Nankin, Suzhou, Luzhi
18 września 2009 r. (piątek):
Budzę się wczesnym rankiem, na dworze jest nieco pochmurno. Przed
nami coraz więcej zabudowanych terenów. Nankin już niedaleko. Mijamy
jakąś dużą szkołę, bo na dziedzińcu widać mnóstwo dzieci ustawionych w
regularnym szyku i ubranych w granatowe spodnie, spódniczki i w białe
koszule z czerwonymi chustami. Czyżby mieli jakiś apel, albo
rozprowadzenie szkoły ?. Obraz szkoły już nam znikł z oczu, a przed nami
coraz gęściejsza zabudowa wielkiego miasta, a więc już jesteśmy w
Nankinie (Nanjing), a niebo coraz bardziej zachmurzone. Na dworcu w
Nankinie wysiadamy w strugach deszczu. Już na nas czeka chiński
przewodnik James, który będzie nam towarzyszył podczas zwiedzania
Nankinu, Suzhou, Luzhi i Szanghaju.
Nazwa Nanjing oznacza południową
stolicę. Miasto kilkakrotnie zmieniało nazwy (Jianye, Jiankang, Jinling).
Nankin położony nad rzeką Jangcy Ciang ma historię sięgającą V w. przed
Chr. początku epoki walczących królestw (480-221 r. przed Chr.). W epoce
Qin rozwijało się jako stolica państwa Qin. Po katastrofach i
powstaniach chłopskich dynastia Sui (589-618) przeniosła stolicę
cesarstwa do Xi`an i zupełnie zniszczyła Nankin. Miasto rozkwitło w
epoce dynastii Tang (618-907). Nankin odzyskał znaczenie na krótki czas
za dynastii Ming, gdy pierwszy władca z tej dynastii Hong Wu (Zhu Yuan-zhang
(panował 1368-1398) obaliwszy mongolską dynastię Juanów,opuścił Pekin i
przeniósł stolicę do Nankinu, ale władca z dynastii Ming Yongle w 1420
przeniósł się z dworem do Pekinu. Nankin był siedzibą władz powstania
tajpingów w latach 1853-1866 oraz władz partii Kuomintang w
latach:1927-1937, 1945-1949.
W 1911 roku ogłoszono tu powstanie Republiki Chińskiej. W latach
1927-37 oraz 1945-49 Nankin pełnił funkcję stolicy Chin
kuomintangowskich. W latach 1937-38 Japończycy dokonali masakry jego
mieszkańców i obrońców. Liczbę ofiar oceniono po wojnie na 42 tys., ale
szacunkowe dane chińskie mówią nawet o 300 tys. W latach 1937-1945
miasto było okupowane przez wojska japońskie. Obecnie Nankin liczy 3 389
828 ludności. Współczesny Nankin to wielki ośrodek gospodarczy,
dynamicznie się rozwijający. Szczególnie rozwinęła się produkcja
nowoczesnych wyrobów elektrotechnicznych, zwłaszcza dla telekomunikacji.
Na szeroką skalę wytwarza się sprzęt elektroniczny, artykuły
gospodarstwa domowego i samochody (m.in. ciężarowe IVECO). Rozwinięty
jest też przemysł materiałów budowlanych, optyczny, precyzyjny (zegarki),
maszynowy i włókienniczy (brokaty, jedwab). Znajdują się tu zakłady
produkcji etylenu, włókien chemicznych, opon oraz farmaceutyków. Port
rzeczny na Jangcy jest dostępny także dla statków morskich.
Po śniadaniu w jednej z nankińskich restauracji jedziemy autobusem na
zwiedzanie starego miasta, przejeżdżając po drodze przez Nankiński
Wielki Most na Jangcy (Nanjing Changijang Daqiao), położony na północny
wschód od miasta. Jest to kamienny most długości 5 km, ozdobiony
kamiennymi posągami, upamiętniającymi bohaterów rewolucji komunistycznej
i przedstawiającymi kobiety i mężczyzn z karabinami. Most oddano do
użytku w 1968 r. Początkowo był przedsięwzięciem głównie radzieckim. Gdy
w 1960 r. zaostrzyły się stosunki chińsko-radzieckie, Chińczycy sami
poprowadzili jego budowę aż do końca. Ten most jest uważany za symbol
niezależności i jest przedmiotem dumy. Budowa mostu trwała ponad 8 lat i
utrudniał ją silny prąd Jangcy. Wg opowiadań naszego pilota, w okolicy
tego mostu, sam Mao Tse Tung miał przepłynąć rzekę Jangcy. A był to
nielada wyczyn, bo było to już w okresie rewolucji kulturalnej, gdy Mao
zbliżał się do osiemdziesiątki. Przypomniała mi się pewna piosenka o Mao
śpiewana w latach siedemdziesiątych XX w. przez lubelskie środowisko
akademickie, na melodię partyzanckiej pieśni „dolinami i wzgórzami
niosła się bojowa pieśń”:
Dolinami i wzgórzami,
niosła się bojowa pieśń,
szły oddziały hunwejbinów,
żeby myśli Mao nieść.
Dał nam przykład Wielki Mao,
przepływając Jangcy Ciang,
jak hartować swoje ciało,
oszczędzając cenny tran.
Weź do ręki książkę Mao,
złote myśli znajdziesz w niej,
gdy na pamięć poznasz całą,
to ci w życiu będzie lżej.
Miast studiować na uczelni,
tracąc kilka cennych lat,
weź do ręki książkę Mao,
przeobrazisz cały świat.
Kiedyś lubiłem tę piosenkę i teraz też mnie poniosło i
zacząłem ją śpiewać. Ponieważ do nankińskiej starówki było około 10 km,
pilot zdążył nam co nieco opowiedzieć o Sun Jat Senie i jego
działalności,przygotowując nas w ten sposób do zwiedzania mauzoleum Sun
Jat Sena.
Powoli zbliżamy się do starówki. Najlepiej zachowały się miejskie
fortyfikacje pochodzące z czasów Mingów. Budowano je przez 20 lat. Mury
miały 30 km długości i 12 m wysokości. Pierwotnie mur miał 13 bram, do
dziś zachowało się kilka. Na każdej cegle musiała być wypisana nazwa
prowincji, miasta i wytwórni oraz nazwisko nadzorcy budowy, aby
zabezpieczyć się przed fuszerkami. Rynek (Fuzi Miao) jest dość obszernym
placem zamkniętym bramami, zwieńczonymi wygiętymi chińskimi dachami,
wspartymi na kolumnach pomalowanych na czerwono i na zielono. Na
odchodzących od rynku uliczkach, mnóstwo sklepów pamiątkarskich, kramów
i restauracji. Obok na niewielkim placu z tyłu rynku stoi świątynia
Konfucjusza, przed którą znajduje się drzewko bogato przystrojone
białymi i czerwonymi wstążkami. A my sobie chodzimy po rynku, oglądając
jego architekturę i wtapiając się w gwar otaczających go sklepików i
straganów. Jest tłoczno, barwnie i kolorowo. Deszcz przestał padać.
W barwnym tłumie turystów i przechodniów rzucają się w oczy
riksiarze,ubrani z żółte stroje oraz grupki ludzi w wielobarwnych
strojach ludowych, różniących się od strojów wycieczki w Yunan, jaką
spotkaliśmy w Letnim Pałacu w Pekinie. Na nankińskiej starówce
dokonaliśmy najwięcej zakupów, najskuteczniej się targując. Udało nam
się zbić cenę jedwabnych chustek nawet o 30 %. Żegnamy starówkę i
jedziemy okrężnymi drogami do mauzoleum Sun Jat Sena. Ruch autobusów w
Nankinie jest tak uregulowany, że musimy jechać okrężną drogą ok. 20 km.
Ponieważ Sun Jat Sen to ważna postać w historii Chin przełomu XIX i XX
w. ukażmy jego dokonania, zanim dotrzemy do mauzoleum.
Na początku XX w. 5 000 000 Mandżurów panowało nad 400 000 000
Chińczyków, co spotkało się z niechęcią tych ostatnich. Zacofanie
społeczne i gospodarcze oraz niezdolność dynastii mandżurskiej (Qing) do
obrony interesów narodowych przed obcą inwazją spowodowały
niezadowolenie części burżuazji, postępowej inteligencji i ludu.
Powstawały różne tajne organizacje zmierzające do obalenia panującej
dynastii i wprowadzenia reform społecznych i gospodarczych. Próby
obalenia dynastii pod koniec XIX w. kończyły się niepowodzeniem, a ich
uczestnicy, których nie ujęto, szli na emigrację do Japonii bądź do USA
czy krajów europejskich,gdzie kontynuowali działalność zmierzającą do
obalenia dynastii mandżurskiej i wprowadzenia reform. Jednym z nich był
Sun Jat Sen (Sun Zhongshan) (1866-1925), który pierwszy ułożył program
walki o zrzucenie dynastii i wprowadzenie reform. Program Sun Jat Sena
wychodził z założenia, że mandat niebios dla cesarza nie jest wieczny („Tiang
ming wu chang”).
Program polityczny Sun Jat Sena sformułowany w 1907 roku zakładał trzy
zasady:
1) Zasada istnienia narodu (minzuhuyi) – obalenie mandżurskiej dynastii
Qing.
2) Władza narodu (minquanzhuyi) – ustanowienie republiki.
3) Dobrobyt narodu (minshenzhuyi) – zrównanie w prawach do ziemi.
Formułując tę ideologię, inspirował się doświadczeniami z pobytu w
Stanach Zjednoczonych. Zawiera ona zarówno wpływy myśli Abrahama
Lincolna „rząd ludzi, przez ludzi, dla ludzi” i filozofii konfucjańskiej.
Rewolucja chińska trwająca od stycznia 1911 r. zastała Sun Jat Sena w
USA. W grudniu 1911 r. przyjechał on do Szanghaju i został wybrany na
tymczasowego prezydenta. Następnie porozumiał się z bardzo wpływowym
cesarskim ministrem - Yuan Shikaiem co do obalenia dynastii Qing i
podziału władzy. 12 lutego 1912 r. cesarz abdykował. Następnego dnia Sun
zrezygnował z zajmowanego stanowiska, a jego następcą został Yuan Shikai.
Późniejsza działalność Sun Jat Sena, to głównie walka z opozycją
polityczną. Dzięki swojej charyzmie i zdolności do znajdowania
kompromisów, jest uznawany za wielką osobistość, zarówno w Chińskiej
Republice Ludowej jak i na Tajwanie. O kompromisowości Sun Jat Sena (i
nie tyko jego) świadczą warunki abdykacji ostatniego cesarza Pu Yi , na
które musiał on mieć wpływ.
1) Cesarz zachowuje honorowy tytuł cesarza. Republika Chińska będzie
traktowała go z szacunkiem takim samym jak każdego obcego monarchę.
2) Dwór będzie otrzymywał od Republiki Chińskiej corocznie 4 000 000
liangów srebra lub 4 000 000 juanów.
3) Cesarz może czasowo mieszkać w pałacach cesarskich. Później rezydencja
cesarska musi być przeniesiona do Pałacu Letniego. Cesarz może zachować
osobistą ochronę.
4) Po abdykacji cesarza świątynie i grobowce jego przodków zostaną
zachowane na wieki. Chronić je będzie Republika Chińska.
5) Budowa grobowca cesarza Guangxu (pośmiertne imię Dezong) zostanie
ukończona zgodnie z wcześniejszym planem. Ceremonia pogrzebowa odbędzie
się zgodnie z dawnym rytuałem. Wszystkie związane z tym wydatki ponosi
Republika Chińska.
6) Cały personel obsługujący dwór, może pozostać na swych stanowiskach.
Zabrania się przyjmowania do pracy nowych sług i eunuchów.
7) Po abdykacji cesarza jego mienie osobiste znajduje się pod ochroną
Republiki Chińskiej.
8) Dotychczasowa gwardia pałacowa zostanie włączona do wojska Republiki
Chińskiej. Jej liczebność i wysokość uposażenia pozostaną bez zmian.
Powyższe warunki zachowały moc do 1924 r., kiedy Pu Yi wygnano z
Pekinu. Los chińskiego cesarza po abdykacji był niezwykle łagodny w
porównaniu z losem obalonego króla Francji Ludwika XVI, czy cara Rosji
Mikołaja II.
A do mauzoleum coraz bliżej. Z szerokiej, wielopasmowej
drogi zjeżdżamy w wąską szosę i mijamy po drodze niską, wiejską
zabudowę oraz pola i ogrody. Ponieważ zbliżała się pora obiadowa,
pracujący przy drodze Chińczycy przerywali pracę. Na koniec dojeżdżamy
obsadzoną drzewami drogą prowadzącą do mauzoleum Sun Jat Sena. Do samego
mauzoleum, położonego na wzgórzu, należy dojść pieszo, przemierzając
prawie kilometr drogi szeroką aleją wśród trawników i drzew.
Sun Jat
Sen zmarł 12 marca 1925 roku w Pekinie. W tym samym roku wybrano projekt
budowy mauzoleum przedstawiony przez architekta Lu Yanzhi, którego
realizację rozpoczęto w 1926 roku i ukończono trzy lata później 1
czerwca 1929 roku. Wówczas sprowadzono z Pekinu trumnę z ciałem Sun
Jat-Sena i umieszczono ją w mauzoleum. Mauzoleum Sun Jat Sena (Zhongshan
Ling) znajduje się na północny wschód od starego miasta na zboczu Góry
Szkarłatnego Złota (Zijin Shan), gdzie Sun Jat Sen pragnął być pochowany.
Niedaleko mauzoleum znajduje się grobowiec Hong Wu - pierwszego
cesarza z dynastii Ming zwany także Mingxiao Ling. Odpuściliśmy sobie
zwiedzanie grobowca cesarza Hong Wu, ponieważ wcześniej zwiedziliśmy
grobowce Mingów pod Pekinem oraz Muzeum Armii Terakotowej. Cały kompleks
mauzoleum leży na osi północ-południe i swoim układem przypomina
tradycyjne grobowce chińskich cesarzy. Bramy i mauzoleum są wykonane z
białego marmuru z tradycyjnymi chińskimi wygiętymi dachami, pokrytymi
glazurowanymi, niebieskimi płytkami. Kolor biały i niebieski, to barwy
flagi Kuomintangu - partii liberalno-demokratycznej, założonej przez Sun
Jat Sena.
Przed głównym wejściem do mauzoleum, znajduje się plac w
kształcie półksiężyca. Przy wejściu stoi duża brama paifang, zbudowana z
białego marmuru i pokryta niebieskimi dachówkami. Za paifang ciągnie się
droga mająca 480 m długości i 40 m szerokości, wzdłuż której rosną sosny
i cyprysy. Prowadzi ona do głównej bramy mauzoleum, która ma ok. 16,5 m
wysokości i 27 m szerokości. Brama ma trzy łukowate przejścia, w których
umieszczono miedziane wrota.W górnej części budynku widnieje złoty napis
w języku chińskim "Świat jest wspólnotą". Za bramą mieści się marmurowy,
kwadratowy pawilon, wewnątrz którego stoi 9 metrowa stela wzniesiona dla
upamiętnienia Sun Jat-Sena. Na steli wyryto złotą inskrypcję, której
autorem był polityk Tan Yankai. Za pawilonem znajduje się prawie 400
schodów, prowadzących do sali grobowej. Sala grobowa znajduje się na
wysokości ok. 158 m i jest najwyżej położonym obiektem w mauzoleum. Ma
ona 29 m wysokości. Wewnątrz sali grobowej stoi mierzący 4,6 m wysokości
posąg wykonany z włoskiego białego marmuru. Posąg, który zaprojektował
francuski rzeźbiarz polskiego pochodzenia Paul Randowsky, przedstawia
siedzącego Sun Jat-Sena, odzianego w długą szatę i trzymającego zwój na
kolanach. Na postumencie pod posągiem umieszczono płaskorzeźby ukazujące
sceny z życia polityka.
W sali mieści się 12 filarów z czarnego
granitu; na suficie ułożono techniką mozaiki białe słońce na niebieskim
tle-symbol Republiki Chińskiej i Kuomintangu. Za posągiem znajdują się
drzwi, prowadzące do komnaty grobowej. Komnata grobowa ma półkolisty
kształt, w jej centralnej części umieszczono kamienny, biały sarkofag
Sun Jat-Sena, w którym złożono jego ciało. Sarkofag, który zaprojektował
czeski rzeźbiarz Gorch, przedstawia postać Sun Jat Sena w otwartej
trumnie z odkrytą głową i odzianego w zaprasowane w kant spodnie i w
kurtkę typu Mao Tse Tung. Trochę mnie zaskoczył ubiór Sun Jat Sena
przedstawiony na sarkofagu, bo na licznych fotografiach widziałem go
najczęściej w garniturze kroju europejskiego i w białej koszuli z
krawatem, w palcie z futrzanym kołnierzem, albo w tradycyjnym chińskim
stroju. To mauzoleum robi wrażenie; zaprojektował go chiński architekt
wg tradycyjnych chińskich kanonów, kolor czerwony i żółty
charakterystyczny dla architektury z czasów cesarskich zastąpiono
kolorem białym i niebieskim związanym z chińską republiką. Z kolei
realistyczne figury przedstawiające Sun Jat Sena wykonali europejscy
rzeźbiarze. Uderza dość skromna komnata grobowa z sarkofagiem.
Nankin już mamy za sobą. Teraz jedziemy naszym autobusem do Suzhou,
oddalonego
ok. 300 km od Nankinu. Po drodze zatrzymujemy się w dużym
supermarkecie przy drodze. Wyglądem i zaopatrzeniem prawie nie różni się
on od europejskich.W połowie drogi wypogodziło się. A do Suzhou coraz
bliżej. Wreszcie dojeżdżamy do miasta; tak jak wszędzie, widać
wyburzenia starej zabudowy; w miejscu starych, najczęściej
jednopiętrowych domów staną ogromne blokowiska, banki, biurowce, domy
handlowe. W Suzhou tylko jeden raz udało mi się ujrzeć w Chinach kobietę
w kasku kierującą pracami budowlanymi. Do centrum coraz bliżej; jedziemy
kilkupasmową arterią obsadzoną palmami. Dostrzegamy, że te palmy mają
pnie okręcone jakimiś grubymi linami, a od pni odchodzą jakieś linki
przytwierdzone do ziemi podtrzymujące drzewa, tak jak linki podtrzymują
wysoki maszt. Nawet to ładnie wygląda. Te okręcone pnie i te linki to
nie ozdoba palm, tylko ich zabezpieczenie przed silnymi wiatrami
monsunowymi. Jeszcze kilkanaście minut jazdy i będziemy w hotelu Gusu,
który nazywa się tak samo, jak dawniej nazywało się Suzhou. Hotel Gusu
był jedynym parterowym hotelem podczas całej wycieczki. Suzhou (Suczou)
– zwane Wenecją Wschodu z siecią 24 kanałów, ogrodami ukrytymi na tyłach
budynków i w malowniczych wąskich zaułkach. Nazwa Shuzou oznacza mnóstwo
wody. Miejscowe władze starają się, żeby zachować stylową architekturę
miasta. Suzhou to jedno z najważniejszych miast delty rzeki Jangcy.
Miasto leży na południowym wschodzie prowincji Jiangsu, od wschodu
graniczy z Szanghajem, a na południu z prowincją Zhejiang. Na zachodnim
krańcu miasta znajduje się jezioro Taihu. Z kolei rzeka Jangcy okala
północną część miasta. Miasto cechuje klimat subtropikalny, oceaniczny,
monsunowy. Suzhou usytuowane jest na terenach nizinnych, z czterema
charakterystycznymi porami roku. Klimat jest tu łagodny. Występują
obfite opady. W Suzhou mieszka 5,91 miliona mieszkańców.
Suzhou było
stolicą państwa Wu (222-280) w Epoce Trzech Królestw (220-265) zaledwie
kilka lat. Świetnie prosperowało w VI w. jako ośrodek handlowy i
jedwabniczy, połączone Wielkim Kanałem (budowanym od V w przed. Chr aż
do XIII w.) z Hangzhou, stolicą Południowej Dynastii Sui. Złotymi
czasami dla Suzhou były epoki Ming i Qing, przy czym najwspanialej
rozwijało się w XVI w. Osiedlali się tu wyżsi urzędnicy, uczeni i
artyści, a kupcy jeszcze bardziej bogacili się na handlu jedwabiem (od
XIV w. miasto przodowało w jego produkcji). Zyski przeznaczono m. in. na
utworzenie 287 ogrodów, z których 69 wciąż istnieje. Wenecki kupiec
Marco Polo, który dotarł do Chin w poł. XII w. w swojej książce „Opisanie
Swiata” napisał, że Suzhou jest miastem dużym i wspaniałym, a jego
mieszkańcy są lepszymi handlarzami niż żołnierzami. Wg Marco Polo w
Suzhou produkowano tyle jedwabiu, że ubierał się weń każdy mieszkaniec
miasta, a resztę eksportowano.
Dzisiaj Suzhou jest uważane za ważny
ośrodek produkcji jedwabiu obok Nankinu. Obecnie Suzhou jest drugim po
Szanghaju miastem o największym przemyśle produkcyjnym. Rozwija się
informatyka; przemysł elektromaszynowy; biomedyka, w zakresie nowych
urządzeń i materiałów; energetyka; hutnictwo stali i żelaza; przemysł
chemiczny, papierniczy, samochodowy. Wiodąca branża przemysłu miasta –
elektronika, wytwarza ponad 37% wielkości produkcji. W Suzhou prężnie
rozwija się także sektor bankowości, usługi, turystyka, a także handel
hurtowy oraz detaliczny.
Po obiadokolacji większość naszej grupy
idzie z pilotem na spacer do parku położonego nad wysokim brzegiem rzeki
Jangcy. W lekko oświetlonym parku, tak jak w Luoyang, z niewidocznej
aparatury płynie tradycyjna chińska muzyka, w rytm której Chińczycy
ćwiczą różne figury tai-chi. W Suzhou po raz pierwszy spotykam
Chińczyków puszczających latawce. Nie był to żaden zorganizowany pokaz,
chociaż tych ludzi było sporo. Ich latawce bardzo pokaźnych rozmiarów są
wielobarwne, ozdobione fantastycznymi malunkami i mają różnorodne
kształty, a większość z nich jest trójwymiarowa. Te latawce są
przywiązane do bardzo długich sznurków nawiniętych na duże kołowrotki
poruszane korbami. Taki latawiec potrafi się wznieść tak wysoko, że
zdaje ci się, że to nie latawiec a jakiś mały szybowiec. Taki pokaz
latawców widziałem tylko w Suzhou. Z wysokiego, stromego brzegu
przyglądamy się nocnemu Suzhou; na przeciwległym brzegu liczne
restauracyjki oświetlone kolorowymi lampionami, na rzece stoją
zacumowane rzęsiście oświetlone statki, z daleka dobiega gwar muzyki z
pobliskich restauracyjek, oświetlone domy i statki odbijają się w wodzie.
Wrażenie niesamowite. Wśród wspaniałych widoków na rzekę, zasłuchani w
muzykę dobiegającą z parku, powoli schodzimy w dół i idziemy do naszego
hotelu Gusu. Przecież trzeba już spać, bo jutro czeka nas wiele atrakcji.
19 września 2009 r. (sobota):
Teraz zwiedzamy Suzhou już na dobre.
Zaczynamy od Ogrodu Mistrza Sieci. W Suzhou chętnie osiedlali się wyżsi
urzędnicy, artyści i kupcy wzbogaceni na handlu jedwabiem i oni wszyscy
zakładali sobie ogrody. Chiński klasyczny ogród tworzono według zasady „stworzyć
iluzję świata na małej przestrzeni”. Woda sączy się pomiędzy skałkami,
kanały i mostki łączą małe wysepki, ścieżki wiją się pomiędzy fontannami
i oczkami wodnymi pośród starannie dobranych roślin. Wśród skał, kaskad
i roślin umieszczano klasyczne chińskie pawilony z wygiętymi dachami. W
pawilonach była zarówno część mieszkalna oraz część reprezentacyjna,
gdzie gospodarz z przyjaciółmi, tak jak każdy wykształcony i zamożny
Chińczyk, delektując się herbatą, oddawał się słuchaniu poezji,
filozofowaniu, kaligrafii, rysunkowi i muzyce.
Pierwsze ogrody
zaczęły powstawać ok. 1000 lat temu, niektóre z nich kilkakrotnie
zmieniały właściciela, który się albo zadłużył, albo przegrał swój ogród
w karty. Powstało ponad 150 ogrodów, a do dziś zachowało się ich tylko
69. Najbardziej znane ogrody z Suzhou to „Ogród Pokornego Administratora”,
„Ogród Prostackiego Zarządcy”, „Ogród Lasu Lwów”, „Ogród Pozostawania”.
Czas nie pozwolił nam nawet na obejrzenie tych kilku ogrodów, które
wymieniłem i dlatego obejrzeliśmy tylko „Ogród Mistrza Sieci” (Wangshiyuan),
który jest najmniejszy z ogrodów Suzhou i zajmuje pół hektara. Jak piszą
przewodniki, twórca ogrodu – emerytowany polityk głosił, że porzucił
światowe życie, żeby zostać rybakiem. Ogród ma nazwę „Mistrza Sieci”, bo
to brzmi bardziej dostojnie niż nazwa „ogród rybaka”. Do ogrodu się
wchodzi od ulicy. Najważniejsze, że on pięknie wygląda; pawilony i
altanki, niektóre ozdobione czerwonymi, chińskimi lampionami; skałki,
wodospady, oczka wodne z biało kwitnącymi grzybieniami wodnymi i z
pływającymi czerwonymi rybkami, delikatne mostki przerzucane przez wodne
oczka. Woda i zieleń izolują nas od zgiełku ulicy i od słońca, dając
przyjemny chłód.
Ten ogród musi ślicznie wyglądać wieczorem przy
zapalonych lampionach. Imponująco wygląda gabinet gospodarza z solidnymi
ciemnobrązowymi komodami, z niskimi masywnymi fotelami, z zapalonymi
wewnątrz lampionami, ponieważ w ścianach pawilonu część przeznaczona na
okna, składa się z dziesiątek małych szklanych szybek, oprawionych w
drewniane ramy, co daje półmrok. Kiedyś w te ramy zamiast szklanych
szybek były oprawione kawałki
naoliwionego papieru. Opuszczamy ogród,
wychodząc na wąską ulicę w skwar słonecznego dnia.
Idąc do autobusu,
natrafiamy na otwartą bramę chińskiego domostwa. Czysto zamieciony,
brukowany niewielki dziedziniec, obudowany małymi i większymi budynkami
pomalowanymi na biało, w głębi stoją dwa motocykle, a na wieszakach
suszą się ubrania. Na dziedzińcu siedzi na stołku młoda kobieta w
białych spodniach i w kwiecistej bluzce, trzymając na kolanach
dziecko.Szybki trzask migawki i uwieczniam to domostwo po wsze czasy.
Wziąłem sobie do serca wczorajsze nauki pani Barbary, żeby fotografować
nie tylko parki i zabytki ale i przypadkowo napotkanych ludzi i ich
domostwa.
Z ogrodu pojechaliśmy w całkiem inny świat – do fabryki
jedwabiu. Architektura fabryki niezbyt ciekawa, typowe hale fabryczne
jakich niemało w Europie. Najpierw zaprowadzono nas do dużego
pomieszczenia z licznymi planszami związanymi z produkcją jedwabiu, z
gablotami, w których umieszczono larwy jedwabników na liściach morwy i
kokony na słomie. Wysłuchaliśmy krótkiego wykładu o produkcji jedwabiu;
nasz pilot tłumaczył: Z jajeczka rozwija się gąsienica jedwabnika.
Gąsienica przed przepoczwarzeniem się w motyla owija się w wodoszczelny
kokon, który jest nicią jedwabną. Gąsienice są hodowane na liściach
morwy, kokony są moczone w gorącej wodzie, żeby można odwijać z nich
jedwabną nić. Dalsza część produkcji jedwabiu to już tylko przędzenie,
tkanie i barwienie jedwabnej tkaniny. Jeden kokon daje nitkę o długości
1 kilometra. Na jedną koszule potrzeba nici z tysiąca kononów. Trzeba
zawsze dopilnować, żeby kokon nie został przegryziony przez
przepoczwarzającą się gąsienicę, bo taki kokon już nie nadaje się na
nici. Przegryzione kokony nie zmarnują się, bo zostaną odpowiednio
rozciągnięte i wykorzystane jako wkładka do kołdry czy poduszki, albo
jako ocieplenie do zimowej kurtki. Oczywiście część kokonów pozostawia
się w stanie nienaruszonym, żeby wyhodować gąsienice, które złożą
jajeczka, żeby były nowe kokony. Chińczycy hodują jedwabniki od blisko
45000 lat.
Kiedyś hodowla jedwabników i wytwarzanie jedwabiu były
tak wielką tajemnicą, że za jej ujawnienie groziła śmierć w torturach.
Mimo to tajniki jedwabnictwa i tak wyszły poza Chiny. Dzisiaj w Chinach
wytwarza się ponad połowę światowej produkcji jedwabiu. Z głowami
naładowanymi wiedzą o produkcji jedwabiu idziemy do hali fabrycznej.
Selekcja kokonów na taśmie i ich moczenie, oraz przędzenie nici,
nawijanie ich na szpule i tkanie materiału na niezbyt cichych maszynach.
Urządzenia fabryki obsługują młode kobiety ubrane w białe bluzki i w
czarne spodnie. Na koniec zaprowadzono nas do dużego sklepu z jedwabną
odzieżą i bielizną męską i damską, a kolorystyka i asortyment towarów
niezwykle bogaty: kwiaciaste bluzki i sukienki o przeróżnym kroju,
męskie koszule gładkie i w kratę, w różnych kolorach, męskie, jasne
jedwabne garnitury. Zdumiony patrzyłem na spodnie i marynarki z
jedwabnego sztruksu, który na oko niczym nie różni się od bawełnianego,
ale wystarczy go dotknąć aby poczuć jaki ten sztruks miękki i delikatny.
W sklepie jest stoisko, gdzie można kupić jedwabną pościel. Należy
najpierw zapoznać się z katalogiem wyrobów, wybrać sobie właściwą kołdrę,
czy poduszkę lub nakrycie łóżka, podać nazwisko i zapłacić podaną w
katalogu cenę. Kołdra (2m x 2,20m) kosztowała we wrześniu 2009 roku
ok.120 dolarów amerykańskich. Po kilku godzinach, gdy przyjechaliśmy do
instytutu hafciarstwa każdy, kto zamówił pościel, miał w autobusie
pakiet z zamówionym towarem z wypisanym nazwiskiem. Podaję adres fabryki
jedwabiu i przyfabrycznego sklepu:
Suzhou No.1 Silk Faktory ADD: No.94
Nanmem Rd. Suzhou China Tel: 0086 0512-65251047 65613733 Fax: 0086
0512-65193244 www.1st-silk.com
E-mail :1st-silk@163.com
Oglądam, oglądam to wszystko i mam ochotę
na jedwabną kraciastą koszulę, ale wszystkie choć ładne są na mnie za
krótkie, albo bardzo długie. Nic nie kupię. Ale za to spotkaliśmy nową
atrakcję. Za dużymi bocznymi drzwiami odbywają się gdzieś co kilkanaście
minut pokazy mody. I ja na taki pokaz natrafiłem. Na scenę wychodzą
uśmiechnięte dziewczyny ze związanymi włosami i prezentują długie,
jedwabne suknie z dość wysokimi bocznymi rozcięciami. Poruszają się po
scenie z lekkością i wielką gracją. Znowu jesteśmy w autobusie,
mijamy jeziora, rzeczki, kanały, uprawne pola, przejeżdżamy tunelem
zbudowanym pod dnem jeziora. Zdążamy do wioski Luzhi. Luzhi leży 18 km
na wschód od Suzhou. Jej historia liczy 1400 lat. Na szczególną uwagę w
tym miejscu zasługują przerzucone nad licznymi kanałami mosty. Niektóre
z nich sięgają okresu dynastii Song, inne dynastii Yuan (1279-1368). Te
najmłodsze pochodzą z czasów Ming i Qing. W przeszłości w Luzhi było
ponad siedemdziesiąt mostów, dziś pozostało ich czterdzieści jeden.
A my poznajemy Luzhi, płynąc po kanałach. Przemierzamy je na kilku
łodziach, prowadzonych przez chińskie „gondolierki”, ustrojone w
stożkowate słomiane kapelusze, czarne spodnie i niebieskie żakieciki, w
których dolna część rękawów jest uszyta z materiału w różnokolorowe
wzory. Nasze „gondolierki” wiosłując, śpiewają jakąś piosenkę z
tradycyjną chińską melodią. Kanały są większe i mniejsze, całkiem jak w
Wenecji. Na naszej trasie mijamy i kamienne łukowate mostki ze
zdobionymi balustradami i prymitywne drewniane mosty zabezpieczone
nieciekawymi żelaznymi poręczami. Kamienne mostki i obmurowane
kamieniami brzegi kanałów wyglądają ślicznie w blasku słońca. W
przewodnikach używa się na okrągło określeń „Shuzou i Luzhou, to chińska
Wenecja lub coś w tym
stylu; te miejscowości nie łączy z Wenecją nic
oprócz kanałów, no i może kilku mostków odrobinkę podobnych do
weneckiego Ponto Rialto.
Przy kanałach nie ma takich pałaców jak w
Wenecji, ale są liczne 1 piętrowe domki z wygiętymi dachami, pokrytymi
siwą dachówką. Na parterach znajdują się liczne sklepiki, bary,
restauracyjki, ustrojone licznymi chińskimi lampionami. Większość tych
domów jest oddalona od brzegów kanałów, a miejsce między nimi i brzegami
wypełniają umieszczone pod barwnymi parasolami stoliki. Można,
posilając się na świeżym powietrzu w słońce i w deszcz chłonąć widoki
kanałów, architektury i oglądać siedzących i spacerujących ludzi. Musi
być szczególnie ładnie, gdy zapadnie zmrok i zapalą się tysiące
lampionów, niestety nie było nam dane oglądać takiego widoku.
Dla
mnie wielkim zaskoczeniem był pewien eksponat w Muzeum Ryżu. Muzeum, jak
muzeum; sporo plansz z rysunkami i fotografiami; trochę słomy i ziarna;
trochę prymitywnych narzędzi do uprawy roli; zdawało - by się, nic
ciekawego. Ale zwróciłem uwagę na maszynę stosowaną do odwadniania pól
ryżowych. Maszyna poruszana nogami i zaopatrzone w liczne przekładnie. W
tej maszynie zastosowano łańcuch, taki sam jak w rowerze, tyle że
drewniany. I ten drewniany łańcuch chociaż dużych rozmiarów był tak samo
wykonany jak każdy łańcuch z roweru czy z motocykla; ogniwa drewniane
tak samo precyzyjnie wykonane i w taki sam sposób połączone ze sobą.
Nigdy nie spodziewałem się, że coś takiego zobaczę.
Gdy wracaliśmy
do Shuzou, okazało się, że jeden z naszych turystów, szczupły starszy
pan nie pojedzie z nami; po prostu przeziębił się i pilot zorganizował
mu wcześniejszy powrót do hotelu. Nie było go również na kolacji. Na
szczęście następnego dnia jakoś mu przeszło. A wszystko przez
klimatyzację w autobusach chińskich. Na dworze ponad 30 stopni (Celsjusza
!), przy energiczniejszych ruchach pojawia się pot na koszuli a w
autobusie chyba z 16 stopni, kogoś to musiało powalić. Bardzo często
prośby uczestników wycieczki i pilota, żeby zmniejszyć nawiew zimnego
powietrza, pozostają bez żadnej reakcji i dlatego jadąc na wycieczkę do
Chin warto mieć w autobusie jakiś sweter.
Dzisiejsze zwiedzanie
Shuzou kończymy w pracowni haftu zwanej Instytutem Hafciarstwa. Sam
instytut to nieciekawy budynek, mogący być zarówno halą fabryczną, jak i
dużym sklepem. Najpierw zaprowadzono nas do pracowni haftu. Zaraz przy
wejściu wisi oprawiona w ramki kolorowa fotografia, przedstawiająca
samego Mao Tse Tunga w otoczeniu kilku hafciarek, ubranych w białe
bluzki i w klasyczne granatowe kostiumy. W pracowni przy kilku stolikach
siedziały młode kobiety, pochylone nad swoimi robótkami; wszystkie były
ubrane w granatowe spodnie i w bladoniebieskie koszulowe bluzki; my
przechodzimy obok; a te panie są skupione nad swoimi robótkami i nie
zwracają uwagi na otoczenie. Żadna z tych pań na swoim kawałku jedwabiu
nie miała rysunku wzoru, co jest typowe dla haftowania w Polsce. Te
skromnie wyglądające kobiety, to nie byle kto, a ich praca, to dość
poważny biznes. Żeby tam pracować, trzeba ukończyć specjalne 5 letnie
studia, gdzie przez 3 lata uczą rysunku. Hafty są wykonywane na jedwabiu
bardzo cienkimi jedwabnymi nićmi. Bardzo często są to hafty dwustronne.
Przypominam sobie haft przedstawiający białego kotka, po jednej stronie
jego postać miała prawy profil, a po drugiej stronie lewy.
Obok
fotografii hafciarek z Mao Tse Tungiem na ścianie wisiał oprawiony w
ramki haftowany portret księżnej Diany. Haft był tak delikatny i
precyzyjny, że robił złudzenie kolorowej fotografii. Wykonanie takiego
haftu zajmuje około 18 miesięcy, bo jest to bardzo żmudna, ręczna robota.
Każda z tych pań nad swoim haftem pracuje tak długo, dopóki oczy nie
odmówią posłuszeństwa; nieraz i po kilkanaście godzin. Za kilka tysięcy
dolarów można sobie zamówić haftowany portret, który hafciarki wykonają
po kilkunastu miesiącach, patrząc na nadesłaną fotografię. Za niedużą
pracownią haftu znajduje się bardzo duży sklep. Na sporej powierzchni
rozwieszono kilkaset wykonanych haftów, umieszczonych w ozdobnych ramach.
Haftowane obrazy przedstawiają wszystko, od chińskich scen rodzajowych
poczynając, poprzez kwiaty, zwierzęta na portrecie Mony Lizy i Leonarda
da Vinci kończąc. Niektóre tańsze haftowane obrazki to maszynowa robota.
Nie przypominam sobie, żeby ktoś z naszych ludzi kupił jakiś obrazek.
20 września 2009 r. (niedziela):
Nasz pobyt w Shuzou już dobiega końca.
Dzisiejszy dzień rozpoczynamy od zwiedzania Bramy Panmen jedynej
zachowanej w Chinach bramy wodno-lądowej, jaka pojawiała się w dawnych
czasach w fortyfikacjach miast, do których prowadził oprócz drogi
lądowej także szlak wodny. Brama znajduje się na jedynym zachowanym
fragmencie murów, pochodzącym z okresu dynastii Ming (1368-1644).Tam
bacznie przyglądano się wjeżdżającym kupcom i pobierano od nich cło.
Obok fortyfikacji znajduje się zagospodarowany niedawno teren, utrzymany
w stylu klasycznego chińskiego ogrodu. Tam, gdzie teraz jest ogród, była
stara zabudowa, którą wyburzono, pozostawiając pagodę i jakąś bramę,
która wygląda na bramę świątynną. W samym ogrodzie oprócz drzew, krzewów,
klombów z kwiatami znajdują się malownicze kamienne groty ze
spływającymi w dół strumieniami, podobnie, jak w ogrodzie Mistrza Sieci.
Zwiedzanie Shuzou kończymy spacerem po lokalnym bazarze, na którym w
przeciwieństwie do bazaru w Xi`an nie sprzedają żadnych chińskich
medykamentów. Na bazarze w Shuzou umieszczonym na placu między dwoma
wysokimi domami, można kupić wszystko, co się tylko nadaje do zjedzenia;
od warzyw, owoców i przypraw począwszy, poprzez drób, na zarżniętych i
obciągniętych ze skóry prosiaczkach skończywszy. Sprzedawcy umieścili
swoje towary w wynajętych halach, pod konstrukcjami z materiału
wspartego na żerdziach lub na ziemi. Tymczasem południe już blisko.
Jedziemy do Szanghaju.
Tekst: Stefan Solanin
Foto: Dorota i Stefan
Solanin
C.d.n. W następnym (już ostatnim) odcinku - Szanghaj i Pekin.