Most
Spotkamy tych magazynów więcej - nie tylko na planie koła,
także prostokąta. Ale nie one zadecydują, że ruiny w Espiritu Pampa
można będzie określić w najbliższej, mamy nadzieję, przyszłości jako to,
co zostało z ostatniej stolicy Inków. Kronikarze wyprawy, także Martin
de Murua, podali wiele bardziej charakterystycznych szczegołów. Pisali,
że Vilcabamba przypomina planem Cusco - podobnie jak pierwsza stolica
Inków podzielona na górne miasto - hanan i dolne - hurin.
Określono też w przybliżeniu rozległość Vilcabambyę podając,
iż jej długość miała wynosić ponad 5 kilometrów, jedną legua, podczas
gdy szerokość była o połowę krótsza. W mieście - stwierdzają dokumenty -
było około czterystu rezydencji, liczne świątynie, ujęcia wody, kanały.
Największą uwagę Hiszpanów zwrócił na siebie pałac władcy. Zbudowany na
różnych poziomach, miał dach pokryty dachówkami, a jego ściany zdobiły
malowidła. Dziedziniec pałacu był tak duży, że nie tylko mogła się na
nim zgromadzić spora liczba ludności, ale nawet dałoby się tu urządzać
wyścigi konne.
Chociaż wiele więcej danych o siedzibie Inków nie przekazano
prawdopodobnie dlatego, że Hiszpanie zastali pałac spalony, ale i te
szczegóły - twierdzi Edmundo - wystarczą do identyfikacji.
Pozostaje tylko bagatelka: ten pałac odnaleźć.
Wracamy na scieżkę. Wkrótce okazuje się, że opuściliśmy ją wczoraj
kilkadziesiąt ledwie metrów przed nowym, ważnym tropem. Oto szum wody
wskazuje, iż niedaleko przepływa rzeczka. Za chwilę wyłania się jej
kręte, wąskie koryto porośnięte bujnymi zaroślami wodnymi. I
niespodzianka: brzegi łączy prawdziwy most. Opuszczamy się do płytkiego
wąwozu, w którym jest koryto. Mamy sporo światła - most tworzy jak gdyby
polankę, nic na nim nie wyrosło: jest z kamienia. Kiedy Flavio i Percy
oczyszczą maczetami brzegi rzeczki – okaże się, że są ujęte w kamienne
omurowanie.
- To jest prawdopodobnie most, który oddzielał dolne miasto od górnego
- mówi Edmundo. Widać, że jest wzruszony.
Wodociągi
Posuwamy sie teraz wciąż głównym
traktem, za jaki uznaliśmy wczoraj wyznaczoną murem aleję. To chyba
Percy pierwszy zauważył, że w pewnym miejscu kamienna ściana posiada jak
gdyby wnękę i pościnał w niej krzaki. Za chwilę Braulio dostrzegł drugą
niszę, cofniętą nieco głębiej i zawołał Flavia, aby ją oczyścił. Były to
takie same, zwyczajne, kamienne ściany. Z każdej z nich wystawało po
kilka umieszczonych na tym samym poziomie kamiennych ujęc. Tak samo
zakończony był "prysznic" na podwórzu Flavia.
- Edmundo! Edmundo!
Guillen stał się nagle odkrywcą niecierpliwym. Korzystając z rzadszych
nieco zarośli i suchszego terenu, bo byliśmy nieco wyżej, wysforował się
do przodu. Nie znajdował się jednak dalej niż na odległość głosu, bo za
chwilę dostrzegliśmy powiększającą się plamę jego czerwonej koszuli.
Przykazał mu ją nosić Halik. Tłumaczył, że wychodzi najlepiej na
kolorowym filmie.
- Edmundo, odkryliśmy wodociągi...
Były to, zdaniem Guillena, zapewne wodociągi miejskie, publiczne.
Wspominali o nich świadkowie podboju. A więc - znowu kolejny element
świadczący, że być może jesteśmy w Vilcabambie.
Halikowi nie wystarczają suche fakty, które emocjonują Profesora, on robi
film. Kto uwierzy, że tędy spływała woda, jeżeli jej sam w telewizji nie
zobaczy...? Mamy kije, które wczoraj wystrugał Flavio. Dalej, niech
Jorge i Percy starają się przepchać kamienne rury korytka. On musi mieć
wodę! Policjantów zmienili Braulio i Flavio, potem dłubali w ścianie
Yayo i Paulino.
Wydawało się, że nic jednak nie wyjdzie z filmowych efektów, które
by się tak przydały. Nie wiem, co pomogło bardziej: Halikowe szczęście
czy zbliżająca się pora deszczowa, która dała znać o sobie kałużami na
drodze. Po dwóch chyba godzinach "przepychanki" ukazała się najpierw
żółta, gęsta maź, która po następnym kwadransie pracy, zamieniła się w
prawdziwą wodę. Nikt z nas, nawet miejscowy Flaivo, nie miał odwagi
ocenić jej smaku, dokonaliśmy jednak symbolicznego z niej użytku, myjąc
ręce. Dobrze, że decyzja została szybko podjęta, bo wkrótce woda znów
przestała wypływać.
Świątynia Słońca?
Koniec eksploracji drugiego dnia: mimo wycinania drzew - słońce nie
chciało już rzucać promieni pod żadnym kątem. Ale i tak - jak oceniamy
wieczorem - plon wyprawy niemały. Tylko Tony wciąż niezadowolony: nikt
mu nigdy nie pozował tak opornie, jak ta Vilcabamba.
- Na razie - Espiritu Pampa ... pomrukuje Yayo
- Vilcabamba - autorytatywnie stwierdza Tony.
- Inaczej nie mam filmu.
- Jutro znów dzień, zobaczymy - interweniuje Edmundo, który w
miarę jak jego hipoteza zaczyna się potwierdzać, staje się jak gdyby
coraz bardziej ostrożny.
"Chyba", "może", "zobaczymy" - dawniej nie używał tak często podobnych
słów: musi być bardzo napięty, zdenerwowany.
Następnego dnia wychodzi z Flaviem wcześniej, kiedy tylko niebo
zaczęło szarzeć.
- O dziesiątej - zostawia wieść przez Yolandę - spotkamy się
przy wdociągach.
Znow kawa i unkucze, marsz przez błotniste partie dżungli,
most, główna ulica. Wodociągi. Z daleka widać czerwoną koszulę.
-Chodźmy.
Teraz Edmundo maszeruje na przedzie wymaczetowanym już przez Flavia
szlakiem; poszerzają go tym razem Mariano i Pauli. Abyśmy mieli światło
do filmowania przejścia - Flavio ścina drzewa. Twarde cedry poddają się
niechętnie, najłatwiej ulegają siekierze smukłe pnie paproci, których
korony przypominają rozpięte parasole. Dużo dokuczliwych, splątanych
lian. Kwiaty spotykamy rzadko - niebieszczeją gdzieniegdzie między
kamieniami, drobniutkie jak przylaszczki; albo też zwisają z drzew
niczym monstrualne kiście akacji o barwie dojrzałej pomarańczy. Mur. I
wyraźnie - brama. Edmundo mówi, że bram, a raczej odrzwi jest tu aż
czternaście. Odnalazł te ruiny dzisiejszego ranka. Była to niegdyś
rozległa budowla na planie bardzo wydłużonego prostostokąta, ktorego
dłuższy bok miał aż 60 metrów! W środku duży kamień, zwarta bryła
granitu, którą zaczynają już rozsadzać pracowite mchy.
- Przypomina ludzką czaszkę - stwierdza Tony i filmuje ze strony,
z której paralele najbardziej są uchwytne. Guillen mówi, że jest to
kamień wotywny. Inkowie czcili kamienie, były symbolami wieczności, a
więc i początku wszechrzeczy. Na pewno ten głaz nie znalazł się tu
przypadkowo. Może myśli głośno - odnaleźliśmy mury dawnej Świątyni
Słońca? Jeśli tak - to założyli tu swój posterunek Hiszpanie po zajęciu
Vilcabamby; utrzymywali go przez jakiś czas, zanim zupełnie nie oddali
miasta dżungli.
- Żeby tak znaleźć starą, hiszpańską podkowę, albo fragment broni...
– marzę. Ale Edmundo kopać nie pozwala. Mówi, że to sprawa archeologów.
Jeśli natomiast ja i Tony wyrazimy zgodę, to proponuje nadać temu
znacznej rangi zabytkowi nazwę "Polonia". Dla uczczenia udziału Polaków
w ekspedycji. Naradzamy się z Halikiem po polsku, choć to nie wypada.
- Trzeba podziękować Edmundowi proponuję. Ale Tony jest
innego zdania:
- To dopiero początek eksploracji - mowi.
- Co prawda - czternaście bram i ten wieczny kamień...
- Ale jeśli znajdziemy coś lepszego?
Na tę świątynię możemy się
i później zdecydować.
Staje więc na tym, że podziękujemy Edmundowi, prosząc jednocześnie o
odłożenie nominacji.
- Trzeba by - tłumaczymy zorganizować specjalną uroczystość,
zawiesić proporczyk, odśpiewać hymn. A dzisiaj - nie ma na to czasu.
Zresztą proporczyk został, w plecaku. Nadto, należy się najpierw
przekonać, czy naprawdę jesteśmy w Vilcabambie...?
Polonia
A jednak – podejmiemy decyzję tego jeszcze dnia. Trudno mierzyć odległość
w dżungli (staram się robić to krokami, ale zapominam co chwila liczyć).
Lecz nie więcej chyba niż czterysta metrów od Świątyni Słońca spotykamy
następne ruiny. Takiego muru jeszcze nie widzieliśmy w tym mieście: po
raz pierwszy spotykamy fragmenty ścian najwyraźniej zbudowanych z
kamieni obrobionyeh, wygładzonych i elegancko do siebie dopasowanych.
Jak w Cusco, Ollantaytambo, albo Machu Piechu. Budowla, zapewne dzięki
sławnej ze swej solidności murarce bez zaprawy, stosowanej przez Inków,
przetrwała w stosunkowo niezłym stanie.
Mury są często wysokości człowieka, odkrywamy w nich dwoje dobrze
zachowanych, charakterystycznych dla architektury Inków, odrzwi w
kształcie trapezu, już bez wieńczącego gzymsu. Szkopuł, że ruiny są
wyjątkowo zarośnięte i ledwie jeden fragment udaje się nam oświetlić,
wycinając drzewa. Obchodzimy z Tonym dookoła nowo odkryty zabytek. W
porównaniu ze Świątnią Słońca - znacznie mniejszy, lecz o wiele bardziej
okazały.
- Może...?
- Edmundo, co tu się mogło znajdować? Guillen wyraźnie się waha.
- Nie był to pałac, bo za mały, ani zwykła rezydencja - skoro tak
wyjątkowo solidnie zbudowana.
- Może - inna świątynia ?
Ale Halikowi najwyrazniej ta koncepeja nie trafia do przekonania.
Świątynię już mamy.
- Edmundo a czy to mało prawdopodobne, aby mogła się tu znajdować
siedziba aellas, czyli Pałac Dziewic?
- Teoretycznie to możliwe. Zwłaszcza, że usytuowanuy jest blisko
Świątyni słońca, jeżeli była nią istotnie budowla o czternastu odrzwiach.
Bez wątpienia w Vilcabambie musiał być dom dziewic, wymagała tego nie
tylko tradycja, ale także potrzeby związane zarówno z kultem jak i ze
świeckimi nawykami władcy.
Halik raz jeszcze, teraz przez wizjer kamery, przygląda się gładkiej
powierzchni ściany, która wygląda jak kamienna mozaika ułożona z
elementów różnej wielkości, zawsze jednak regularnych kształtów:
obserwuje obramowanie odrzwi z dużych, starannie wypolerowanych głazów,
dostosowanych pracowicie przez całe może miesiące do zamierzonej przez
architekta formy wejscia. I decyduje się, patrząc na moją niezbyt śmiałą
minę:
- Hej, Profesorze, a może ten to obiekt nazwiemy kiedyś "Polonia"?
Dokonajmy wymiany... Świątynia Słońca - to zbyt oficjalny zabytek, aby
nosił obcą nazwę...
Edmundo się dziwi, ale - jeśli wolimy... Skoro tylko uda się
stwierdzić, że ta dżungla kryje Vilcabambę - dokonamy uroczystej
inauguracji nazwy.
- Zaklepane - śmieje się do mnie Halik. Nikt polskiego nie
rozumie.
10 Lipiec, 1976
Tekst i Foto: Elzbieta Dzikowska
Przedruk za zgodą
autorki