Przygoda z Naturą

POLINEZJA FRANCUSKA...PRZEMIJAJĄCY RAJ

    HUAHINE
       W oczekiwaniu na jutrzejszy rejs na wyspę Huahine, „zastawiamy” na noc nasze wędkarskie „pułapki” (wędki), ale rybki nas zupełnie zlekceważyły, bo żadna się nie dała nabrać na smakołyki na haczykach – a szkoda!
    Rano, 27 września 2015 roku, czeka nas kolejny dzień żeglowania. Tym razem do kolejnej wyspy Polinezji Francuskiej – Huahine
    Ale zanim wyruszymy w rejs, zasiadamy jak co dzień do wspólnego śniadanka, które tak jak i inne posiłki, przygotowujemy na zmianę parami. Przy tych „smacznościach”, które przyrządzają zawsze nasze panie, o diecie na okres rejsu – trzeba definitywnie zapomnieć!!
    Korzystając z lekkiego wiatru, o 10 rano stawiamy grota, ale tylko na godzinę, bo słabiutki wiatr zmusza nas do jego zwinięcia i przez kolejną godzinę płyniemy na silniku. W południe wiatr się nieco wzmógł, więc kapitan decyduje się na postawienie grota i szota. Tym razem „łapiemy” wiatr przez 3 godziny, kiedy to powtórnie zwijamy oba żagle. Dalej już do wieczora korzystamy z dobrodziejstwa cywilizacji, czyli dieslowskiego silnika, który oprócz tego, że nieco „hałasuje” to przede wszystkim odbiera cudownie romantyczny nastrój żeglowania z wiatrem w żaglach.
    Ale przed dopłynięciem do celu, czeka nas kolejna atrakcja. To Coral River (Rzeka Koralowa) przy Motu Tautau. Jej nazwa wzięła się z stad, iż woda morska płynie miedzy dwoma maleńkimi wysepkami na obrzeżach laguny imitując rzekę. Jej kierunek i szybkość prądu zależne są od siły wiatru, który „tłoczy” wodę ciągle z tego samego kierunku. Siła prądu jest niewielka a woda w tej „morskiej” rzece, bardzo płytka (od 0.5 do 1.5 metra). A samo dno rzeki... zbudowane jest z korali o bajecznie niewyobrażalnym pięknie i kształtach a „pomalowanym” ręką „natury” w gamę kolorów, którą można porównać tylko do kolorów najdoskonalszej tęczy. Między tymi różnego kształtu koralowcami i ukrytymi pod nimi niekiedy małymi norkami, buszują tropikalne rybki, które całkowicie lekceważą sobie obecność człowieka. Dzięki temu, można je na zawsze utrwalić na fotografii. Szkoda tylko, że „trasa” tej rzeczki jest niezbyt długa (około 0.5 km), więc niektórzy powtarzają snorkowanie w niej powtórnie. Podczas snorkowania trzeba tylko uważać, aby w płytkich miejscach nie otrzeć się o koralowce, które niczym kolorowe maczugi wystające z dna mogą nas pokaleczyć. No cóż, z takim fenomenem natury, trudno się rozstać! Niestety, ale na wszystko jest granica czasu, która wzywa nas na jacht.
    Późnym popołudniem przez przejście zwane Passe Farerea, wpływamy do laguny Maroe Bay, gdzie o 5 po południu, wiążemy naszą linę cumowniczą do bojki. Otaczające tę wyspę wody tak jak i na całej Polinezji Francuskiej, oczarowują barwami turkusu, błękitu i granatu. Urzekające! Można się im przyglądać godzinami a w połączeniu z górami (najwyższy szczyt to Mt. Turi – 669m) pokrytymi jak wszędzie zaborczą roślinnością utkaną tysiącami barwnych kwiatów, rzeczywiście zapierają dech w piersiach. To naprawdę raj na ziemi w połączeniu ze światem podwodnym.
    Wyspa Huahine podczas przypływu dzieli się na dwie wyspy – Huahine Nuru (większa) i Huahine Iti (mniejsza). Odkryta w 1769 roku przez Jamesa Cooka, znajduje się na Wyspach Pod Wiatrem w archipelagu Wysp Towarzystwa. Dziś zamieszkuje ją około 5800 stałych mieszkańców – Polinezyjczyków na 75 m2 powierzchni. W opinii fachowców, uznawana jest za najpiękniejszą wyspę tego archipelagu. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Jeszcze mamy przed sobą kilka godzin do końca kolejnego piękna polinezyjskiego dnia z otaczającą ją naturą, więc wskakujemy do rozciągającej się wokół nas nas wody. Kryształowo czyste i cieplutkie wody Pacyfiku to prawdziwy raj dla amatorów kąpiel
    A wieczorem przeprawiamy się od naszej bazy (katamaran) na gumowym pontonie do przybrzeżnej restauracji - Chez Tara. Typowa egzotyka – ustrojona lokalnymi kolorowymi kwiatami, z piaskiem zamiast podłogi, strzechą z palmowymi liśćmi o drewnianej konstrukcji zatopiona wśród palm i położona tuż na skraju brzegu laguny, może zadowolić najwybredniejszych turystów. A do tego lokalne potrawy przygotowane z tutejszych produktów i spożywane na świeżym powietrzu w nastroju polinezyjskiej nocy nie pozwolą o sobie zapomnieć. Pyszności!!    Rano 28 września, nie trzeba nikogo budzić, bo otaczający nas polinezyjski raj, nie pozwala na marnowanie czasu na sen. Podzieleni na dwie grupy, realizujemy dzisiejszy program – połowa grupy, wynajętym samochodem udaje się na objazd wyspy. Natomiast druga grupa, wśród której jestem ja, wybieramy się na spacer po plaży wzdłuż zatoki i na kąpiel. Nadbrzeżna skarpa laguny podmywana przez morze, wpływa na „kształt” rosnących tu krzewów i drzew tworząc bajeczne naturalne „rzeźby” ich korzeni wystających ponad piasek plaży lub glebę brzegu.
    W oczekiwaniu na samochód wracamy ze spaceru po plaży drogą do restauracji, podziwiając zaborczą roślinność tropikalną, mającą tu świetne warunki rozwoju w postaci słońca, ciepła i deszczy tropikalnych. Po drodze mijamy w małym parterowym domku, lokalny skromny sklep (nazywającym się trochę na wyrost – galerią), z pamiątkami z Huahine, oraz elegancki zespół hotelowo-restauracyjny – Relais Mahana z prywatną plażą. Dostępny dla tych bogatszych turystów i oferujący kuchnie: chińską, francuską, europejską i międzynarodową – to raj dla smakoszy. Ale ja zawsze będę przekonany, że wakacje na Polinezji Francuskiej na pokładzie katamaranu (możliwość wyboru miejsca i trasy – praktycznie nieograniczona), to najcudowniejszy sposób rozkoszowania się polinezyjskim urokiem.
    W południe wraca pierwsza grupa i teraz my możemy samochodem objechać dookoła wyspę. Zaczynamy od późnego śniadania w restauracyjce na wolnym powietrzu przy drodze w miejscowości Fare – największa miejscowość na tej wyspie. Właściwie to trudno ją nazwać restauracyjką, bo praktycznie ogranicza się ona do maleńkiego pomieszczenia kuchennego, gdzie przygotowuje się posiłki spożywane przy stoliku pod chmurką, ale za to tuż nad brzegiem laguny. Prowadzi ten punkt gastronomiczny matka z synem – to ich sposób na skromne życie w tym bogactwie natury.
    Wkrótce potem zatrzymujemy się na placu z tablicą informującą o tym, że dojechaliśmy do hodowli pereł. Dopływamy tam łodzią i mamy okazję dowiedzieć się i zobaczyć jak się hoduje perły w ich naturalnym środowisku, o czym mówił i objaśniał nam jeden z pracowników tej hodowli. Niestety, nie pozwolono nam snorkować, aby zobaczyć „kosze” z perłami pod wodą – mogliśmy je tylko oglądać zanurzone tuż pod powierzchnią wody. Ale nie martwi nas to zbytnio wiedząc, iż za kilka dni będziemy mogli oglądać na innej farmie hodowlę pereł z możliwością ich zwiedzania pod wodą. Z tego też powodu, nasze panie odłożyły zakup (ku uciesze panów) tych śliczności na drugiej farmie, gdzie niestety, dotrzymały słowa!!
    A po drodze oglądamy małą rzeczkę, w której hoduje są olbrzymie węgorze - można je dokarmiać kupując u właścicielki pokarm dla nich. Jeszcze tylko króciutko robimy pamiątkowe fotki ruin (a raczej resztki fundamentów) jakiejś zabytkowej budowli, gdzie znajdują się stanowiska archeologiczne ekipy francuskiej i drogą poprzez tropikalny las (troszkę błądząc) docieramy do restauracji Chez Tara, gdzie spotykamy się z resztą naszej grupy. Na posiłek musimy chwilę poczekać, bo właściciel restauracji właśnie kończy wędzić polinezyjskie pyszności.
    W oczekiwaniu na kolację rozkoszujemy się zimnym piwem, w „sali” bez ścian, ale za to z dachem pokrytym liśćmi palmowymi i jak wspomniałem z piaskiem pod naszymi stopami. A na konstrukcji tego „budynku”, pełno pozawieszanych i bajecznie kolorowych polinezyjskich kwiatów. Do tego stonowane oświetlenie - niestety sztuczne (czyli elektryczne), lekki szum przyboju w zatoce oraz czar polinezyjskiej nocy wypełnionej zapachem natury, z którą nic nie może się równać na świecie. Razem z nami na swój posiłek czeka też i pies właściciela (taki polinezyjski burek), który w przeciwieństwie do nas, nie wykazuje żadnych oznak niepokoju. Po prostu przysypiał sobie na piasku przy stole, nie zważając na naszą konwersację, bo kiedy sobie tak smacznie drzemał, śniła mi się pewnie pełna miska czekającej go strawy, wiedząc zapewne, że należy mu się to jak... psu buda!    Spoglądam na zatokę podświetloną pomarańczowymi refleksami zachodzącego słońca, z czerwonymi chmurami stopniowo wypieranymi przez te szare służące zapewne jako kołdra dla chowającego się za nie złotej tarczy Heliosa. Za kolejne 12 godzin muszą ustąpić tym porannym, które nieraz całkowicie znikają przez cały dzień w obawie przed żarem rozżarzonej tarczy słońca.
    Zmierzcha coraz szybciej i wszystko poza zasięgiem restauracyjnych świateł, wtapia się w czerń tropikalnej nocy. Jeszcze chwilę wpatruję się nieruchomo, aby jak najwięcej wchłonąć tej polinezyjskiej natury, którą już za kilka dni – stracę bezpowrotnie. Bo szansa abym tu jeszcze kiedykolwiek wrócił – są praktycznie bliskie zeru. Ale w mej pamięci, będą wracały niejednokrotnie!
    Zjawia się gospodarz z pełną misą dymiącego mięsiwa, które tuż przed podaniem, wyjął z wędzarni. A do tego jak zawsze tutaj, duży wybór ryb i innych owoców morza. Do tego świeżutkie soki i lokalne drinki ozdobione różnymi owocami – raj!! Warto było czekać! Czas więc siadać do stołu i na spokojnie porozmawiać o wrażeniach tegorocznego dnia na tej przepięknej wysepce – Huahine. Kolacja się nieco przedłuża, bo nikomu nie spieszy się na nasz katamaran. Ale w końcu po kilka osób wsiadamy do pontoniku oddalając się od brzegu. Wokół czerń morza oraz czerń nocy i tylko w oddali przebłyskują coraz wyraźniej światełka na naszym katamaranie. Znak, że płyniemy w dobrym kierunku, bo inaczej moglibyśmy wylądować gdzieś na... australijskim wybrzeżu.
   Chyba każdemu z nas żal tego wspaniałego i nastrojowego wieczoru, więc jego przedłużeniem są nocne rodaków rozmowy z małym drinkiem w ręku na pokładzie łódki.
   Po kilku, ubywa nas coraz bardziej i w końcu nie mając wokół nikogo, kładę się na pokładzie na wyścielanym siedzeniu (służącym w nocy za spanie) i zasypiam szybko w oparach tajemniczej polinezyjskiej nocy. Nie zdążyłem nawet pomarzyć o atrakcjach kolejnego dnia w polinezyjskim raju.
Część 5.....c.d.n.

 Tekst: Józef Kołodziej
 Foto: Beata Tarka i Józef Kołodziej
 Korekta: mgr Krystyna Sawa

 Listopad 15, 2015

CZĘŚĆ PIERWSZA

CZĘŚĆ DRUGA

CZĘŚĆ TRZECIA

CZĘŚĆ CZWARTA





     

 

OSTATNIE ARTYKUŁY:

Karaibskie Niespodziankiz
Marzenia na 3 Lata
Skarb w Polskim Wraku
Zygzakiem Trókąt Bermudzki
Kpt. Ziemowit Barański
Polinezja Francuska 1...
Polinezja Francuska 2...
Polinezja Francuska 3...
Polinezja Francuska 4...
Polinezja Francuska 5....
Polinezja Francuska 6....
Kapitan - Andrzej Plewik
Żeglarski Świat z New Jersey