Przygoda z Naturą

 CZARNA NOC

              Onego czasu Ośrodek Łowiecki Jawor-Solina przesłał mi zaproszenie na indywidualne polowanie w miesiącu grudniu – proponując do odstrzału n/w gatunki zwierzyny łownej: jeleń – 1 sztuka, dzik – 1 sztuka, sarna – 1 sztuka, wilk – 1 sztuka. Skorzystałem z tego zaproszenia i wybrałem się na polowanie w okolice wsi Łobozew nad Zalewem Solińskim – w sercu Bieszczad.
    Zima rozgościła się już na dobre, otulała lasy srebrną szatą, było cicho, biało i dostojnie. Był piękny grudniowy dzień, temperatura 0 stopni Celsjusza w czasie dnia. Brylantowy śnieg, odgłosy dzików  - wszystko stanowiło baśniową scenerię.
   Słońce chowało się już za konarami drzew. Tysiące cieni  a nad głową lazurowe niebo – co zwiastowało zimną, srogą noc. Śnieg stawał się coraz głośniejszy skrzypiąc coraz mocniej pod moimi butami. Młody leśniczy podprowadził mnie pod ambonę na której to miałem spędzić parę godzin. Wcześniej jednak ok. 100 m od ambony pokazał mi trop od którego aż zaschło mi w gardle z podniecenia. „On musi mieć z 200 kg - piękny odyniec” -stwierdził leśnik.
   Rozstaliśmy się szybko, bowiem za godzinę miał nastać mrok a to najlepszy czas na dziczą kolację. Ja zostałem na ambonie położonej 1 km powyżej drogi - amb.nr. 3) a on zszedł 500 m niżej (amb.nr: 1) Wdrapałem się więc na ambonę, która na zewnątrz wyglądała przeciętnie a w środku wprowadziła mnie w stan zdumienia. Piękne łoże, fotele jak wprost ze sklepu, szerokie parapety z 3 stron, okienka odsuwane bezszelestnie i …..chyba 12 cm styropianem ocieplana. Było mi ciepło, bowiem pokonałem dystans 1 km na piechotę a po drugie skarpety na baterie dawały temperaturę niczym przy kominku.
    Z nastaniem nocy przyszedł mróz. Wprawdzie księżyc dopiero się wynurzał ale śnieg promieniował bielą . Las tonął w idealnej ciszy którą spotyka się rzadko. Całą polanę oświetlały promienie księżyca. Wyglądało to tak cudownie, że trudno było oderwać wzrok od tej poświaty. Ruch małych ptaków, upadek szyszki, lekki  powiew igliwia, odgłos biegnącej po konarach wiewiórki czy pękająca gałąź były ozdobą głębokiej toni nocnej ciszy.  Fauna bieszczadzka słynie z dużej ilości zwierzyny. Sprzyja temu słabe zaludnienie, rozległe tereny leśne i zalesione grunty porolne – pomyślałem.
   Skoro termin dziczej kolacji już minął a cisza i pustka mnie otaczały - w głowie zaczęły się rodzić młodsze i starsze wspomnienia. Jednym z nich było moje pierwsze polowanie zbiorowe i mój pierwszy ryś. Piękny, strzelony na pierwszym pędzeniu. Wspomniałem też o moich wyjściach na jelenia w czasie rykowiska. To przepiękny czas bogaty w emocje i całą gamę byczych ryków. Jedne wywodzące się z krtani młodziaka inne głębokie, częste, grube i bardzo gniewne.
   Pamiętam, jak przy jednej zasiadce w źrenice moje wpadła łania licówka, za nią jeszcze 3 i cielak przechodzące przez polanę, niknące w gąszczu. Nie odrywam lornetki od oczu, bowiem byłem  pewien, że za chwilę ukaże się stadny. Jest ! Wieniec w granicach 10 kg, obustronnie koronny. Ciężar zupełnie w dole. Byk ze średnią prędkością przecina polanę. Czekam na jego wyrozumiałość i jego stójkę lub zwolnienie - co często bywa w zwyczaju byka. Ten jednak rusza za chmarą z podwójną prędkością i ginie w gęstwinie.
   Moje rozmyślania i wspomnienia przerwał mały ruch wystającej spod śniegu gałązki krzewu 70 m od ambony. Coś tam jest! Lornetka mi w tym pomogła. Duże kocisko podąża za tropem  wspomnianego na wstępie odyńca. Nie mam go w odstrzale.Tu, gdzie trop odyńca przepadł w gąszczu - ryś zaplanował odpoczynek i może z 5 minut nad czymś medytował rzucając parokrotnie spojrzenie w moją stronę. Potem podążył tropem dzika.
    W pewnym momencie słyszę trzask gałęzi i szum w tarninie. Co to może być...? Za chwilę widzę grzbiet grubego dzika wyłaniającego się zza metrowej skarpy. To może być locha z warchlakami. Odstrzał lochy bez względu na porę roku pozostawia niesmak i przykrą świadomość zubożenia łowiska.
   Po paru minutach grzbiet znika i zapada cisza.
   Gdzieś ok 100 m od góry gdzie wysokie świerki puszczały długie, gęste cienie - dochodziły odgłosy dzików. Sapanie, stękanie, mlaskanie, pomruki zadowolenia - utwierdziły mnie w przekonaniu, że idą dziki. Widzę 4 przelatki podchodzące do nęciska. Składam się do strzału ale jest mi trochę niewygodnie. Muszę przesunąć się nieco w prawo. Czynię to bardzo spokojnie ale jakimś trafem prawym łokciem potrącam stojący na skraju  parapetu  termos. Jego spotkanie z podłogą wywołało ogromny huk. Podnoszę go, kładę na parapecie i kukam przez okno. O dzikach ani słychu ani dychu.  Jest godz. 21. Popijam więc gorącą herbatę i postanawiam czekać dalej. Zabawny lis umila mi czekanie. Ogląda ambonę z 3 stron 15 m od mojej lufy. Gdy wystawiłem rękę i lekko pomachałem zniknął by za 10 minut bawić się na nowo.
    Tymczasem nad las wspiął się księżyc  -3/4 wielkiej kuli ze światłem. Zrobiło się widno niczym w dzień. Ciepła herbata i minione 4 godziny oczekiwania sprawiły, iż moje powieki od czasu do czasu opadały, by z biegiem  czasu podnosić się po 1, 2, 3 minutach.
   W pewnym momencie gdy wzrok objął kontrolę okolic nęciska - byłem pewieByk zlotomedalowyn, iż jest to bajeczny sen. Zamknąłem oczy na nowo by po ponownym ich otwarciu stwierdzić, że 60 m od ambony żeruje potężny odyniec!  Potęga zwierza w sekundach zasiewa zwątpienie w skuteczność strzału. Puszczają  nerwy, ręce się trzęsą, skronie pulsują. Serce łomoce tak, iż myślisz, że spłoszy to dzika za moment. W przebłysku łowieckiego instynktu oparłem sztucer (Browning - 30-06) na parapecie.
   Czerwona kropka osiada na karku olbrzyma. Na karku, bowiem strzelony na łopatkę miesiąc temu dzik poszedł jeszcze ok. 2 km! W pewnym momencie  lekki ruch czarnego zwierza zatrzymał mój palec na spuście. Obrócił się i stanął na kulawy sztych. Księżyc tak mi pomagał, iż miałem wrażenie, że to południe. Gdy czerwona kropka osiadła 10 cm za uchem pociągnąłem za spust. Padł jak zrzucony z przestworzy. Długo jeszcze pisał testament, ale strof tegoż testamentu nie mogłem odczytać.
    Mam jeszcze 15 minut czasu, bowiem po strzale jednego z nas – drugi miał odczekać kwadrans i przyjść „z pomocą”. Wypiłem jeszcze kubek herbaty a po  chwili usłyszałem już kroki mojego leśnika.
   Leśnik wręczył mi złom, gratulując z zachwytu bez końca. Dzik ważył 234 kg. Fajki miał zniszczone a jedna z szabel złamana. Po wypatroszeniu okazało się, iż miał stare ślady po pociskach. Jego pancerz mógł zatrzymać pocisk myśliwskiej broni.
   Wszystkie wspomnienia z polowań  mimo upływu lat „nagrane” są na taśmie mojej pamięci. Dzielić by się nimi z każdym myśliwym, który żyje miłością do myśliwskich łowów a knieja jest miejscem, gdzie serce jego bije mocniej. A 43 lata polowań w USA, Kanadzie, Białorusi, Ukrainie i w polskiej kniei obfite były w dziesiątki chwil,  których nie idzie przemilczeć!
   Wszystkim myśliwym z krwi i kości życzę wspaniałych przeżyć i natchnienia do opisania ciekawych momentów i podzielenia się nimi z całą polską Bracią Łowiecką.

„ DARZ BÓR”
Tekst i foto: Roman S. Hajduk
z Kobylanki k/Gorlic rodem.

OSTATNIE ARTYKUŁY: