąd rzeki niósł łódkę wolno ku niezbyt odległemu morzu. Przez
zdmuchiwaną od czasu do czasu przez lekki podmuch wiatru mgłę, mógł
dojrzeć bardzo dalekie refleksy latarni morskiej. Srebrna, zimna i
obojętna maska ksieżycowego sierpu, szybko chowała się za chmury. Wokół
panowała niczym niezmącona cisza, a pani nocy wzięła wszystko w swoje
zaborcze władanie.
Odkręcił butelkę z whisky rozkoszując się przez chwilę jej wybornym
zapachem. Powoli przechylał butelkę wylewając całą zawartość za burtę do
wody.
Dźwięk domowego dzwonka wywołał w niej jakiś dziwny niepokój który
można było porównać do listonosza przynoszącego depeszę ze złą
wiadomością. Nikogo się nie spodziewała tego niedzielnego ranka.
- Kto to przyszedł – dopytywała się jej matka z sąsiedniego pokoju
- Zaraz zobaczę, odpowiedziała Agnes.
Na progu stało dwóch nieznanych jej mężczyzn.
- Czy Pani Bright?-zapytał ten wygladający na starszego.
- Tak, odpowiedziała.
- Co się stało, zapytała, jednocześnie gestem ręki zapraszając ich do
środka.
- Jestem detektyw Lenny a to sierżant Walt, wskazał reką na towarzyszącego
mu mężczyznę.
- Niestety, Mis Bright, mamy dla pani niezbyt dobrą wiadomość.
Właścicielka ośrodka w Wildwood powiadomiła nas, że pani mąż wybrał się
wczoraj wieczorem na ryby i nie wrócił na noc. Nie byłoby w tym nic
dziwnego, gdyż wędkarze często wędkują noca, gdyby nie fakt, że
znaleziono pustą łódkę w nadbrzeżnych krzakach maleńkiej wysepki na
środku rzeki. Niestety nie było w niej nikogo. Chyba to był
nieszczęśliwy wypadek, gdyż na dnie łódki leżała pusta butelka „Jack
Daniels’a”. Widocznie pani mąż zachwiał się i wypadł za burtę. Niestety,
nie miał na sobie kamizelki ratunkowej, kt��rą znależliśmy pod siedzeniem
na łódce. Widocznie nie miał zwyczaju jej używać. Sprawdzamy ciągle
wszystko dokładnie. Ciała, jeszcze nie odnaleziono, więc jest jakaś
nadzieja, że on żyje. Chciałbym
aby
pani zgłosiła się na komisariat jutro, gdyż chcielibyśmy zadać pani
trochę pytań.
- Ależ on nigdy... zawołała Agnes i urwała w pół zdania. Chciała pani coś
powiedzieć? - zapytał sierżant. Pani Bright, czy chciała pani coś
powiedzieć? Zapytał powtórnie, nie otrzymawszy odpowiedzi za pierwszym
razem.
- Nie, nic istotnego-odpowiedziała Agnes, powstrzymująć napływające do jej
oczu łzy.
Zamykając drzwi za odchodzącymi policjantami, powtarzała do siebie
wielokrotnie nie mogąc powtrzymać łez napływających do jej oczu.
Przecież Harry nigdy nie pił podczas wędkowania. Nigdy. Miał taką zasadę
z którą niejednokrotnie nie mogli pogodzić się jego przyjaciele
wędkarskich wypraw. A od momentu kiedy parę lat temu wyciągał z wody
topiącego się chłopca, Harry miał uraz do wody i bardzo się jej bał.
Zawsze ubierał kamizelkę ratunkową ilekroć przebywał na łódce. I nigdy
mu się nie zdażyło, aby o tym zapomnieć.
- Kto to był - Agnes, dopytywała się powtórnie już lekko niedosłysząca
matka.
- Nic ważnego, mamo. Nic się nie stało Ktoś zabłądził i pytał o drogę.
Poszła do swojego pokoju, i rzucając się na swoje łóżko nie starała
się powstrzymać od spazmatycznego szlochu.
EPILOG: Wkrótce
po tym wdarzeniu, Agnes rozstała się z Johnem pozostając w domu swojej
matki. Rok później zmarła, połykając nadmierną ilość srodków nasennych.
Na nocnym stoliku stała na pół opróżniona butelka „Jack Daniels”. Ciało
Harrego, nigdy nie odnaleziono a w policyjnych protokołach figurował
jako zaginiony.
Józef Kołodziej
Październik, 2004
Przedruk z magazynu
"Zew Natury" za zgodą wydawcy.