Przygoda z Naturą

CZTERY PORY ROKU I....ZIMA

  Bywają w życiu chwile szęśliwe i radosne, ale bywają także i te smutne, pełne tragicznych wydarzeń, których nie chcielibyśmy doznać.
  Bywają też i takie chwile kiedy w krótkim czasie lub w jednej chwili traci się najbliższych, najukochańszych, dzieci, całe rodziny, których Pan powołał do siebie zostawiając tu na ziemi, ból u ich najbliższych, którym to opowiadanie poświęcam
    Autor

                            JESIEŃ...
   Tak pięknej polskiej jesieni, nawet najstarsi ludzie w Witkowicach nie pamiętali. Nocne jesienne październikowe chłody, szybko ustępo01-Jesienwały cieplutkim promieniom słońca, które bezkarnie królowało na niebie od świtu do zakończenia swojej wędrówki za lasem. W ich promieniach siatki pajęczyn pozbywały się resztek rosy, co wykorzystywały natychmiast ich właściciele, czyli pająki odżywiające się intensywnie przed zimą. Żaden owad, nieopatrznie zaplątawszy się podczas lotu w ich sidła, nie miał żadnych szans na uwolnienie i przepłacał swoją lekkomyślność, śmiercią.
   Ale zadufane w swej pysze i osłaniane siatką pajęczyn, pająki niespodziewanie zamieniały się w lotniarzy, kiedy ich kruche nitki pajęczyn zerwane lekkim podmuchem wiatru, postrzępione i poplątane szybowały wraz z właścicielem, każdy z osobna, niczym samotny biały żagiel. I tak do końca tej podniebnej podróży, uczepione kurczowo poszarpanej nitce pajęczyn, nigdy nie wiedziały, kiedy łaskawy wiaterek osłabnie na tyle tak, aby mogłyby się zatrzymać na przypadkowej bylinie. Ale wielu z tych „lotniarzy” podzieliło los swoich ofiar zaplątanych w ich sieci, ponoszonych przez niełaskawy dla nich wiatr, gdzieś daleko w nieznane.
   Wojtek, od śmierci braci, tak jak i jego rodzice, stał się bardziej milczący i unikał towarzystwa wiejskich kolegów czy też wiejskich festynów. Jedyną jego radością była Marysia, jego narzeczona od dwóch lat, z którą miał zamiar wziąć ślub po zakończeniu żałoby po braciach. Znali się jeszcze od szkoły podstawowej, ale dopiero w wieku 26 lat ich serca zaczęły bić blisko siebie.02-malutkie_czarne_misie__z_mama
   Zofia i Maciej mieli nadzieję, że po ich ślubie może doczekają się wnucząt, co choć trochę złagodzi ich ból po stracie trzech synów.
   Jedyną przyjemnością Wojtka było myślistwo. Ojciec po swoim dziadku odziedziczył 30 hektarów lasu rozpościerającego się tuż za wioską a przylegającego do państwowego wielkiego kompleksu leśnego. I to dziadek Mateusz uczył od dziecka wszystkich wnuków miłości do lasu, tropienia zwierzyny, dokarmiania ich zimą i niezbędnych odstrzałów, zwłaszcza dzików, które w pobliżu wiejskich pól miały przez większą część roku, darmową „wyżerkę”.
   Ale las wymagał ciągłego dozoru, gdyż miejscowi kłusownicy (którym trudno było udowodnić winę), zakładali wnyki na każdą zwierzynę. Dlatego teraz Wojtek, a przedtem pozostali bracia, kiedy tylko miał chwilę czasu wybierał się do lasu, aby zniszczyć znalezione sidła. Nieraz słyszał huk wystrzału w lesie, ale nigdy nie udało mu się złapać kłusownika na gorącym uczynku.
   W ten październikowy dzień, późnym popołudniem, siedział na przyzbie domu odpoczywając zmęczony po przywiezieniu razem z Michałem z pola, ostatniej furmanki ziemniaków. Jedząc wiejski barszcz, który matka przygotowała dla nich, wpatrywał się w snujące się powoli w powietrzu pajęczyny babiego lata, z których niektóre zaczepione o gałęzie drzew w ogrodzie, zgodnie z wolą Natury, pozostały tu na zawsze.
    Myślał też i o matce, która już od śmierci pierwszego syna - Stacha, bardzo podupadła na zdrowiu i z tego powodu długo nie mógł zasypiać wieczorem, starając nie dopuszczać do siebie najgorszych myśli podsuwanych mu przez jego wyobraźnię. Z czasem z jej zdrowiem było coraz gorzej, a lekarze nie wiedzieli za bardzo, co jej tak naprawdę dolega. Była coraz słabsza i dlatego już prawie nie pomagała także w gospodarstwie domowym a szczególnie w pracach polowych.
   Kiedy tak rozmyślał o matce, martwiąc się o jej zdrowie, nagle ciszę tego popołudnia przerwał huk wystrzału w lesie, który mimo odległości od lasu rozpoznał bez wątpienia, jako wystrzał z dubeltówki
 - „Znowu kłusownik”, pomyślał Wojtek.
 - „Tym razem muszę go złapać” – przyrzekł sobie to w duchu, mimo iż spełnienie tego było bardzo trudne i niebezpieczne - właśnie w lesie.
   Poderwał się więc gwałtownie z przyzby, odstawił talerz z niedojedzonym barszczem i poszedł do małej komórki przylegającej do domu, gdzie trzymał strzelbę, najcenniejszy podarunek od dziadka
   Kiedy dotarł do pierwszych drzew w lesie, przystanął i chwilę nasłuchiwał. Drugi wystrzał, pozwolił mu na zlokalizowanie kierunku skąd padł. Wojtek szybko skierował się w tamtą stronę, przedzierając się przez pierwsze zarośla w lesie, bacząc aby nie uderzyć się o rosnące nisko gałęzie drzew. Jednocześnie przyglądał się uważnie podłożu przez sobą, wypatrując tropów zwierzyny ściganej przez kłusownika. Chwilami przystawał, nasłuchiwał ale już następny strzał nie przeszył ciszy szykującego się do nocy lasu. Ponownie przyglądał się ściółce leśnej i wreszcie dostrzegł świeże ślady zwierzęcia, zapewne będącego obiektem polowania nań kłusownika.
   Nie miał żadnych wątpliwości. Były to ślady niedźwiedzicy, bo tuż obok nich znacznie mniejsze ślady małego niedźwiadka, na to wskazywały. Teraz Wojtek przyspieszył nieco kroku w obawie, iż może nie uratować niedźwiedzicy z potomkiem przed kłusownikiem.
  05-Na drzewa lubimy sie wspinac Lecz po kilkuset metrach tropienia, stwierdził z przerażeniem, iż pierwsze krople krwi towarzyszą tym śladom. Zwolnił trochę i baczniej rozglądał się dookoła, aby uniknąć ataku zranionej niedźwiedzicy, która ranna i w obronie potomka, stała się bardzo groźna dla ludzi.   Idąc śladami rannego zwierzęcia, dotarł po jak mu się wydawało, kilkunastu minutach - choć w rzeczywistości minęło ich kilkadziesiąt, do małej polanki, porośniętej na brzegach małym młodnikiem sosenek.
   Widok jaki ujrzał, zamienił go w przysłowiowy słup soli. Pokrwawione i poszarpane zwłoki Jędrka Sobotnika, nie dawały złudzeń, że interwencja jakiegokolwiek lekarza może coś pomóc. Obok niego, rozrzucone koło koszyka leżały grzyby, które zbierał tego popołudnia. Wojtek znał dobrze Jędrka - bo tu się urodziliśmy i tutaj się wychowaliśmy – powiedział w myślach do siebie. Byliśmy prawie rówieśnikami. Jędrek tu się urodził i tu wrócił na ojcowską gospodarkę po ukończeniu 6 lat temu technikum rolniczego w pobliskim mieście.
   Ogarnął go ogromny żal, iż z powodu kłusownictwa, tak młody i niczemu niewinny człowiek stracił życie. Wiedział, że musi pobiec do wsi i zawiadomić jego żonę i matkę, która od roku była wdową, rezygnując ze złapania kłusownika. Ale jak to powiedzieć jego żonie - matce dwojga kilkuletnich bliźniąt. Ogarnęło go na samą myśl o tym, dziwne uczucie trudne do wytłumaczenia, a myśli kłębiły się w jego głowie jak szalone, bezwładne i bezgranicznie smutne.
   - A może najpierw powiadomić kogoś z jego najbliższych krewnych, którzy przekażą tą tragiczną wiadomość żonie? – pomyślał. Nieco ochłonąwszy, postanowił ruszyć jak najszybciej do wioski.06-Pokarm dla ptaszkow tez nam smakuje.jpg
   Kiedy tylko przykrył trochę ciało gałązkami, schylił się aby podnieść strzelbę opartą o małą sosenkę.
   Może gdyby nie był wstrząśnięty śmiercią Jędrka, usłyszałby zapewne wcześniej trzask łamanych gałęzi w pobliżu i zdążyłby podnieść strzelbę. Dotarło to do niego jednocześnie z atakiem rannej niedźwiedzicy. W ostatnich sekundach swojego życia jego zmysły zarejestrowały tylko widok niedźwiedzicy, jej potężny ryk, ogromny ból i potworny strach - bo potem nastąpiła ciemność. A on sam znalazł się w pełnym światła wciągającym go tunelu, z którego nie było już dla niego odwrotu.
   Chyba nie było osoby, która nie płakałaby podczas mszy świętej odprawianej za Wojtka dzień później po pogrzebie Jędrka Sobotnika w parafialnym drewnianym kościółku po wezwaniem św. Antoniego. Nawet proboszcz, podczas pożegnanego kazania, kilkakrotnie przerywał swoje słowa ze względu na wzruszenie tą tragedią i pożegnaniem Wojciecha.
   Wzrok Macieja utknięty w trumnę syna, wyrażał niewyobrażalny ból, objawiającymi się łzami, które jedna za drugą spływały po jego pełnej zmarszczek twarzy
   Zofia nie uczestniczyła w pogrzebie ostatniego syna. Jego śmierć załamała ją całkowicie i do dziś pozostawała w letargu smutku. Nie docierało do niej nic i nie była w stanie podnieść się z łóżka. Czasem tylko z jej ust wydobywały się cicho tylko te jedyne słowa: „Boże, dlaczegoś mnie tak bardzo ukarał”.02-Jesien
   W zimnych podmuchach październikowego wiatru i towarzyszącemu mu deszczu, smutny pogrzebowy kondukt powoli przemieszczał się z kościoła na parafialny cmentarz położony na skraju wioski. Silne chwilami porywy wiatru, porywały także słowa pogrzebowej pieśni -"Dobry Jezu a nasz Panie, daj Mu wieczne spoczywanie...", dlatego do idących na końcu konduktu docierały tylko pojedyncze słowa. Proboszcz tym razem, szedł lekko pochylony nie mogąc wydobyć z siebie nawet jednej frazy pogrzebowej pieśni. Zdarzyło mu się chyba to po raz pierwszy, od kiedy spełniał ostatnią posługę, odchodzącym na tamten świat.
   Tym razem nad jego grobem modlił się nieco dłużej a kiedy skończył i pokropił trumnę z trudem przyszło mu zaintonowanie pogrzebowej pieśni.
 - "Dobry Jezu a nasz Panie, daj Mu wieczne spoczywanie...". A potem już bardzo cicho modlił się żarliwie, o czym świadczyły tylko ruchy jego warg. Dlatego kościelny jak i inni stojący blisko niego, uczestnicy konduktu pogrzebowego, nie byli w stanie usłyszeć żadnego ze słów jego modlitwy.      

  Tekst i foto: Józef Kołodziej
  Październik 2016 

Korekta: mgr Krystyna Sawa 

 
www.przygodaznatura.com  

      CZĘŚĆ PIERWSZA

      CZĘŚĆ DRUGA

      CZĘŚĆ TRZECIA


      CZĘŚĆ PIĄTA

 

 

 

 

OSTATNIE ARTYKUŁY:

  01-Abuelo
  02-Pechowy Dzień
  03-Oracz
  04-Cztery Pory Roku - Zima
  05-Cztery Pory Roku -Wiosna
  06-Cztery Pory Roku - Lato
  07-Cztery Pory Roku - Jesień
  08-Cztery Pory Roku - Zima
  09-Srebrna Fregata

   10-Olimpijczyk