Przygoda z Naturą

 NIEZAPOMNIANA NOC - 2017

         ...”Cóż znaczy nasz łowiecki żywot bez wspomnień, bez nuty radości z sukcesu – czy żalu za minionym czasem. Przywołujemy z zakamarków pamięci zdarzenia i przygody, których to bohaterami jesteśmy my sami. Tak jak wiele momentów życia człowiek  nie pamięta  tak żadnych myśliwskich przeżyć nie idzie zapomnieć!
   -DzikUrok polskiej kniei, przyroda, odgłosy zwierząt, ptaków, woń kwiatów i żywicy zawsze mnie fascynowały. Poluję więc nie tylko z bronią w ręku , lecz także z kartką papieru i długopisem. Gdy w łowisku nic się nie dzieje przychodzi czas długiego oczekiwania na zwierza a to rodzi wspomnienia od tych najdawniejszych, aż przez te przeżyte ostatnio. Warto więc zanotować coś, co godne jest do opisania i podzielenia się z WAMI....”---piszę w jednym z uiszczonych na papierze wspomnień
   Do takich wspomnień należy zaliczyć moje wyjście na dzika w Beskidzie  Niskim w ostatnich  dniach stycznia minionego roku. Z wielu, wielu powodów na nocną zasiadkę najlepiej wybrać się w asyście kolegi. Wybraliśmy się więc jak zwykle we dwóch. Ja usiadłem na ambonie, gdzie wcześniej przez 10 dni dokonywałem podsypów a kolega usiadł na rozkładanym krześle pod drzewem na lekkim wzniesieniu w odległości 50 m od 3 wywierconych tydzień temu otworów na głębokość 70 cm wypełnionych kukurydzą. Dzielił nas dystans 1 km. Po 4 godzinach oczekiwania na dzika nawiązaliśmy kontakt telefoniczny. W obu przypadkach pustka. Była godzina 20 ta.
  - A może by pojechać w inne miejsce – gdzie 2 pola kukurydzy po jej zebraniu bogate były w zagłębione w błocie kolby?
   Byliśmy tam za 15 minut... „Siedzimy do 23 ciej” - ustaliliśmy. Czas biegł szybko. Odwiedziło mnie 8 saren, które z odległości 30 m obserwowały gościa. Skoro piszę o sarnach to przyznam się szczerze, że od 2 lat nie strzeliłem do sarny. Powodem tego jest uczucie jakim darzę moje inteligentne, słodkie, kochane daniele a sarny są do nich bardzo podobne (zwłaszcza zachowaniem). Serce i sumienie nie pozwoli mi pociągnąć za spust. Dochodzi godzina 23. Zbieram manele i udaję się w stronę zaparkowanego 100 m dalej Jeepa. Po paru krokach odzywa się w mojej kieszeni telefon. Kolega cichym głosemRoman Hajduk wsrod swoich ulubiencow pyta mnie;
 -  Widzisz pod lasem to samo co ja?
 Po paru sekundach widzę w lornetce (50x10) 16 dzików. Wszystkie o masie ok. 100 kg. Wracam się stylem kota, opieram się o duży bal siana i śledzę dziki. Te poruszają się bardzo wolno. Jasna, księżycowa noc i 20 % powierzchni pola pokryte 2 cm warstwą śniegu sprawia, iż widoczność była  niemal doskonała. Odległość 120 m i ruchliwość zwierza sprawiły, że miałem wątpliwości czy czas na strzał już nastał. Wsłuchiwałem się w odgłosy dziczej rozmowy. Słychać było chrząkanie, pofukiwanie  kwiki i pomruki oraz odgłosy chrupania kolb kukurydzianych. Szafirowe niebo, ¾ księżyca, buchtujące dziki – wszystko to stanowiło baśniową scenerię. Kolega stojący na pagórku 300 m za moimi plecami przeszkadza mi i dzwoni. Telefon trzęsie się na mojej piersi. Klękam za belą i pytam:
 - Co jest?
 - Nie strzelaj bo jeszcze za daleko.
 - OK!
 Upływa kolejne 5-10 minut. 3 dziki oddzielają się od pozostałych i zbliżają się do mnie. Jest 100 m a z takiej odległości strzelam na strzelnicy 10/10 w  tarczę o średnicy 15 cm. OdbezpieDaniele podchodza do drzwi domu autora-sierpienczam i mając czerwoną kropkę tuż za łopatką  najmniejszego z tej trójki dzika – ciągnę za spust. Ogromny huk, kotara z dymu i uderzenie pocisku w dzika niczym pięścią w bęben to skutki skurczu mojego palca wskazującego. Bezzwłocznie patrząc przez lornetkę  obserwowałem  kierunek ucieczki całej watahy. Całej, bowiem mimo wmawiania sobie, iż musi leżeć w ogniu nic leżącego nie zobaczyłem.
  Gorączka porażki dotarła do mnie po chwili. Czułem jak fala gorąca przewaliła się od stup do mojej szyi i przyśpieszyła puls w moich skroniach. Chyba muszę odpocząć parę miesięcy, postrzelać do tarcz a i wyjścia w knieję ograniczyć do 2 - 3 razy na tydzień a nie jak dotąd 5 - 6 razy. Przypomniałem sobie też moją datę urodzenia... Moje rozważania przerwał kolega.
 - Idziemy sprawdzić – może jest jakaś farba?
 Niestety – nie doszukaliśmy się nawet jej kropli.
 - One przeszły obok tej kępy a tam jest warstwa śniegu - tam  sprawdźmy.
 -  Patrz krzyczy kolega. Jest!
 Smuga kieliszka farby prowadziła w stronę lasu odległego o 300 m. Idąc w stronę lasu jeszcze w 10 miejscach dzik znaczył a wchodząc już w gąszcz farba widoczna była w 30 cm promieniu. Z naładowaną bronią i latarkami szliśmy za dzikiem przez gęstwDom autora - kolo Gorliciny a i dziesięciometrowe jary przez 3 km. Czym dalej tym farby było więcej i nie co 5  -10 m lecz non stop czerwona struga. Była godzina 1 w nocy. W pewnym momencie kolejny znak zacierania rany przez dzika i czerwona kałuża. Analizując pojemność/ilość straconej krwi doszliśmy do wniosku, iż to już metry dzielą nas od postrzałka. Tak było. 50 m dalej  siedział oczekujący na nas dzik. Wymagał jeszcze jednego strzału. Oceniając wstępnie byliśmy zgodni – 150 kg odyniec.
  Tu zaczął się koszmar! Tak jak narciarz jadący slalomem gigantem tak my podążając za postrzałkiem straciliśmy zupełnie orientację – gdzie która ze stron świata, gdzie nasze auto, gdzie miejscowość naszego polowania ???? Ciągnęliśmy dzika ok 1 km. Wycieńczeni, zdezorientowani, zadawaliśmy sobie pytanie: teraz dokąd? Dzika pozostawiliśmy na skrzyżowaniu dwóch turystycznych szlaków. Jeden poszedł w prawo, drugi w lewo. Idziemy tak długo dopóki nie dojdziemy do jakiejś drogi. Po 15 minutach kolega dzwoni, iż dotarł do wąskiej drogi asfaltowej. Wracamy więc do dzika. Ciągniemy go kolejne 500 m i tam przy asfaltowej dróżce zostawiamy.
 W odległości 300 m widzimy na skraju lasu drewniana chatkę a w niej błysk telewizora . Starszy pan z ostrożnością otwiera drzwi i pyta o co chodzi. Pytamy jak dobrnąć do miejscowości gdzie stoi 05-Sw. Hubertnasz jeep. Wskazuje nam drogę właściwą – i informuje, że to w prostej linii przez las 4 może 5 km ! Droga po dwóch km się rozwidla w trzy jednakowej szerokości. Wybieramy jedną , która to znów rozwidla się parokrotnie. Po dwóch godzinach błądzenia po lesie wyszliśmy na okalające las łąki. Wówczas powróciła orientacja i po kolejnych dwóch km przebytych w czasie jednej godziny dotarliśmy do auta.
  Marzeniem naszym było wypić po dwa litry wody i chwila odpoczynku. Tak ja jak i kolega zapamiętaliśmy  tą starą , charakterystyczną chatę. Po 10 minutach rozmyśleń doszliśmy do wniosku, iż koło tej chaty byliśmy rok temu na polowaniu zbiorowym. Przejechaliśmy 15 km trasę w kształcie litery „U” i ku ogromnemu zdziwieniu wąska asfaltowa droga kończyła się przy wspomnianej wyżej chacie. Strzał w „10”. Brawo!
 Podjechaliśmy tak głęboko w las jak się tylko dało i znów radość: skrzyżowanie dwóch szlaków turystycznych  200 m poniżej. Załadunek trwał 30 minut a to oznaczało już koniec kłopotów i początek radości!  Nim wyjechaliśmy z lasu nastał dzień. Księżyc już dawno schował się za szczyty Beskidu Niskiego. Temperatura około zera a w naszych myśliwskich sercach gorąca krew  i zmęczenie dawały znać o sobie. Myśli dwoiły się i troiły. Wracaliśmy z polowania usatysfakcjonowani  bogatsi w wrażenia i doświadczenie.
  Do domu dobrnęliśmy o godzinie 5.30 rano. To co przeżyliśmy długo  jawić się będzie w naszych snach. To ciężkie wyczerpujące polowanie odbiło głębokie piętno na mojej 42 letniej pamięci. Prawdziwego myśliwego nic jednak nie powstrzyma, głód  obcowania z knieją, kontakt ze zwierzem to czynniki miłości do łowiectwa.
 Każdemu z Was życzę wspaniałych myśliwskich wrażeń tak ciekawych, że należy się nimi podzielić z całą bracią łowiecką.

„ DARZ BÓR” - 2018
Tekst i foto: Roman S. Hajduk
z Kobylanki k/Gorlic rodem.

OSTATNIE ARTYKUŁY: