Przygoda z Naturą

(15) WILCABAMBA...
Ostatnia Stolica Inków

    Pałac z Niszami
 Las tu jakby rzadszy - wysokie cedry i oplatające drzewa liany, których latwo je pozbawić. Wycinamy co się da, by powiększyć pole widzenia. Tak, to najwyraźniej jest dziedziniec. Idziemy do­koła prostokąta, obmacując ściany. Zaczynamy od krótszej z nich; prawdopodobnie zamykała niegdyś rozlegle podwórze, naprzeciw części - wydaje się nam - paradnej. To tam Edmundo dostrzegł wnękę jak gdyby zamurowanych drzwi. Przejść przez nie nie można, ale na pewno są bardzo ważne, skoro Guillen długo badał je bez słowa.      . - Tak, teraz dopiero mogę stwierdzić - mówi wreszcie, że znajdujemy się w mieście Inków, nie zaś zbudowanym w okresie kolonii.
    Te drzwi - to jak inkaska pieczęć. Typowe drzwi doblejamba, o podwójnym profilu, używane wyłącznie w linkaskiej architekturze. Rzeczywiście - typowy kształt trapezu, profil podwójny. Tylko jak zrobić ich zdjęcie? Drzewa rzucają w jednym miejscu głęboki cień, podczas gdy tuż obok - jaskrawy blask slońca. A że cienie liści poruszają się, wszystko migoce w straszliwych kontrastach swiatła. Flavio jest jednak zdania, że lepszych warun­ków nie będzie. Aparat łotograficzny, kamera. Co z tego wyjdzie - okaże się dopiero w Warszawie.
    Dochodzimy do rogu muru i po wspięciu się na gruzy - dostrzegamy nie opodal nieduże, cylindryczne pomieszczenie, w najwidoczniej niezłym stanie. Spuszczamy się ostrożnie i wchodzimy za chwilę przez drzwi do prywatnej - zdaniem Guillena - łazienki. W ścianie - kamienny rurociąg, jak przy miejskich wodociągach. Gdzieś w "podłodze" musiał być – zarośnięty teraz i pewnie zatkany - odpływ wody. Tym razem, wypróbowany wcześniej eksperyment z wywoływaniem wody ­nie daje rezultatów.
   Czyżby to była łazienka Inki?
Dalej - ściana dłuższego prostokąta pałacowego dziedzińca, na wprost tej, przez której ruiny przyszliśmy tutaj. Jest mocno zniszczona; schodzi w dół, do murowanego i ciemnego teraz wąwozu ulicy, za którą widzimy następny szereg połączonych ze sobą zabudowań. Zeskakujemy z muru, podając sobie ręce. Maczety odsłaniają wejście do nowej kamiennej budowli. Kiedy wchodzimy do środka - wygląda na to, że to ona jest najlepiej zachowana, chociaż kamień, z którego wybudowano ją przed wiekami, nie jest obrobiony zbyt dokładnie. Ale wysokie ściany przetrwały chyba w całości obramowanie drzwi, przez które weszliśmy przed chwilą - kompletne, z wieńczącym je gzymsem. Dookoła nisze, takie same, jakie widzieliśmy w chatach współczesnych Indian, choćby w kolonialnej Vilcabambie.
   To w tych niszach - mówił Guillen - stawiano idole, składano rzeczy. Kiedy przypatrzymy się im z bliska - widać jeszcze resztki czerwonego stiuku, zapewne pozostałości malowideł, o których wspominali kronikarze. W rogu - ogromny kamienny drąg, o którym wiem, że jest gwoździem, bo podobne widziałam w Machu Picchu. Wypadł pewnie ze ściany, gdzie był wmurowany, aby służyć do wieszania ubrań. Obok leży duży, płaski kamień, starannie obrobiony w ksztatcie litery "T". Guillen mówi, że to półka; dłuższym koncem wpuszczano ją w mur. Kiedy w sąsiednim, równie dobrze zachowanym pomieszczeniu także znajdujemy nisze - Guillen nadaje nazwę budowli, która odtąd będzie nosić miano Pałacu z Niszami.

Są Dachówki!
   Pora wrócić na dziedziniec. Została nam do zbadania największa jego część, w której - jak się nam wydało, bo tam właśnie dostrzegliśmy prześwit pustych drzwi - winny się były znajdować niegdyś apartamenty władcy. Odrzwia tu niewysokie – żeby przedostać się przez nie, trzeba się mocno pochylić. Niższe ich partie, podobnie jak i cała budowla, jak wszystkie mury w tym mieście - przykryła najwidoczniej bardziej opasła z każdym wiekiem, z każdym nawet rokiem warstwa próchnicy. "Zaplecze" ściany z framugą nie istniejących już drzwi, które ­według opisu Martina de Murua - były cedrowe, nslady czerwonwgo stiukajbardziej niestety zniszczone; nigdzie nie mogliśmy się dopatrzeć królewskich wspaniałości. Narożną część zewnętrznej ściany rozsadziło potężne drzewo, którego korzenie spływały na dziedziniec  splotami jak gigantyczne węże. To pod tym właśnie drzewem zobaczyliśmy dachówki. Ktoś je pozbierał, a może wykopał i -ułożył w kącie pomiędzy pniem a murem. Czy byt to ten sam poszukiwacz, na ktorego ślady trafiliśmy pod skalnym głazem? " Kto wie?
   Flavio woła Profesora, bo poruszył ziemię łopatą po przeciwnej stronie ściany i tam rownież odkrył dachówki. Leżały w ziemi, ułożone jedna na drugiej, obsunięte najwyrażniej z dachu niczym talia kart. Może podczas pożaru? Kronikarze wojny wspominali, że Pałac Inki - pokryty dachówką - zastali spalony. Są dachówki i są ślady popiołów. Dachówki przyjęli Inkowie z budownictwa hiszpańskiego, te wydają się jednak większe, grubsze, bardziej prymitywne. Edmundo ogląda,- fotografuje je, mierzy, zabiera jedną - by przeprowadzić w Limie badania laboratoryjne. Obok dachówek Flavio znajduje resztki ceramiki. Składamy fragmenty i wyłania się z nich kształt arybalo - dużego dzbana o kolistym dnie, charakterystycznego dla inkaskiej ceramiki.
   - Jesteśmy w Vilcabambie! - obwieszcza uroczyście Edmundo. Klimat wysokość, typ roślinności, nazwy miejscowości, rozległość miasta, spotkane w nim budowle, teraz zaś pałac, w którym znalazł drzwi o podwójnym profilu, resztki czerwonego stiuku w niszach, a przede wszystkim - dachówki - przekonują ostatecznie Edmunda Guillena, że znajdujemy się nie gdzie indziej, lecz właśnie w ostatniej stolicy Inków. Mieście, którego szukali złodzieje i podróżnicy, którego tożsamość starali się ustalić uczeni - od Hirama Binghama, poprzez Gene Savoya do historyków peruwiańskich z Cusco. W mieście, które profesor Guillen poznawał mozolnie od dziesięciu lat, szperając w kronikach, archiwalnych sprawozdaniach, listach sprzed czterech stuleci. Dzisiaj, 22 lipca 1976 roku, zdobył pewność, że droga, którą wy­tyczyły dokumenty, przyprowadziła jego i nas do tego samego miejsca, w którym 24 czerwca 1572 roku stanęły wojska hiszpańskie pod wodzą generała Martina Hurtado de Arbieto. Kronikarz Pedro Sarmiento de Gamboa, oficjalny sekretarz i chorąży wyprawy, zatknął wówczas królewski sztandar na głównym dziedzincu przed Pałacem Inków w obecności siedmiu kapitanów - świadków wydarzenia, przejmując formalnie Królestwo Vilcabamby we władanie hiszpanskiej Korony.
  - Dzisiaj - postanawia Guillen - wciągniemy tu na maszt, na najwyższy cedr na pałacowym dziedzińcu, dwa sztandary: peruwiański i polski.
  - Niech Yayo - prosi - przeniesie je z domu Flavia.
 - I szampan, ten, który przywiozłam z Warszawy - dodaję, jakbyśmy mieli więcej butelek.
 - Mogę pójść z Yayo? - pyta Percy.
 - Oczywiście - zgadza się Edmundo.
 - Ale się pospieszcie - woła za odchodzącymi Tony - bo słońce ucieknie i nie będę mógł filmować. I jeszcze coś sobie przypomina:
 - Mariano, idź i ty, przyprowadź kilka mułów, sfilmujemy także wkroczenie ekspedycji do Vilcabamby. I zakładanie obozowiska.
  - Przecież - wtrącam - mieszkamy u Flavia.
 - Nie szkodzi. Nie zmieni to żadnych zasadniczych dla odkrycia faktów, a będzie wyglądać bardziej malowniczo. Telewidzowie to lubią. Chyba ma rację. 
   Musimy poczekać ze dwie godziny. Pora obiadowa. Siadamy na pniach ściętych drzew, Braulio rozkłada na ziemi kawałek plastyku i wysypuje unkucze, ja wydzielam zaoszczędzone w drodze kostki maggi, którymi będziemy dziś smarować gotowane bulwy; ktoś odkręca manierkę z chlorowaną wodą, do której dodałam cytrynowy smak z "papierka". 

  10 Lipiec, 1976 
 Tekst i Foto: Elzbieta Dzikowska
   Przedruk za zgodą autorki
 

 
OSTATNIE ARTYKUŁY:
01 - Vicabamba - Ostatnia....
02 - Vilcabamba - Ostatnia...
03 - Vilcabamba - Ostatnia...
04 - Vilcabamba - Ostatnia...
05 - Vilcabamba - Ostatnia....
06 - Vilcabamba - Ostatnia...
07 - Vilcabamba - Ostatnia...
08 - Vicabamba - Ostatnia....
09 - Vilcabamba - Ostatnia...
10 - Vilcabamba - Ostatnia...
11 - Vilcabamba - Ostatnia....
12 - Vicabamba - Ostatnia...
13 - Vicabamba - Ostatnia....
14 - Vilcabamba - Ostatnia...
15 - Vicab amba - Ostatnia....