Przygoda z Naturą

ABUELO

   Abuelo, abuelo *! Z zadumy wyrwał go głos jedynego wnuka Roberto, szarpiącego  niecierpliwie postrzępiony rękaw, jego bardzo starej, wypłowiałej od deszczu i słońca, niegdyś granatowej koszuli. Pocerowana wielokrotnie niewprawną ręką, czasy świetności już dawno miała za sobą.
    Co sie stało nino**, powiedział z wolna stary Pedro, obracając głowę zwróconą dotychczas ku morzu. Po jego twarzy pooranej gęstymi zmarszczkami spływały łzy, wijąc się pomiędzy nimi niczym powolny strumyk w rozpalonej od słońca dolinie. Stary obtarł je wierzchem dłoni lekko zażenowany swoją słabością, której nie mógł słumić ilekroć myślał o wnuku i całym swoim życiu.
    01-Zatoka„Kiedy kupisz mi wędkę którą tak dawno obiecałeś” ?, dopytywał się nieśmiało Roberto, spuszczając lekko głowę jakby nieco zaskoczony swoim natarczywym pytaniem.
    Ach, tak, tak,  odpowiedział dziadek odgarniając do tyłu gęste, jasne jak len włosy, które mu ciągle lekki wiatr zwiewał na czoło.
    Kupię, tylko najpierw muszę złapać tą cholerną dużą rybę, która mi się ciągle wymyka z sieci - odpowiedział Pedro. Dostałbym za nią dużo peset, pomyślał. Pewnie wystarczyło by mi jeszcze na nową koszulę i kapelusz, półgłosem zamamrotał do siebie.
    Stary Pedro, od urodzenia mieszkał w małym, pokrytym czerwoną dachówką, lekko pochylonym domku po rodzicach nad brzegiem urwiska, skąd roztaczał się niezmiernie malowniczy widok na małą zatokę i morze, rozpościerające swój błękitny dywan hen aż po horyzont.
    Licząca kilkadziesiąt chałup rybacka wioska na skraju której mieszkał, w hiszpańskiej prowincji Galicja, już od stuleci przestała kogokolwiek interesować. Wałęsające się w południe, po zakurzonym bruku wychudzone psy, szukające choćby najmniejszej kości, dopełniały obrazu beznadziejności egzystencji.
    Nikt nie znał morza tak jak Pedro. Wypełniało ono całą treść jego długiego życia. Było cząstką jego zmysłów, duszy i ciała. O każdej porze roku, każdego dnia wiedział czego się można po nim spodziewać. Patrząc, nieraz hen02-Przyjazne morze aż po horyzont na jego łagodną powierzchnię, lekko zmarszczoną słabymi powiewami wiatru był pewny, że za parę godzin zmieni się ono w szalejącego demona, niszczącego wszystko co napotka. I rzadko się Pedro mylił.
    Choć tego feralnego dnia, nic nie wskazywało na gwałtowne załamanie się pogody. Tuż przed wschodem słońca, wypłynął swoim kutrem wraz z synem Julio i dwoma rybakami z wioski w morze, gdyż „ryba dobrze szła”, jak to relacjonowali szyprowie z innych kutrów, powracający z nocnego połowu. I to była prawda, bo dawno już nie mieli oni tak dużo ryb po połowie.
   Już w południe napełnili wszystkie skrzynie i lekko ociężały kuter skierował się w drogę powrotną do portu rybackiego w wiosce. I nagle, zupełnie niespodziewanie, nastąpiła gwałtowna zmiana pogody. Nastapiło coś, czego się Pedro absolutnie nie spodziewał.
    Wiatr ustał na chwilę całkowicie, jakby czaił się do skoku, a na horyzoncie pojawiły się nagle gęste ołowiane chmury, pędząc nisko nad wodą w ich kierunku - nie dając im żadnej szansy na zmianę kursu.
    Za chwilę, potężny podmuch o mało nie zwalił ich z nóg. Rozszalałe morze waliło wściekle w burty kutra, który wydawał z siebie wszystkie możliwe dźwięki. We dwóch z trudem trzymali koło sterowe. Uwolnione z chmur strugi 03-Przed burzadeszczu chłostały bez litości ich strworzone oblicza. Do małej wysepki „Esperanza***”, gdzie mogli sie schronić w naturalnej zatoczce mieli zaledwie około 3 mil. Tam też kierowali swój kuter, mając nadzieję na przeczekanie tej nawałnicy. Kolejnego uderzenia żywiołu nie byli już w stanie opanować. Kuter nabrał dużo wody i silnie pochylony na prawą burtę, całkowicie stracił sterowność. Chwilę potem,  niczym zużyte pudło został rzucony na skały.
    Pedro nie był w stanie przypomnieć sobie ile czasu leżał na piasku, zanim został odnaleziony przez rybaków z innych kutrów, które zdążyły się schować w zatoczce.
    Ciało Julio i ciała dwóch pozostałych rybaków nigdy nie zostały odnalezione. Pozostali w morzu na zawsze. I choć minęło już 10 lat od tamtej chwili, to ciagle obarczał siebie za popełnioną pomyłkę. Stracił jedynego syna, gdyż jego żona Vanessa zmarła przy jego porodzie. I już nigdy nie mógł się pogodzić, że morze, które było mu zawsze tak bliskie, zabrało mu to, co było dla niego najcenniejsze, najdroższe.
    Stary wyszedł z tego wypadku z połamaną nogą, która źle złożona przez miejscowego znachora, zmuszała go do podpierania się laską. Jedyną jego radością był wnuk, którego wychowywała matka Roberto mieszkająca razem z nimi. Wynajmowała się do dorywczych prac w pobliskim miasteczku, ale jej zarobki i połowy rybackie Pedra, ledwo wystarczały na ich skromne utrzymanie. Dlatego stary Pedro tak bardzo chciał złapać tę olbrzymią rybę, która ciągle uwalniała się z zastawionych nań pułapek.
   Abuello, dlaczego nigdy nie zbierasz mnie z sobą w morze? - zapytał go dziś rano, po raz kolejny, Roberto.
Dlaczego? dziadku, lekko pochlipując jeszcze raz powtórzył swoje pytanie. Dobrze zabiorę cię, odpowiedział dziadek, ulegając niespodziewanie prośbie wnuka.
    Stary nigdy nie zabierał wnuka, kiedy wypływał swoją krypą. Bał się, że i jego może stracić. Bał się, że może s04-Wspolczeni rybacyię wydarzyć to, co parę lat temu, kiedy zginął ojciec Roberto, a jego syn Julio. Ale dziś zrobił wyjątek od swojego przyrzeczenia, bo zdawał sobie sprawę, że już niewiele mu zostało czasu a chciał aby Roberto obeznał się dobrze z morzem.  Nikt we wsi nie wiedział, że Pedro od lat cierpi na nieuleczalną chorobę, która ostatnio trawiła jego organizm coraz szybciej.
    Schodzili wolno wyboistą drogą, spadającą łagodnie ku zatoce. Stary dźwigał cały sprzęt konieczny na dzisiejsze wędkowanie a Roberto, niezmiernie dumny i przejęty z wypiekami na twarzy, niósł 2 stare bambusowe wędki dziadka, pieczołowicie przygotowane na dzisiejszą wyprawę. Połyskujące w dole morze wydawało się bardziej im przyjazne niż zazwyczaj, kusząc ich swoim milczeniem, pięknem różnych odcieni błękitu i swoimi tajemnicami, którymi nie skore było się podzielić z nikim. Nawet z Pedro.
    A wszystko zaczęło się tego wczesnego kwietniowego wieczora, kiedy Stary jak zawsze o świcie wypłynął swoją starą łódką z małym żaglem na zatokę, widoczną ze wzgórza, na którym stała jego mała rybacka chata, niczym nie rózniąca się od pozostałych w wiosce.
    Nic nie wskazywało na to, że ten dzień będzie różnił się tak bardzo od innych. Kolejne zarzucanie sieci, i kolejne wybieranie małych ryb, które zaplątały się weń chyba przypadkiem. I kiedy ostani raz tego dnia wybierał sieci wiedział, że duża, bardzo duża ryba zaplątała się w nie. I choć starał się ciągnąć z całej siły, zapierając się nogami w burty łodzi, to ryba nie ustępowała. Pedro wiedział, że nigdy przedtem nie miał w sieci tak wielkiego okazu. Wiedział także, że dostać może za nią dużo pieniądzy, które pozwoliłyby im żyć przez jakiś czas bez codziennych trosk i zmartwień.
    Ale radość jego nie trwała długo, bo w pewnym momencie ryba potężnie szarpnęła i ocierając się zapewne o podwodną skałę, rozerwała stare, wielokrotnie naprawiane sieci, pozostawiając starego w całkowitym osłupieniu.
    Do diabła, zaklął Stary. Już ja się dobiorę do ciebie, krzyknął w morze cały jeszcze roztrzęsiony tym wydarzeniem, kierując jednocześnie dziób łódzi ku brzegowi. Wiatr porwał jego słowa bawiąc się nimi jak dziecko klockami, porozrywał na poszczególne litery i porzucił hen gdzieś na morzu, jak zbędną zabawkę na pożarcie wrzaskliwym mewom.
    05-RozgwiazdyMachinalnie skierował swoje kroki do portowej knajpki, która stała na końcu drogi opadającej lekko ku brzegowi. Zamyślił się nieco nad szklaneczką swojego ulubionego porto, na które mógł sobie coraz rzadziej pozwalać.
    Co cię tak gnębi Pedro, usłyszał głos któregoś z rybaków. Gadaj, kontynuował dalej,  przecież masz jeszcze język za zębami, mówił coraz natarczywiej. Chyba, że ci ktoś w nie dzisiaj pożądnie przyłożył, dodał prowokująco.
    Stary nie reagował na jego zaczepki. Gdyby to było przed śmiercią Julio, pewnie by się już dawno za łby wzięli. Ale od tamtego pamiętnego dnia, Pedro zmienił się całkowicie. Z wesołego gawędziarza, tryskającego energią i humorem, uczestnika wielu portowych bójek, zamienił sie w milczka, zamkniętego w sobie i nie skorego do okazywania jakichkolwiek uczuć. Uważano go we wsi trochę za dziwaka.
    Ach tam, machnął ręką Stary, jakby się od much opędzał. Dajcie mi spokój do diabła, wymamrotał pod nosem, gdyż nieskory był dzisiaj do rozmowy. Wiedzia�� jednak, że dopóki im nie powie, co się dziś wydarzyło na morzu, nie dadzą mu spokoju przez cały wieczór.
    No dobrze, powiem wam, ale przedtem muszę gardło zwilżyć jeszcze jednym porto. Upił mały łyk trzymając ich w lekkim napięciu, z lekka chwiejnych, gdyż im już dawno dobrze zaszumiało w głowach. Miałem  dzisiaj w sieci ogromną rybę, ciągnął swą opowieść Pedro. Musiała mieć ze 300 funtów, a ponadto porwała mi całą sieć. Jeszcze nigdy tak wielkiej ryby w niej nie miałem, dokończył półgłosem, choć do diabła, całe moje życie spędziłem na morzu- dodał cicho jakby tylko rozmawiał ze sobą.
    Zarechotali jak stare ropuchy w zarośniętym stawie za wioską. Bujasz Pedro, krzyknął jeden z nich. W tej zatoce nikt z wioski nie złapał nigdy wiekszej ryby niż 10 funtów, dodał tarzając się ze śmiechu.
    Pewnie Ci się to wszystko śniło, wrzasnął mały, ale piskliwy Martin. Tak , tak, to Ci się po prostu śniło, wrzeszczeli teraz jeden przez drugiego, wybuchając gromkim śmiechem. Stary wiedział, że w tej chwili nic nie jest w stanie ich przekonać. Dopił resztę porto i w milczeniu opuścił knajpę, wlokąc się powoli ku domowi. Długo jeszcze słyszał ich pijackie nawoływania. Sniło ci się , śniło .....
    Złowienie tej dużej ryby stało się jego obsesją. Niejednokrotnie zastawiał na nią sznury, przywiązane do kotwic rzucanych na dno, z różnorodną przynętą. Nie zdało się to na nic gdyż ciągle potem, zastawał je porwane. Wiedział, że musi ją złapać, aby zmknąć gęby tym, tam w knajpie. Ale Pedro wiedział także, że czasu mu już zostało06-Urwiska niewiele.
    Doszli właśnie do małego rybackiego portu, gdzie stała przycumowana z boku 15-to stopowa łódka Pedro. Władowali do niej wszystkie rzeczy, pamiętając o przynęcie z pokrojonej makreli i wędkach.
   Abuello, czy ja też będę mógł łowić, dopytywał się Roberto, cały przejęty tą pierwszą wyprawą z dziadkiem w morze. Myślę, że tak - odpowiedział Pedro, głaszcząc czule po głowie 12-to letniego wnuka. Tylko mi się za burtę nie wychylaj, dodał i jednocześnie ustawiał żagiel, tak aby wolno móc wypłynąć z portu. Wiatr natychmiast wypełnił żagiel wiatrem, pociągnął łódkę i skierował ją ku zatoce.
    Był wczesny lipcowy ranek, ale wrzaskliwe mewy już toczyły między soba zażarte boje o kawałki ryb wyrzucone przez powracające z połowów kutry. Słońce jeszcze zaspane, ospale wspinało się ku górze całe czerwone ze złości, że zostało zmuszone do tak wczesnego wyłonienia się z głębin morza.
