MORZE - TO MÓJ DOM
Przepłyniętymi milami mógłby opasać parę razy glob ziemski, choć nigdy
nie opłynął dookoła świata podczas jednego rejsu - bo miłość do morza
często nieodwzajemniona, trwa w nim od wczesnego dzieciństwa. Nie
zastanawia się nad grożącymi mu niebezpieczeństwami na pokładzie jachtu,
które mogą go zaskoczyć w każdym miejscu i o każdej porze podczas rejsów.
Bo
kto się boi pływać, nie powinien postawić kawałka stopy na pokładzie,
mówi świetny żeglarz– Jachtowy Kapitan Żeglugi Wielkiej (patent #538
uzyskany w 1982 roku) Andrzej Plewik, nazywany przez przyjaciół – „Wuja”.
Choć urodził się i wychował daleko od morza (Lublin), to pasją pływania
zaraził się od przysłowiowej kołyski.
Instytut Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach to jego pierwsza
praca po ukończeniu chemii organicznej na Uniwersytecie Marii Curie
Skłodowskiej w Lublinie. W Puławach pracuje jako technolog, ale pasja
żeglarska zaczyna powoli w nim odgrywać decydującą rolę, z którą związał
się na całe życie.
Pierwszy raz na morzu (Bałtyckim) pływał na S/Y Nike w 1969 roku i choć
nieraz w swojej karierze żeglarskiej był w wielkim niebezpieczeństwie to
nigdy nie zraził się do żeglarstwa.
Już kilka lat po ukończeniu studiów, zakłada klub żeglarski, którym
kieruje przez kilka lat.
Jednocześnie w jego książeczce żeglarskiej wpisują się kolejne rejsy:
w 1974 opływa na jachcie S/Y Roztocze Europę przez prawie 2 miesiące na
trasie Szczecin – Warna (Bułgaria). W 1976 już, jako pierwszy oficer
opływa w ciągu 36-ciu dni na jachcie S/Y Roztocze, Islandię. Start i
meta tego rejsu była w Szczecinie. W 1981 roku także, jako pierwszy
oficer (kapitan – Jacek Knajdrowski) realizuje kolejny rejs z Kołobrzegu
do Pireusu (Grecja). Rejs ten odbył na stalowym jachcie (typu Horn) S/Y
Czartoryski, który został zbudowany z jego inicjatywy.
Wiosną 1982 roku, wraz z przyjaciółmi przepłynął z Grecji na jachcie S/Y
Czartoryski, którym Andrzej dowodzi jako kapitan, Atlantyk do Nowego
Jorku, skąd już nie wrócili do Polski. Jacht, którym przypłynęli, został
odesłany do kraju na pokładzie statku.
Andrzej rozpoczyna pracę w USA jako chemik w amerykańsiej firmie Sun
Chemical Corp., ale nigdy nie zapomniał o żeglarstwie. To była jego
życiowa pasja. Już w 1983 roku płynie z przyjacielem Turkiem Omarem na
Bermudy, a w 1986 roku biorą razem udział w rejsie: Marion - Bermuda.
Jego żeglarska kariera w USA zostaje przyspieszona w 1992 roku, kiedy to
kupił pierwszy własny jacht S/Y Atlantis (typu Morgan). Pierwszy rejs w
1992 roku to rodzinne pływanie na trasie: USA - Bermuda. W 1999 roku
porzucił pracę, aby móc całkowicie poświęcić się swojemu ulubionemu
hobby – jakim dla niego było żeglarstwo. Przez 10 lat, do momentu
zatonięcia jachtu S/Y Atlantis, Andrzej jako jego kapitan, pływał po
Atlantyku, Morzu Śródziemnym i Karaibach. Nie sposób wymienić wszystkich
jego rejsów, wymieniam niektóre z nich takich jak rejs na: - New
England, Block Island, Nantucket Island, Cape Cod Bay, Bermuda, Azory,
Malaga, Kartagena, Ibiza, Palermo, Pireus, wyspa Santorini, wyspa św.
Magdaleny, Fuminicino, Barcelona, Gibraltar, Wyspy Kanaryjskie, Wyspy
Zielonego Przylądka, Grenada, Barbados, Saint Lucia, Martynika,
Grenadyny, Dominika, Guadelupa, Montserat, Wirgin Island (brytyjskie i
USA), Antiqua San Blas a także Puerto Rico.
Pod
koniec 2001 roku wyrusza w swój rejs życia – przez Kanał Panamski (przepływa
go w styczniu 2002 roku) na Pacyfik. Kolejne miejsca, do których dociera
podczas tego rejsu to: Galapagos, Eastern Island, Pitcairn, Gambier
Island, Markizy, Tuamotus (Apataki), Tahiti - (Papeete), Moorea, Huahine,
Raitera, Bora Bora, Cook Island (Rarotonga), Penhryn, Manihiki, Suwarrow,
Niue, Samoa Amerykańska (Pago Pago), Western Samoa (Apia, Tonga (Vava’u
Group), Fiji-Suva, Lautoka, Malolo i Rafa Ceva-i-Ra, na której rozbił
się i zatonął S/Y Atlantis – 24 października 2002.
Po kupnie nowego jachtu, wyrusza na kolejne rejsy po Pacyfiku: Australia,
Tasmania czy też Wielka Rafa Koralowa. Papau Nowa Gwinea, Palau Filipiny,
Hong Kong to kolejny rejs zrealizowany w latach 2006 – 2007 w drodze do
Japonii gdzie zimą 2007 roku przepływa Inland Sea. Na wiosnę 2008, w
drodze na Alaskę, zatrzymuje się na Hawajach.
Wiele opowieści i tyleż lat minęło od momentu, kiedy po raz pierwszy
usłyszałem o tym wspaniałym żeglarzu od jego przyjaciół - żeglarzy, z
których każdy miał okazję pływać razem z nim. Szansa spotkania Wuja,
nadarzyła się w kwietniu 2008 roku, tysiące mil od miejsca mojego
zamieszkania, bo aż na Hawajach, gdzie wybraliśmy się na wycieczkę
turystyczną razem z Grażynką, jej mężem – Wiesiem oraz Bożeną z mężem
Andrzejem. To właśnie Grażynka i Wiesiu, będąc w stałym kontakcie z
Krystyną i Andrzejem, poinformowali mnie, że o ile pomyślne wiatry i
prądy pozwolą dopłynąć na czas Wujowi z Japonii na Hawaje w tym samym
terminie, co i nasz tam pobyt, to mamy szansę się spotkać.
Kolejna poczta internetowa (e-mail) do Wiesia, urealniała nasze
spotkanie coraz bardziej, choć tak do końca nie byliśmy tego pewni.
E-mail 3/10/2008 (od Wuja)
Wyobraź sobie że udało się dopłynąć do prawie połowy wyścigu i to w dobrym
czasie. Zobaczymy co los przyniesie z górki. Na pewno będzie wolniej ale
i chyba trochę przyjemniej. Strat praktycznie nie ma, siniaki i odciski
na rękach to ryzyko zawodu. Jarek na Markizach ma trochę kłopotów z
łódką. Mam nadzieję że się jakoś spotkamy, chociaż lądujmy na dwóch
różnych końcach archipelagu. (różnych wyspach Hawajów – przyp. autora).
Do pełni szczęścia brakuje chycenia dużej ryby. Zaczynamy wspominać
Japonię, jednak dużo wrażeń.
Serdeczności K & A
E-mail 3/16/2008
Dzięki za info. Happy Easter! Będziemy się starali wypić
piwo w dobrym towarzystwie na Big Island. (Hawaje) Krystyna i Andrzej
E-mail 3/28/2008 (od Wuja)
Wiesiu; A my ciągle płyniemy i płyniemy, Hawaje widać ale tylko na mapie.
Przemieszczamy się raczej w żółwim tempie, dzisiaj troszkę zelżalo, ale
ostatnie 7 dni sztormowaliśmy pod wiatr 25 - 30+ knotów. Przymierzamy
się do Honolulu jako „port of entry” i tu wchodzi w rachubę spotkanie, o
ile zdążymy dopłynąć podczas Waszych wakacji. Na jachcie mamy telefon
satelitarny (włączamy jak chcemy dzwonić), tak więc Wasze komórki czy
telefon do hotelu będą pomocne. A o tym, co na jachcie to będzie wiadomo
z emaili (w hotelach przeważnie mają internet?). Tymczasem serdecznosci
Krystyna
Ps. mamy nr komórki Ziutka (autora tekstu) i hotelu.
E-mail 4/4/2008 (od Wuja
Jesteśmy ok. 150 mil od Honolulu. Na spotkanie wchodzi w grę Keehe Marina
w Honolulu, gdzie powinniśmy dotrzeć sobota/niedziela. Po odprawie damy
głos przez telefon.
Tymczasem pozdrawiamy. Krystyna i Andrzej
Na szczęście wiatry i prądy morskie okazały sie pomyślne i w kwietniu
2008 roku, w restauracji hotelowej przy słynnej plaży Waikiki w Honolulu
(Hawaje) mam okazję po raz pierwszy porozmawiać z tym słynnym żeglarzem
i jego dzielną żoną - Krystyną, którzy zatrzymali się tutaj na parę
tygodni w drodze na Alaskę. Choć słowo porozmawiać to dużo powiedziane,
bo znany ze swojej małomówności Andrzej, odpowiada raczej krótko na
zadawane mu pytania. A pytań – nieskończenie dużo
- Jaki był najbardziej niebezpieczny moment w
Twojej karierze żeglarskiej Andrzeju?
Chyba wtedy, kiedy zmyło mnie w nocy z pokładu jachtu na English Channel
w 1973 roku przy refowaniu grota na S/Y Roztocze. Zaraz po wypadnięciu
ściągnąłem z siebie sztormiak, kalosze i ciepłe spodnie, aby lżej było
pływać. Byłem w wodzie 9 minut zanim uratował mnie Adam Kantorysiński (wraz
z załogą), który wtedy manewrował jachtem
- I co? Nie bałeś się?
- I nic, wyciągnęli mnie. Nie, nie myślałem o strachu.
- Napewno?
- Przecież… Nie bałem się, bo wiedziałem, że mogę ufać koledze, który
zrobi wszystko, aby mnie wyłowić
- Ale mogłeś w ciagu tych kilku minut utonąć
ze względu na warunki, w jakich się znalazłeś (zimna woda i sztormowa
pogoda
- Mogłem. Ale widzisz… Byłem wtedy jeszcze taki młody a na świecie było
tak wiele pięknych kobiet. Szkoda byłoby utonąć. Ale tak serio - jak się
boisz morza to raczej siedź w domu przy TV - odpowiada bez emocji.
- Od kiedy mieszkasz na stałe na morzu?
- Od 12-tu lat, kiedy to w wieku 55 lat porzuciłem pracę. Przez 5 lat
pływałem samotnie a na krótkie rejsy dołączała do mnie moja żona
Krystyna, która od 7 lat po sprzedaży domu w New Jersey, jest już na
jachcie na stałe. Nie wyobrażam sobie życia z powrotem na lądzie; a to
idącego po mleko czy gazetę i oglądającego TV. Jacht jest dla nas domem
i sposobem na życie. Będziemy pływać tak długo, jak długo wystarczy sił
i zdrowia, bo mając 67 lat, raczej myślę o końcu życia a nie pływania.
Chyba, że wielka Bozia wymyśli coś innego. Na szczęście nie chorujemy a
porady lekarskie dostajemy od przyjaciół w Ameryce, którzy nigdy nie
zostawią nas w potrzebie. Korzystamy także z wizyt lekarskich podczas
rzadkich pobytów na lądzie.
- Gdzie podobało Ci się najbardziej i co Cię
mile zaskoczyło?
- Znam dobrze Karaiby i dużą część Pacyfiku, ale najbardziej spodobały mi
się Markizy i Wyspy Tuamotu na Polinezji Francuskiej (pomiędzy Markizami
i Tahiti). Serce też ciągnie do Nowej Zelandii i Japoni, gdzie czasem
było ciężko. Ale jest jeszcze wiele ładnych wysp i archipelagów, gdzie
chętnie pożeglowalibyśmy powtórnie. Zaskoczyła mnie bardzo wizyta u
dentysty na Filipinach gdzie za koronkę zapłaciłem 80 $, a lekarka
operowała sprzętem... nie gorszym niż w USA. Tubylcy to nazwa
cywilizacji. Mieszkańcy Filipin są bardzo mili, gościnni i
nieodmawiający pomocy. Szkoda, że nasza cywilizacja niszczy ich.
- A jak wygląda takie codzienne żeglowanie?
- Dla nas żeglowanie to jedno długie pasmo przygód i następujących po nim
wspomnień. To ciągłe „odkrywanie” nowych przepięknych zakątków ukrytych
na archipelagach rozrzuconych na bezmiarze oceanów lub podziwianie
surowej nieskazitelnej natury z lodowcami schodzącymi do morza jak na
Alasce. To mnóstwo portów i przystani, z których każdy ma swój
specyficzny charakter. To tęsknota za takimi miejscami i ta przysłowiowa
miłość do morza nie pozwala mi na porzucenie żeglarstwa. Może to się
nazywa determinacja?
Znam wielu ludzi, którzy mają stopnie i wiedzę żeglarską, pieniądze, ale
nigdy i nigdzie nie popłynęli. Jest to dla mnie niepojęte. Krystyna,
pomaga mi czasem w prowadzeniu jachtu, bo dużo na ten temat wie i
potrafi, ale mimo wszystko większość czasu za sterem spędzam ja, bo
prowadzenie jachtu to siła i bezwzględność oraz precyzyjna i niekiedy
natychmiastowa decyzja, gdyż stawką na morzu jest nasze życie.
A na co dzień, wyda ci się może to nie do uwierzenia - brak nam czasu.
Wachta, gotowanie, nawigacja, drobne remonty, zaopatrzenie kuchni w
świeże ryby, spanie - to za dużo na 24 godziny. Ryby wędkujemy na pełnym
oceanie, takie jak: dolphin (potocznie nazywana Mahi-Mahi) - najwieksza
miała 5’-2” (1.57 m), wahoo, tuna, makrela i inne.
Na jachcie nie ma podziału obowiązku, ale wydaje mi się, że jestem
wodzem a Krystyna żoną wodza i świetnie się sprawdza w tej roli. Awarie
na jachcie to niemal codzienność i większość z nich usuwam sam.
- Jakie są koszty pasji żeglarskiej?
- Różne. W Japoni było bardzo nieprzyjemne zdarzenie, kiedy to „rozleciał”
mi się silnik i w stoczni nie chcieli go naprawić. Zrobiłem sam
kapitalny remont, bo tamtejsi macherzy gotowi byli wstawić nowy, ale...
za jakie pieniądze. A skoro jesteśmy przy pieniądzach, o których
dżentelmeni nie rozmawiają głośno, to odpowiadając na twoje pytanie,
roczna żegluga w naszym wykonaniu kosztuje niewiele - w granicach 20 000
$, na co składają się opłaty portowe, remonty, paliwo, koszty
ubezpieczenia i utrzymania jachtu, wyżywienie, lekarstwa, oraz setki
innych wydatków.
My nie zabieramy przygodnych pasażerów na pokład. Czasami płyniemy z
przyjaciółmi. A z Hawajów na Alaskę w 2008 płynęliśmy z przyjacielem -
żeglarzem Ryszardem Stasiakiem, zwanym „Marynarz” i wtedy mamy naprawdę
wspaniałe chwile. Z nim także pływaliśmy w Australii. Wspomnieniom wtedy
nie ma końca.
- Krystyna, od 7 lat pływasz z mężem na stałe
(podziwiam Cię). Jakie były dla ciebie najniebezpieczniejsze chwile na
morzu?
- Nawet nie te, kiedy straciliśmy nasz jacht S/Y Atlantis*, bo to się
wydarzyło nagle. Najbardziej się bałam, kiedy płynęliśmy na S/Y Panica z
Hobart do Nowej Zelandii i dostaliśmy się w szpony cyklonu Wati. Przez 2
i 1/2 doby (spaliśmy na zmianę po kilka godzin) potwornie nami miotało
na falach. Kiedy Andrzej musiał wyjść na zewnątrz, aby zrzucić foka a ja
siedziałam w kajucie, to cały czas drżałam, aby go nie zmyło z pokładu.
Byłoby wtedy po nas, bo ja nie potrafiłabym sama zapanować nad jachtem.
Jak mi później opowiadał, powoli zaczynał wtedy być bezradny wobec siły
i potęgi morza, które nieraz nie odwzajemnia się miłością, jaką go on
darzy. Na szczęście wyszliśmy z tego cało, nie licząc paru uszkodzeń na
jachcie (uszkodzony furling, wiatrowskaz, płetwa od samosteru wiatrowego,
wiatrowy generator, porwana genua, wybita szyba w dodgerze, zalany
komputer i radio SSB). Nigdy więcej nie chciałabym przeżyć takiej
sytuacji powtórnie.
24 października 2002 roku przeżywają osobistą tragedię na morzu. W
czasie nocnego rejsu z Fidżi do Nowej Zelandii na S/Y Atlantis wpadają
na rafę koralową Ceva-i-Ra. Mają olbrzymie szczęście w nieszczęściu, bo
gdyby się rozbili kilkdziesiąt metrów w lewo lub w prawo, na ostrych
skałach i silnej fali przyboju, nie mieliby szans przeżycia. Rozbili się
w małej zatoczce i to ich uratowało. Jacht leżał burtą na rafie (trzon
sterowy wbiło do środka i przez otwór zalało wnętrze jachtu). Zdołali
tylko uratować dokumenty, trochę ubrań i pieniędzy.
W tratwie przywiązanej do kadłuba czekali na pomoc. Przez telefon
satelitarny zadzwonili do „Bieniaszka” (kapitan Andrzej Bieńkowski) w
USA, który uruchomił natychmiast łańcuszek pomocy. Po 23 godzinach
wyciągnięto ich z morza na pokład tongijskiego statku Jego Królewskiej
Mości, który przypłynął im z pomocą.
W sposób godny Wielkiego Kapitana,
Wuja po tym smutnym wydarzeniu powiedział: jak komuś się wydaje, że
wszystko umie na morzu to się bardzo myli. To była w 100% tylko i
wyłącznie moja wina. Myślałem, że na pustym oceanie z dala od lądu nic
się nie może wydarzyć, więc poszliśmy spać. Nie wziąłem pod uwagę siły
wiatru i prądów morskich.
Ale silny charakter Andrzeja i jego zamiłowanie do żeglarstwa, nie
znosiło pustki żeglarskiej i pobytu na lądzie. Już rok później, w lutym
2003 kupują (w Nowej Zelandii) używany stalowy jacht „S/Y Anika” (Typ:
Roberts 38’ długość – 11,58 m i szerokości 3.3 m, maksymalne zanurzenie
1.7 m z silnikiem Forda – 50 KM). Przez kilka tygodni przebudowują jacht
i dokonują niezbędnych prac remontowych. Zmieniają także nazwę jachtu na...
”Panika” (dodając do poprzedniej nazwy tylko jedna literkę „P”). Nie
mogli go zarejestrować pod poprzednią nazwą gdyż inny jacht w Polsce był
zarejestrowany jako „Anika”. Zaraz po remoncie w czerwcu 2003 roku,
Andrzej samotnie płynie z Nowej Zelandii na Markizy odwiedzając stare
miejsca. W powrotnej drodze odwiedza miejsce gdzie zatonął S/Y Atlantis,
ale po jachcie nie było nawet śladu i tylko po szorskiej twarzy Wuja
spływały gorące łzy.
*Historię zatoniecia S/Y Atlantis opisał w swoim artykule „Atlantis na
Rafie”, kpt. Mariusz Marciniak na naszej stronie internetowej (Dział –
Żeglarstwo):
www.przygodaznatura.com
Tekst: Józef Kołodziej
Foto: Andrzej Plewik, Mariusz Marciniak
Korekta: mgr Krystyna Sawa
Karaibskie Niespodziankiz
Marzenia na 3 Lata
Skarb w Polskim Wraku
Zygzakiem Trókąt
Bermudzki
Kapitan -
Ziemowit Barański
Polinezja Francuska 1...
Polinezja Francuska 2...
Polinezja Francuska 3...
Polinezja Francuska 4...
Polinezja Francuska 5...
Polinezja
Francuska 6....
Kapitan - Andrzej
Plewik
Żeglarski Świat z New Jersey