Okruchy Inkaskiego Świata
Z inkaskiego świata, oprócz fundamentów, na których wznieśli
Hiszpanie swoje domy i kościoły, pozostały mury kilku ulic (a wśród nich
dziś najwspanialszej, nazwanej Loreto), pozostała też dolna część
Świątyni Słońca - dziś prezbiterium kościoła Santo Domingo. Obok
kolonialnej willi rodziny Lomellinich obejrzeliśmy także inkaskie
kamienne odrzwia, które wiodą do nikąd, bowiem reszta pałacu Colcampata
została zniszczona.
To, co stworzyli ludzie - łatwiej było zniszczyć, trudniej dzieła
natury. Jakże bowiem pozbyć się skały, ważącego kilka tysięcy ton
monolitu, choćby był dla Inków ważnym miejscem kultu ?... Jak na
przykład Ccenco. Pod północnym stokiem Ccenco leży Cusco, za zachodnim,
daleko, widać andyjskie łańcuchy ozdobione błyszczącą teraz w słońcu
koronką wiecznych śniegów. W czystym, górskim powietrzu rozchodzi się
smutny dźwięk charango, małej indiańskiej gitary.
Idziemy śladem głosu. Zasłonięty skalnym wyłomem siedzi w Ccenco
stary Indianin. Na nogach ma skórzane sandały, jak rapcie z łyka, plecy
przykryte pięknym, przed wielu już lat utkanym ponczo, na głowie -
spiczasta, naciągnięta na uszy, czapeczka chullo. I kapelusz. Kiedy
przechodzą tu turyści - jedna ręka starego przytrzymuje charango, druga
zdejmuje kapelusz, który zamienia się teraz w żebraczą miseczkę. Gdy
turyści przejdą - grosze wędrują do kieszeni, kapelusz z powrotem na
glowę: zimno. A jak zimno - bardziej chce się jeść. Ręka starego odkłada
więc gitarę i sięga za pazuchę, by wysupłać spore zawiniątko. Indianin
ostrożnie kładzie je na kolanach i rozwiązuje rogi szmatki. Podglądamy
dyskretnie: to koka. Stary bierze kilka liści, zgrabiałymi palcami
podnosi do ust. Nie żuje ich od razu - trzyma liście delikatnie jak
opłatek komunii, dmucha, całuje i zaczyna mruczeć indiańskie modlitwy; i
tak zwraca się ku każdej stronie świata. Nie rozumiemy co szepce; modli
się w swoim języku, w kiczua, może prosi bóstwa nieba i ziemi, aby
darował mu spożywanie swiętych liści koki. Modli się do bóstw pogańskich
- ale i nowym coś się należy. W tym rytuale robi nad liśćmi znak krzyża
i dopiero wtedy zaczyna je żuć. Wiemy, że z tych liści można wróżyć;
prosimy, aby przepowiedział nam losy wyprawy. Ale stary nie rozumie, a
może też nie chce przysłużyć się gringos, obcym, i to jeszcze tutaj, w
Ccenco, gdzie z wnętrzności zabitych zwierząt i z ich krwi, która
ściekała wyżłobionymi specjalnie w skale kanalikami, zwanymi labiryntem
- przepowiadano niegdyś losy inkaskich władców
Turyści nie zwracają uwagi na skromny labirynt. Fotografują przede
wszystkim ogromny stożek z kamienia, uznany powszechnie za wyobrażenie
fallusa, szukają wyrzeźbionego na szczycie skalnego monolitu źeńskiego
symbolu płci. Nie wiadomo bowiem czym naprawdę bylo Ccenca: inkaskimi
Delfami, czy też świątynią, gdzie oddawano kult bóstwom płodności. A
może - jednym i drugim? Mniejszy kłopot z określeniem charakteru
pobliskiego Tambo Machay. To były na pewno - twierdzi Edmundo - łaźnie
królewskie. Kronikarze podają, iż baseny inkaskich władców były ze złota
zaś, kanały przeprowadzające do nich wodę - srebrne. Nie poświadcza tego
Tambo Machay, w każdym razie dzisiaj. Do wyłożonego obrobionymi
kamieniami zbiornika wypływa ze skały woda, ujęta w kamienne, półokrągłe
kanały, doprowadzona następnie długim i wąskim korytkiem, dziś
drewnianym, niegdyś pewnie kamiennym.
Wybierzemy się jeszcze do Sacsahuaman. Nie możemy pominąć górujących
nad Cusco ruin wspaniałej twierdzy Inkow nie tylko dlatego, że zbudowano
ją z blokow tak potężnych, iż niektórzy przypisywali ich obrobkę
przybyszom z innego świata. Przecinano je laserami - twierdzi miejscowy
znachor z uniwersyteckim wykształceniem, rozpowszechniający teorię, iż
rozwój cywilizacji zależy od przemieszczania się magnetycznych prądów
równikowych. Prądy te wędrują - jego zdaniem - raz w Himalaje, a raz w
Andy i cywilizacja rozwija się tu i tam na przemian. W okolicy Cusco,
prądy działały za Inkow, i wcześniej - zanim narodził się Budda; wtedy
to właśnie mieszkańcy tej ziemi przy pomocy wysoko rozwiniętej techniki
obrabiali ogromne kamienie. Potem magnetyczne prądy równikowe znow się
przemieściły w Himalaje; podupadło więc Tawantinsuyu, podbili je
Hiszpanie. Lecz teraz prądy wracają i trzeba oczekiwać niezwykłego
rozwoju andyjskiej cywilizacji. Taką teorię głosi znachor.
Edmundo przypuszcza, że twierdza Sacsahuaman mogła powstać dlatego, iż
nie istniał dla Inków ani problem czasu, ani siły ludzkiej: można było
budować długo, bez pośpiechu, zatrudniając tysiące, dziesiątki tysięcy
jeżeli by to trzeba, zobowiązanych do szarwarku poddanych. Do twierdzy
ciągnie nas nie sztuka, a historia: tutaj bowiem, w Sacsahuaman,
rozegrał się ważny akt kuskeńskich dziejów Mango Inga Yupangui, zanim
porzucił on na zawsze starą stolicę, by założyć nową - Vilcabambę.
Oblężenie Cusco
A więc Mango Inga Yupangui z zadowoleniem przyjął śmierć Atao Wallpy:
dała mu władzę nad imperium. Zdawał sobie sprawę, że imperium to
podupadło. Trzeba zatem odbudować jego jedność. Trzeba rządzić. I oto
młody władca, który dotychczas wydawał się Hiszpanom marionetką, staje
się niebezpieczny. Kiedy chce oddalić się z miasta, by przygotować
powstanie, zawracają go z drogi i wtrącają do więzienia. Z niezwykłą
godnością - głosi historia - znosi Mango Inga tortury i upokorzenienie.
Kiedy znajdzie się na wolności - obiecuje przywieźć Hernandowi Pizarro
złoty posąg swego ojca, jeżeli pozwoli mu się oddalić z Cusco. W
rzeczywistości - jedzie połączyć się ze swoją armią. Bo powstanie -
twierdzi Edmundo Guillen – było przygotowane zawczasu. Następuje
ośmiomiesięczne oblężenie Cusco, pierwszy akt walki Inków o
niepodległość, czyli rekonkwisty. Upada twierdza Sacsahuaman, broniona
przez Hiszpanów, później jednak, w walce, która przyniesie śmierć
jednemu z braci Pizarra, Juanowi, przejdzie z powrotem w ich ręce. Inkow
było 200 tysięcy, Hiszpanów ledwie dwustu, a jednak Mango Inga Yupangui
poniósł klęskę - twierdzą tradycyjni historycy. To są fakty - mówi
Guillen. – Spróbujmy jednak zinterpretować je na nowo. Prawda, że wojsko
patriotów liczyło 200 tysięcy żołnierzy, nie można jednak zapomnieć o
tym, że Cusco miało wówczas 100 tysięcy mieszkańców, zwolennikow grupy
zmarłego władcy Waskara, i że pozostali w nim żądni władzy bracia Manga.
Ale Mango bardziej walczył przeciwko nim właśnie, aby ich ukarać za
rozbijanie jedności państwa, niźli przeciwko dwustu Hiszpanom. Nie wziął
jednak Mango Inga pod uwagę, że oddział konkwistadorów stanowi jedynie
przyczółek sił znacznie potężniejszych. Choć skłócony już z Pizarrami o
władzę, przyszedł im pośrednio z pomocą Diego de Almagro: uwięził w
Cusco Hernanda Pizarra, ale wzmocnił siły Hiszpanów. Ściągnięto, także
posiłki z odległej Panamy, a trzeba pamiętać, że wspomagały wciąż
Hiszpanów wrogie Inkom armie indianskie. Mango Inga walczył więc konkluduje
Profesor - z całą koalicją ludów zdominowanych dotychczas przez Inków, z
rosnącymi w siłę Hiszpanami i z własnymi braćmi. Nie mógł zwyciężyć. W
roku 1537 odstępuje więc od oblężenia, wycofuje się z fortu w
Ollantaytambo; daleko, w niedostępnych górach, tworzy Królestwo
Vilcabamby.
Nie rezygnuje z walki. Chce zyskać na czasie.
Droga Do Królestwa
Guillen Guillen
Dwa kilometry w przód, kilometr do tyłu i tak wiele razy. Pociąg nabiera
wysokości zygzakami, aby potem stoczyć się łagodnie w swiętą dolinę
Urubamby. Jest wczesny ranek, bardzo zimno. Wszyscy się kulimy,
najbardziej Edmundo; kiedy nikt nie widzi. Stary sweter, byle jaka
drelichowa kurtka, wciśnięte na oczy - bo a nuż się zasnie - sombrero.
Niczym nie odróżnisz jednego z najbardziej eleganckich i pedantycznie
ubranych mężczyzn w Limie od pozostałych pasażerów osobowego pociągu
Cusco-Quillabamba. Profesor Guillen Guillen. Jak każdy Latynos, używa
dwóch nazwisk - po ojcu i po matce. Na ogół brzmią one odmiennie - on
ma takie same po mieczu i po kądzieli. Przygladam się śpiacemu
mężczyżnie. Jest niewysoki, raczej krępy, zbudowany mocno, cerę ma
smagłą, bez zmarszczek, a włos gęsty i kruczy. Można by mu dać lat...
czterdziesci? Może nieco więcej, kiedy jest zmęczony. A urodził się w
dniu Wszystkich Świętych 1921 roku. Minęło już dziesięć lat od chwili,
kiedy Bingham odkryf Machu Picchu. Czy wiedział ktoś o tym w
obszarniczej rodzinie osiadłej od wieków w Ayacucho? Może tak, była to
rodzina światła, małemu Edmundowi nikt jednak nie wróżył kariery
odkrywcy. – Bedziesz senatorem – zadecydował dziadek o losie noworodka.
U Guillenów obowiązywały niepisane prawa, że żenić sie należy we własnej
rodzinie. Od pokoleń zawierali więc małżeństwa tylko między sobą i to
przez porwanie. Najczęściej mężczyżni z rodu Guillenów porywali
narzeczone z rodu Guevara i – odwrotnie – Guevarowie robili zasadzki na
panny Guillenówny. Czasem koligacili się także z rodem Gallegos. Raz się
pomylili, jak opowiadał Edmundowi dziadek. Nie ród pomylili, ale pannę.
Jest to historia pradziadka. Nazywał się Juan Climaco Guillen de Mendoza
i zakochał się w Bernie czyli Barnabe Guevara. W owych pradziadkowych
czasach widywało się panienki jedynie w kościele. Trudno je było dojrzeć
tak były strzeżone. Ale don Juan Climaco wypatrzył Barnabe – i zakochali
się. Szkopuł w tym, że były dwie Barnabe, siostry rodzone zwane Grande i
Chica. – Duża i Mała. Pradziadek zakochał się w Małej. Na nią to
urządził, uzgodnioną zresztą z dziewczyną, zasadzkę. Gdy rodzina Guevara
wracała konno z niedzielnego nabożeństwa – dokonało się porwanie
amazonki. Była to jednak ...Duża Berna, nie kochana. Przez osiem dni
trwały rozterki pradziadka. Lecz dziewczyna porwana to jak pochańbiona:
Trzeba do ołtarza. Pobrali się więc w sąsiedniej wiosce. Syn ich,
dziadek Edmunda, porwał narzeczoną z rodu Gallegos. Nazywał się Bruno
Guillen i był nie tylko właścicielem ziemskim, lecz również prokuratorem
i znanym pisarzem. Ociec Edmunda, już Guillen Gellegos, studiował prawo
na Uniwersytecie w Limie. Pewnego razu pojechał na wakacje do domu
ciotecznego dziadka. Tam to poznał siedemnastoletnią wdowę i zakochał
się. Ale już innemu była przeznaczona. I zbliżał się termin ślubu. Jak
uniknąć porwania? Pobrali się, jak zwykle bywało, w sąsiedniej wsi.
Oboje z rodu Guillen.
Trzeba zostać senatorem.
Edmundo wbrew tradycji nie porywał swojej żony. Udało mu się także
zmienić przez rodzinę wybrany los. Chociaż – niezupełnie. Bo gdy dziadek
przepowiedział: będziesz senatorem, trudno zrazu było tą wróżbę odmienić.
Wszyscy przyzwyczaili się już sądzić, że Edmundo pójdzie w ślady swego
ojca-notariusza,
deputowanego z departamentu Ayacucho. I on uwierzył w końcu w swoje
przeznaczenie, więcej - starał się mu pomóc. Pragnął być lekarzem - a
poszedł na prawo. Jednocześnie jednak studiował historię, pedagogikę i
psychologię eksperymentalną; z dwóch ostatnich dziedzin zrobił doktorat.
Chociaż temat rozprawy doktorskiej z historii: rola toqricoc,
naczelników inkaskich prowincji (na które dzieliły się ich cztery suyu,
czyli regiony) zapowiadał kierunek przyszłych badań Edmundo Guillena,
Uniwersytet Narodowy San Marcos powierzył mu zrazu wykład monograficzny
o toponimii, czyli nazwach miejscowości i drugi - o językach tubylczych.
Wkrótce jednak - znany jako szperacz archiwalny, pilny badacz nie
wydanych materiatow - prowadził już zajęcia na temat źrodeł
historycznych. Kariera uniwersytecka zapowiadała się błyskotliwie dla
młodego naukowca. Trzeba jednak było zostać senatorem! Już raz
kandydował ze swego okręgu; nie miał jednak przepisowych lat dwudziestu
pięciu, toteż musiał się wycofać. Potem przyszły lata dyktatury Odrii i
parlament zawieszono.
W roku 1956 spróbował jeszcze raz. Może kampania wyborcza –
wspomina - nie była błyskotliwa, lecz za to skuteczna. Wypracował ją
tak, jak później naszą wyprawę tropem Vilcabamby, naukowo, najpierw w
gabinecie. Miał przygotowanie z antropologii i zna dobrze swoj region -
tam się wychował. Najważniejsze to dotrzeć do wyborców. Że na mule i na
przełaj, bądż też po andyjskich ścieżkach, było to oczywiste. Ale trzeba
było zastać ich w domu. Wtedy gdy jest fiesta, albo - kiedy leje. W
największe szarugi, w błocie i kałużach, wędrował Guillen od wioski do
wioski, z jednej do drugiej zagrody. Przeklinał chwilę, kiedy dziadek
kazał mu zostać senatorem i cieszył się zarazem, bo nie tylko poznawał
wstydliwą, najbiedniejszą współczesność swego kraju: rozszerzał też
wiedzę o jego przeszłości. Piąte stulecie po hiszpanskim podboju, a w
zakamarkach andyjskich płaskowyżu wciąż się kultywuje wiele dawnych
obyczajów. Znając je znacznie łatwiej zrozumieć uwarunkowania dawnych
dziejów: i odwrotnie - historia wyostrzała spojrzenie Guillena na życie
dzisiejsze.
Został senatorem i był nim sześć lat. A potem doszedł do wniosku, że
polityką należy się zajmować u schyłku zycia. Powrócił do dydaktyki.
Zorganizował Uniwersytet w Huanuco, był dziekanem i prorektorem,
jednocześnie prowadził badania ze znakomitym antropologiem Johnem Murrą
- wydali wspólnie wiele nie opublikowanych dotychczas dokumentów z
zakresu historii i antropologii regionu. Brał też udział w kongresach
międzynarodowych i sympozjach (był m.in. przewodniczcyw II
Międzynarodowego Sympozjum Sztuki Naskalnej), zaprosił go Uniwersytet w
Berkeley, a potem - Sewilla.
Brama Ameryki
Nazywano to miasto Bramą Ameryki. W roku 1493 - po
powrocie z odkrywczej wyprawy - przebywał tu Krzysztof Kolumb,
oczekując na wezwanie przed oblicze królowej Izabeli; stad wyruszył do
ówczesnych Indii Zachodnich Amerigo Vespucci, a jego imię miało dać
nazwę kontynentowi. Tylko z Sewilli mogły wypływać statki na daleki
zachód: wiosną - do Veracruz z ładunkiem dla Ameryki Środkowej i Meksyku,
w sierpniu - do Panamy; z towarami przeznaczonymi do transportu przez
przesmyk, a więc z ładunkiem do Ameryki Południowej. Założony w Sewilli
przez kapelana Izabeli, Juana de Fonseca, Casa de Contratacion, czyli
Dom Handlowy; stał się jak gdyby hiszpańskim ministerstwem kolonii,
kontrolując wszystko, co miało jakikolwiek związek z Nowym Swiatem. Dom
Handlowy wydawał więc licencje kupcom i statkom, pobierał cła,
kontrolował towary, pasażerów i załogi, ba, sprawował nawet nadzór
cenzorski nad książkami wysyłanymi - znów wyłącznie z Sewilli do Nowego
Świata. Dzięki złotu Ameryki - skarbom Azteków i wkrótce potem Inków -
stawała się Sewilla miastem coraz bardziej potężnym. Była jednak
stolicą Andaluzji poważnym ośrodkiem już wówczas, zanim jeszcze w roku
1248 Ferdynand II, zwany Świętym, uwolnił miasto od jarzma arabskiego.
To jeszcze Maurowie założyli tu 70 bibliotek publicznych, a wsród nich
najwspanialszą bibliotekę kalifa, z potężną na owe czasy liczbą 600
tysięcy tomów! Kiedy Gwadalkiwir zapiaszczył swoje wody i Sewilla
straciła znaczenie jako port, wciąż jeszcze pozostawała stolicą wiedzy o
Nowym Świecie. Tu w roku 1779 zorganizowano centralne archiwum zebranych
dotychczas informacji o odkrytym przed niespełna trzema wiekami
kontynencie. Stało się to dzięki wysiłkowi Juana Bautisty Munoza: on to
zaproponował królowi Karolowi III przeniesienie do Sewilli archiwum
królewskiego z Simancas pod Valladolid.
Z upływem lat i stuleci, ilość dokumentów gromadzonych w dawnym
Domu Kupieckim – Lonja de los Mercaderes - wzrosła do 40 tysięcy teczek.
Powstało Archivo General de Indias - Generalne Archiwum Indii.
Właśnie do Sewilli, na zaproszenie miejscowego Uniwersytetu przyjechał
Edmundo Guillen. Teoretycznie niewiele miał tu do roboty: ledwie raz na
tydzieńń wykład monograficzny o żródłach historii peruwiańskiej. Głównym
jednak powodem rocznego pobytu poza granicami kraju była praca w Archivo
General de Indias - przyjechał tu z konkretnym celem zrewidowania
tradycyjnego spojrzenia na historię konkwisty. Nie wszystkie 40 tysięcy
teczek zawierały dokumenty związane z dziejami jego kraju, ale tych,
które dotyczyły Peru - wystarczyłoby na kilka co najmniej żywotów
uczonego. A on - miał jeden tylko rok. Edmundo nie oglądał nigdy
wspaniałego widoku Sewilli z mauretańskiej, zbudowanej w wieku XII wieży
La Giralda. Nie miał czasu na zwiedzenie Alkazaru, najwybitniejszego
dzieła architektonicznego w stylu mudejar. Nie umie powiedzieć jak
wygląda wnętrze największej w Hiszpanii i trzeciej co do wielkości w
Europie - po bazylice Świętego Piotra w Rzymie i Swiętego Pawła w
Londynie - katedry sewilskiej. Cały jego czas, umysł i oczy, które
właśnie w Sewilli zaczął przesłaniać coraz to silniejszymi okularami -
nastawione były na wertowanie pożółkłych manuskryptów. Kryły one w sobie
nadzieję: informacje, które potwierdzają jego (wysuniętą już wcześniej
na podstawie badan archiwalnych w Limie) tezę o prawdziwej, odartej z
brązu roli
hiszpańskich
najeżdżców. A może też - marzył - uda mu sie odnależć, tam właśnie, w
archiwum, ostatnią stolicę Inkow? Mimo kilku wypraw, wciąż jeszcze
istnieją wątpliwości co do jej lokalizacji. Może tutaj właśnie znajdzie
dowody pewne, niezbite, które pozwolą mu do niej dotrzeć. Choćby,
wyobrażnią.
Wkrótce pracownicy Archiwum uznali za naturalne, że dziwny Peruwiańczyk
pierwszy przychodzi do sali lektur, a opuszcza ją ostatni. Interesowały
go najbardziej materiały nie wydane, do których nikt jeszcze nie
zagladał, nie stronił jednakże i od takich, które przeszły już przez
ręce uczonych o nazwiskach wyznaczających dotychczas nowe rozdziały w
historiografii.
Może jednak nie przywiązali dostatecznej wagi do jakiegoś niepozornego
szczegółu, który dla niego, Guillena, stać się mogłby kluczowym dla
zrozumienia problemu? Może żle zinterpretowali dane? Często, choćby w
kryminalnym śledztwie tak przecież bywa, że na podstawie tych samych
zeznań bądz dowodów sędziowie rożne wysuwają wnioski i pierwszy nie
zawsze bywa słuszny. Najważniejsze - to czytać uważnie, a jeśli
świadectwa są sprzeczne nie poddając się emocji, wyciagać wnioski
logiczne, nawet gdyby nie były po jego, Guillena, myśli. Zwyciężcy - a
Guillen uważa, iż jego zmagania z dokumentami zostały uwieńczone
sukcesem - nie pamiętają o klęskach. Nie ma więc w opowieściach Edmunda
o Sewilli wspomnień o zwątpieniu, załamaniach, które przecież musiały
mieć miejsce. Największe emocje? Oczywiście wiązały się ze znajdowaniem
materiałów, które - krok po kroku - przybliżały go do tak dalekiej
wówczas Vilcabamby.
Nie sposób i nie ma tu potrzeby wymieniać bibliografii
archiwalnej, jaką przytacza później Guillen w swoich pracach: jest
ogromna. Rok pobytu w Sewilli, nawet przy tym trybie pracy, nie mógł
wystarczyć - na przebadanie wszystkich przypuszczalnie ważnych
materiałów. Toteż Edmundo sporządził 20 tysięcy mikrofilmów, nad
ktorymi potem pracował już w kraju. Po powrocie do Limy - oprócz własnej
pracy naukowej – znów zajecia dydaktyczne. Uniwersytet Narodowy San
Marcos, gdzie prowadził wykłady, przyznał mu najwyższy w Peru tytuf
naukowy profesor-emerito - zasłużony profesor. Guillen został oprócz
tego rektorem prywatnego uniwersytetu im. Ricardo Palma.
10 Lipiec, 1976
Tekst i Foto: Elzbieta Dzikowska
Przedruk za zgoda
autorki