Roman Hajduk
Wiara w św.
Huberta
Każde polowanie ma swoisty urok. Wspominam
np. popołudniowe wyjście na dzika w Bieszczadach w okolicy Teleśnicy,
Żukowa , Jeziora Solińskiego. Wspominam też tereny Horodka, urok
leśniczówki generała Berlinga w Rajskiem, Lutowiska, Smolnik. Do dziś
widzę piękną enklawę z trzema ambonami , nęciskami – z dala od ludzi.
Wilk, dzik, lis i ryś wyczekują tu myśliwego. Co parę kroków
wielokrotnie zbuchtowane , tropy liczne i obiecujące. Tam wdrapałem się
na ambonę najbardziej wsuniętą w las, oczekując na jakiegoś dużego dzika.
Dziki najczęściej padają w polowaniach indywidualnych w godzinach
nadchodzącego mroku lub w czasie długich księżycowych nocy.
Gdy siedziałem na ambonie a księżyc wytoczył się nad wierzchołki drzew
dążąc do szczytu – nadeszły długie godziny wsłuchiwania się w każdy
szmer dochodzący z głębi kniei. Czas dłuży się jak w żadnym innym
miejscu. Tu myśli się tylko o jednym: co i skąd się wynurzy. Cisza
dookoła, słyszysz szmer zegarka i bicie własnego serca. Skupiony bacznie
obserwujesz przedpole ambony i wąskie prześwity między drzewami. Gdy nic
się wokół nie dzieje – nadchodzi czas rozwagi i wspomnień o sukcesach ,
szczęściu lub porażkach.
Wspominam np. jedno z polowań zbiorowych, cofając się myślami do
pięknego, grudniowego poranka. Stoję oparty o pochyłe drzewo, poranne
słońce zaś obejmuje pieszczotliwie swymi promieniami konary drzew
podkarpackiego lasu. Obok mnie szemrze górski potoczek, chcąc mi
powiedzieć, że moje stanowisko jest bardzo dobre, on zaś – właściwie
jego brzegi i cała kotlina – to lisi deptak. Gdy tylko ruszyła naganka
psy zagrały, głosząc i zwiastując sens oczekiwania. W odległości 100 m
ukazał się kicający szarak, nie spodziewając się naszego spotkania.
Stanął słupka patrząc mi w oczy z paru metrów. Wyglądał tak sympatycznie,
że wpisałem go na listę przyjaciół. Przez 5 minut życzyłem mu wielu,
wielu potomków. Był pięknym okazem, który przemieszczał mnie w
czasie do lat mojego dzieciństwa, kiedy to po 3-4 godzinach polowania na
ciągniętych sankach leżało takich 11! Pokicał powoli obok mnie a w jego
źrenicach jak w lustrze odbijały się moje myśli, on zaś dziękował mi za
darowanie mu życia. Minęło parę cichych, długich minut. Tropem bohatera
amnestii przemieszczał się w moją stronę piękny lis. Jego kita z białym
kwiatkiem była imponująca.
Gdy zbliżył się na właściwą odległość, oddałem strzał. Padł w ogniu.
Długo obserwowałem jego bezruch by upewnić się , czy nie odżyje i nie
umknie – co lisom często się zdarza.
Ten jednak nie grał komedii, kończąc swój żywot i żegnając się z
własnym losem. Znów minęło kilka minut ciszy , w której to dochodziły
głosy i echa naganki. W pewnym momencie usłyszałem „ Pilnuj !
”
Z gęstego podszycia wyłoniło się lisisko. Oddałem strzał, powtarzając z
drugiej lufy, pierwszy bowiem nie był śmiertelny. Padł w odległości 60
m. Słysząc sygnał kończący pędzenie kolega podszedł do mnie . Poprosiłem,
by podniósł tego pierwszego, ja zaś pójdę po tego, który wyszedł z miotu.
Broń rozładowaną oparłem o sosnę obok stołka gdzie stało już dwóch
kolegów i udałem się po rudego. Nie był on jednak zwykłym lisem lecz tym
przybyłym z legendy. Był to bohater wielu opowieści myśliwych, który
zmartwychwstając pozostawia na całe życie o sobie wspomnienie. Będąc
w połowie drogi zauważyłem, że jak kot do ptaka tak i on przemieszcza
się w stronę potoku. Obróciłem się na pięcie i ruchem sprintera dopadłem
swego browninga. Lis był już w odległości 100 m tonąc w potokowej
gęstwinie.
Zamyślenie moje przerwały słowa kolegi ...że tego, po którego on
poszedł na razie nie ma, ale będzie na pewno w następnym miocie. Nie
dowierzając mu poszedłem sprawdzić stwierdzając z ubolewaniem, że tu
gdzie leżał nie ma nawet farby... Stanąłem jak wryty. Zapytałem św.
Huberta : czy żałować utraconych – niemal pewnych lisów ? Czy roześmiać
się i szybko zapomnieć?
Trzask złamanej gałęzi niczym piorun wpadł do mojego ucha ,
przemieszczając do tkanek mózgowych , przerywając moje rozmyślanie.
Z lewej strony ambony wyłoniło się z gęstwiny coś czarnego w rozmiarze
żubra. Żubr...tutaj? Wprawdzie do Lutowisk 15 km a tam je widziałem
parokrotnie- ale tutaj? Z pełną ignorancją spoglądałem na niego – śląc
mu przywitanie. Żubr po wyjściu z gąszczy przemieścił się w moją stronę
ok. 30 m i zaczął rogować wystającą spod cienkiej pokrywy śnieżnej kępę.
Noc ciemna i czarne , ciężkie chmury tuż nad moją głową dawały mi
bardzo słabą widoczność. Wziąłem więc w dłonie lornetkę by mu się lepiej
przyjrzeć. Patrzę i nie wierzę własnym oczom...On nie roguje...on
buchtuje! To odyniec ! Krew zaczęła mi krążyć szybciej , serce zaś
płoszyć dzika. W tym momencie przypomniałem sobie jak w młodym wieku
siedząc na kopie siana z kierownikiem szkoły o nazwisku Miller ( nie
łączyć z polityką) strzeliłem w owsie odyńca 246 kg na południe od
Gorlic. Ten nie był wcale mniejszy.
Błysnęła mi myśl o św. Hubercie, w którego zawsze wierzyłem- choć nie
zupełnie. Dziś patron myśliwych był mi szczególnie bliski.
Przymierzyłem,
widząc dzika bardzo pięknie w lunecie , lecz cóż z tego ? Krzyż grubości
włosa był niewidoczny. Nic jednak złego się nie dzieje, pomyślałem .
Dzik zbliża się żółwim krokiem do ambony szukając furmanki kartofli
przyoranych tydzień temu.
Myśli moje wracały wciąż jednak do św. Huberta z przekonaniem, że
tylko on może mi pomóc. Księżyc był zawsze moim przyjacielem a dziś
zupełnie o mnie zapomniał.
Św. Hubercie – daj mi na sekund parę jeden promień księżyca, wszystkim
myśliwym o tym opowiem. Święty był dziś jednak nieugięty nie szczędząc
mi nerwów.
Od momentu pojawienia się odyńca upłynęła godzina. Oczy zaszły mi
łzami nie tyle z przykrości co z wpatrywania się w lunetę. Po
kolejnych 10 minutach – nie widząc cienie nadziei że się rozjaśni a dzik
zaczął wolno się oddalać – postanowiłem ryzykować. Strzelę mając go w
środku obiektywu. Tam musi być krzyż. Mierzę w łopatkę- padnie lub
pójdzie zdrowy. Św. Hubercie.Wierzył będę w Ciebie bez reszty,
obiecywałem ciągnąc za spust. Spokój cichej nocy złamał ogromny huk,
zaś echo wracające z wielu kierunków sprzęgło się z ogromnym szumem ,
łamaniem gałęzi i odgłosami watahy dzików wpadających w obrzeże enklawy
. „ Żubr” leżał w bezruchu kończąc strofy testamentu.
Od tego dnia wierzę w pełni w moc św. Huberta. On też jest chyba bez
reszty moim przyjacielem. Dał temu dowód wielokrotnie . Towarzyszył mi w
wielu polowaniach – w tym na łosie, niedźwiedzie i wilki w Kanadzie i
USA, jak również w polowaniach na terenie Polski. Ja nie pozostając mu
dłużny współorganizowałem od 20 lat bale św. Huberta w Chicago i wszyscy
chętni polscy myśliwi mieli okazję się spotkać, pobawić i powspominać –
jak ja powyżej.
Dobra więc rada dla całej braci myśliwskiej: Wierzcie w św. Huberta-
On zawsze wam pomoże.
WIARA W ŚWIĘTEGO HUBERTA
Lat 2000 polskich borów, lasów
Od czasów Mieszka do dzisiejszych czasów
Było tak latem jak i w czasie zim
Coś co nazwać można :” Hunting Dream”
Polowali królowie, magnaci, książęta
Tylko dla biedoty knieja czuła się zamknięta
Każdy zamek, pałac – to prywatne muzeum
Gdzie myśliwy chełpił się zdobytym trofeum
Polowania w Polsce od dziejów zarania
To czas relaksu, przemiłe spotkania
Myślistwo było również wykładnikiem męstwa
Odwagi … i w efekcie nad zwierzem zwycięstwa
Jedni polowali, bawili się i pili,
Inni jak Kazimierz Wielki życie swe kończyli *
Aż przyszły czasy bliższe, powojenne
I reguły myślistwa stały się wręcz ciemne
Dzisiaj nad Polskę ciągną szare chmury
Polskie myślistwo przybiera zbyt czarne kontury
Europejska Unia zniszczyła przemysł – od huty aż po stocznie
Czy na myślistwo ONA też wyda wyrocznię???
My polscy myśliwi śledźmy wszystkie zmiany
Co w naszej tradycji czyni przykre rany
Podchodźmy do przemian szczególnie bezpiecznie
Bo nasze myślistwo ma pozostać wiecznie
Bądźmy dobrej myśli i wierzmy w to skrycie
Iż w swej myśliwskiej pasji spędzimy swe życie
Apeluję do myśliwych – od Jana po Roberta
Wierzmy w swego patrona Świętego Huberta!!!
To wiara w patrona da nam zapewnienie
Że polska tradycja nie pójdzie w zapomnienie
Europejską ingerencję pomoże oddalić
Zaś polskie myślistwo ON zdoła o c a l i ć !!!
*Król Polaki – Kazimierz Wielki zmarł wskutek wypadku jaki miał na
polowaniu. Spadł bowiem z konia spłoszonego przez jelenia i wijącego się
z bólu króla przewieziono do Krakowa.
Po przyjęciu Św. Sakramentu 5 listopada 1370 roku na Wawelu Bogu ducha
oddał. .
„ DARZ BÓR”
Tekst i foto: Roman S. Hajduk
z Kobylanki k/Gorlic rodem.