Piotr Nawrot
"MARY
CELESTE" - LEGENDA I FAKTY...
Lista załogi "Mary Celeste"
Wszystkie wymienione w powyżej
przedstawionym dokumencie osoby zostały zaangażowane i zapisane, jako
załoga „Mary Celeste” w dniu 4 listopada 1872 przez H. E. Jenks,
zastępcę komisarza handlowego w Nowym Jorku.
Rodzina kapitana „Mary
Celeste”
Robotnicy portowi pracujący na 50 pirsie i załogi statków
zacumowanych przy nabrzeżu Est River w Nowym Jorku długo jeszcze
pamiętali mglisty poranek 5 listopada. Piękna siedemnastoletnia
dziewczyna ze łzami w oczach, machała białą chusteczką na pożegnanie
swojemu świeżo poślubionemu mężowi Albertowi Richardson, który był
pierwszym oficerem na “Mary Celeste”. Stał z uniesioną dłonią na
pokładzie odpływającego statku i wraz z żoną kapitana i ich małą córeczką
machał na pożegnanie. Samotna dziewczyna jeszcze długo patrzyła na
znikające w dali żagle nie wiedząc, że po raz ostatni w życiu widzi
swojego męża. „Mary Celeste” jeszcze przez dwa dni kotwiczyła przy
brzegu Staten Island w oczekiwaniu na poprawę pogody. Gdy sztormowy
wiatr zelżał i zmienił kierunek ponownie podniesiono żagle. Za rufą
szybko oddalającego się statku, pozostał New Jork i wszyscy ci, którzy
będą jeszcze przez wiele lat pamiętać o tych którzy w tajemniczy sposób zaginęli
na morzu.
Brygantyna „Dei Gratia” Brygantyna
„Dei Gratia”
Została wybudowana w
kanadyjskim porcie Bear River w Nowej Szkocji w 1871 roku. Nazwa
brygantyny to popularne łacińskie wyrażenia „z łaski Bożej". „Dei
Gratia” została sprzedana w 1881 roku irlandzkiemu armatorowi. Statek
zerwał się z cum podczas południowo -wschodniego sztormu w dniu 27
grudnia 1907roku i wpadł na skały Black Rock, Pembrokeshire w Walii UK.
Nigdy nie udało się odnaleźć dziennika pokładowego w którym zostały
zapisane wydarzenia z 5 grudnia 1872r.
Załoga "Dei Gratia"
I oficer –Oliver Deveau
urodził się w Plympton , Digby County we wrześniu 1837 roku. W dniu
kiedy wszedł na pokład "Mary Celeste" miał 35 lat. Był doświadczonym
marynarzem z długoletnim stażem o wielkiej sile fizycznej i
nieustraszonym w działaniu . Pierwszy raz wypłynął w morze
gdy miał 14 lat. Zmarł jako kapitan w wieku 76 lat. Pochowany został na
cmentarzu St. Croix w Plymton. Nigdy nie potrafił wyjaśnić tajemnicy
zniknięcia załogi "Mary Celeste".
II oficer - John Wright sternik - John Johns , pierwszy dostrzegł
opuszczony statek "Mary Celeste"
Marynarze - Charles Lund i August Annderson razem z oficerem Deveau
doprowadzili znaleziony na morzu statek do Gibraltaru.
Relacje świadków i dokumenty.
Kiedy pierwszy oficer z „Dei Gratia” Oliver Deveau i marynarz Wright
weszli na pokład „Mary Celeste” (Johnson pozostał w łodzi) nie znaleźli
tam nikogo z załogi, chociaż dokładnie przez godzinę przeszukali
wszystkie pomieszczenia od dziobu do rufy. Na statku zastali, jak to
określił Deveau, „mokry bałagan
z przemoczonym łóżkiem kapitana nie nadającym się do spania”. Wszystko
wyglądało tak jak by statek niedawno przeszedł przez burzę. Zastanowił
go jednak fakt, że znalezione w kubryku ubrania sztormowe załogi były
suche. Tylko jedna pompa na statku była zdatna do pracy, druga została
zdemontowana. Jej części były porozkładane na pokładzie. Wody w zęzie
było 3.5 Stopy (1.1M) Jest to znacznie więcej niż podczas normalnej
żeglugi. Zejściówka do kabiny kapitana była otwarta. Pokrywa głównego
luku była dobrze zabezpieczona, ale niektóre z pokryw najwyraźniej
zostały zerwane i porzucone w pobliżu luków. Zegar i kompas zostały
uszkodzone i nie działały prawidłowo. Dziennik okrętowy był na swoim
miejscu, ale brakowało pozostałej dokumentacji statku. Również zniknęły
sekstant, chronometr i kilka książek potrzebnych do nawigacji. Brakowało
jednej niewielkiej łodzi ratunkowej. Charles Lurd, członek załogi „Dei
Gratia”, zeznał przed sądem admiralicji w Gibraltarze, że: „nie znalazł
na pokładzie jednej łodzi ratunkowych." Nie potrafił powiedzieć, ile
powinno być, ale na pewno nie było łodzi na głównym luku. Do sztorm
relingu przywiązana był gruba lina, prawdopodobnie jeden z fałów używany
do podnoszenia żagla grota, jej postrzępiony koniec pływał w wodzie.
Deveau zapamiętał również, że chociaż część olinowania przednich żagli
została zamocowana prawidłowo, to pozostałe liny zostały przymocowane
nieprawidłowo i statek nie mógł ustawiać się w dryf.
Żagle fokmasztu, sztaksle i niższy topsel były postawione a reszta żagli
były zwinięta, co sugerować może, że załoga była w trakcie ustawiania
żagli, gdy wydarzyło się coś nieprzewidzianego. Dziwnym wydało się
oficerowi Deveau, że ciężki żelazny piecyk w kambuzie służący do
gotowania posiłków został przesunięty a żelazny podkład, na którym
zawsze stał został oderwany od podłogi. W raporcie sądowym jest zdanie "kambuz
był w złym stanie, piec przesunięty ze swojego miejsca, a naczynia
kuchenne porozrzucane”. Duża beczka, w której trzymano wodę do picia,
zazwyczaj sztywno przymocowana do nadbudówki, swobodnie toczyła się po
pokładzie. Koło sterowe nie zostało właściwie zastopowane,
co jest normalną procedurą, kiedy porzuca się statek lub ustawia się go
w dryf. Były też dziwne nacięcia na pokrywie luku tam gdzie stała łódź
ratunkowa. Również część barierki została porąbana tak by łódź dało szybko
zwodować. Zapasy żywności i wody wystarczający na sześć miesięcy był w
doskonałym stanie i nieskażone, o czym przekonali się członkowie załogi
„Dei Gratia”, którzy doprowadzili „Mary Celeste”, do Gibraltaru. Na
pokładzie ani w pomieszczeniach nie było żadnych śladów przemocy. Na
podstawie dziennika pokładowego ustalono, że z nieznanych przyczyn
kapitan Briggs zboczył o 60 mil z kursu by przepłynąć w pobliżu wyspy
Santa Maria wchodzącej w skład Azorów. Z analizy zachowanych zapisów
wynikało, że cała załoga musiała opuścić statek w ciągu ostatnich 9 dni,
jakie upłynęły od ostatniego zapisu na podręcznej tablicy do dnia
odnalezienia opuszczonej brygantyny.
W pomieszczeniu zajmowanym przez rodzinę kapitana stała otwarta
fisharmonia, z rozłożonymi nutami. Wszystko to świadczyło o tym, że
pasażerowie i załoga opuszczali statek w przekonaniu, że wrócą nań za
chwilę. Na pokładzie znaleziono suszącą się bieliznę. W kubryku na stole
niewypalone fajki i niedopitą kawę. A w kajucie kapitańskiej rozłożoną
mapę i leżący na widocznym miejscu złoty zegarek. Idealny porządek, brak
najmniejszych zniszczeń bądź śladów walki świadczyły o tym, że załoga
porzuciła go z własnej woli. Opuszczający statek kapitan zabrał ze sobą
papiery statku, sekstans i chronometr, ale pozostawil cały swój dobytek
w tym w niezamkniętej szufladzie znaczną sumę pieniędzy i szkatułkę
z biżuterią. Załoga również pozostawiła wszystkie swoje osobiste rzeczy
z jednym drobnym wyjątkiem. Brakowało jednej marynarskiej skrzyni*.
