Przygoda z Naturą

      W 1960 roku odbija od nadbrzeża portu, szkuner "Albatross" w rejs szkoleniowy po Atlantyku. Na pokładzie znajdowalo się kilkunastu uczniów, 2 członków załogi i kapitan wraz ze swoją żoną. Na oceanie żaglowiec dostał się w strefę niezwykle silnego sztormu. Do portu nie wróciła żona kapitana (Alice Szeldon) i 5 uczniów (George Ptacnik, Rick Marselius, Robin Wetherall, John Goodlett i Chris Coristine, znajdując swój spoczynek na dnie oceanu. Sąd uniewinnił kapitana Chrisa
Scheldona, od wszelkich zarzutów, który wkrótce potem wyjechał do Ameryki Łacińskiej. Wydarzenie to zawarto w kadrach filmu "White Squall" (Biała Nawałnica).


    Mystic.02-Dojazd do Mystic
 Z tego właśnie portu położonego na wschodnim wybrzeżu Connecticut, wypłynął w tamten feralny poranek "Albatross".
    Mystic, położony przy autostradzie międzystanowej I-95, w połowie drogi rniędzy Nowym Jorkiem i Bostonem, w stanie Connecticut, stanowi wielką atrakcję dla miłośników morza i nie tylko. To tu, w porcie muzeum, czas został „zatrzymany", ten przeszły i przyszły. Bo ju03-Logo Portu Mystictro jak każdego poranka, podziwiać będzie rnożna zacumowane przy nadbrzeżu żaglowce, które już nigdy nie wyruszą w dalekie rejsy, po bezkresnych wodach mórz i oceanów, bo dla nich czas już się nie zmienia, tu w "Mystic Seaport" - Muzeum Morza.
    Początki muzeum to 12 grudzień, 1929, kiedy to Carl C. Cutler, Charles K. Stillman i Edward E. Bradley podpisali akt założycielski, "The Marine Historical Association", dzisiaj znane jako "Mystic Seaport". Dzieki nim i ich następcom, udało się ocalić od zapomnienia jakże bogatą historię morza. To dzięki ich zamiłowaniu do morza, możemy dziś podziwiać na terenie muzeum eksponaty, tradycje i obyczaje ludzi żyjących tu w minionych czasach.
    Port-muzeum „Mystic”, tworzy na nadbrzeżu Mystic River, małą enklawę, na obszarze 37 akrów, „żywcem" wyjęta z poprzedniego i początku tego stulecia. Kolejne wspaniałe miejsce na mapie USA, gdzie obowiązkowo zawożę „krajowców" (rodzinę i znajomych ), ilekroć przyjeżdżają do nas z Polski. Widziałem ten skansen morza, już sześciokrotnie i za każdym razem odkrywam coś nowego, coś co na długo pozostaje w mojej pamięci, coś co każe mi wracać do Mystic z ogromną przyjemnością.
    W ten ciepły ranek, 21 września 2003 roku, wyruszamy bardzo wcześnie z Matawan (New Jersey). z moim kuzynem Andrzejem Florkiem (parę tygodni później, byliśmy razem zwiedzać Wodospady Niagara), który przyjechał z wizytą z Polski, oraz jego córką Anetą. George Washigton Bridge (szanujący się nowojorczyk mówi o nim pieszczotliwie - "George") przekraczamy już w narastającym ruchu ulicznym, który z przerwami, będzie nam towarzyszył do samego celu podróży.
    Droga międzystanowa I-95, wije się wzdłuż wybrzeża Oceanu Atlantyckiego, dostarczając nieraz ładnych widoków, ale całymi latami jej odcinki są "under construction", co wyraźnie hamuje tempo naszej podróży. Dlatego do Mystic, docieramy dopiero po 4 godzinach. Zaopatrzeni w bilety i informacje, wchodzimy na teren portu muzeum, gdzie czas przeszły, teraźniejszy i przyszły, „został zatrzymany". Nic tu się praktycznie nie zmieniło i nie zmieni w czasie. Cały skansen, to mała mini wioska portowa przedstawiająca pod postacią świetnie zachowanych eksponatów, całe przeszłe życie mieszkańców dla których kiedyś, było to normalne codzienne życie, ściśle wyznaczane rytmem morza i tym co działo się w porcie.   Zastygłe, nieruchome eksponaty, ożywiane są tylko od czasu do czasu słowem przewodnika, lub pracowników muzeum demonstrujących funkcjonowanie dawnych fragmentów życia ówczesnych rnieszkańców.
    Domy i manufakturki, ze swoimi otwartymi drzwiami sprawiają wrażenie chwilowo tylko pozostawionych przez właścicieli, którzy „wyskoczyli na moment za rog" po gazetę lub dobre cygaro.
    Skrzypienie starych drewnianych podłóg, nieznane aromaty w "chemistry shop" i fabryczce lin, czy też zapachy w kuźni, łatwo wprowadzają nas w czasy końca XIX i początku XX wieku.
    Już w budynku wejściowym (07-Czas rosniecia ostrygVisiting Center), możemy oglądać regatowy kajak jakiego używają angielscy studenci Oxfordu i Cambridge, w słynnych corocznych wyścigach na Tamizie (kolejne, 28 marca 2004). Zaopatrzeni w bilety, przewodniki i informatory, udajemy się na zwiedzanie muzeum-skansenu.
    Tak jak zawsze pierwsze kroki kieruję do starej montażowej hali, gdzie przy odrobinie szczęścia można oglądnąć drewniane łodzie będące w trakcie budowy lub rekonstrukcji. Po drodze do stoczni, mijamy kawałek potężnego pnia dębowego, który rósł sobie w South Carolina, będąc świadkie historii stanu przez ponad 600 lat, opierając się nawet pożarowi, aż do momentu kiedy „rozzłoszczona" jego długowiecznością Natura, wyznaczyła kres jego istnieniu, posyłając w 1989 roku .Huragan Hugo", do jego obalenia. Pozostała reszta tego olbrzyma, zostala zużyta do różnych projektów w Mystic Muzeum.
    Docieramy po chwili do hali montażowej na ścianach której, znajduje się galeria obrazów przedstawiająca historie budowy niektórych łodzi, narzędzia szkutnicze i poszczególne fazy powstawania danej jednostki pływającej.    Stocznia w Mystic, największy rozkwit osiągnąła w połowie dziewiętnastego wieku, budując takie jednostki jak: sloops, brigs, steamship, clipper ship, yahts and multi-masted schooners, czy też small fishing vessels - (nazwy angielskle), aby 09-Tu sie robilo linypotem spaść do podrzędnej roli.
    Kolejnym obiektem naszej trasy wycieczkowej jest dwumasztowy szkuner (123 stopy długości) "L. A. Dunton", zbudowany w 1921 roku, o smukłej sylwetce rybacki statek, spełniający dziś rolę obiektu muzealnego. Dostępny dla zwiedzających (co też uczyniliśmy) w przybliżeniu przedstawia dawne warunki życia ludzi na takiej jednostce. A nie były one latwe zważywszy małe wymiary i bliskość stropu (który był jednocześnie pokładem) nad glowa, o czym sie osobiście przekonałem. Widoczniew tamtych latach ludziom żyło się nieco „nize".
    Praca na takich statkach była bardzo ciężka, zwłaszcza przy sztormowej pogodzie lub w warunkach zimowych kiedy trwała ciągła walka z usuwaniem lodu, chcącego chwycić statek w swe „żelazne" a raczej lodowe kleszcze. Dziś, wnętrze statku zachowało swój niezmieniony charakter dający nam wyobrażenie o jego przeznaczeniu. Mnie osobiście, najbardziej w nim zaciekawiły ryciny i zdjęcia przedstawiające połowy w wodach Atlantyku. No cóż, wrodzony sentyment do rybek.
    Przy tym samym doku, cumuje mały pasażerski stateczek "Sabrino", oferujący turystom  półgodzinne przejażdżki po rzece Mystic. Warto mu parę słów poświęcić, gdyż jest to w USA, ostatni drewniany stateczek parowy, zużywający wegiel do wytwarzania pary, i nadal oferujący swe turystyczne usługi. Parę, która napędza tłok, uzyskuje się podczas spalania wegla pod kotłem. Cała maszynownia jest otwarta", co pozwala turystom obserwować z góry pokładu, cały cykl wytwarzania pary i prace tłoków. Ta krótka niezwykle romantyczna przejażdżka po rzece Mystic, przenosi nas na 30 minut w XIX-wieczne czasy żeglugi.
    Zbudowany w 1908 roku w East Boothbay (Maine), od 1973 roku jest na usługach turystów w porcie Mystic. Dzisiaj ze względu na ograniczony czas, nie mogliśmy skorzystać z przejażdżki, ale miałem okazje byc na jego pokładzie podczas poprzednich wizyt.
    "Thomas Oyster House", to budynek w którym ogladając zgromadzone tam eksponaty, mamy już lepsze wyobrażenie o połowach ostryg, a także narzędzi używanych do tego celu. O tym jak łatwo rnożna wytepic dary morza świadczy fakt, że trzeba czekać aż 4 do 5 lat aby ostrygi dorosły do handlowego wymiaru. Niekontrolowane połowy mogłyby szybko doprowadzić do zanikniecia ich z naszych stołów.
    W budynku obok, oglądamy z kolei wszystkie stare narzędzia i sposoby połowu homarów, podziwiając sprytne pułapki skonstruowane przez czlowieka do ich poławiania. Zdając sobie sprawe z niemożliwości szczegółowego zwiedzania, przyspieszamy nieco tempo podczas zwiedzania kolejnych domków-skansenów, w których można 12-Wnetrze zabytkowej drukarniobejrzeć wystawy demonstrujące połowy łososia, wszelkiego rodzaju łódki, włacznie z wielorybniczymi, kuźnie, drukarnie z dawnej epoki, oraz wiele, wiele innych wystawianych eksponatów.
    W drodze do nadbrzeża gdzie stoi kolejny statek-muzeum "Joseph Conrad", mijamy bardzo uroczy okrągły budynek latarni morskiej która stoi tuż nad brzegiem Mystic River. Legendarny żaglowiec "Joseph Conrad", zbudowany w Kopenhadze w 1882 roku, roli statku-muzeum, podjął się w 1947 roku po zakonczeniu swej wielkiej morskiej kariery. Jej przedłużeniem, są dziś 6-dniowe turnusy (z kwaterą na nim) dla młodych adeptów sztuki żeglarskiej, Dlatego wnętrze statku pod pokładem nie jest udostępnione turystom. Ale za to pokład z wysokimi masztami, niezwykle sugestywnie przen13-Tu sie robilo beczkiosi nas w swej wyobraźni na dalekie rejsy po wszystkich morzach świata.    Niezwykle trudno przychodzi nam rozstac się z tym żaglowcern, ale przed nami kolejny obiekt. Dawna fabryka produkcji lin, umiejscowiona w najdłuższym budynku na terenie muzeum. Produkowano tu wszystkie liny konieczne do wyposażenia statków. Dziś opustoszała hala w której wytwarzano liny, stwarza wrażenie jak gdyby zatrzymano wszystkie maszyny na okres "lunch time". Niezwykle ciekawy obiekt do zwiedzania, gdyż wiele razy w życiu zadawałem sobie pytanie, jak to się właściwie kreci" te liny. Teraz mam już nieco wieksze wvobrażenie o tym, choć trochę watpliwości i pytań, pozostało nadal.
    Kolejne obiekty które zaliczamy" na tym mini turystycznym szlaku, to kolekcja ponad tysiąca modeli statków i około 70 modeli w butelkach. Niezwykle ciekawie wygląda ta flotyla", która przycumowała tu, w salach muzeum morza na zawsze.
    W kolejnych obiektach pracownicy muzeum cierpliwie wyjaśniają jak wytwarzano beczki, w których składowano złowione ryby na statkach rybackich, przeznaczenie instrumentów służących do nawigacji takich jak: chronometr, kompas, echosonda, lunety, lornetki czy też instrumentów do pomiarów prędkości przebytych odległości, obliczeń matematycznych, lub obserwacji pogody. Nie sposób wymienić wszystkiego.    Nie można także pominac zbioru silników, których nagromadzono ponad setke. Od parowych z końca XIX wieku do współczesnych dieslowskich. Służyły one do napędu statków, portowych urządzeń wyciągowych, czy też napedu wyścigowych ślizgaczy. Cała gama silników od A do Z. Znawcy tego tematu bedą musieli poświęcić więcej czasu niż my, aby im się dokładniej przyglądnąć, bo jest to niezwykle ciekawe.
    Milosnikom fotografii polecam natomiast jedną z największych kolekcji fotografii związanych z morzem. Obejmuje ona okres z końca lat XIX wieku na współczesnych skończywszy, wykonanych bardzo różną techniką fotograficzną, A jest co oglądać, bo jest ich około miliona!!! Czy ktoś jest w stanie dokładnie je policzyc?
    Naszym kolejnym statkiem, ostatnim już dzisiaj, na pokładzie którego postawimy swoje stopy, jest niezwykle majestatyczny żaglowiec (bargentyna), "Charles W. Morgan". Statek wielorybniczy o przebogatej 100-letniej historii na morzu. Zwodowany 215-Autor pod pokladem statku - Charles W. Morgan1 lipca 1841 roku w New Bedford (Massachusetts), trafił po zakończeniu swej kariery do muzeum w Mystic w 1941 roku i rokrocznie odwiedzany jest przez dziesiątki tysięcy turystów. Na pokładzie można zaznajomić się ze sprzętem służącym do przerabiania złowionych wielorybów, łącznie z kotłami do wytapiania tranu. Do kotła nie wszedłem" bo a nuż pod nim w tym czasie „diabeł" podpali ogien"? Natomiast schodzimy z Andrzejem i Anetą na .jego „dno" (dwa bardzo niskie poziomy w dół), nie wiedząc czy podziwiać kunszt szkutniczy czy też maleńkie pomieszczenia-przegrody (sypialnie?) poszczególnych członków załogi. Oczywiście kapitan jednostki nie musiał się martwic o brak przestrzeni. Toż na statku jest pierwszym po Bogu. Ej, nie ma to jak być kapitanem, choć w przypadku tonięcia statku, to on opuszcza go ostatni (o ile zdąży).
    Pomieszczenia pod pokładem zwiedzam lekko pochylony, bo „sufity" są jeszcze niższe aniżeli na "L. A. Dunton".    A tuż obok nadbrzeża gdzie jest za16-Stalowe harpuny do polowania na wielorybycumowany "Charles W. Morgan" znajdują się niezwykle bogate w eksponaty (ponad 800) skanseny, przedstawiające łodzie, harpuny i narzędzia służące do połowu i przeróbki wielorybów.    Szkoda, ze w poprzednich latach niekontrolowane połowy przyczyniły się w sposób znaczny, do zmniejszenia populacji tych wspaniałych ssaków. Na szczęście, późniejsze regulacje prawne uchroniły je od całkowitej zagłady.    Kolejnym miejscem, które odwiedzamy jest wystawa figur, które jak pamiętamy, umocowane były dawniej na dziobie okrętu. Z reguły były to figury lub popiersia kobiet. Hmm, czyżby płeć „mocna" wysyłała tam gdzie najbardziej niebezpiecznie, kobiety? Ale one (te figury) świetnie sobie widać radziły bo po wielu statkach na których były nie pozostało śladu, a one przetrwały.
    Zaraz potem wstępujemy na chwilę do „banku", którego nikt nie pilnuje, jako że kasa już dawno jest pusta, a który zawiesił swoje transak17-Szalupa wielorybniczacje finansowe (szczególnie wypłaty) już od wielu dziesiątek lat.
    W aptece-muzeum oglądamy przeróżne mikstury i lekarstwa wytwarzane przez ówczesnych „alcherników". Ciekawe czy wymyślili coś na chorobę morską, bo przydałaby sie „dzisiaj "dobra mikstura" dla wielu, szczególnie w całodobowych wyprawach na tuńczyka.
    Na koniec naszego pobytu w porcie-muzeum, zaglądamy do budynków-skansenów rybackich rodzin, wyposażonych we wszystko co potrzebne było do życia w tamtych minionych czasach
    Dziwne jak .mogli się obyć bez telewizji lub komórki telefonu
    I ostanie obiekty które zwiedzamy dzisiaj to kaplica (widocznie ludzie przedtem też grzeszyli) i budynek straży ogniowej (sikawkowej?). Panów strażaków z sumiastymi wąsami w galowych, a raczej „pożarowych" strojach, nie mieliśmy okazji spotkac. Może poszli na "małe jasne" po jakiejś akcji?18-Sklepiki z tamtej epoki w Mystic Muzeum
    Czas na powrót. Ostanie zdjęcia na tle starodawnych antycznych samochodów (co za urok i elegancja), jako że w tym dniu odbywał się na terenie muzeum, ich pokaz. Dziwne, ale wszystkie były .na „chodzie", a raczej na kółkach. Widocznie nie chciały pozostac w muzeum ceniąc sobie bezdroża szos. Że wolno, sie poruszamy?, zdawały się przemawiać ich dostojnie sunące, eleganckie i wypucowane na wysoki połysk sylwetki. Nam się nigdzie nie spieszy!!!, zwłaszcza do muzeum!!!, trąbiły głośno.
   Natomiast my, lekko zmęczeni całodniowym zwiedzaniem, pełni wrażeń i będący pod urokiem tego miejsca, opuszczamy muzeum morskie "Mystic". Wiem, że jeszcze raz tam wrócę i jeszcze raz będę podziwiał znajdujące się w nim eksponaty

 Tekst i foto: Józef Kolodziej
 Sierpień 2003 rok
 Przedruk za zgodą redakcji „Zew Natury”


 

OSTATNIE ARTYKUŁY: