Józef Kołodziej
WSPOMNIENIE O
PRZYJACIELU
Kiedy w listopadzie 2006 otrzymałem od prezesa Polonijnego
Klubu Podróżnika (PKP), Jurka Majcherczyka inf
ormację
o spotkaniu z Albertem Slugockim, który spędził w peruwiańskiej dżungli
25 lat, nie planowałem udać się na tą prelekcję. Amazońska dżungla była
mi wtedy tak bliska jak i księżyc, o których to miałem raczej bardzo
ogólne wyobrażenie Mimo to, na zebranie zdecydowałem się w ostatniej
chwili.
Prelegentem na tym zebraniu był Albert Slugocki, świetny gawędziarz,
który opowiadał o Amazoni niezwykle ciekawie a przedstawione zdjęcia
flory i fauny peruwiańskiej dżungli, wzbudzały w słuchaczach ogromne
zainteresowanie.
To po tej prelekcji, będąc pod wrażeniem tego co opowiadał Albe
rt
Slugocki, zdecydowałem się na wyjazd do amazońskiej dżungli w Peru, w
kwietniu 2007 roku. Tym bardziej, że wyprawa miała być pod
przewodnictwem dzisiejszego prelegenta a część trasy była zaplanowana
stateczkiem -
M/F Tucunares po Amazonce. Pobyt naszej grupy w
amazońskiej dżungli, został opisany na stronie –
Przygodaznatura.com,
w kilku artykułach pod tytułem – W Sercu Amazońskiej Dżungli.
Podczas tego kilkudniowego pobytu w dżungli, próbowałem uzyskać trochę
informacji od Alberta Slugockiego, aby napisać o nim artykuł do jednej z
polonijnych gazet.
Uzyskane informacje były nad wyraz skąpe, gdyż po przykrych
doświadczeniach z dziennikarzami, którzy drukowali nieraz dane z jego
życiorysu, pozbawione rzeczywistośi i nie dane do auroryzacji nie mógł
zaufać i mnie.
W miarę upływu tygodni i miesięcy, zaufanie to przeradzało się
stopniowo we wzajemną przyjażń, która przetrwała aż do jego śmierci.
Dzięki Albertowi (pozwolę sobie nazywać go po imieniu, tak jak
zwracałem się do niego podczas naszej znajomości idącej w parze z
obopulną przyjaźnią), nasza wyprawa do Peru, owocowała zobaczeniem
egzotycznych miejsc, poznaniu ciekawych ludzi oraz spotkaniami z
tamtejszymi plemionami indiańskimi, żyjącymi nad brzgiem Rio Orosa (rzeki
Orosa).
Życiorys Alberta, wystarczyłby na scenariusz kilku sensacyjnych filmów.
Do ich realizacji nie doszło jednak nigdy, gdyż Albert nie mógł się
zgodzić na scenariusz znacznie odbiegający od jego koncepcji. Nie
sposób nie wspomnieć, że Albert Slugocki jest autorem kilku książek
(The
Autumn Man, Moje Życie Moje Wojny, Requiem
Dla
Amerykańskiego
Żołnierza) w których opisał swoje życie, szczególnie związane z jego
wojskową służbą Szczególnie w jednej z tych książek – R
equiem Dla
Amerykańskiego Żołnierza, w których opisał taką właśnie cząstkę życia
swojego przyjaciela, Stana Morawieckiego, oderwanego przez sowietów od
matki i rodziny na zawsze, jako zaledwie kilkuletni chłopak. W prostych
a jakże wyrazistych słowach, Stan Morawiecki, zdążył opowiedział
autorowi tylko cząstkę swojego dziecinnego, ale jakże tragicznego losu.
Dzięki autorowi, który zachował to w swojej pamięci i opisał, powstała
niezwykle wzruszająca książka, której nie da się czytać bez łez
wciskających się do oczu. I to jest jej największym walorem, największym
skarbem, jej duszą. Książkę, którą powinien przeczytać każdy.
Żałować tylko należy, iż autor nie mógł dokończyć na jej łamach,
dalszego dziecięcego i dorosłego życiorysu Stana Morawiec
kiego.
Losu, którego początki zdążył mu bohater tej książki opowiedzieć a
którego dalsze losy, aż do jego śmierci na koreańskiej ziemi, przerwane
wrogą kulą, pozostaną na zawsze nieznane.
Pozwolę sobie na przypomnienie kilku istotnych faktów (zaakceptowanych
kilka lat temu przez Alberta) z jego tak bogatego i trudnego nieraz
fragmentów życiorysu.
Urodził się w 1933 roku w Iwoniczu Zdroju. W 1944 roku Niemcy na jego
oczach zamordowali jego ojca.