Według zeznań oficera Deveau i marynarzy, którzy z nim, weszli na pokład
„ Mary Celeste” statek sprawiał wrażenie, że opuszczono go w ciągu kilku
godzin przed ich przybyciem.
* Bracia Boz i Volker Lorenson mieli wspólny kuferek na rzeczy
osobiste co wyjaśniło fakt braku jednej marynarskiej skrzyni
Rekonstrukcja podróży
Na podstawie analizy faktów i informacji zawartych w dzienniku
pokładowym „Mary Celeste” wynika, że pierwsze dwa tygodnie po
opuszczeniu kotwicowiska przy Staten Island w dniu 7 listopada, upłynęły
spokojnie bez specjalnych wydarzeń. Żaglowano przy silnym, ale
korzystnym wietrze pokonując około 150 mil na dobę. Bez trudu można
sobie wyobrazić pełne codziennej rutyny życie na pokładzie brygantyny.
Regularne zmiany wachty, naprawa takielunku i drobne prace konserwacyjne.
Kilka sztormowych dni i silny południowo-zachodni wiatr sprawił, że w
dniu 23 listopada 1872 roku „Mary Celeste” znalazła się w okolicach
Azorów. Znamy również dokładną pozycję statku w dniach 24 listopada.
Tego dnia pierwszy oficer Albert Richardson, wpisał do dziennika
36°56’szerokości północnej i 29°20’długości zachodniej, czyli około 227
mil morskich na zachód od wyspy Santa Maria, prędkość statku określił na
8 węzłów. Od rana wiat przybierał na sile. W południe, kapitan zarządził
kilka dodatkowych refów na grocie oraz zwinięcie górne żagle na
fokmaszcie. Popołudniu wiatr osiąga siłę umiarkowanego sztormu. Jeden z
gwałtowniejszych szkwałów położył statek mocno na burtę. Piec w kambuzie
odrywa się od podłogi i zaczna się niebezpiecznie kiwać. Zamocowano go
prowizorycznie, czekając
z naprawą do poprawy pogody. O siódmej wieczorem, mimo zredukowanych
żagli, statek zwiększa swoją prędkość do dziewięciu węzłów. Sztorm
rozszalał się na dobre przybierająć na sile.
Zapowiada się ciężka burzliwa noc. Kapitan upewnia się, czy wszystkie
klapy od ładowni i zejściówki są mocno zabezpieczone płótnem i deskami.
O 8 wieczorem, kiedy pierwsza wachta przychodzi na służbę, sztorm jest
już w pełni. Podczas rutynowego sondowania zęzy okazało się, że
gwałtownie przybyło w niej wody. Natychmiast wszyscy nawet ci wolni od
wachty przystąpili do pompowania. Podczas pracy jedna z pomp ulega
uszkodzeniu. Pierwszy oficer próbuje ją zreperować, ale w ciemnościach i
na ciągle zalewanym falami pokładzie
było to niemożliwe. Kapitan prawdopodobnie wydaje polecenie zmiany kursu.
25 listopada o godzinie 5 rano zapisano w dziennik pokładowym "osiągnęliśmy
wyspę Saint Mary, mając ją w namiarze ESE." (W tym czasie wyspa Santa
Maria była znana, jako Saint Mary). Zastanawiającym jest to, że „Mary
Celeste” znalazła się w tak niekorzystnej pozycji w stosunku do wyspy.
Cieśnina Gibraltarską, leży na szerokości geograficznej o sześćdziesiąt
mil na południe od obecnego położenia statku, w związku z tym,
najkrótsza i zarazem najbardziej bezpośrednia droga na Morze Śródziemne
prowadzi na południe od Santa Maria. Dlaczego kapitan Briggs skierował
brygantynę na północ od wyspy?
Powodów mogło być wiele,
ale najbardziej prawdopodobnym była potrzeba schronienia się na
zawietrznym brzegu Saint Mary, by na spokojnej wodzie dokonać naprawy
pompy i uszkodzonego pieca. A może córka kapitana, Sophia, była chory i
płakała całą noc? To spokojne do tej pory dziecko ostatniej nocy
trwożliwie tuliło się do matki. Może obiecał żonie przerwę w żegludze i
odpoczynek od wzburzonego morza? Może załoga domagała się gorącego
jedzenia? Morze było przecież wzburzone przez całą podróż a już na pewno
przez ostatnich kilka dni kucharz nie był w stanie rozpalić pieca.
XIX wieczny dziennik pokładowy
Pośpieszne opuszczeniu pokładu brygantyny przez wszystkich, którzy
się na niej znajdowali w obawie przed groźba lub nawet eksplozjią oparów
alkoholu - jest najbardziej przekonywującą
teorią wyjaśniająca zniknięcia załoga „Mary Celeste”. Podczas rozładunku
brygantyny w Genui stwierdzono, że w dziewięciu beczkach nie było
spirytusu. Prawdopodobnie alkohol wyciekł z tych pojemników, zamieniając
się w opary, które wypełniły pomieszczenia pod pokładem. Gdy załoga
poczuła charakterystyczny zapach, kapitan zarządził natychmiastowe
otwarcie luków by przewietrzyć ładownię. Ślady tych poczynań znaleźli
marynarze z „Dei Gratia”. Eksplozja mogła nastąpić już podczas
otwierania. Nie znaleziono wprawdzie żadnych śladów pożaru, bo alkohol w
czystej postaci pali się bardzo szybko i nie pozostawia żadnych śladów
sadzy. Jeśli nie doszło do eksplozji, to Briggs zapewne obawiał się, że
do niej dojdzie i dlatego zdecydował się na natychmiastowe opuszczenie
statku wraz
z całą załogą. Kazał zwodować jedną z łodzi ratunkowych, w której
wszyscy pośpiesznie zajęli miejsca. Byli przekonani, że wietrzenie
statku nie potrwa długo i nie zabrali, że sobą żadnych zapasów.
Przepełniona ludźmi szalupa została połączona ze statkiem za pomocą fału
grota*, najdłuższą liną, jaka wtedy była pod ręką. Dopiero, gdy łódź
ratunkowa oddaliła się od statku na całą długość liny stłoczeni w niej
ludzie odetchnęli z ulgą.
Przepełniona załogą łódź pozostała za rufą „Mary Celeste”. Lekki wiatr
ledwo marszczył powierzchnię morza - " to dobrze, powiedział pierwszy
oficer, szybciej przedmucha ładownię i będziemy mogli wracać". Wszystkim,
po mimo panującej w łodzi ciasnocie poprawiały się humory, gdyż wydawało
się im, że są już bezpieczni. Tylko kapitan Briggs uważnie śledził
zachowanie opuszczonego statku. Przy kolejnym silniejszym podmuchu
wiatru był już pewien. Podczas opuszczania "Mary Celeste” popełniono
podstawowy błąd. Nie ustawiono brygantyny w "dryf". Żagle były wybrane
prawidłowo, ale ster nie zabezpieczono w odpowiedniej pozycji i koło
sterowe obracało się luźno, o czym wyraźnie wspomina raport sądowy. Każdy,
kto chociaż raz pływał pod żaglami wie, że żaglowiec pozbawiony załogi i
specjalnego ustawienia steru i żagli, gdy tylko powieje wiatr,
rozpocznie
samodzielną,
niczym niekontrolowalną żeglugę. Kapitan jeszcze przez chwilę łudził się
nadzieją, że nim wiatr na dobre rozdmucha się zdążą powrócić na pokład.
Ale stała się rzecz dziwna. Spokojna dotychczas Sophi dwuletnia córka
kapitana, wtulona w objęcia matki zaczęła płakać. Płaczem dziwnym,
jakiego nigdy przedtem nikt nie słyszał. Nie było w nim nic z płaczu
dziecka, ale przejmujące zawodzenie starej kobiety, takie, jakie słychać
w domu umarłych lub na cmentarzu. Wtedy Briggs przypomniał sobie
zdarzenie z przed lat - tawernę w Hawanie i oszalałą jak mu się wtedy
wydawało kobietę, o której mówili Santeras. (więcej czytaj w książce "Tajemnica
Brygu Warsaw" lub na stronie http://pnskarbinkow.blogspot.com/ ).
To niemożliwe wyszeptał, przecież nie można przewidzieć przyszłości
….. Świeży podmuch wiatru wypełnił żagle. „Mary Celeste” i połączona z
nią długą liną łódź zaczęła nabierać prędkości.
Następny
jeszcze silniejszy podmuch wiatru i na spokojnym dotychczas morzu
pojawiła się fala. Nikt już nie zwracał uwagi na płacz dziecka. Marynarze
zaczęli wybierać linę łączącą szalupę ze statkiem.
"Powoli, przestrzega kapitan, lina jest zbyt cienka, może nie wytrzymać".
Gdy byli już bardzo blisko i od statku dzieliło ich tylko kilka stóp,
łódź uniosła się na odbitej od burty fali. Przez chwilę wszyscy widzieli
zbawczy pokład, na którym nie było żadnych śladów zniszczeń ani pożaru.
Marynarze z łatwością pociągnęli kolejny raz za linę. Lecz w tym
momencie łódź zaczęła gwałtownie opadać. Lina napięła się, ale nikt jej
nie puścił, nie wyluzował. Przepełniona szalupa zawisła dziobem w
powietrzu. Stary fał naprężył się jak struna, siknął wodą wyciśniętą z
pomiędzy pokrętek sizalu i strzelił z głuchym trzaskiem. Łódź ciężko
opadła w dolinę między falami. Przerażona załoga szalupy zobaczyła
zwisający z burty kawałek zerwanej liny, liny, która jeszcze przed
chwilą łączyła ich ze statkiem. Nikt nie powiedział ani słowa, choć
wszyscy dokładnie zdawali sobie sprawę z tego, co się stało. Tylko
kapitan z bladą twarzą siedzący u steru lodzi wyszeptał przez zaciśnięte
usta "La Llorona”, tajemnicze słowo, brzmiące jak przekleństwo. Jeszcze
długo ludzie ściśnięci w łodzi wpatrywali się w oddalającą rufę
żaglowca, na której widniał napis „Mary Celeste”. Kapitan Briggs był
zbyt doświadczonym żeglarzem by mieć jakiekolwiek złudzenia, co do
dalszych
losów załogi. Wiedział, że pościg wiosłowej łodzi za oddalającym się
żaglowcem, nawet przy niewielkim wietrze nie ma sensu. Jedyną szansą na
ratunek, było dotarcie od wyspy Santa Maria oddalonej o kilka mil na
zachód. Niestety układ prądów morskich i kierunek wiatru sprawiał, że z
każdą chwilą wzrastała odległość od tej wulkanicznej wyspy. Nawet przy
dobrej pogodzie, strome urwiste brzegi stanowiły poważne
niebezpieczeństwo dla łodzi, próbujących do niej dobić. Jednak dotarcie
tam wydawało się jedyną szansą ratunku.
Briggs, starał sobie przypomnieć wszystkie szczegóły z mapy, na której
wykreślił dziś rano pozycję statku. – Musimy trzymać kurs na zachód -
mówiąc to sięgnął do kieszeni kamizelki w której zawsze trzymał zegarek.
Tym razem jego palce nie znalazły w niej prezentu od ojca, który dostał wiele
lat temu w dniu, gdy po raz pierwszy zjawił się w domu z patentem kapitańskim.
Nigdy nie rozstawał się z nim, traktował go jak amulet. Gdy trzeba było
podjąć ważną decyzję, zawsze odruchowo sięgał do kieszeni kamizelki i
tak długo głaskał palcem złotą kopertę zegarka, aż wydał odpowiedni rozkaz lub
minęło niebezpieczeństwo grożące statkowi. W jednej chwili zdał sobie
sprawę, że bez kompasu, bez zegarka,
z pustym horyzontem i zmieniającym się kierunkiem wiatru, trudno będzie
znaleźć właściwy kierunek na morzu. – Musimy trzymać kierunek na zachód,
- powtórzył wczśniej wypowiedziane zdanie, lecz tym razem już pewnym
głosem dodał – do wioseł panowie. Mimo wzburzonego morza wiosłowali
równo, zmieniając się co pewien czas przy wiosłach. Gdy pod wieczór
słonce zaczęło chować się za horyzontem, siedzący przy sterze Briggs
rozpoczął pieśń. W rytm długich pociągnięć wioseł zaintonował dobrze mu
znany psalm.
„Racz mnie wybawić, o Boże; Panie, pospiesz mi na pomoc!” Przy drugiej
zwrotce wtórowali mu już wszyscy. Śpiewali głośno tak jak by chcieli
przekrzyczeć szum morza w nadzieii że Bóg ich usłyszy. „Niech się radują
i weselą w Tobie wszyscy, co Ciebie szukają. Niech zawsze mówią: "Bóg
jest wielki!" ci, którzy pragną Twojej pomocy. Ja zaś ubogi jestem i
nędzny, Boże, szybko przyjdź mi z pomocą! Tyś wspomożyciel mój i wybawca:
nie zwlekaj, o Panie!”
* Fał - Lina służąca do podnoszenia ruchomych elementów ożaglowania, w tym
wypadku głównego żagla Grota.
** Psalm 70. Krzyk rozpaczy.
** Gdy rano wschodzące słońce zaczęło krwistą czerwienią oświetlać
wzburzone fale nie można już było odnaleźć wśród nich niewielkiej łodzi
wypełnionej ludźmi.
Symboliczna mogiła kapitana Beniamina Briggsa dowódcy statku „Mary
Celeste”,
jego
żony Sarah i córki Sophi na cmentarzu w Marion.
Teorie i legendy.
Przez ostatnie 140 lat
ludzie różnych zawodów, wiedzy, doświadczenia morskiego i talentów
próbowali rozwiązać tę fascynującą zagadkę. W styczniu 1884 w poczytnym
czasopiśmie „Cornhill Magazine” ukazało się „Oświadczenie - J.Habaku
Jephsona” („J. Habakuk Jephson’s Statement”). Opowiedziana w nim
historia mimo przekręcenia nazwy statku i niewiele mająca wspólnego z
faktami była tak przekonywująca, że czytelnicy żądali wysłania
ekspedycji wojskowej do Afryki by ukarać winnych zamordowania załogi
„Mary Celeste”. Na nic nie zdały się tłumaczenia redakcji, że cały
artykuł jest fikcją literacka napisaną przez poczatkującego wówczas
autora Artura Conan Doyle. Przyczyn takiej reakcji społecznej można się
doszukiwa��
w tym, że opowiadanie zawierało ważny bulwersujący ówcześnie nie tylko
dla społeczeństwa amerykańskiego, wątek abolicjonizmu. Bardzo podobny
mechanizm powstawania miejskich legend i wszelkiego typu teorii
spiskowych funkcjonuje do dzisiaj. Zdarzenia, zjawiska dość łatwo
wytłumaczalne przez specjalistów lub ludzi mających z nimi do czynienia,
na co dzień na skutek sensacyjnej interpretacji przez media stają się
bardzo popularne rozbudzając przy tym podatną na wszelkiego typu
sensację wyobraźnię społeczną.
Wszystkie późniejsze próby wyjaśnienia zniknięcia załogi „Mary
Celeste”, - od tych sensacyjnych typu „Trójkąt Bermudki”, UFO, potwory
morskie w rodzaju „Kraken”, o czym świadczyć miały zadrapania na burtach
statku, po te bardziej lub mniej naukowe typu podwodne trzęsienie ziemi,
tajemnicze wibracje morza, grad meteorytów, zbiorowa psychoza itp. - są
tylko teoriami i to bardzo trudnymi do udowodnienia.
Po zapoznaniu się z faktami prawda wydaje się być bardziej prozaiczna.
Katastrofy, w tym również morskie, najczęściej są z winy człowieka, bo w
relacjach z maszyną w tym wypadku statkiem czy przyrodą, człowiek jest
zawsze najsłabszym ogniwem.
Piotr Nawrot © 2015.
Na podstawie Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z
dnia 4 lutego 1994 r., publikator: Dz. U. 1994, nr 24, poz. 83, tekst
jednolity: Dz. U. 2006, nr 90, poz. 631 nie udzielam zgody na
wykorzystywanie moich materiałów do jakichkolwiek celów bez mojej zgody."
© Copyright . All rights reserved.
Piotr Nawrot e-mail adres: nawrot@imcs.rutgers.edu
STRONA 1
OSTATNIE ARTYKUŁY: