Komu Choclo A
Komu Tamal
Teraz jednak, siedzący naprzeciw mnie mężczyzna, którego
hamowanie pociągu wybija właśnie z drzemki, nie pełni już żadnych
funkcji oficjalnych. Kiedy zdecydował się przed rokiem na poszukiwanie
Vilcabamby - ograniczył do niezbędnego minimum wszelkie inne zajęcia,
poza - pracą w archiwum - podstawową dla odkrycia. Nie jest już rektorem.
Zadecydował: administrowanie nauką, podobnie jak polityka, nie będzie
jego powołaniem. Cafe” – Kawa?
Na każdym przystanku wciska się do wagonu tłum przekupniów. Cała okolica
żyje tu z pasażerów pociągu. Różne osiedla wyspecjalizowały się w
poszczególnych daniach. - Podejrzewam- mowię do Edmunda : że mają umowę,
iż nie będą robić sobie konkurencji. - Oto bowiem na jednym przystanku
sprzedają wyłącznie pszenne chlebki w kształcie
placka, na innym - pomarańcze, gdzie indziej banany, to znow prażoną
badż gotowaną kukurydzę. Kawa jest mocna, dobrze osłodzona melasą z
trzciny cukrowej.
Po łyku gorącego naparu - Edmundo jest już całkiem rozbudzony. Rozmawia
teraz z przekupniami w ich własnym języku kiczua; wybiera tamales na
nasze śniadanie. Tamales, złożone ciasno w garnku, przypominają polskie
gołąbki, zamiast w kapustę - zawinięte w liście kukurydziane ciasto,
przyprawione na słodko lub pikantnie. Ponieważ liście długo zachowują
ciepło - Są tamales podstawowym gorącym daniem podróżnego menu w wielu
krajach Ameryki Łacińskiej.
- Jaki był jadłospis Inkow?
- Zależy - mówi Edmundo - z jakiej pochodzili
klasy. Inne było menu dworu, inne chłopskiej chaty. Podstawą pierwszego
stanowiła kukurydza, suszone mięso udomowionej lamy; drugie
opierało się przede wszystkim na ziemniaku. W Peru, ojczyźnie ziemniaka,
uprawiano wiele jego gatunków, może nawet kilkaset. Najczęściej jedzono
ziemniaki gotowane w łupinkach, suszone uprzednio ..... na lodzie. Kiedy
bowiem w wysokich Andach występują przymrozki - ziemia pokrywa się;
szronem, nawet lodem. Tak samo dzisiaj Indianie suszą ziemniaki.
Widzieliśmy je na targu w Cusco, maleńkie, pokurczone. Nazywają je chuno.
Można je przechowywać przez wiele lat : twierdzi Edmundo - podobnie jak
suszone w ten sam sposób mięso lamy. Zachowują nie tylko doskonały smak,
lecz i zdolność kiełkowania. Inaczej zapewniali Inkowie trwałość
kukurydzy. Gotowano ją i suszono, dzięki czemu można było przechowywać
jej ziarna do dziesięciu lat. Kukurydza służyła nie tylko do
przygotowywania potraw, sporządzano z niej także napój,- który otrzymał
pózniej używaną do dziś, a pochodzącą z Wysp Karaibskich, nazwę chicha.
Używano chichy do celów rytualnych, bogom na ofiarę, ale nie
stroniono też od niej przy stole. Oczywiście - dworskim. Sławę wielkiego
jej konesera i smakosza zdobył ostatni z wielkich władców imperium,
Wayna Qhapaq, ojciec Atao Wallpy, Waskara i Mango Inga Yupangui.
Przekazy twierdzą, że pił chichę za trzech, zachowując ciągle
przytomnośc umysłu. Chichę produkowano z kukurydzy. Kobiety żuły
najpierw ziarna, wypluwając je następnie do glinianego naczynia: ślina
przyspieszała fermentacę. Tak samo preparują dzisiaj chichę Indianie
dżungli, najlepiej robią to kobiety bezzębne; mówią, że chicha, którą
one przygotowują, najbardziej smakuje - wtraca Halik.
- Ale przeciez napój przez was uważany za najszlachetniejszy, wino,
wytwarza się depcząc winogrona nogami! – replikuje Guillen.
– Donosili o tym nawet kronikarze.
Nie było marnotrawstwa
Jest coraz cieplej, nie tylko dlatego, że słońce
się podnosi, ale spada wysokość. Wciąż jedziemy za bystrym nurtem
Urubamby". Nazywali ją Inkowie świętą rzeką,
była bowiem jej dolina jednym z głównych spichlerzy imperium.
Migają za szybami wagonu pola
tarasowe. Tu powstały czy też najpierw w Chinach? Kto od kogo przejął
wynalazek, który nie mniejszą zapewne odegrał niegdyś rolę niźli dzisiaj
"zielona rewolucja"? Najprostszym wydaje się być tłumaczenie, iż podobne
warunki i problemy doprowadziły do zbliżonego sposobu ich rozwiązywania,
niezależnego w rożnych częściach świata. Zastanawiam się, co by jednak
powiedział na to jeden z najbardziej ekscentrycznych historykow Peru.
Myślę o Eduardo Habichu, wnuku inżyniera tegoż nazwiska i imienia,
polskiego emigranta po powstaniu styczniowym, który założył w Limie, w
roku 1889, pierwszą w Ameryce Łacińskiej Wyższą Szkołę Inżynieryjną.
Otóż
Eduardo Habich - coraz to zadziwia peruwiański świat naukowy zwariowymi
teoriami, a jedna z nich głosi, ze starożytni Peruwiańczycy mniej więcej
około 1800 roku pne. odwiedzili Chiny, przekazując ich mieszkańcom
osiągnięcia swojej, wyższej w owym czasie cywilizacji. Może zatem i
wynalazek pól tarasowych?. Teoria wnuka polskiego inżyniera kojarzy mi
się z atrakcyjnymi hipotezami fantasty, Ericha von Danikena, autora
stawnych "Wspomnień z przyszłości". Tyle że Daniken wszystko co w
cywilizacji niezrozumiałe przypisywał interwencji przybyszów z wyżej
rozwiniętego kosmosu, zaś Habich - Peruwiańczykom.
Także Guillen opowiada o
tym, co wnieśli dawniej mieszkańcy jego kraju w przyspieszenie postępu
ekonomicznego. Wiele ich doświadczeń - jest o tym przekonany -
przydałoby się współczesnej Europie. Na przykład, wcześniej niźli w
Starym Świecie znano tu studnie artezyjskie. Znakomicie był rozwinięty
system kanałów nawadniających, zwłaszcza na pustynnym wybrzeżu, By
wzbogacić glebę - używano nawozów: w górach – były nimi odchody lam,
alpak i wikuni, w nadmorskim regionie - ryby. Tak czy inaczej,
gdziekolwiek po raz pierwszy zaczęto stosować ten system: w Chinach czy
też w Peru - tarasowanie pól odgrywało wielką rolę w ówczesnym
rolnictwie. Tarasy nie tylko powiększały powierzchnię ziemi uprawnej,
pozwalając na zagospodarowanie stoków górskich. Zatrzymywały wodę,
zapobiegając wymywaniu przez nią cennych soli mineralnych.
Podejrzewam, że nie ma dla
Edmunda rzeczy, w której by Inkowie nie byli najlepsi. Przynajmniej - w
swoim czasie. Pewne ich osiągnięcia - twierdzi - mogłyby być modelem
także dla współczesnego świata. Czy występowałyby kryzysy żywnościowe,
gdybyśmy, jak Inkowie, myśleli o jutrze? Każdy chłop inkaski składał
swojej władzy dziesięcinę w postaci produktów rolnych. Część z nich
przeznaczono na użytek dworu, część magazynowano w państwowych
spichlerzach, które zwano tambo. Byty to zapasy na wypadek wojny, klęsk
żywiołowych bądż nieurodzaju. To prawda, ze stoły w pałacu były obficiej
zastawione niżli w kurnych chatach - nikt jednak w państwie Inków nie
głodował. Pola wdów, starców i chorych uprawiali sasiedzi, i to przed
swoimi. Kuchnie zaś były wspólne, dla całego rodu. Nie marnotrawiono
jedzenia - podkreśla Edmundo - patrząc wymownie na nie dojedzony przeze
mnie tamal.
- A jak Inkowie żywili się w podróży? Mieli karczmy przydrożne? Kupowali
żywność? Nie kupowali. Wszystko, nawet jedzenie na drogę, było
podporządkowane planowej polityce. Żywność przydzielano w konkretnym
miejscu zamieszkania; gdyby chłop inkaski chciał otrzymać ją w innym -
groziło to zakłóceniem rownowagi, niedożywieniem. Każdy zabierał zatem w
drogę własne jedzenie. I tak jest do dzisiaj.
Do dzisiaj przetrwał także inny
zwyczaj
inkaski: Każda wioska ma odmienne kolory albo krój ubrania. Dawniej ułatwiało
to kontrole ruchu ludności, pozwalało rozpoznać, kto należy do wspólnej
miski, kto zaś jest intruzem.
Pociąg zatrzymuje się w Ollantaytambo. Legenda głosi, ze
tutaj rozegrał się jeden z najsławniejszych w imperium Inkow dramatów
miłosnych. Znakomity i waleczny generał Ollantay zakochał sie w
księżniczce krwi królewskiej, zwanej Gwiazdą Szczęścia. Uczucie było
wzajemne, jednak generał pochodził z niższego rodu. O zgodzie władcy nie
mogło być mowy, związek bez pozwolenia - stanowił przestępstwo. W każdej
jednak części świata legendy mówią, że prawdziwa miłość na wszystko
gotowa.
Ollantay musiał wszakże uciekać; wybudował twierdzę w Ollantaytambo i
zbrojnie jej bronił przed gniewem władcy. Przeważnie - mówią legendy –
miłość zwycięża. Tak było i w tym wypadku, tyle że po latach, kiedy
umarł już władca Pachacuti, a jego miejsce zajął Thopa Yupangui; on to
okazał łaskę pokonanemu już generałowi, pozwalając mu połączyć się z
ukrywającą się w grocie księżniczką i jak się okazało - od dawna jego
żoną, oraz wychowywaną w "domu dziewic" córką Bellą, zwaną także Ima
Sumak.
Jest to jedna z kilku wersji legendy o
generale i księżniczce; których wspomnienie przekazywane z pokolenia na
pokolenie wciąż żyje w Ollantaytambo. Nam kojarzyło się to miasto z
innymi jednak wydarzeniami. Tutaj, w murach miejscowej fortecy, po
odstąpieniu oblężenia Cusco, zatrzymał się ze swoim wojskiem Mango Inga
Yupangui. Zdał sobie sprawę, że aby podjąć na nowo walkę z Hiszpanami -
musi zebrać siły; najlepiej - w dzikich ostępach, gdzie nie mogłaby go
dopaść kawaleria wrogów. W Ollantaytambo kapłani zorganizowali ceremonię
pożegnania władcy. Złożyli ofiary bogom, przygotowali do podróży święte
idole. Inka starał się pocieszyć lud, który opuszczał. Krótka będzie
jego nieobecność, obiecywał. I wierzył w to. Konkwistadorzy Francisco
Pizarro i Diego de Almagro byli skłóceni. Stąd nadzieja Manga, że
wyniszczą się sami, a choćby osłabią. Postanawia organizować wojnę
partyzancką, nękać wojska najeźdźców, zabijać osadników. A na razie -
dopóki trop w trop idą za nim wojska Rodrigo Orgoneza - wycofuje się do
Vilcabamby.
Mułem
do Puquiury
Stolica na Godzinę
Cosco, Ollantaytambo, Machu Picchu. Jest prawie południe,
spędziliśmy w podróży jedną czwartą doby.
Pociąg gwiżdże stęka trochę, znowu wlecze się powoli, chociaż i tak już
opóżniony. Wreszcie, po pół godziny – Chaullay. My zostajemy w Chaullay.
Przed stacją tłok. Pora obiadu. Nikt nie wie, o której dotrze do domu
ciężarowym autobusem. Raz podróż trwa dwie godziny, a raz pięć. Różna
bywa droga. Na przykład - podmokła. A może spadły na nią kamienie i
trzeba je usunąć? Zależy też droga od stanu samochodu, od humoru
kierowcy. Lepiej, gdy jest w złym nastroju, nie rozmawia wówczas na
przystankach z compadres, kumotrami. Kto zresztą wie, czy to naprawdę
lepiej? Podróżni tak się znowu nie spieszą - dzieci w domu nie płaczą,
najmłodsze zawsze kobieta ma w płachcie na plecach ze sobą.
Na wszelki wypadek - lepiej się najeść dobrze. Są anticuchos -
szaszłyki z serc wołowych, tak w Peru popularne jak w Polsce bigos. Na
drugim straganie - duszona wołowina z ryżem i smażonymi bananami. Staram
się zrozumieć o czym mówią przy obiedzie. Rozmawiają w kiczua..
Wprawdzie polski salezjanin, ojciec Szeliga, twierdzi, że istnieją duże
podobieństwa pomiędzy językiem Inków, a polskim, widać jednak różnice są
większe niżeli zbieżnosci: nie rozumiem ani słowa. -Indianie?
-Nie Indianie, tu prawie wytącznie mieszkają Metysi - wyjaśnia Edmundo.
- Ale ich pierwszym językiem, językiem domu jest kiczua; hiszpańskiego
uczy ich życie, tylko niektórych szkoła, - Jak się pan miewa, profesorze?
- wyrasta przed nami potężna figura mężczyzny w mundurze khaki. Na
głowie - czarna czapka z daszkiem, przy pasie - pistolet. Za nim trzech
podobnie ubranych młodych policjantów.
-To pan, pułkowniku? Dzień dobry, jak się pan czuje? - wita się Guillen.
Pułkownik i jego zastępca przyjechali specjalnie z Quillabamby by
powitać profesora. To ich okręg, duży, cała prowincja Convencion. Okręg
niespokojny. To tu, w rejonie Mesa Pelada, w roku 1965 działała
partyzantka z najsławniejszymi w Peru jej przywódcami, jak Luis de la
Puente, który wkrótce zginął w walce, legendarny prawie Hugo Blanco,
Hector Bejar, autor książki "Partyzantka 1965 roku", laureat nagrody
kubańskiej Casa de las Americas - Dom Ameryk. Było to wprawdzie w
okresie prezydentury Belaunde Terry, ale i teraz, za kadencji generata
Meralesa Bermudesa, chodzą słuchy, iż w ostępach Convencion widuje się
ludzi, do których władza nie ma zaufania, agitatorów.
Lepiej przyjrzeć się wyprawie, dwoje w niej cudzoziemców... Warto
nawet przydzielić im opiekę. I tak, w Chaullay, nasza ekspedycja
powiększa się o dwóch policjantów: Jorge i Cipriano. Cipriano
woli, by nazywac go Percy. Młodzi i bardzo do siebie podobni, zrazu
rozróżniamy ich jedynie... po pistoletach. Pistolet Percy'ego ma naboje
przytwierdzone ozdobnie na wierzchu kabury, podczas kiedy Jorge schował
amunicję. Obaj sympatyczni, uczynni: już ładują nasze bagaże na
furgonetkę, którą przysłał nam miejscowy oddział reformy rolnej.
Ostatnie abrazos, czyli typowe dla Ameryki łacińskiej
powitalno-pożegnalne uściski z poklepywaniem się p plecach, ostatnie
życzenia gran exito, wielkiego sukcesu opuszczamy Chaullay, małe, senne
miasteczko Metysów, które dzięki swemu położeniu na skrzyżowaniu dróg,
raz dziennie gdy przyjedzie pociąg - staje się na godzinę stolicą
regionu.
Most Chuquichaca
Kierunek - Vilcabamba. Wytycza go drogowskaz na zakręcie wypisany
dużymi literami. Ejże, Edmundo... ?
- To inna Vilcabamba, tłumaczy Guillen, założona przez Hiszpanów. San
Francisco de la Victoria de Vilcabamba. -
- Jak dobrze pójdzie - będziemy w niej za dwa-trzy dni. Leży na naszej
trasie, też w obrębie Królestwa Vilcabamby. Potomkowie Inków nazywają
ten region królestwem, Hiszpanie uważali go tylko za prowincję. Może
dlatego, by nie przydawać mu wagi, bagatelizowali fakt, iż w kraju który
uważali już za lenno hiszpańskie, nie tylko trwa opór, ale nie mają
wręcz dostępu do znacznej jego połaci. Chyba że Inka, prawowity
spadkobierca władzy swoich przodków, pozwoli przejechać ich wysłańcom,
przez most Chuquichaca. Zbliżamy się właśnie do tego mostu, który
oddzielał niegdyś władztwo Inków od ziem rządzonych przez Hiszpanów.
Najpierw był wiszący, za czasow kolonii kamienny, teraz - betonowy
Płynie pod nim święta Urubamba. Najsławniejszy to most w Peru, strażnik
Vilcabamby i świadek jej dziejów. Tędy w roku 1537 wycofał się ze swoją
armią Mango Inga Yupangui, a w ślad za nim zdążał Rodrigo de Orgoniez.
Dwa lata później przeprawiał się przez most Chuquichaca oddział Gonzalo
Pizarro, brata Francisco. Był pewny, że i te ziemie zdobędzie dla
hiszpańskiej korony, a Inkę przywlecze w łańcuchach do Cusco.
Tymczasem Mango Inga Yupangui rozbił pod Chuquillusca siły Gonzalo
i zaszył się głębiej w dżunglę. Słali przez most Chuquichaca swoich
posłów do Inki kolejni wicekrólowie hiszpańscy. Mieli wprawdzie w Cusco
marionetkowego władcę Paullu, którego, podobnie jak póżniej jego
następców, koronowali, aby łatwiej rządzić podbitymi; jednak dla ludu i
dla patriotycznej szlachty prawdziwyni przywódcą imperium był wciąż
Inka z Vicabamby, symbol władzy legalnej, nadzieja na odzyskanie
niepodległości. Hiszpanie wiedzieli: dopóki go nie zabiją, bądż nie
zmuszą do współpracy – kraj nie jest w ich ręku. Nie uśmiechała im się
walka w dżungli, woleli przekupić Inkę. Jeśli zgodzi się przybyć do
Cuzco i zawrzeć przymierze – otrzyma koronę, pałac, przywileje, lenna,
wysoki dochód roczny. Inka – czy to Mango Inga Yupangui, czy też później
syn jego Titu Cusi – petraktował, obiecywał, przeciągał rokowania by
zyskać na czasie - i wciąż siedział w Vilcabambie, rezygnując z
obiecanego dostatku, choć go na pewno brakowało na wygnaniu. Raz
wydawało się nawet, że dyplomatyczne wysiłki Hiszpanów przyniosły
rezultaty. Oto, po śmierci Manga, zdecydowano się wysłać do Cusco jego
syna, Sayri Thopa, którego Mango mianował następcą. Był to jednak
podstęp - twierdzi Guillen. Bowiem Sayri – słaby, ustępliwy, delikatnego
zdrowia – nie nadawał się, zdaniem inkaskich generałów na wodza w
twardej wojnie przeciwko Hiszpanom.
Gdy go im oddadzą, można będzie przekazać rządy jego bratu Titu Cusi:
jest dzielny, sprytny, wierny swoim ojcom. Wyprawiają więc Sayri do
dawnej stolicy, ale bez przepaski królewskiej - symbolu władzy. Wkrótce
umrze w Dolinie Yucay, gdzie Hiszpanie przyznali mu lenno. Tymczasem
Titu Cusi Yupangui nadal prowadzi rokowania - wojnę dyplomatyczną.
Pozornie - podatny jest i skłonny przyjąć hiszpańskie propozycje. W roku
1565 spotyka się osobiście z Juanem de Matienzo, by
omówić warunki pokoju. Na moście Chuquichaca. W rok później zostaje
zawarty pokoj w Acobamba, ratyfikowany w roku następnym. Za pewne
ustępstwa i obietnice ze strony Hiszpanów, Inka podpisuje dokument,
który stwierdza, iż królestwo Vilcabamby będzie odtąd lennem
hiszpańskiej Korony. Nie oznacza to praktycznie żadnych zmian. Titu Cusi
pozwala wprawdzie wjechać w granice państwa inspektorowi hiszpańskiemu,
którym był Diego Rodriguez de Figueroa, wyraża zgodę na pracę misyjną
dwóch zakonnikow - Martina Garcia i Diego de Ortiz, ale to już wszystko.
Ani myśli o opuszczeniu Vilcabamby, a to był jeden z głównych warunków
układu. Hiszpanie czują się oszukani.
Potrzebny jest im pretekst do złamania umowy i podjęcia wojny.
Znowu most Chuquichaca będzie świadkiem historycznych wydarzeń. Jest już
rok 1572, wiosna. Hiszpanie nie wiedzą, że Titu Cusi Yupangui nie żyje
od kilku miesięcy i wysyłają doń kolejnego posła. Jest nim Atilano de
Anaya. Wiezie ratyfikowany prze króla Filipa traktat z Acobamba i
zezwolenie papieskie, aby ochrzczony brat władcy, Quispe Titu, mogł
pojąć za żonę swoją, bratanicę - Beatriz Clara Coya. Następcą Titu jest
Thopa Amaru który sprzyja Hiszpanom mniej jeszcze niżli zmarły brat.
Wielu inkaskich generałów było niezadowolonych z zawarcia pokoju; bardziej
honorowym, godnym rozwiązaniem wydaje się im wojna. Most Chuquichaca
zostaje zamknięty. Nie przepuści już - postanowiono - żadnego Hiszpana.
I oto w marcu, gdy zakończyła się pora deszczów, przejeżdża przez most
Atilano de Anaya. Straże mają jednakże polecenie: nie przepuszczac
nikogo. A rokować – wiedzą – władca już nie będzie. Poseł zostaje zabity.
Wicekról Francisco de Toledo ma wreszcie upragniony pretekst. Ogłasza
zaciąg. Powszechną mobilizację. W koncu maja 1572 roku przechodzi przez
most Chuquichaca wojsko hiszpańskie pod wodzą generała Martina Hurtado
de Arbieto. 250 żołnierzy, konie, arkebuzy, 1500 specjalnie
wyćwiczonych indianskich sojuszników. Drugi oddział wkroczy w granice
królestwa od strony Abancay, trzeci - przez dolinę Apurimac.
Wojna.
10 Lipiec, 1976
Tekst i Foto: Elzbieta Dzikowska
Przedruk za zgoda
autorki