Przygoda z Naturą

DOKOŃCZONA PODRÓŻ

Nieżyjącemu już Juanowi Antonio De La Puente, wielkiemu przyjacielowi Polaków, oraz jego żonie Wandzie, dedykuje te hiszpańskie wspomnienia – autor.

    Nie śmiem nawet myśleć, że mogłaby odejść na zawsze do Pana. Coś mi każe wierzyć, iż spotkam się wreszcie z tą wspaniałą kobietą. Planuję z żoną wyjazd do Hiszpanii za rok (2005). Na pewno odwiedzę Avilę. Będę się tam starał odnaleźć rodzinę Juana, lub kogoś kto ich znał. Mam cichą nadzieję otrzymania od nich jakiejkolwiek informacji o Wandzie. Może wreszcie doczekam się szczęśliwego zakończenia tej swojej niedokończonej podróży. Oby była pomyślna!

    Spotkanie z Wanda po 26 latach w Avila-Ania-Teresa-Wanda-Jozek.JPGTak zakończyłem swoje wspomnienie o Wandzie w artykule – NIEDOKOŃCZONA PODRÓŻ, która jest opublikowana na tej stronie w dziale Opowiadania-Retro. A jednak życie dopisało ciąg dalszy tej mojej Niedokończonej Podróży, o której dzisiaj mogę powiedzieć, że została dokończona. Jaki był jej finał?    Przed  świętami Bożego Narodzenia w 2009 roku podejmuję kolejną próbę skontaktowania się z Wandą, wysyłając Bożonarodzeniowe życzenia  świąteczne na jej adres na Wyspy Kanaryjskie (Santa Cruz De Tenerife - Teneryfa). Nie rokuję sobie zbytnich nadziei na odpowiedź. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu w lutym 2010 roku otrzymujemy wreszcie list od Wandy. Tak długo oczekiwana wiadomość nadeszła po 6-ciu latach milczenia! List pełen wiadomości o jej dzieciach i rodzinie. Nie wszystkie pomyślne, ale tych dobrych znacznie, znacznie więcej. Dostajemy także kontakt elektroniczny do jej córki Ani. Teraz nasza korespondencja, będzie znacznie przyspieszona i może się już nie pogubimy w tym małym, a zarazem zagubionym świecie.
      Zanim doczytałem do końca ten długo oczekiwany list od Wandy, postanowiłem sobie, że koniecznie w najbliższym czasie muszę ją odwiedzić z żoną.  Ale kiedy? Mamy zaplanowany wyjazd do Polski w tym roku i urlop na Dominikanie. Odpowiedź na to dręczące mnie pytanie znajduję w ostatnich słowach jej listu... a może przyjedziecie na ślub Tatiany (córki Wandy) we wrześniu?    Decyzja mogła być tylko jedna – pojedziemy!! Korygujemy więc nasze plany wyjazdu do Polski – przez Hiszpanię, na dłużej niż planowaliśmy. Wydarzenia ostatnich miesięcy 2010 roku, obfitujące w wiele zmian w moim życiu, mijały jak szalone, przybliżając szybko termin spotkania z Wandą. Jakie ono będzie? Czy odnajdziemy siebie po latach takich samych? Czy powtórnie się zaakceptujemy po 26 latach rozłąki? Pytań jest bardzo wiele, odpowiedzi  - dużo, dużo mniej.Ewa i Jozek przed brama st Vincente w Avila.JPG

    Kiedy już siedzimy w samolocie na lotnisku w Newarku (New Jersey) oczekując na start, wydaje mi się, że już nic nie zakłóci naszej podróży. A jednak los do końca stara się mi przeszkodzić w tym tak długo oczekiwanym spotkaniu z Wandą. Po piętnastu minutach oczekiwania na start (jeszcze przy rękawie) dzwoni komórka mojej żony. Czy wszystko u was w porządku?-pyta się nasza córka Aleksandra. No tak, wszystko jest OK-odpowiadamy lekko zdziwieni. A dlaczego pytasz? Bo jest właśnie burza i pada bardzo silny deszcz, więc nie wiem czy wystartowaliście o czasie. Odsuwamy zasłonę w okienku samolotu. W świetle lotniskowych latarń dostrzegamy strugi deszczu tańczące wściekle się pod naporem wiatru. Teraz wiemy dlaczego wciąż stoimy czekając na start. Nawet pogoda – myślę sobie – usiłuje przeszkodzić mi w spotkaniu ale mam nadzieję, że jednak wystarujemy tego wieczora. Wreszcie po dalszej godzinie czekania kołujemy na pas startowy, aby po chwili zanurzyć się szybko w ciemną czeluść nocy przy akompaniamencie mruczących miarowo silników.
    Nocna podróż samolotem do Madrytu (Hiszpania), upływa mi bezsennie, choć zazwyczaj wykorzystuję loty na drzemki. Myśli wyprzedzają jedna drugą mieszając się jak w wielkim kotle, ale absolutnie nie przybliża mnie to do znalezienia na nie odpowiedzi. Przed oczami obrazy sprzed 26 lat. Avila i mój pobyt w niej przez 5 miesięcy. Jej urocze uliczki, stare mury i hiszpańscy przyjaciele.
    I wreszcie Juan, którego Wanda nazwała Jan, wielki przyjaciel Polaków. Widzę go przed oczyma jak by to było wczoraj. Zapłakanego na lotnisku w Madrycie i żegnającego nas z wielkim żalem. Jest 20 czerwiec 1984 rok. Proszę żeby nie płakał, przecież najdalej za kilka lat się zobaczymy – obiecuję na pożegnanie. Nie przypuszczałem wtedy, że było to ostatnie z nim spotkanie. Czyżby przeczuwał, że za trzy lata do swojego królestwa powoła go Pan?   Przed dawna apteka Juana-Jozek-Wanda Teresa-Marcus-na placu sw Teresy-Avila.JPG  Madryt, 23 września 2010 roku wita nas porannym żarem słońca na błękitnym nieboskłonie, gwarem wielkomiejskiej metropolii i potwornie zatłoczonymi ulicami w drodze do hotelu. Jeszcze tylko dwa dni dzielą mnie od spotkania z Wandą. Odliczam już nawet godziny. Próbuję odepchnąć te myśli o spotkaniu z nią gdzieś na bok, na potem, na jutro. Nie jest to jednak możliwe, bo będą mi one towarzyszyły niczym natrętna brzęcząca mucha przez resztę czasu aż do spotkania. Z tym, że to natrętne brzęczenie jest jak piękna symfonia o delikatnych dźwiękach o wczesnym poranku na budzącej się ze snu, kolorowej od kwiatów leśnej polanie.