    Stary Pedro zarzucił kotwicę tam, gdzie najczęściej ryba wymykała się z zastawionych na nią pułapek. Kawałki makreli, obciążone ołowiem, szybko znikły w błękitnej toni.  Zarzucał właśnie drugą wędkę, kiedy poczuł potężne szarpnięcie, które o mało nie wyrwało mu jej z reki. Naprężona żyłka wygięła kij w duży pałąk i zanim Pedro zdążył zareagować, było już po wszystkim. Pozostał mu w ręce połamany kij i zwisająca luźno żyłka. Używał jej już od bardzo dawna, a na nową ciągle nie miał wystarczającej ilości peset.
    Ach do jasnej dolery, przemknęło mu w myślach. Przecież nie ustawiłem hamulca na kołowrotku.! Zdarzyło mu się to chyba pierwszy raz od niepamiętnych czasów. I to właśnie dzisiaj, kiedy miał ją na wędce. Cała nadzieja pozostała w drugim „bambusie”, choć to zdarzenie nie pozwoli Roberto na jego pierwsze z dziadkiem samodzielne wędkowanie. To nic Roberto, jak złapię ją dzisiaj, to kupię Ci nową wędkę na którą tylko Ty będziesz wędkował, pocieszał wnuka choć wiedział, jak bardzo jest on tym faktem rozgoryczony.
    07-Duza rybaPrzez następnych parę godzin Pedro wyciągnął jeszcze tylko parę małych ryb, będąc cały czas pod wrażeniem porannego wydarzenia. Pora wracać, powiedział do wnuka. Twoja matka będzie się martwiła, że tak długo nie wracamy - dodał. Roberto nic nie powiedział, myślami będąc ciągle przy swojej wymarzonej wędce. Stary sięgnął po „kij” i zaczął powoli nawijać żyłkę. Nagle poczuł jakiś opór na niej, odnosząc wrażenie, że zawadził o podwodne skały, których pełno było w zatoce.
    Po paru minutach bezskutecznego szarpania wędką, już miał odciąć żyłkę kiedy poczuł, że jest ona ciągnięta silnie w bok, wysnuwając się jednocześnie ze szpuli mimo dużego oporu hamulca. Serce załomotało mu w piersi, wybijając swój oszalały rytm. Był pewien, że to jest ONA. Próbował zatrzymać wysnuwanie się żyłki gdyż nie zostało jej już wiele. Po parunastu dalszych sekundach udało mu się wreszcie zatrzymać rybę i powoli skręcać żyłkę na szpulę kołowrotka. Nie było to łatwe bo ryba nie poddawała się i potężnymi szarpnięciami wysnuwała ją z powrotem. Ale stopniowo na szpuli pozostawało coraz więcej żyłki i Pedro wiedział, że ryba coraz bardziej traci siły po prawie półgodzinnej walce o życie. W pewnym momencie wyskoczyła nad powierzchnię morza, potrząsając łbem, jakby się od much opędzała, ale na szczęście nie uwolniła się z haczyka.
    Zobaczyli ją w całej okazałości. To był potężny tuńczyk błekitny, którego Pedro ocenił na ponad 200 funtów. Nie mógł tylko zrozumieć dlaczego upodobała sobie niezbyt głęboką zatokę. Nikt nigdy nie złapał w niej tuńczyka. Było to coś niezrozumiałego, czego Pedro znający to morze od dziecka, nie mógł sobie w żaden sposób wytłumaczyć.
    Jeszcze tyko parę rozpaczliwych szarpnięć, parę pełnych napięcia chwil, i tuńczyk z wynurzonym łbem ponad powierzchnię wody był tuż koło burty łodzi, rezygnując całkowicie z dalszej walki.
   Wreszcie cię mam!, wykrzyknął głośno Pedro. Dużo za nią dostanę cieszył się, zastanawiając się jednocześnie czy uda mu się z pomocą Roberto, przerzucić ją przez burtę na dno łodzi. Kupię Roberto wędkę, sobie kapelusz, koszulę i pewnie jeszcze sporo zostanie, przemknęło mu przez myśl.
   Spojrzał na rybę, która zda się patrzyła na niego całkowicie zrezygnowana. I nagle stary Pedro zobaczył w jej oczach coś, czego nigdy przedtem nie dostrzegał. Strach! Strach pokonanego. Chwilę, długą chwilę patrzył na rybę jak zahipnotyzowany.
   Dziadku, wyciągaj ją bo może nam uciec, wyrwał go z zadumy krzyk wnuka.
    Ach, do cholery, wymamrotał półgłosem do siebie. Wziął do drugiej ręki duży nóż i przez chwilę zastygł w bezruchu jak zamieniony w milowy kamień przydrożny. Jeszcze przez chwilę o czymś myślał i nagle zdecydowanym ruchem przeciął żyłkę!
    Tuńczyk, jakby nie wierząc, że jest wolny, jeszcze przez parę sekund stał z grzbietem wynurzonym tuż nad powierzchnią wody, by za chwilę majestatycznie zniknąć w morskiej toni.
    Przez długą chwilę stary siedział wpatrzony hen w dal na granice horyzontu, który niczym sędzia, oddziela dwa światy. Świat wody i powietrza. Świat ludzkich marzeń i niespełnionych nadziei. Świat, który przybliżał się do niego coraz bardziej wabiąc go swoimi nieodgadniętymi tajemnicami.
    Abuello, abuello, dlaczego ją wypuściłeś? - pochlipywał Roberto. Nie otrzymał na to pytanie od dziadka żadnej odpowiedzi. Już o zmierzchu dopłynęli do portu, gdzie na brzegu czekała na nich cała zdenerwowana Maria, matka Roberto. Czule przytuliła syna prowadząc go ku domowi.08-Wspolczesna lodz wedkarska
    Pedro wiedział, że musi pójść teraz do baru na swoje porto, do tej specyficznej knajpianej atmosfery, którą można spotkać tylko w portowych barach, a która przyciągała go kiedyś jak magnes. Teraz bywał tu rzadko. Tuż przed otwarciem drzwi, słyszał przekrzykujące się nawzajem pijackie wrzaski stałych bywalców.
    Witaj stary Pedro, krzyknęli jak na komendę, wietrząc dobrą zabawę. Wiemy żeś był dzisiaj na „Zatoce” z Roberto, dodał któryś z kąta sali. Gadaj coś złowił, dorzucił następny. A może tą olbrzymią rybę, powiedział ironicznie z boku Jose, przy wtórze salw śmiechu wydobywających się chrapliwie z ich pijackich gardeł.
    Pedro, dzisiaj jakby bardziej pochylony, kulejąc nieco mocniej, nie reagował na ich zaczepki. Podszedł powoli do baru i zamówił szklaneczkę porto. Przez chwilę stał jak nieobecny, myślami będąc gdzieś bardzo, bardzo daleko.  Upił parę łyków odwracając się zwolna w ich kierunku.
    A może Ci się znowu tylko śniło?, dorzucił ten sam tchórzliwy Martin, wywołując kolejną salwę śmiechu.
TAK!, ŚNIŁO MI SIĘ, ŻE JĄ ZŁAPAŁEM. TAK ŚNIŁO MI SIĘ, wykrzyknął im głośno w ich czerwone pijackie twarze Pedro, kierując się ku wyjściu.
    Stary uparty muł, leniwie ciągnął w skwarze południowego słońca, wóz z prostą trumną zbitą z surowych desek. Organista z krzyżem na przodzie, Maria i Roberto idący tuż za wozem oraz miejscowy proboszcz, odprowadzali starego Pedro tam gdzie czekał na niego Jose i Ci, którzy nigdy nie dobili do brzegu. Ci, którzy wybrali morze na swój parafialny cmentarz, położony gdzieś, na jego dnie.
    Roberto prosto z cmentarza, pobiegł cały zapłakany, na brzeg zatoki. Dziecięcy szloch wstrząsał całym jego chłopięcym ciałem.
   11-Wrzaskliwe mewyAbuello, dlaczego odszedłeś, dlaczego  mnie zostawiłeś , powtarzał ciągle cały zapłakany. Abuello, Abuello... i nic więcej nie był w stanie powiedzieć pochlipując i ocierając łzy ręką. Spojrzał na zatokę tam, gdzie był tylko jeden raz z dziadkiem w morzu. Wiedział, że ten moment zapamięta na zawsze.
   Nie, nie miał żadnych wątpliwości. Zobaczył ją, wyskakującą wysoko nad powierzchnię jego ukochanego morza. Był pewny, że to jest jej pożegnanie z Dziadkiem i że on, nigdy już więcej jej nie ujrzy. Zrozumiał także, choć nie chciał się z tym pogodzić, że dziś odszedł od niego najlepszy przyjaciel, którego już nikt w życiu mu nie zastąpi. Dotarło do niego i to, że dziś jego dziecięcy świat, odszedł od niego bezpowrotnie. Mimo młodego wieku, wkroczył właśnie w dorosłe życie.
    Żegnaj Dziadku, dobrze, że ją wypuściłeś - powiedział zapłakany, patrząc hen wysoko, tam gdzie odszedł ON. A wiatr porwał jego słowa, broniąc je, przed jak zawsze wrzaskliwymi mewami. Porwał je i zaniósł, do jego ukochanego Abuello.

Epilog:
    Panie profesorze, panie profesorze! Na sali konferencyjnej wszyscy już  czekają na pana. Z zadumy wyrwał go spokojny jak zwykle głos jego sekretarki Dolores, stojącej w drzwiach gabinetu.
    Tak, tak, prosze powiedzieć, że za chwilę będę, wyszeptał jak zawsze lekko zmieszany na jej widok. Czuł, że i on nie jest jej obojętny. Postanowił, że po konferencji odważy się i zaprosi ją do teatru.10-Zachod slonca
    Dziś ma wygłosić referat na temat przedłużenia okresu zakaz połowu tuńczyka błękitnego, który to referat, powinien mieć wpływ na zatwierdzenie tej propozycji przez najbardziej zainteresowane państwa zajmujące się połowami tuńczyka. Instytut, którym kierował był w tej sprawie bardzo opiniotwórczy a on sam uchodził za niekwestionowany autorytet w dziedzinie ichtiologii.
    Pedro powoli chował z powrotem do biurka kawałek starej, pożółkłej kartki papieru. Jeszcze miał przed oczyma słowa napisane na niej, niewprawną reką jego Abuello.
    Najukochańszy wnuku. Kiedy bedziesz czytal te słowa, ja już będę tam gdzie jest mój syn a twój ojciec, a także twoj pradziadek Alonso. Przez całe twoje dzieciństwo nie mogłem Ci zbyt wiele podarować – chyba tylko miłość do morza. Teraz po mojej śmierci pozostawiam Ci rodzinny skarb, który długo czekał na swojego właściciela. Te pieniądze, które otrzymał twój pradziadek a mój ojciec, będący korsarzem pod rozkazami króla, a które Tobie przekazuję były przeznaczone dla Jose z zastrzeżeniem, że będą zużyte na opłacenie dobrego wykształcenia. Jose nie doczekał tej chwili. Dlatego pozostawiam je Tobie, ufając, że przeznaczysz je zgodnie z wolą twojego pradziadka i moją.  Twój Abuelo.
    Myślę dziadku, że wypełniłem Twoje życzenia tak jak tego pragnąłeś - powiedział cichutko do siebie, ukradkiem wycierając łzę, która zabłysła w jego oku. Od jego śmierci często myślał o swoim ukochanym Abuello a w morze za rybami nie wypłynął już nigdy.

Józef Kołodziej 

*Abuello - dziadek
**Nino - chłopiec
***Esperanza - nadzieja

 

 

 

 

OSTATNIE ARTYKUŁY:

   01-Abuelo
  02-Pechowy dzień
  03-Oracz
  04-Cztery Pory Roku - Zima
  05-Cztery Poru Roku-Wiosna
  06-Cztery Pory Roku - Lato
  07-Cztery Pory Roku - Jesień
  08-Cztery Pory Roku - Zima
  09-Srebrna Fregata 
  10-Olimpijczyk