Roman Hajduk
PAŹDZIERNIKOWY WIECZÓR
Trudno nie wspomnieć o tym, co przeżyłem siedząc na
ambonie w głębokiej kniei a co jawić się będzie kiedyś w moich snach.
To wejście w łowisko na Przełęczy Dukielskiej , o którym chciałem
opowiedzieć różniło się nieco od wielu innych. Tym razem usiadłem na
ambonie wraz z kolegą Czesiem, choć jak mówią starzy myśliwi.to o
jednego za dużo. Powód był taki, że sąsiednia ambona (odległa o 500 m)
była przez kogoś zajęta. Prawdopodobnie, bowiem nie byliśmy tego pewni,
ale stojący 100 m obok tej ambony samochód terenowy to nam sugerował.
Gdy wdrapaliśmy się na 7-mio metrową ambonę było jeszcze jasno.
Łowisko urzekało barwami jesieni i zachęcało, by sycić się jego spokojem.
Za plecami ciemny las, cisza zakłócana jedynie szelestem liści. Zapach
grzybów i igliwia powodował głębokie oddychanie a zanikający dzień
wypełniony oprócz wspomnianego szelestu liści ptasimi odgłosami ,
dźwiękami nadawał nadzieję łowieckiego sukcesu. Takie wieczorowo/nocne
polowanie dostarcza wiele emocji i niesamowitych wrażeń pamiętanych
przez lata.
Rycząca orkiestra - a właściwie jej koniec – zaczęła na dobre umierać.
Największy spektakl przyrody przed zimowym snem , ruch w łowisku,
odgłosy, pomieszane z trzepotem skrzydeł dużej sowy siadającej na dachu
ambony tworzyły atmosferę nerwową.
Jak wspomniałem było nas dwóch a właściwie trzech, bowiem i księżyc
był nam bratem, który po godzinie wytoczył się ponad wschodni horyzont.
Prosił, by się nie spieszyć a on wkrótce wraz z tysiącami gwiazd pomoże
nam rozpoznać nawet ....mysz. Do pełni księżyca brakowało 2 dni.
Błądziliśmy dość długo we wspomnieniach mając pełną kontrolę nad
kwadratową polaną o boku 200 m. położoną na lekkim stoku w głębi gęstego
lasu. W pewnym momencie spotkaliśmy się z kolegą wzrokiem a źrenice
nasze pytały: ...czy widzisz to samo??? Po naszej lewej w odległości
100 m od ambony wynurzyła się bestia przemieszczająca się w naszą stronę
stylem....żółwia. Ogromny basior jak model prezentował nam swoje
ciemnopopielate futro.
W pierwszym momencie n
ie
dowierzałem że to wilk, których to miałem już sporo na koncie.Tak te
pozyskane bardzo dawno w Polsce jak i te strzelone w Kanadzie były
bardzo duże jednak takiego jak ten nigdy w życiu jeszcze nie widziałem.
Co jest grane??? zadawałem sobie pytanie.
Kolega obserwując od początku przez lornetę (10x50) szepnął:
nieprawdopodobne! Chcąc upewnić się, że się nie mylę zlokalizowałem go
w lunecie, bowiem sięgnięcie po opartą obok lornetkę było zbyt ryzykowne.
Tak, to okazały basior.
Największy jakiego miałem na rozkładzie miał 76 kg. Ten mało że
większa tusza to 15, 20 cm wyższy!!! Bohater wcale się nie śpieszył
przystając co parę metrów na 2 - 3 minuty odwracając swój wzrok do tyłu.
Nagle trzask złamanej gałęzi niczym magnes przyciągnął naszą uwagę.
30 m za wilkiem ujrzeliśmy jelenia byka. Okazały 12-tak o masie poroża
ok. 8 kg z uwsteczniającymi się już tykami. Obaj zwątpiliśmy.
Wiedzieliśmy do tej pory tak z literatury łowieckiej jak i z własnych
obserwacji, że wilk jest zawsze dla zwierzyny ogromnym wrogiem i
postrachem. Wielkie zdziwienie zrodziło się w naszych umysłach śledząc
podążającego za wilkiem w odległości 30 m byka. Czy ich role się
odwróciły ??? Czekaliśmy na moment gdy bestia się odwróci i zaatakuje
jelenia. Tak się jednak nie stało. Spacer dwóch wrogów trwał już z 7
może 10 minut i nic się nie zmieniało co rodziło w nas niespotykane
zdziwienie.Wilk zbliżał się do gęstwiny gdy nagle odwrócił się o 180
stopni i zaczął bardzo grubym głosem....szczekać na byka !!! Toż
przecież to pies!!!
Trwało to może minutę a wkrótce „wilk” zignorował jelenia i spacerkiem
wszedł do gęstwiny, by następnie odezwać się jeszcze 3 może 4 razy w
odległości 200, 400 metrów od ambony w głębokim lesie. Byk po 3 może 5
minutach podążając za „wilkiem” zginął nam z pola widzenia.
Po późniejszej analizie doszliśmy do wniosku, iż była to krzyżówka
wilczura z dogiem- jedną z najpotężniejszych psich ras. ...Siedzimy
dalej? Tak, przecież minęły dopiero 3 godziny.....może jeszcze się coś
pojawi.
Zagłębieni w rozmyśleniach dotykamy wspomnieniem pani BB, pana
prezydenta RP a raczej jego niefortunnej decyzji dotyczącej wstrzymania
odstrzału wilków w Polsce z czego nasi sąsiedzi Słowacy się od dawna
śmieją a zarazem cieszą, bowiem odstrzał wilków na ich terenie wzrósł
niepodzielnie.
Nagle rozmyślanie nasze przerwały słuchy dziczej rozmowy. Słychać
było chrząkania , pofukiwania, pomruki zadowolenia i odgłosy chrupania
posypanej wczoraj kukurydzy.
Z gęstych zarośli wynurzyło się 14 dzików. Wataha dzików
zróżnicowanych wiekowo. Odyńca nie było a 3 duże lochy wagi po 100 kg
dominowały na centralnym nęcisku.
Długo wpatrywaliśmy się w żerujące dziki by dokonać właściwej selekcji
i rozpoznać lochy. Mimo, iż ich odstrzał był zgodny z kalendarzem –
odstrzał loch bez względu na porę roku pozostawia niesmak i przykrą
świadomość zubożenia łowiska.
Przelatek wagi ok. 50 kg był bardzo domyślny i odłączając od reszty
zbliżył się do nas na odległość 50 m. Huk i zasłona dymna sprawiły, że w
momencie straciliśmy z pola widzenia naszego przelatka. Cała wataha jak
strzała wtopiła się w ogromny kłąb tarniny. Po opadnięciu emocji,
rozładowaliśmy broń by następnie umieścić ją w pokrowcu.
Zchodząc po 10 minutach z ambony udaliśmy się w miejsce, gdzie
przelatek stał w momencie strzału. Dziwne. Nie ma dzika. Poszedł z
watahą - za chwilę go znajdziemy, pocieszał kolega.
Wataha pomknęła wznosząc się po stoku, więc w tym kierunku podążyliśmy.
Pół godziny poszukiwania nie dały rezultatu. Nie dając jednak wiary
temu by można było z 50 m chybić, postanowiliśmy powrócić do punktu
wyjściowego i obejść polanę w koło. Poszedłem w kierunku przeciwnym niż
uchodząca wataha tj, w dół po stoku, zaś kolega krawędzią lasu zgodnie
ze wskazówkami zegara. Trzydzieści metrów za kępą trawy leżał czekający
na nas przelatek. Jak zwykle, złom, gratulacje i poczucie spełnionego
myśliwskiego sukcesu.
Było to jedno z wielu moich udanych wejść w łowisko. Udanych i
bogatych w sukces a znam też wiele innych. Nocne polowania bowiem
zamiast dostarczyć emocji i niesamowitych wrażeń czasem stają się
koszmarem dręczącym sumienie do końca życia. O tym jednak w innym
artykule.
Cóż znaczy nasz łowiecki żywot bez wspomnień, bez nuty radości z
sukcesu czy żalu za minionym czasem. Przywołujemy z zakamarków pamięci
zdarzenia i przygody, których bohaterami jesteśmy my sami. Tak jak
wiele momentów życia człowiek nie pamięta tak żadnych myśliwskich
przeżyć w kniei nie idzie zapomnieć. Urok polskiej kniei, przyroda,
odgłosy zwierząt i ptaków, woń kwiatów i żywicy zawsze mnie fascynowały.
Poluję więc nie tylko z bronią w reku lecz także z kartką papieru i
długopisem.
Gdy w łowisku nic się nie dzieje, przychodzi czas długiego oczekiwania
na zwierza a to rodzi wspomnienia od tych najdawniejszych aż po te
przeżyte ostatnio.
Warto więc zanotować coś, co godne jest do opisania i podzielenia się
tym z WAMI.
„ DARZ BÓR”
Tekst i foto: Roman S. Hajduk
z Kobylanki k/Gorlic rodem.