To, że „pieniądze leżą w
Ameryce na ulicy” wie każde dziecko na świecie . Ale o tym że złoty
skarb wart wiele milionów dolarów od ponad dwustu lat leży na końcu 138
ulicy wie już niewielu mieszkańców Nowego Jorku.
Gdy na lądzie Wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych miała się już
ku końcowi i zbuntowani koloniści pod wodzą Jerzego Waszyngtona, coraz
skuteczniej rozprawiali się z oddziałami wiernymi brytyjskiemu władcy,
na morzu amerykańscy i francuscy korsarze odnosili sukcesy polując na
statki płynące pod angielską banderą.
Nic, więc dziwnego, że gdy kapitan fregaty H.M.S „Hussar” dostrzegł
podążający za nim duży francuski statek korsarski, postanowił schronić
się w nowojorskim porcie, którego mieszkańcy byli jeszcze lojalni
angielskiemu królowi. Decyzja kapitana była w pełni uzasadniona, wiózł
przecież świeżo wybite w londyńskiej mennicy złote i srebrne monety
przeznaczone na wypłatę od dawna zaległego żołdu dla najemnej
niemieckiej piechoty, której oddziały starały się utrzymać dla
brytyjskiej Korony jej posiadłości w Nowej Anglii. (Ilustracja 1. Nowy
Jork początek XIX wieku).
13 listopada 1780 r. okręt Jego Królewskiej Mości „Hussar” wpłynął na
rzekę Hudson i rzucił kotwice w pobliżu Manhattanu. Stanął najbliżej jak
się tylko dało Battery Park, tak by forteczne działa osłaniały okręt
wraz z cennym ładunkiem. Po krótkim odpoczynku i uzupełnieniu zapasów
kapitan Charles (Maurice) Pole, zgodnie z rozkazem zamierzał płynąć
dalej do New Port na Rhode Island, gdzie transportu złota i srebra
niecierpliwie wyglądał główny płatnik brytyjskiej armii.
Nieplanowany postój przeciągał się już jednak o kilka dni. –
Podziurawią nas jak sito, jeśli ponownie wypłyniemy na pełne morze –
powiedział kapitan „Hussara” obserwując przez lunetę, jak do czatującego
przed wejściem do portu Francuza dołączyły dwa inne statki korsarskie. –
Gdyby te psy morskie dowiedziały się o tym, co mamy w ładowni, zębami
przegryzłyby kadłub naszego „Hussara” byle tylko dostać się do tego łupu!
–Tak, ale nie możemy tu wiecznie stać. Musimy zawieźć żołd dla wojska –
uparcie od kilku dni powtarzał pierwszy oficer. – Jeśli najemnicy nie
dostaną pieniędzy, przejdą na stronę buntowników! – Ma pan jakiś plan? –
Tak, wypłyniemy z Nowego Jorku przez „tylne drzwi”. Popłyniemy East
River do cieśniny między kontynentem a wyspą Long Island. Potem
spokojnymi wodami, osłonięci wyspą od oceanu, będziemy mogli bezpiecznie
pożeglować do ciągle jeszcze brytyjskich portów Nowej Anglii – wyjaśniał
oficer. – To dobry pomysł, zwłaszcza, że mamy do zabrania dodatkowy „ładunek”–
mówiąc to kapitan wykrzywił usta z obrzydzeniem.
Pierwszy oficer mówiąc o „tylnych drzwiach” nie poinformował kapitana,
a może sam o tym nie wiedział, że ujście Wschodniej Rzeki do cieśniny
jest wyjątkowo zdradliwe. Ostre skały, mielizny, wiry i silne pływowe
prądy czyniły to wąskie przejście bardzo niebezpiecznym dla żeglugi. Nie
darmo tutejsi żeglarze zwali je Hell’s Gate, czyli Bramą Piekieł. (Ilustracja
2. Hell Gate 1778r).
O świcie, mimo mgły, kapitan kazał podnieść kotwice i rozwinąć żagle.
Po godzinie niesiony prądem przypływu i lekką bryzą „Hussar” dopłynął do
miejsca zwanego Wallabout (dzisiaj jest tu filar Williamsburg Bridge od
strony Brooklynu). Stały tam stare, pozbawione masztów żaglowce
przerobione na pływające więzienne hulki. Jednym z nich był brytyjski
trójpokładowy liniowiec „Jersey”. (Ilustracja3. Hulk „Jersey” w zatoce Wallabout
.1780r.
W jego butwiejącym, cieknącym kadłubie przetrzymywano jeńców wojennych.
Stłoczeni
w niskich, ciasnych pomieszczeniach, pozbawieni świeżej wody i
dostatecznej ilości pożywienia, często ranni amerykańscy koloniści
umierali w strasznych warunkach. Codziennie rano brytyjscy strażnicy
otwierali luki, a chudy sierżant o lisim spojrzeniu krzyczał
przeraźliwym głosem do środka wypełnionej stęchłym powietrzem ładowni: –
Trupy! Dawać trupy.
Obudzeni tym przeraźliwym krzykiem więźniowie podawali sobie z rąk
do rąk ciała tych, którzy zmarli ostatniej nocy. Nie owijano ich w
płótno, nie obciążano kamieniami, jak nakazywał morski zwyczaj, lecz bez
żadnej ceremonii zwłoki nieszczęśników wyrzucano po prostu za burtę.
Niesione prądem East River płynęły w kierunku „Bram Piekieł”. Rytuał ten
powtarzano codziennie rano i za każdym razem kulawy sierżant z wyraźnym
zadowoleniem odnotowywał w grubej księdze nazwiska rebeliantów, których
- jak sam z dumą twierdził - wysłał do piekieł.
23 listopada 1780, zaraz po tym jak zakończono ponurą ceremonię
pozbywania się zwłok i zamknięto ostatni luk, z porannej mgły wynurzył
się nieznany żaglowiec. Lekki wiatr wypełniał jego żagle i wyraźnie
niósł go w kierunku hulku „Jersey”. Sierżant uniósł wzrok znad księgi i
z niepokojem śledził kurs żaglowca. Wiedział o francuskich i
amerykańskich korsarzach kręcących się w pobliżu nowojorskiego portu.
Nie chciałby ich teraz spotkać, a już na pewno nie tutaj, na tym
przeklętym pokładzie. Na szczęście dla niego i reszty strażników na
maszcie zbliżającego się okrętu powiewała brytyjska bandera. Po chwili
dwudziestoośmiodziałowa fregata HMS „Hussar” sprawnie dobiła do burty
więziennego hulku. Pierwszy oficer królewskiego okrętu wręczył
sierżantowi list gubernatora nakazujący wydanie 60 więźniów zgodnie z
załączoną listą. Dowódca strażników długo przyglądał się dokumentowi
sprawdzając pieczęć i wielokrotnie obracając go w palcach. Był zdziwiony,
bo po raz pierwszy zdarzyło się by ktoś miał opuścić więzienie inaczej,
niż przez otwór w burcie i do tego żywy. (Ilustracja 4. Więźniowie w
ładowni statku.) – Nie mamy czasu - poganiał oficer – Dawaj nam
sześćdziesięciu więźniów i ludzi eskorty. Musimy zdążyć nim zacznie się
odpływ. – Ludzi do eskorty - powtórzył sierżant i w tym momencie
przebiegła mu szalona myśl przez głowę. Od dawna marzył, by jeszcze raz
zobaczyć bitwę z bliska, być świadkiem, a może nawet jej uczestnikiem. –
Dobrze, zaraz ich będziesz miał, ale sam ich przypilnuję – odpowiedział
swoim piskliwym głosem i zaraz dodał – Nikt tego nie umie robić lepiej
ode mnie. Nawet gdyby sam diabeł się o nich upomniał, to mu ich nie
oddam.
Długo, zbyt długo trwało
wyczytywanie nazwisk więźniów przeznaczonych do wymiany za brytyjskich
oficerów wziętych do niewoli przez wojska Waszyngtona. Wynajęty pilot,
który doskonale znał East River, kilka razy powtarzał kapitanowi fregaty,
że trzeba się spieszyć, bo przypływ nabiera siły. Ale kapitan Charles
Polak nie dowierzał czarnemu mieszkańcowi Nowego Yorku, choć był on
lojalny koronie i wielokrotnie nazywał żołnierzy Waszyngtona „bandą
rebeliantów”.
Gdy wszyscy więźniowie znaleźli się pod pokładem fregaty, sierżant
jeszcze raz sprawdził łańcuchy, którymi byli skuci. Kuśtykając wzdłuż
szeregu wynędzniałych postaci obmacywał kajdany i sprawdzał kłódki. A
gdy wszystko okazało się w porządku klucze, zwyczajem więziennych
strażników, zawiesił sobie u pasa. – Beze mnie nigdzie się stąd nie
ruszycie – powiedział to ze złością człowieka, któremu kula przebiła
biodro i urwała męskość. Zdarzyło się to na początku amerykańskiej
rewolucji w 1775 roku podczas bitwy pod Bunker Hill. Od tamtej pory
nienawidził rebeliantów, a potem, gdy zostawiła go narzeczona,
dziewczyna, którą naprawdę kochał, nienawidził już wszystkich ludzi na
świecie. Chciał jeszcze sprawdzić, co znajduje się na drugim dolnym
pokładzie „Hussara”, ale żołnierz stojący przy trapie zastąpił mu drogę.
– Tam nie wejdziesz, tam nikt nie wejdzie bez zgody kapitana -
powiedział stanowczym głosem żołnierz ubrany w czerwona kurtkę i
odepchnął go trzymanym w rękach karabinem. Pchnął za mocno. Kulawy
sierżant zachwiał się i upadł. Żołnierz bez cienia respektu wymierzył do
niego ze swojej broni opierając bagnet na jego piersi. Upokorzony tym
więzienny strażnik przez chwilę bezradnie macał palcami drewniany pokład
szukając dobrego oparcia dla rąk. A gdy obracał się by wstać, wzrok jego
powędrował w kierunku zejścia prowadzącego pod drugi pokład. Przez
otwarty luk w migotliwym świetle lampy dostrzegł duże, okute blachą
skrzynie. Każda zamknięta na dwie kłódki połączone czerwonym sznurem
spiętym królewską pieczęcią. Widział już kiedyś takie skrzynie i taką
pieczęć. Było to wtedy, kiedy wypłacano mu zaległy żołd i nagrodę za
odniesioną ranę. W takiej jednej skrzyni mieścił się wypłata dla całej
armii generała Howe liczącej 2600 ludzi.
Ile może być pieniędzy w tych sześciu skrzyniach? Jakieś 5 – 6
milionów funtów szterlingów – zastanawiał się, wspinając się z trudem po
trapie na górny pokład.
W południe wiatr zupełnie osłabł, żagle obwisły, a mimo to okręt
płynął dość żwawo. Mijał kolejne skaliste wysepki trzymając się, zgodnie
z zaleceniem pilota, przy prawym brzegu. Kapitan, co chwila spoglądał na
żagle szukając na nich śladu wiatru. Bez wiatru nie mamy sterowności,
zdani jesteśmy na łaskę prądu - mówił to półgłosem niby do siebie, ale
tak, by słyszał to pilot. Gdy minęli niewielką, prawie w całości
zanurzoną podczas przypływu rafę zwana Hog Rock, znad Queensu przyszedł
lekki szkwał i wypełnił żagle. – Mamy sterowność – zameldował marynarz
stojący przy kole sterowym. – Ster lewo – wydał rozkaz kapitan. Chciał,
by okręt „odpadł” od wiatru i nabrał prędkości. Pilot doskonale wiedział,
że aby bezpiecznie przepłynąć Hell’s Gate należy trzymać się bliżej
Randalls Island a następnie należy płynąć wzdłuż linii brzegowej Queensu.
Próbował protestować przeciwko decyzji kapitana, ale „Hussar” z
wypełnionymi wiatrem żaglami minął Blackwells Island (dzisiaj Roosevelt
Island), a gdy zostawił za rufą Point Astoria szeroka do tej pory rzeka
zwęziła się gwałtownie i z szumem przepływała między wystającymi z dna
skalami. – Teraz to ja już nic nie poradzę, kapitanie. Pan tu dowodzi, a
właściwie… – pilot spojrzał na pieniącą się za burtą wodę i dokończył
zdanie – wszystko teraz jest już w ręku Boga.
Rudy sierżant nie miał morskiego doświadczenia, nigdy nie żeglował po
morzu. Po nieszczęsnej bitwie, gdy zagoiły mu się rany i nabrał z
powrotem sił, zgłosił się do służby na więziennym statku, bo do
regularnej piechoty, w której służył od piętnastu lat, nie chciano go
już przyjąć. Ze względu na swój ostry charakter i doświadczenie
wyniesione z wojska szybko awansował i został dowódcą strażników na
„Jersey”, jednym z wielu więziennych statków zakotwiczonych po
brooklyńskiej stronie East River. Pieniędzy w wojsku się nie dorobił, a
te, co miał, zabrała mu niewdzięczna kochanka. Zdrowie stracił, a
zbliżające się do Nowego Jorku oddziały Waszyngtona napawały go, co raz
większym strachem. Bo gdyby tak francuski korsarz albo amerykański okręt
niespodziewanie dobił do burty jego więziennego statku... – Strach
pomyśleć, co by ze mną zrobili. Dobrze, że zdecydowałem się na tę
eskortę, lepiej płynąć po rzece, niż czekać na zbuntowanych kolonistów,
którzy zdobędą niedługo miasto i wtedy na pewno nie będą mieli dla mnie
litości. - Tak myślał jeszcze przed godziną, gdy okręt płynął powoli.
Ale teraz, gdy obok burty pojawiły się obmywane spieniona wodą ostre
skały, zaczął mieć wątpliwości.
Szkwał - silny podmuch wiatru tak samo szybko ucichł, jak się pojawił.
Znowu zwisały bezużyteczne wielkie płótna żagli. Kapitan ponownie nie
panował nad pozbawionym sterowności okrętem. „Hussar” niesiony prądem
szybko nabierał niebezpiecznej prędkości. Wszyscy na pokładzie zamarli,
wpatrując się w wąski spieniony przesmyk między skałami. Gdy wydawało
się, że bezpiecznie przepłyną zdradliwe miejsce, olbrzymi wir porwał
żaglowiec i uderzył nim o skałę zwaną Pot Rock. Trzask łamanego drewna i
szum spienionych fal zagłuszały rozkazy kapitana. Mocna dębowa
konstrukcja okrętu wytrzymała pierwsze uderzenie. Ale wir nie puścił „Hussara”,
obracał nim jak małą łódką zataczając krąg między skałami.
Pierwsze uderzenie było tak silne, że sierżant, mimo iż mocno trzymał
się poręczy, stracił równowagę i potoczył się po pokładzie. Nim zerwał
się na nogi, odruchem więziennego strażnika sprawdził klucze u pasa.
Były na miejscu. Gdy już dobrze oprzytomniał postanowił zajrzeć pod
pokład i upewnić się, czy wszyscy skazańcy są na swoich miejscach i nikt
nie próbuje uciekać.
Omijając leżącą na pokładzie połamane drzewce i porwane liny
pokuśtykał w kierunku luku. Przez chwilę spoglądał w mroczną przestrzeń
międzypokładu, instynktownie bał się ciemności, ale poczucie obowiązku i
coś jeszcze kazało mu zejść na dół i sprawdzić łańcuchy. Więźniowie
rozlokowani byli w dwóch szeregach, po obu stronach wąskiego przejścia.
Obdarci, wychudzeni ze strachem patrzyli na swojego oprawcę. Każdy miał
nogi skute kajdanami i wszyscy razem połączeni
byli długim łańcuchem. Strażnik dla pewności liczył ich, wskazując
palcem każdego po kolei. Czynność tę przerwał mu przeraźliwy zgrzyt
trącego o skałę dna okrętu i kolejny silny wstrząs. „Hussar” ponownie z
ogromna siłą uderzył o skałę. Żołnierz w czerwonej kurtce, pilnujący
wejścia do pomieszczeń ze skarbem, rzucił się do panicznej ucieczki, gdy
usłyszał dochodzący z głębi okrętu charakterystyczny szum zalewanej woda
ładowni. Rudy strażnik kuternoga, za sprawą jakiejś tajemniczej siły,
już się niczego nie bał. Widząc przerażonych więźniów w odruchu litości
sięgnął po klucze. Nachylił się nad kłódką i już miał ją otworzyć, gdy
nagle wyprostował się i z uśmiechem sadysty na diabelsko odmienionej
twarzy powiedział. wymachując kluczem w ręku. – Najpierw sprawdzę, co ze
złotem, którego już nikt nie pilnuje.
Podszedł do ciężkiej klapy by ją unieść. Była lekka, dziwnie lekka, bo
powietrze wypychane przez nurt wdzierającej się do tonącego okrętu rzeki
z sykiem unosiło ciężkie wieko. Nie zdążył jednak zajrzeć do środka, bo
z otwartego włazu gwałtownie uderzyła w niego woda. Ogromny, zimny
strumień przewrócił go i obezwładnił. Fala zalewająca międzypokład
niosła strażnika między dwoma szeregami przykutych do pokładu więźniów.
Oszaleli z przerażenia próbowali go chwycić swymi chudymi rękoma,
zatrzymać, wyrwać mu klucz. Ale strażnik porwany falą nie wypuszczał go
z ręki i nim woda wypełniła całe pomieszczenie, zdążył jeszcze
wykrzyknąć swym przeraźliwym, nie ludzkim głosem. – Nikt tego złota nie
dostanie, nim was wcześniej z tego piekła ktoś nie uwolni.
Na nic się zdały wysiłki załogi by uratować „Hussara”. Okręt
wciągnięty przez wir kilkakrotnie uderzył o skały, nim zatonął wraz z
cennym ładunkiem i nieszczęśliwymi więźniami. Jego wrak szarpany
zmiennymi prądami pływów jeszcze przez jakiś czas, przesuwał się po dnie,
a w nim unosiły się zwłoki sześćdziesięciu skutych łańcuchami
rebeliantów. Między nimi, w wodnej kipieli, pływał trup strażnika, który
w diabelskim tańcu wywijał kluczem w zaciśniętej dłoni.
Tyle mówi legendy o tym, co wydarzyło się na pokładzie H.M.S „Hussar”
przed ponad dwustu laty. (Ilustracja 6. Mapa Hell Gate z 1851r).
Co się stało z brytyjskim skarbem?
Po zwycięstwie rewolucji w 1783 r. nowe państwo potrzebowało pieniędzy.
Amerykanie przypomnieli sobie o skarbie leżącym we wraku „Hussara”. Za
pomocą bosaków i wiader wydobyli wówczas kilka kul
armatnich i trochę sztuk złota. Gdy w roku 1812 Anglicy ponownie
okupowali Nowy Jork, wynajęci przez nich nurkowie stwierdzili, że wody
Bramy Piekieł są zbyt niebezpieczne, a prądy zanadto zdradliwe, by można
było myśleć o wydobyciu czegokolwiek. Mimo to w 1832 r. do poszukiwań
przystąpiło towarzystwo British Diving, Co. Ltd. Użyło wielkich dzwonów
podwodnych, ale prądy tłukły nimi o wrak uniemożliwiając skuteczna prace
nurkom. Wtedy też przypomniano sobie o starej legendzie. Nurkowie
przebywający pod wodą wielokrotnie słyszeli dźwięk podobny do tego,
jakby ktoś kluczem stukał w dzwon lub przeciągał po nim łańcuchem.
Postanowiono zmienić sposób dostania się do skarbu. Sprowadzono
pływający dźwig i podniesiono za jego pomocą rufę statku. Gdy kadłub
ukazał się na powierzchni zerwał się łańcuch i zmurszałe szczątki „Hussara”
z powrotem pogrążyły się w wodzie. W rezultacie tych wszystkich
manipulacji wrak prawdopodobnie rozleciał się i jego cenny ładunek
rozrzucony został po całym dnie „Bramy Piekieł”. Zniechęcona admiralicja
brytyjska, która jako prawny właściciel statku finansowała poszukiwania,
musiała w końcu zrezygnować z dalszych prób i spisała „Hussara” na
straty.
Amerykanie jednak nie zrezygnowali. W ciągu następnych lat podejmowano
wiele prób dotarcia do wraku. Na ulicach biegnących w stronę portu i
kończących się tam, gdzie miał zatonąć, „Hussar”, wybuchały często walki
między konkurującymi ze sobą grupami poszukiwaczy skarbu. By ukrócić
samowolę i powstrzymać uliczne bójki departament stanu udzielił
kapitanowi George’owi Thomsonowi, znanemu handlarzowi szmuglowanymi
towarami, wyłącznego prawa do poszukiwań wraku i złota w nim leżącego.
Thomason natychmiast przywrócił porządek na ulicy i zorganizował
kampanię o nazwie „Treasure Trove”. Wydrukował imponująca ilość akcji i
zaczął jeździć po całym kraju, sprzedając je łatwowiernym amatorom
szybkiego wzbogacenia się. „Podwoicie, a nawet potroicie swoje
pieniądze” obiecywał, przysięgając na trzymaną w ręku Biblię. Oprócz
publicznie składanych obietnic handlarz podejrzanym towarem nie uczynił
nic, by odszukać i wydobyć skarb. Po licznych skargach Departament stanu
odebrał mu w końcu pozwolenie, ale nie przeszkadzało to jego następcom
uprawiać podobne praktyki w myśl zasady, że lepszy wróbel w garści -
pieniądze ze sprzedanych akcji, niż kanarek na dachu, czyli skarb leżący
na dnie „Bramy Piekieł”. Widząc, jak nieuczciwi ludzie robią miliony
nie na angielskim złocie, lecz na oszukańczych akcjach, zdenerwowane tym
władze postanowiły warunek, że żaden poszukiwacz skarbu z HMS „Hussar”
nie może sprzedać udziałów, nawet celem pokrycia własnych kosztów. (Ilustracja
7. Prison Ship Martyrs' Monument w Fort Greene Park na Brookline).
Przez ponad sto dwadzieścia lat zbierano wzdłuż East River szczątki
amerykańskich patriotów zamordowanych w okrutny sposób na brytyjskich
hulkach więziennych. Ale dopiera 14 listopada 1908 w Fort Greene Park na
Brooklynie niedaleko Brooklyn Navy Yard odsłonięto Prison Ship Martyrs'
Monument, pomnik upamiętniający 11500 amerykańskich jeńców wojennych
zmarłych z głodu i ran lub z powodu okrucieństwa brytyjskich strażników.
Czy wśród złożonych pod pomnikiem prochów znalazły się również szczątki
60 nieszczęśników z HMS „Hussar”?. Bo jeśli prawdą jest przekleństwo
rzucone przez strażnika z hulku „Jersey” to skarb z dna „Bramy Piekieł”
pozostanie niedostępny tak długo jak długo „pilnować” go będą w mrocznej
głębinie więźniowie lub to, co z nich tam pozostało.
W latach między wojennych pozwolenie na poszukiwanie otrzymał między
innymi Simon Lake, znany amerykański nurek i autorytet w sprawach budowy
łodzi podwodnych. Zdolny inżynier z Pleasantville New Jersey,
skonstruował podwodny pojazd zaopatrzony w wielkie szczypce oraz w
potężna pompę do oczyszczania dna i przystąpił do przeszukiwania „Bramy
piekieł”.
Gdy dziennikarze dopytywali się o skarb z „Hussara”, pomocnik
konstruktora odpowiedział tylko zagadkowo – Znaleźliśmy wrak. Ale pojazd
został uszkodzony przez długi łańcuch, który wkręcił się w szczypce. Czy
wydobyto z niego złoto? Prawdopodobnie nie, bo prace zostały przerwane w
związku z wybuchem II Wojny Swiatowej, a Simon Lake dostał inne ważne
zlecenia rządowe.
Po wojnie poszukiwania wznowił nurek Ray Jay Wagner, jeden z
najbardziej doświadczonych poławiaczy skarbów. Znalazł już złote dublony
w Morzu Karaibskim i srebrne sztaby u wybrzeża Nowej Anglii. Z Bramy
Piekieł wydobył 360 sztuk złota i stwierdził, że wrak „Hussara” wraz ze
swoim cennym ładunkiem rozrzucony jest po całym dnie i pokryty 3 metrową
warstwą mułu.
Gdzie naprawdę leży „Hussar”?
Wydawać by się mogło rzeczą dziwną, że skarb leżący w samym środku
Nowego Jorku nie został jeszcze do dzisiaj odnaleziony. Aby to wyjaśnić
trzeba wiedzieć, że na przestrzeni dwustu lat nie tylko zmieniła się
linia brzegowa East River, rozbudowało się miasto, pogłębiono dno rzeki,
wybudowano wiele doków i nabrzeży portowych, a także, co najgorsze,
wrzucono do wody tysiące ton różnego typu śmieci. Najważniejsze jest
jednak to, że na skutek wielokrotnego wysadzania skał, przeszkadzających
w żegludze, nie do poznania zmieniły się kontury jak i dno „Bramy
Piekieł”. (Ilustracja 9. Wysadzenie skał Hell's Gate w 1885 roku.)
Wiadomo,
że „Hussar” wpadł na Pot Rock, następnie – jak mówi już tylko tradycja –
kapitan skierował tonący statek ku wybrzeżu gdzieś między Port Morris i
Montressor’s Island (obecnie North Brother Island). Jest więc zupełnie
możliwe, że skarb leży dzisiaj nie na dnie „Hell’s Gate”, lecz pod lub
na końcu ruchliwej sto trzydziestej ósmej ulicy nowojorskiej dzielnicy
Bronx.
Hipotezę taką potwierdzają zeznania emerytowanego nurka z
nowojorskiego departamentu policji, który twierdzi, że widział w tym
miejscu pod wodą szczątki drewnianego okrętu. Nowoczesne symulacje
komputerowe i analiza faktów historycznych, w tym katastrofa statku
Generał Slocum (w 1904 roku zginęło ponad 1000 osób większości kobiety i
dzieci) dowodzą prawdziwości takiej teorii. Gdziekolwiek nie leżałby
wrak HMS „Hussar”, pięć milionów dolarów w złocie czeka na tych, co maja
wyobraźnię i nie boją się usłyszeć złowieszczego brzęku kluczy.
Piotr Nawrot
Somerset 11 Marca 2012
Institute of Marine and Coastal Science!
Rutgers, The State University of New Jersey
© All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i rozpowszechnianie bez zgody autora zabronione
Foto: Ze zbiorów autora