Przygoda z Naturą

CZTERY PORY ROKU I....ZIMA

  Bywają w życiu chwile szęśliwe i radosne, ale bywają także i te smutne, pełne tragicznych wydarzeń, których nie chcielibyśmy doznać.
  Bywają też i takie chwile kiedy w krótkim czasie lub w jednej chwili traci się najbliższych, najukochańszych, dzieci, całe rodziny, których Pan powołał do siebie zostawiając tu na ziemi, ból u ich najbliższych, którym to opowiadanie poświęcam
    Autor

                            ZIMA..

Tego zimowego popołudnia siarczysty mróz, bezlitośnie zaczął obejmować naturę w swoje władanie. Resztki czerwonego słońca chowało się za wierzchołkami drzew, tworzących zwartą linię lasu. Pierwsze widoczne gwiazdy zaczęły zalotnie mrugać na coraz ciemniejszym dywanie nieba a marsowe oblicze księżyca coraz bardziej jaśniejące srebrem, cieszyło się z wygranej ze słońcem, które od początku świata było jego największym wrogiem.-Linia lasu w zimie
    Było już ciemno, kiedy sanie wraz z furmanem wjechały w mroczną leśną drogę prowadzącą w głąb lasu. Spod końskich kopyt grudy zmarzniętego śniegu rozpryskiwaly się na boki a płozy sań ślizgały się na nierównościach drogi. Kłęby pary buchały z nozdrza pędzących koni a ich głośne parskanie i uderzenia kopyt o zamarzniętą ziemię, odbijało się głośnym echem w ciszy uśpionego lasu.  Jeszcze tylko kilka kilometrów lasem, kilkaset metrów groblą wzdłuż zamrzniętego jeziora i bedę już we wsi, pomyślał Stachu.  
  
Wracał właśnie z targu w pobliskim miasteczku, gdzie sprzedał resztki zboża, które ojciec przeznaczył na sprzedaż a za to kupił węgiel służący jako opał na zimę. Jak to zwykle bywało, spotkał tam też innych rolników, którzy postanowili oblać udane transakcje w pobliskiej oberży - "Końska Podkowa". Miał wyruszyć w drogę powrotną wcześniej, mając na uwadze długą drogę i srogą zimę ale czas w towarzystwie kumpli mijał niepostrzeżenie i kiedy opuszczał knajpę i wyruszył do domu, słońce już zaczęło się zniżać nad horyzontem.   
   Zasłuchany w odłosy pędzących koni i sań, z lekko pochyloną głową, z trudem otwierał łaknące snu oczy wpatrując się w końskie tułowia i nozdrza z których buchały gęste kłęby pary.
   Nie musiał kierować końmi ani ich poganiać bo tak "Gniady" jak i "Siwek", doskonale znały Kaczki na lodzidrogę do domu i marzył im się pewnie w tych końskich głowach zapach dużej wiązki siana czekającego na nich zapewne w stajnianym żłobie. A on też już chciałby być w ciepłym domu przy wieczornym posiłku ze swoimi pozostałymi trzema braćmi i rodzicami.
    Stary Maciej, siedząc na ławie przy kaflowej kuchni, z niecierpliwością wyczekiwał spóźniającego się syna i od czasu do czasu z niepokojem wychodził przed dom wypatrując w ciemności sań i nadsłuchujący czy tej ciszy nie zakłucają dzwonki przywiązane do końskich chomątów. Ale mroku zimowej nocy i wiejskiej ciszy, nie zakłucał nawet najmniejszy odgłos, bo i wiatr znacznie ucichł i dawno przestał szarpać nagie konary drzew. Tylko wokół dawało się odczuć jakąś grozę tej nocy, którą starał się odpędzić od swych ojcowskich myśli.
    Kiedy Stachu kolejny raz otworzył z trudem łąknące snu oczy, sanie jechały już wzdłuż ciemnej ściany lasu więc mógł dostrzec w oddali migające niczym gwiazdy na niebie, pierwsze światełka w oknach jego wsi. Zbliżał się właśnie do krótkiego odcinka drogi mającej po lewej stronie las a po prawej niewielkie jezioro, kiedy z lasy dobiegło go niesamowite wycie. Nie miał wątpliwości. To wilki, które zapewne wygłodniałe z powodu bardzo srogiej tegorocznej zimy, szukały przysZima w lesiezłej ofiary, aby zaspokoić dokuczliwy głód w swoich trzewiach.
     Opary snu opuściły go natychmiast i poganiając batem konie, starał się jak najszybciej dotrzeć do wioski. Ale i bez tego, pędziły one teraz jak oszalałe bo koński instynk podpowiadał im o grożącym śmiertelnym niebezpieczeństwie.
    Kolejne wycie wilków zdawało się być bardzo blisko. Konie pędziły teraz "na złamanie karku" a Stachu kuczowo trzymał się sań, które podskakiwały niebezpiecznie na zamarzniętej grudzie. Kiedy już był w połowie grobli, z lewej strony, od lasu, wyskoczyła watacha wilków, której przewodził duży siwy basior. Konie instynktownie, pełnym pędem skręciły w prawo na zamarzniętą taflę jeziora. Śliski lód, nie dający żadnego oporu końskim kopytom uzbrojonym w podkowy, powodował iż rozpędzone sanie spychały je ku środkowi zamarznietego jeziora i podcinały ich smukłe nogi co powodowało, że chaotycznie szarpały uprząż przycupnięte  zadami na błyszczącej w świetle księżyca - tafli jeziora.
    Woźnica stracił całkowicie panowanie nad końmi i ślizgającymi się po lodzie saniami. Kilka wilków z watahy próbowało wejść na lód ale zawróciły na brzeg, kiedy ich łapska także rozjeżdżały się na tym gładkim jak lustro, obliczu zamrzniętej wody i tylko ich dreptanie wzdłuż brzegu jeziora świadczyło, że jeszcze całkiem nie zrezygnowały z pewnego zdawałoby się i łatwego łupu.   Kiedy ślizgające się sanie zaczęły powoli zwalniać, nagle w otaczającej ciszy rozległ się, trzask pękającego lodu, straszliwe rżenie koni ciągniętymi nieuchWilki przy padlinieronnie przez sanie w otchłań jeziora. Jeszcze tylko przez parenaście sekund próbowały waliły kopytami o brzeg lodu, jakby chcąc zawisnąć na jego krawędzi ale na nic się zdała ta ich rozpaczliwa walka o życie.
     - „O Boże” zdołał tylko wykrzynąć w ostatniej sekundzie Stachu, dostrzegając już wyraźne światełka najbliższych zabudowań a potem objęła go ciemność i zapadła śmiertelna cisza. Nawet wilki, sprawcy tego zdarzenia, podkuliwszy pod siebie ogony, lekkim truchtem skierowały się w stronę lasu. Zimna twarz kiężyca, nie objawiająca żadnego wzruszenia, przesuwała się powoli na nieboskłonie, obsypując srebrną poświatą, wierzchołki drzew pobliskiego lasu, wiejskie chałupy i czarną dziurę w jeziorze, która jako jedyna, pozostała wiernym świadkiem niedawnej tragedii, choć i ta rana zabliźni się do rana przy tak srogim mrozie.
    Od strony wsi zamajaczyło kilka sylwetek chłopów z latarkami, biegnącyh co sił w kierunku jeziora ale ich trud nie zdał się już na nic. Maciej, jak rażony piorunem stał w samej koszuli nad brzegiem jeziora, nie czując chłodu ani podmuchów północnego wiatru. I tylko z oczu płynęły bezustannie po jego pooranej zmarszczami twarzy, gorące łzy ojca, który właśnie stracił syna.
    Tłumy ludzi z tej jak i okolicznych wiosek, wypełniły stary drewniany kościółek gdyż Maciej i jego żona Zofia, skromni, niekłótliwi, byli dobrymi gospodarzami chętnie pomagając innym więc zasłużyli na szacunek u wszystkich którzy ich znali. Ale i tak większość stała na dworze kiedy ksiądz na zakończenie mszy, modląc się nad trumną powiedział ...”i wieczny odpoczynek racz mu dać Panie”. I dodał jeszcze coś, ale tak cicho, że nawet najbliżej stojący ministranci nie byli w stanie usłyszeć ani jednego słowa.
    Nagie konary drzew tlukące się nawzajem o siebie, krakanie wron i płatki śniegu wirujące zrozumiałym tylko dla siebie tańcem i miedziane oblicze chowającego się za linię lasu – słońca, żegnały w imieniu Matki Natury – Stacha spoczywającego w sosnowej trumnie.
   Grudy zmarznietej ziemi głucho uderzały w wieko trumny, wywołując w sercach (ledwo kołacących się pod ciężarem takiej tragedii) Macieja i jego żony– rany, które już nigdy w życiu nie będą się w stanie zabliźnić. Bo nawet czas, najlepszy lekarz, nie będzie w stanie ich wyleczyć.                         
Część Pierwsza ....cdn

 Tekst: Józef Kołodziej
Foto: Józef Kołodziej i Roman Hajduk

 Listopad 2015
 Korekta: mgr Krystyna Sawa
 

 
www.przygodaznatura.com  

          CZĘŚĆ DRUGA 

         CZĘŚĆ TRZECIA

         CZĘŚĆ CZWARTA

         CZĘŚĆ PIĄTA 

 

 

 

OSTATNIE ARTYKUŁY:

  01-Abuelo
  02-Pechowy Dzień
  03-Oracz
  04-Cztery Pory Roku - Zima
  05-Cztery Pory Roku -Wiosna
  06-Cztery Pory Roku - Lato
  07-Cztery Pory Roku - Jesień
  08-Cztery Pory Roku - Zima
  09-Srebrna Fregata

  10-Olimpijczyk