Podczas represji ze strony komunizmu w Polsce, został zwerbowany
przez NSZ (Narodowe Siły Zbrojne) w Słupsku i jako kurier tej
organizacji musiał uciekać pierwszy raz (nieskutecznie) za granicę,
kiedy jego współtowarzysz walki został aresztowany przez UB a on
zdemasowany jako członek NSZ. Podczas piewszej ucieczki z Polski, przez
Nysę, jego
współuciekinier
zatonął a on sam musiał rezygnować.
Powtórna ucieczka z Polski zakończyła się jego złapaniem w
Czechosłowacji i przekazaniu na granicy władzom UB (Urząd Bezpieczeństwa)
a następnie zwolnieniu przez sąd w Katowicach, który na szczęście nie
odkrył jego poprzedniej działalności konspiracyjnej.
Po uwolnieniu został zaraz powtórnie aresztowany przez UB i po
kilkunastu przesłuchaniach, skazany na 4 lata zamkniętego więzienia dla
kriminalnych podrostków.
Podczas transportu do więzienia, pobił bardzo poważnie milicjanta UB,
który go pilnował i pomyślnie uciekł. Po dotarciu do Warszawy,
skontaktował się z organizacją Narodowych Sił Zbrojnych, która pomogła
mu dostać się do Gdyni, skąd jako załogant opuścił Polskę na frachtowcu
S/S Pułaski z którym dopłynął do USA. Po dopłynięciu do Bostonu
wyskoczył ze statku do morza i dopłynął do brzegu. Jako nielegalny i
poszukiwany przez Urząd Imigracyjny, musiał uciekać także z USA, gdyż
groziła mu deportacja do Polski. Dlatego jako marynarz, na pokładzie
duńskieg
o
statku dopłynął do Brazylii a następnie do Marsylii we Francji.
W Marsylii zaciągnął się do Legii Cudzoziemskiej jako
ochotnik-spadochroniarz na wojnę w Indochinach. Był szkolony kilka
miesięcy, ale ze względu na młody wiek, został honorowo z niej wypisany.
Dalsze życiowe drogi zaprowadziły go jeszcze raz do USA, gdzie po
uzyskaniu politycznego azylu, zaciągnął się do wojska jako ochotnik i po
przeszkoleniu brał udział w wojnie w Korei w wojskach spadochronowych.
Podczas tej wojny był kilkakrotnie odznaczony wojskowymi odznaczeniami a
także dwukrotnie ranny.
Po powrocie z Korei do USA, został przydzielony do Specjalnej
Jednostki (Zielone Berety) a następnie skierowany do działań w Europie,
Południowej Ameryce i Południowo-Wschodniej Azji. Brał udział w
działaniach wojennych w Wietnamie 5 krotnie a w Kambodży i Laosie –
dwukrotnie. Był tam również ranny.
To on, razem z innymi żołnierzami tej jednostki (Zielone Berety)
został osobiście wybrany przez wdowę po Johnie F. Kennedym -
(Jacqueline), który został zamordowany w 1963 roku w Dallas, do
pełnienia warty przy jego trumnie i uczestnictwa w kondukcie pogrzebowym.
Cała procedura uczestnictwa komandosów (Zielone Berety) w pogrzebie,
nazwana była -
Funeral Detail of Forty Special Forces Operatives.
W październiku 2013 roku z okazji 50 rocznicy śmierci J.F. Kenediego,
Albert Slugocki jako jeden z 4 żyjących żołnierzy uczestniczący w
kondukcie pogrzebowym, był zaproszony do wywiadu w kilku amerykańskich
stacjach telewizyjnych.
Po 21 latach zaszczytnej służby w wojsku (kilkakrotnie ranny na
misjach), został zwolniony (ze względów zdrowotnych) w stopniu –
Sargeant Major, będąc zaangażowany w bezpośrednią działalność wojenną od
1944 do 1970 roku.
Po zwonieniu ze służby, przez kilka lat swoim prywatnym stateczkiem
przewoził różne towary po
rzece Amazonce w rejonach bardzo niebezpiecznych. Działały tam gangi
zajmujące się handlem narkotykami.
Dlatego po kilku latach sprzedał swój stateczek i zaangażował się
bardzo (także finansowo - darowizna) w
Projekt Amazonas” w Peru (nad
Rio Orosa), który służy wszystkim Indianom tam zamieszkującym, w
dziedzinie krzewienia nauki, opieki zdrowotnej i poprawy ich warunków
życiowych.
„Project Amazonas”, prowadzi także badania flory i fauny amazońskiej,
pod kierunkiem eksperta biologii tropikalnej i naukowca od spraw puszczy
amazońskiej – Ph.D. Devon Graham.
Na uwagę zasługuje fakt, iż w rodzinie Alberta Slugockiego,
niepodległościowe tradycje istniały od wielu pokoleń. Jego pradziadek -
Porucznik /Kwatermisz, Tomasz Slugocki był odznaczony Orderem Virtuti
Military 4 klasy, 30 sierpnia 1863 roku.
Ojciec Alberta Slugockiego – Marian Ślepowron Slugocki, szeregowy,
został odznaczony Orderem Virtuti Military
5 klasy w dniu 13 maja 1921 roku.
Starszy brat Ryszard, bił się jako członek Armii Krajowej – brał też
udział w Akcji Burza w 1944 roku.
Kuzyn – Jan Slugocki, porucznik, został zamordowany przez NKWD w
Katyniu w 1940 roku.
Przez ostatnie kilkadziesiąt lat, Albert wraz z żoną Margaret,
zamieszkali na Florydzie.
Jak mi mówił niejednokrotnie Albert, całe życie tęsknił za Polską,
mimo, że władze administracyjne odmówiły mu przyznania polskiego
obywatelstwa. Kilka lat temu posiadał nawet mały domek w Bałuciance,
który wyremontował.
Ta tęsknota i to, że czuł się Polakiem zaowocało tym, że w 2013 roku
podarował wraz z żoną, Muzeum Historycznemu w Sanoku kolekcję krzyży.
Tak opisuje ten fakt ówczesny dyrektor muzeum – Wiesław Banach. „Kolekcję
27 krucyfiksów z różnych krajów Europy, z różnych epok podarowała Muzeum
Historycznemu w Sanoku (Podkarpackie) rodzina Slugockich ze Stanów
Zjednocz
onych.
Krzyże pochodzą z Francji, Niemiec i Hiszpanii. Zostały wykonane z
drewna i kości zwierzęcej. Powstawały między XVI a XIX wiekiem. Mają od
kilkunastu do 40 cm wysokości.
Kolekcja należała do Alberta Slugockiego i jego żony Margaret. Była
tworzona przez kilkadziesiąt lat. Autorzy rzeźb są nieznani, ale mają
one wysoką wartość artystyczną.
To nie był jedyny dar dla tego muzeum od Alberta i jego żony.
W 2016 roku do zbiorów muzeum trafił kolejny dar od Margaret i
Alberta Slugockich. To kopia wizerunku „Czarnej Madonny” z Altötting (miasteczko
niedaleko Monachium). Na tę przepiękną kopię figury (z XVII lub XVIII
wieku) natknął się w jednym z antykwariatów i po jej zakupieniu
postanowił, że powinna na zawsze pozostać w Sanoku (w muzeum).
Oryginał figury słynącej cudami znajduje się w zabytkowej kaplicy w
Altötting (Niemcy)”. Albert Slugocki ofiarował także i nam swoje cenne
dla niego pamiątki, które zawsze będą przypominał nam o nim o jego
przyjaźni.
Do dzisiaj wspominam kilkudniowy pobyt Alberta w naszym domu w
Stanhope (New Jersey) w lutym 2017 roku. A zatrzymał się u
nas
z okazji uczestnictwa w Balu Podróżnika, na którym był honorowym gościem,
zaproszonym przez prezesa Polonijnego Klubu Podróżnika. Jego niezwykłe
poczucie humoru, uśmiech goszczący zawsze pod jego wąsikiem, oraz
niezwykła kultura osobista, zjednała sobie serca wszystkich domowników w
naszym domu i naszych przyjaciół.
Do dzisiaj pamiętam jego niekończące się wieczorne rozmowy z moją żoną
Ewą, przerywane wybuchami śmiechu. To tego wieczora nie uwierzył w
prognozę pogody, która wbrew jego pewności, opóźniła jego wylot na
Florydę o trzy dni (duże opady śniegu) z czego my z żoną byliśmy bardzo
zadowoleni mogąc go gościć dłużej.
Już od kilku lat Albert prosił nas o to, abyśmy rozmawiali z nim jak
najwięcej po polsku. Był zdolnym lingwistą (znał kilka języków) i
dlatego już od kilku lat rozmawialiśmy tylko w ojczystym języku, który
opanował bardzo dobrze.
Ilekroć corocznie byliśmy na Florydzie, staraliśmy się spotkać z
Albertem i jego uroczą żona Margaret. Zawsze było się nam trudno rozstać,
jak podczas ostatniej wizyty w kwietniu 2021 roku.
Tak miało było i tym razem, kiedy obiecywaliśmy wizytę u nich w marcu
2024 roku, podczas naszego kolejnego pobytu na Florydzie.
Zaledwie 3 tygodnie temu rozmawialiśmy o tym!
Niestety. Do tego spotkania już nigdy nie dojdzie, gdyż wczoraj
otrzymaliśmy smutną wiadomość od Margaret, że Albert odszedł do Pana 9
grudnia 2023 roku o 15:14 po południu.
Żegnaj drogi przyjacielu.
Pozostaniesz w naszych sercach i pamięci – na zawsze. Józef Kołodziej
Grudzień 2023
Tekst: Józef Kołodziej
Zdjęcia: Ewa i Józef Kolodziej
Grudzień 2023