    W hotelu (Tryp Diana) nie zatrzymujemy się długo – szkoda czasu na spanie mimo, że jesteśmy po nocnym locie. Po zasięgnięciu niezbędnych informacji, zaopatrzeniu się w mapkę miasta i metra ruszam z żoną na ekspresowe zwiedzanie Madrytu. Odżywają wspomnienia sprzed 26 lat, kiedy oglądam znane mi i jednocześnie zatarte bezlitosnym działaniem czasu, miejsca. Miejsca pierwszego spotkania z Madrytem, który wówczas zwiedzaliśmy wielokrotnie z Ireną, Danutą, Jurkiem, Tadeuszem i Wackiem. Chcę te miejsca pokazać teraz Ewie (moja żona), choć krótko, na chwilę ale przecież nie sposób nie zajrzeć do Muzeum Prado, czy przespacerować się przez słynną Calle Grand Via i innych pięknych ulicach, przy których stoją wspaniałe pomniki i arcydzieła architektury budowlanej sprzed setek lat.  Nie sposób też nie przystanąć na pamiątkowe zdjęcia na Plaza De Cibeles, gdzie znajduje się jeden z najbardziej rozpoznawanych symboli Madrytu – fontanna Fuente De Cibeles.
     Próbujemy też hiszpańskiego jedzenia, choć w centrum Madrytu jest ono mocno przemieszane z zachodnimi wpływami innych kuchni i wszędobylskimi restauracjami – sieci MC Donalds. Na ulicy, w centrum miasta spotykamy przemiłą Polkę (gdzież nas nie ma), dzięki pomocy której łatwiej odnajdujemy wyszukane przez nas miejsca do zwiedzania. Ja oglądam to troszkę jak przez mgłę i nieco roztargniony bo myślami jestem w... Avila gdzie już jutro mamy spotkać się z Wandą. Wieczorem, lekko zmęczeni całodziennym zwiedzaniem wracamy do hotelu, aby nazajutrz bardzo wcześnie udać się na lotnisko w Madrycie (Bajaras), gdzie odbieramy wypożyczony na okres dalszego pobytu w Hiszpanii zarezerwowany samochód (Citroen C2).
     Chwile potem już jesteśmy w drodze do miasteczka El Eskorial - 45 km od Madrytu. Królewski zamek San Lorenzo De El Escorial (budowany 21 lat od 1563 do 1584) robi na nas wielkie wrażenie mimo, że już go przecież 26 lat temu zwiedzałem. Widok z jego dziedzińca na pasmo górskie Sierra De Guadarrama należy do tych, których się nie zapomina. W restauracyjce obok zamawiamy lokalne danie z kurczaka i popijamy zimnym piwem, które wyśmienicie studzi nasze pragnienie. Wiem, że już tylko kilka godzin dzieli mnie od spotkania z Wandą. Czy aby poznam ją? Jak zareagujemy oboje na to spotkanie po ponad ćwierć wieku? Dzieli mnie od niego już tylko 90 km, ale teraz nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na dręczące mnie pytania.
     Wczesnym popołudniem opuszczamy El Escorial planując po drodze wstąpić do Doliny Poległych – Valle de los Caidos, której pełna nazwa brzmi: Narodowy Pomnik Świętego Krzyża w Dolinie Poległych (Monumento Nacional Santa Cruz del Valle de los Caidos). Jest to niezwykłe  mauzoleum (zwiedzałem go w 1984 roku) upamiętniające ofiary wojny domowej. To tam w podziemnej bazylice (długości 262 m)  pochowany jest generał Francisco Franco.     Niestety, ku mojemu rozczarowaniu, nie mogę pokazać żonie tej pięknej bazyliki z najwyższym krzyżem na świecie wieńczącym wzgórze nad nią. Ten kamienny krzyż  ma imponujące rozmiary: 154,4 metra wysokości, 46 metrów rozpiętości ramion i waży –Wanda i Jozek przy grobie Juana-Avila.JPG bagatela - około 200 tysięcy ton! Widoczny jest przy dobrej pogodzie z odległości około 50 km. Jak wspomniałem, nie mogliśmy go zwiedzić gdyż cały obiekt był zamknięty dla publiczności ze względu na prace remontowe.     Dobra droga szybkiego ruchu, wśród surowego krajobrazu regionu Kastylia i Leon szybko przybliża mnie do upragnionego celu – Avila i spotkania z Wandą. Miasto już z daleka wita mnie swoimi charakterystycznymi murami (las Murallas), bramami wejściowymi i wieżami obronnymi, które stoją niewzruszenie od tysiąclecia niczym żołnierze na warcie. Urokowi tego miasta dodaje jego położenia w Górach Kastylijskich - na wzgórzu, skąd roztacza się niezwykle malowniczy widok na otaczające go doliny i rzekę Adajas.
     Do miasta wjeżdżamy jedną z bram ale lata niestety wymazały wiele z mojej pamięci, więc kilkakrotnie błądzimy zanim trafimy do naszego hotelu – El Nino, położonego bardzo blisko gotyckiej katedry i hotelu Pallacio de los Velada, gdzie wraz z rodziną zatrzymała się Wanda. W recepcji hotelu El Nino prosimy o pomoc ze skontaktowaniem się z jej hotelem, ale niestety odmówiono nam. Postanawiamy więc pójść tam na piechotę, gdyż z mapy wynikało, że nie zajmie nam to więcej jak 10 minut. Pracownik recepcji pytany o Wandę potwierdza, że zatrzymała się tutaj ale... w tej chwili nie ma jej w hotelu, stwierdza po kilkakrotnym dzwonieniu do jej pokoju. Pech? A może to los drwi sobie nieco ze mnie przedłużając to jakże oczekiwane spotkanie.
      Na szczęście recepcjonista dzwoni do pokoju jej córki Ani, która za chwilę schodzi do hotelowego lobby. Przed nami stoi wysmukła ładna, ciemnowłosa kobieta o urodzie hiszpańskiej i chyba tylko znający jej korzenie ludzie mogą się dopatrzyć w jej urodzie domieszkę słowiańskiej krwi. Przedstawiamy się sobie nawzajem, bo choć znałem Anię kiedy była małym cztero-letnim dzieckiem, to po tych 26-ciu latach nieuprzedzony, na pewno bym jej nie rozpoznał. Ania przez komórkę informuje Wandę o naszym przybyciu, choć mogę się tylko tego domyślać gdyż rozmowa prowadzona jest po hiszpańsku, a moja znajomość tego języka nie pozwala mi zrozumieć pełnej treści ich rozmowy.
Teraz już wiem, że od momentu spotkania z Wandą dzielą mnie już tylko minuty i aż tylko te długie paręnaście mZ rodzina-Marcus-Teresa-mama Rubena-Ruben-Tatiana-Wanda-Ania-Juan.JPGinut. Kiedy w drzwiach hotelu pojawia się Wanda, nie mam wątpliwości, że to ona bo czas zatrzymał się dla niej jakby w miejscu. Przez chwilę wzruszenie, a - może i te niewidoczne łzy nie pozwalają nam na słowa. Patrzymy na siebie przez moment, aby za chwilę paść sobie w ramiona. Dopiero teraz w oczach Wandy pojawiają się łzy radości z tego tak długo oczekiwanego spotkania. Padają trochę chaotyczne pytania, przerywane, niekiedy niedokończone bo już wyprzedzają je następne. Mamy przecież sobie tyle do powiedzenia i wyjaśnienia. Nasza rozmowa przerywana jest pytaniami innych osób towarzyszących Wandzie. Są z nią także jej pozostałe córki – Teresa i Tatiana a także syn Juan, który nie mówi niestety po polsku. Za to z jej córkami możemy z żoną rozmawiać w naszym ojczystym języku,  pomagając sobie od czasu do czasu angielskim. Jestem pełen podziwu dla Wandy, gdyż mimo iż sama nie urodziła się w Polsce (w Wenezueli) to potrafiła znajomość języka polskiego przekazać swoim córkom. Gratulujemy także serdecznie Tatianie, której ślub z Rubenem, odbędzie się w sobotę 25 września (2010) w pięknym parafialnym kościółku za miastem – La Ermita de Nuestra Senora de Sonsoles.
    Na resztę rozmowy umawiamy się wieczorem w małej i przytulnej restauracyjce  jakich jest tutaj dużo w obrębie murów okalających starą część miasta. To tam zajadamy się typowymi hiszpańskimi smakołykami oraz owocami morza. Ale o spokojnej rozmowie z Wandą możemy sobie tylko pomarzyć, bo spora grupa jej rodziny, ogólny nastrój przed weselem oraz gwar innych gości, nie pozwala nam na to. Ale mimo to udaje się  nam pomału nadrabiać te 26 lat wzajemnego niewidzenia się i wiemy, że podczas tego spotkania nie wszystko będziemy sobie w stanie opowiedzieć. Wspominamy także tych Polaków, którzy razem ze mną mieszkali wtedy w Avila (Danuta z mężem Jurkiem, Basia z synem i mężem Jackiem, Irena z mężem, Mirka z synem, Tadeusz i Wacek). Mam także okazję przekazać Wandzie wiadomości od Tadeusza Borkowskiego, z którym razem byliśmy w Avilii przed 26 laty, a Teresie i Rubenowi prezent od niego. Hiszpańskie restauracyjki w takich miastach jak Avila są otwarte do późna więc dopiero po północy udajemy się do swoich hoteli.
   Ja i pracownik Juana z apteki z zona-pracowal w tej aptece 42 lata.JPG  Piątkowy dzień spędzamy z żoną na zwiedzaniu kolejnego pięknego miasta hiszpańskiego - Salamanki nad rzeką Tormes, a słynnego z najstarszego uniwersytetu w Hiszpanii – założonego w 1218 roku przez króla Alfonsa IX. Wieczorem spotykamy się na krótko z Wandą, jej rodziną i przyjaciółmi, gdyż ostatnie przygotowania przed jutrzejszym ślubem nie pozwalają na dłuższe z nią rozmowy.
    W sobotę przez cały dzień mam okazję pokazać żonie to urocze miasto, gdzie przed 26-ciu laty spędziłem pięć wspaniałych miesięcy, a to dzięki poznaniu takich ludzi jak Wanda i jej śp. mąż Juan Antonio. Mimo iż wewnątrz murów miasto niewiele się zmieniło, to jednak czas jest nieubłaganym wrogiem pamięci. Nie mogę odnaleźć (!) apteki, która kiedyś należała do Juana (sprzedana po jego śmierci). A przecież bywaliśmy tam podczas naszego pobytu, prawie codziennie. Wiele zmieniło się także wokół katedry, gdzie postawiono na placu przed nią budynek hotelowy i sklepy o architekturze kompletnie nie pasującej do otaczających go starych budowli. No cóż, pogoń za „kasą” odsuwa na plan dalszy rozsądek.
   Poza katedrą zwiedzamy także bazylikę św. Wincentego, konwent św. Teresy (tej od dzieciątka Jezus – a urodzonej w prowincji Avila) i monastyr św. Tomasza. Spacer trasą turystyczną po murach, z których większość jest udostępniona publiczności, przywołuje w mej pamięci (ale także i w sercu), niezwykle wzruszające wspomnienia. Patrząc z murów na znajome mi uliczki i budowle, dopiero teraz w pełni dociera do mnie świadomość tego, że dzięki takim ludziom jak Wanda i jej mąż, mogłem przetrwać te kilka miesięcy pobytu tutaj z dala od najbliższych. Dociera i to, iż los uśmiechnął się do mnie po tylu latach pozwalając na spotkanie z Wandą i jej córkami oraz nieznanym mi wcześniej synem Juanem (urodził się już po moim wyjeździe z Avila).    Wieczorem uczestniczymy w ceremonii ślubnej Tatiany i Rubena w kościółku parafialnym na drodze do Toledo, którego wnętrze z zastygłymi figurami świętych, młodożeńcy, pieśni i cała ceremonia odprawiane w języku hiszpańskim, stwarza specyficzny nastrój godny zapamiętania na zawsze.
  file:///C:/Documents and Settings/DVD Theatre/My Documents/My Web Sites/PZN/Images/Opowiadania/Retro/2011/5_26_201Spotkanie po latach-Joe Molla i Jozef Kolodziej.JPG  Podczas przyjęcia weselnego ustalamy z Wandą program naszego ostatniego spotkania na jutrzejszą niedzielę. Oboje zdajemy sobie sprawę iż szybko zbliżamy się  do kolejnego rozstania, więc chcemy sobie w niedziele jak najwięcej powspominać. Ale czy będziemy mieli na to wystarczająco dużo czasu? Na weselnym przyjęciu czeka mnie kolejne wspaniałe wydarzenie. Spotykam się z Joe Molla, z którym poznałem się podczas mojego pobytu w Avila w 1984 roku, i z którym wybraliśmy się wówczas całą grupą dookoła Hiszpanii. Joe już od kilku lat po powrocie z Australii, zamieszkuje ze swoją mamą w Avila.  Mam także okazję poznać byłego pracownika w aptece Juana, który doskonale mnie pamiętał – po tylu latach! Poznajemy też innych członków rodziny Wandy i jej najlepszą przyjaciółkę – Teresę, uroczą panią profesor uniwersytetu w Santa Cruz De Tenerife.    Po śniadaniu w uroczej restauracyjce przy katedrze, udajemy się z Wandą i jej dziećmi na cmentarz gdzie za miastem znajduje się grób Juana. Dla Wandy będą to pierwsze odwiedziny grobu jej męża od czasu jego śmierci, bo po tym tragicznym wydarzeniu wyjechała zaraz na Wyspy Kanaryjskie i do tej pory nie mogła się zdobyć na przyjazd do Avila, ze względu na bolesne dla niej przeżycia związane z jego odejściem. Ja będę na grobie Juana po raz pierwszy od czasu mojego wyjazdy do USA (20 czerwca 1984 roku).
    Na cmentarzu wita nas cisza zastygła w kamiennych krzyżach i złociste promienie przebłyskującego zza chmur, jesiennego słońca. Grobowce na cmentarzu pozbawione są całkowicie jakichkolwiek kwiatów czy też lampek nagrobkowych. Z trudem, wśród podobnych do siebie grobów Wanda odnajduje grób Juana. Na płycie napis – Juan Antonio F_z De La Puente G_z De Rivera, 1949 – 1987. A pod spodem nazwisko jego ojca który zmarł 7 lat po nim oraz słowa – Bienaveturado Los Limpios De Corazon –R. I. P. Tatiana składa swój bukiet ślubny, a my modlimy się za spokój jego duszy i zgodnie z tamtejszym zwyczajem, kładziemy kilka kamyków obok krzyża zamiast kwiatów. Opuszczamy cmentarz z żalem, że tak szlachetny człowiek jakim był Juan, odszedł tak przedwcześnie.   Wracamy do Avila na plac św. Teresy, gdzie znajduje się dawna apteka Juana i przepiękny romański kościół pod wezwaniem św. Piotra pochodzący z XII w i pomnik św. Teresy. Dziwne, że wcześniej nie odnalazłem tego placu i apteki – Wanda nie miała żadnego problemu. Znajduje się przecież tuż za murami ale i na nim postawiono nowoczesny budynek zmieniający bardzo charakter tego placu z czego także rodowici Hiszpanie nie są zadowoleni.
     Wstępujemy do cukierni obok dawnej apteki Juana, gdzie Wandę spotyka niezwykle miła niespodzianka. Jej właścicielka poznaje ją mimo, że nie widziały się ponad 20 lat. Próbujemy odnaleźć plac Valasqueza na którym mieszkaliśmy tu w 1984 roku. Ale nawet Wanda i pytani przez niąPrzed Hotelem Palacio de los Velada w Avila-Pozegnanie z Wanda.JPG mieszkańcy, nie są nam w stanie powiedzieć gdzie on się znajduje. Sprawdzałem też na mapie miasta ale bez pozytywnego rezultatu. Przypuszczam, że zmieniono jego nazwę po naszym wyjeździe i wyburzono dom w którym mieszkaliśmy, gdyż jak i inne domy na tym placu był przeznaczony do rozbiórki. Może podczas następnego pobytu w tym mieście uda mi się odtworzyć jego historię?
     Na placu św. Teresy, już późnym popołudniem pijemy kawę  w tej samej restauracji co wówczas z Juanem i zdajemy sobie sprawę, że czas naszego spotkania nieubłaganie dobiega końca. Jeszcze tylko gorące słowa pozdrowień, wymiana telefonów i adresów oraz obietnice ponownego spotkania kończy to nasze spotkanie po latach. Kończy tą niedokończoną podróż, która zaczęła się w Avila w 1984 roku i poprzez Madryt, Nowy Jork zatoczyła wielkie koło aby ponownie poprzez Madryt zakończyć się z tak dawna oczekiwanym spotkaniem w Avila w 2010 roku. Podróż, którą po spotkaniu z Wandą i jej dziećmi mogę z ogromną radością w moim sercu nazwać: DOKOŃCZONA PODRÓŻ!
    Dzień później wyjeżdżamy do Madrytu po drodze zwiedzając Toledo. Parę tygodni później dostajemy od Wandy zaproszenie na ślub Teresy (ze Szwedem Marcusem). Planowaliśmy oczywiście pojechać na tą uroczystość, która odbyła się 19-go marca w stolicy wyspy Teneryfa -  Santa Cruz De Tenerife na Wyspach Kanaryjskich. Niestety, ale mój pilny wyjazd do Polski w tym terminie nie pozwolił nam uczestniczyć w tej uroczystości. Planujemy pojechać tam i powtórnie zobaczyć się z Wandą za 2-3 lata. Oby nic znowu nie pokrzyżowało naszych planów.

  Tekst Józef Kołodziej
Foto: Ewa i Józef Kołodziej   

Kwiecień, 2011 rok

 

 

 

Wspominał:

Józef Kołodziej

Foto-Autor

OSTATNIE ARTYKUŁY: