Józef Kołodziej
POLINEZJA
FRANCUSKA...PRZEMIJAJĄCY RAJ
HUAHINE
W oczekiwaniu na jutrzejszy rejs na wyspę Huahine, „zastawiamy” na noc
nasze wędkarskie „pułapki”
(wędki), ale rybki nas zupełnie zlekceważyły, bo żadna się nie dała
nabrać na smakołyki na haczykach – a szkoda!
Rano, 27 września 2015 roku, czeka nas kolejny dzień żeglowania. Tym
razem do kolejnej wyspy Polinezji Francuskiej – Huahine
Ale zanim wyruszymy w rejs, zasiadamy jak co dzień do wspólnego
śniadanka, które tak jak i inne posiłki, przygotowujemy na zmianę parami.
Przy tych „smacznościach”, które przyrządzają zawsze nasze panie, o
diecie na okres rejsu – trzeba definitywnie zapomnieć!!
Korzystając z lekkiego wiatru, o 10 rano stawi
amy
grota, ale tylko na godzinę, bo słabiutki wiatr zmusza nas do jego
zwinięcia i przez kolejną godzinę płyniemy na silniku. W południe wiatr
się nieco wzmógł, więc kapitan decyduje się na postawienie grota i
szota. Tym razem „łapiemy” wiatr przez 3 godziny, kiedy to powtórnie
zwijamy oba żagle. Dalej już do wieczora korzystamy z dobrodziejstwa
cywilizacji, czyli dieslowskiego silnika, który oprócz tego, że nieco „hałasuje”
to przede wszystkim odbiera cudownie romantyczny nastrój żeglowania z
wiatrem w żaglach.
Ale przed dopłynięciem
do celu, czeka nas kolejna atrakcja. To Coral River (Rzeka Koralowa)
przy Motu Tautau. Jej nazwa wzięła się z stad, iż woda morska płynie
miedzy dwoma maleńkimi wysepkami na obrzeżach laguny imitując rzekę. Jej
kierunek i szybkość prądu zależne są od siły wiatru, który „tłoczy” wod
ę
ciągle z tego samego kierunku. Siła prądu jest niewielka a woda w tej „morskiej”
rzece, bardzo płytka (od 0.5 do 1.5 metra). A samo dno rzeki...
zbudowane jest z korali o bajecznie niewyobrażalnym pięknie i kształtach
a „pomalowanym” ręką „natury” w gamę kolorów, którą można porównać tylko
do kolorów najdoskonalszej tęczy. Między tymi różnego kształtu
koralowcami i ukrytymi pod nimi niekiedy małymi norkami, buszują
tropikalne rybki, które całkowicie lekceważą sobie obecność człowieka.
Dzięki temu, można je na zawsze utrwalić na fotografii. Szkoda tylko, że
„trasa” tej rzeczki jest niezbyt długa (około 0.5 km), więc niektórzy
powtarzają snorkowanie w niej powtórnie. Podczas snorkowania trzeba
tylko uważać, aby w płytkich miejscach nie otrzeć się o koralowce, które
niczym kolorowe maczugi wystające z dna mogą nas pokaleczyć. No cóż, z
takim fenomenem natury, trudno się rozstać!
Niestety,
ale na wszystko jest granica czasu, która wzywa nas na jacht.
Późnym popołudniem przez przejście zwane Passe Farerea, wpływamy do
laguny Maroe Bay, gdzie o 5 po południu, wiążemy naszą linę cumowniczą
do bojki. Otaczające tę wyspę wody tak jak i na całej Polinezji
Francuskiej, oczarowują barwami turkusu, błękitu i granatu. Urzekające!
Można się im przyglądać godzinami a w połączeniu z górami (najwyższy
szczyt to Mt.
Turi – 669m) pokrytymi jak wszędzie zaborczą roślinnością utkaną
tysiącami barwnych kwiatów, rzeczywiście zapierają dech w piersiach. To
naprawdę raj na ziemi w połączeniu ze światem podwodnym.
Wyspa Huahine podczas przypływu dzieli się na dwie wyspy – Huahine Nuru
(większa) i Huahine Iti (mniejsza). Odkryta w 1769 roku przez Jamesa
Cooka, znajduje się na Wyspach Pod Wiatrem w archipelagu Wysp
Towarzystwa. Dziś zamieszkuje ją około 5800 stałych mieszkańców –
Polinezyjczyków na 75 m2 powierzchni. W opinii fachowców, uznawana jest
za
najpiękniejszą wyspę tego archipelagu. Nie sposób się z tym nie zgodzić.
Jeszcze mamy przed sobą kilka godzin do końca kolejnego piękna
polinezyjskiego dnia z otaczającą ją naturą, więc wskakujemy do
rozciągającej się wokół nas nas wody. Kryształowo czyste i cieplutkie
wody Pacyfiku to prawdziwy raj dla amatorów kąpiel
A wieczorem przeprawiamy się od naszej bazy (katamaran) na gumowym
pontonie do przybrzeżnej restauracji - Chez Tara. Typowa egzotyka –
ustrojona lokalnymi kolorowymi kwiatami, z piaskiem zamiast podłogi,
strzechą z palmowymi liśćmi o drewnianej konstrukcji zatopiona wśród
palm i położona tuż na skraju brzegu laguny, może zadowolić
najwybredniejszych turystów. A do tego lokalne potrawy przygotowane z
tutejszych produktów i spożywane na świeżym powietrzu w nastroju
polinezyjskiej nocy nie pozwolą o sobie zapomnieć. Pyszności!! Rano
28 września, nie trzeba nikogo budzić, bo otaczający nas polinezyjski
raj, nie pozwala na marnowanie czasu na sen. Podzieleni na dwie grupy,
realizujemy dzisiejszy
program – połowa grupy, wynajętym samochodem udaje się na objazd wyspy.
Natomiast druga grupa, wśród której jestem ja, wybieramy się na spacer
po plaży wzdłuż zatoki i na kąpiel. Nadbrzeżna skarpa laguny podmywana
prze
z morze, wpływa na „kształt” rosnących tu krzewów i drzew tworząc
bajeczne naturalne „rzeźby” ich korzeni wystających ponad piasek plaży
lub glebę brzegu.
W oczekiwaniu na samochód wracamy ze spaceru po plaży drogą do
restauracji, podziwiając zaborczą roślinność tropikalną, mającą
tu
świetne warunki rozwoju w postaci słońca, ciepła i deszczy tropikalnych.
Po drodze mijamy w małym parterowym domku, lokalny skromny sklep (nazywającym
się trochę na wyrost – galerią), z pamiątkami z Huahine, oraz elegancki
zespół hotelowo-restauracyjny – Relais Mahana z prywatną plażą. Dostępny
dla tych bogatszych turystów i oferujący kuchnie: chińską, francuską,
europejską i międzynarodową – to raj dla smakoszy. Ale ja zawsze będę
przekonany, że wakacje na Polinezji Francuskiej na pokładzie katamaranu
(możliwość wyboru miejsca i trasy – praktycznie nieograniczona), to
najcudowniejszy sposób rozkoszowania się polinezyjskim urokiem.
W południe wraca pierwsza grupa i teraz my możemy samochodem objechać
dookoła wyspę. Zaczynamy od późnego śniadania w restauracyjce na wolnym
powietrzu przy drodze w miejscowości Fare – największa miejscowość na
tej wyspie. Właściwie to trudno ją nazwać res
tauracyjką,
bo praktycznie ogranicza się ona do maleńkiego pomieszczenia kuchennego,
gdzie przygotowuje się posiłki spożywane przy stoliku pod chmurką, ale
za to tuż nad brzegiem laguny. Prowadzi ten punkt gastronomiczny matka z
synem – to ich sposób na skromne życie w tym bogactwie natury.
Wkrótce potem zatrzymujemy się na placu z tablicą informującą o tym, że
dojechaliśmy do hodowli pereł. Dopływamy tam łodzią i mamy okazję
dowiedzieć się i zobaczyć jak się hoduje perły w ich naturalnym
środowisku, o czym mówił i objaśniał nam jeden z pracowników tej hodowli.
Niestety, nie pozwolono nam snorkować, aby zobaczyć „kosze” z perłami
pod wodą – mogliśmy je tylko oglądać zanurzone tuż pod powierzchnią wody.
Ale nie martwi nas to zbyt
nio
wiedząc, iż za kilka dni będziemy mogli oglądać na innej farmie hodowlę
pereł z możliwością ich zwiedzania pod wodą. Z tego też powodu, nasze
panie odłożyły zakup (ku uciesze panów) tych śliczności na drugiej
farmie, gdzie niestety, dotrzymały słowa!!
A po drodze oglądamy małą rzeczkę, w której hoduje są olbrzymie węgorze
- można je dokarmiać kupując u właścicielki pokarm dla nich. Jeszcze
tylko króciutko robimy pamiątkowe fotki ruin (a raczej resztki
fundamentów) jakiejś zabytkowej budowli, gdzie znajdują się stanowiska
archeologiczne ekipy francuskiej i drogą poprzez tropikalny las (troszkę
błądząc) docieramy do restauracji Chez Tara, gdzie spotykamy się z
resztą naszej grupy. Na posiłek musimy chwilę poczekać, bo właściciel
restauracji właśnie kończy wędzić polinezyjskie pyszności.
W oczekiwaniu na kolację rozkoszujemy się zimnym piwem, w „sali” bez
ścian, ale
za
to z dachem pokrytym liśćmi palmowymi i jak wspomniałem z piaskiem pod
naszymi stopami. A na konstrukcji tego „budynku”, pełno pozawieszanych i
bajecznie kolorowych polinezyjskich kwiatów. Do tego stonowane
oświetlenie - niestety sztuczne (czyli elektryczne), lekki szum przyboju
w zatoce oraz czar polinezyjskiej nocy wypełnionej zapachem natury, z
którą nic nie może się równać na świecie. Razem z nami na swój posiłek
czeka też i pies właściciela (taki polinezyjski burek), który w
przeciwieństwie do nas, nie wykazuje żadnych oznak niepokoju. Po prostu
przysypiał sobie na piasku przy stole, nie zważając na naszą konwersację,
bo kiedy sobie tak smacznie drzemał, śniła mi się pewnie pełna miska
czekającej go strawy, wiedząc zapewne, że należy mu się to jak... psu
buda! Spoglądam na zatokę podświetloną pomarańczowymi refleksami
zachodzącego słońca, z czerwonymi chmurami stopniowo wypieranymi przez
te szare służące zapew
ne
jako kołdra dla chowającego się za nie złotej tarczy Heliosa. Za kolejne
12 godzin muszą ustąpić tym porannym, które nieraz całkowicie znikają
przez cały dzień w obawie przed żarem rozżarzonej tarczy słońca.
Zmierzcha coraz szybciej i wszystko poza zasięgiem restauracyjnych
świateł, wtapia się w czerń tropikalnej nocy. Jeszcze chwilę wpatruję
się nieruchomo, aby jak najwięcej wchłonąć tej polinezyjskiej natury,
którą już za kilka dni – stracę bezpowrotnie. Bo szansa abym tu jeszcze
kiedykolwiek wrócił – są praktycznie bliskie zeru. Ale w mej pamięci,
będą wracały niejednokrotnie!
Zjawia się gospodarz z pełną misą dymiącego mięsiwa, które tuż przed
podaniem, wyjął z wędzarni. A do tego jak zawsze tutaj, duży wybór ryb i
innych owoców morza. Do tego świeżutkie soki i lok
alne
drinki ozdobione różnymi owocami – raj!! Warto było czekać! Czas więc
siadać do stołu i na spokojnie porozmawiać o wrażeniach tegorocznego
dnia na tej przepięknej wysepce – Huahine. Kolacja się nieco przedłuża,
bo nikomu nie spieszy się na nasz katamaran. Ale w końcu po kilka osób
wsiadamy do pontoniku oddalając się od brzegu. Wokół czerń morza oraz
czerń nocy i tylko w oddali przebłyskują coraz wyraźniej światełka na
naszym katamaranie. Znak, że płyniemy w dobrym kierunku, bo inaczej
moglibyśmy wylądować gdzieś na... australijskim wybrzeżu.
Chyba każdemu z nas żal tego wspaniałego i nastrojowego wieczoru, więc
jego przedłużeniem są nocne rodaków rozmowy z małym drinkiem w ręku na
pokładzie łódki.
Po kilku, ubywa nas coraz bardziej i w końcu nie mając wokół nikogo,
kładę się na pokładzie na wyścielanym siedzeniu (służącym w nocy za
spanie) i zasypiam szybko w oparach tajemniczej polinezyjskiej nocy. Nie
zdążyłem nawet pomarzyć o atrakcjach kolejnego dnia w polinezyjskim raju.
Część
5.....c.d.n.
Tekst: Józef Kołodziej
Foto: Beata Tarka i
Józef Kołodziej
Korekta: mgr Krystyna Sawa
Listopad 15, 2015
CZĘŚĆ PIERWSZA
CZĘŚĆ DRUGA
CZĘŚĆ
TRZECIA
CZĘŚĆ
CZWARTA