Mimo niesprzyjającej pogody, przy padającym przelotnym deszczu i
chłodnej jak na tą porę roku nocy, zdecydowałem się pojechać po raz
10-ty, do miejsca, gdzie natura stworzyła jedno z najpiękniejszych
miejsc na świecie. Tam, gdzie spokojna na całej swej długości rzeka,
nagle przeistacza się w wartką górską rzekę, zmiatającą po drodze
wszystko co stanie na jej przeszkodzie, by u kresu swego „szaleństwa”,
spadać pionowo w 50-cio metrową przepaść. NIAGARA FALLS!!!
W narzeczu indiańskim, znaczy to, „THUNDERING WATER”, oddając w tej
nazwie, właściwy charakter tej wody.
Jest to jedno z miejsc, które zawsze pokazuję wszystkim, przyjeżdżającym
do nas z wizytą z Polski. Bo nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek
wyjeżdżał stąd, nie ujrzawszy tego fenomenu natury. Tak było i tym razem,
kiedy mój kuzyn, Andrzej Florek z Lubartowa, odwiedził nas tu, na
amerykańskiej ziemi. Wyruszamy z Matawan, w stanie New Jersey, o
1-ej w nocy. Przed nami około siedem godzin jazdy. Odległość 410-ciu
mil pokonuję tylko z przerwą na tankowanie i poranną kawę. Ulewny
miejscami deszcz, zwłaszcza w rejonie Syracuse, zwalnia okresowo tempo
jazdy, ale nie jest w stanie zatrzymać naszej „wyprawy” do Wodospadów
Niagara w stanie Nowy Jork.
O 7:30 mijamy wysoki most na Niagara River, skąd pomimo odległości
paru mil, widać wielki obłok mgły wodnej, wytwarzanej nieprzerwanie (niczym
w potężnym wulkanie), przez Wodospady Niagary. Zwiedzanie rozpoczynamy
od zaopatrzenia się w „Visitor Center” w materiały
informacyjno-reklamowe, w których podane są podstawowe wiadomości o
„Niagara Falls”, znajdujących się na terenie „Niagara Falls State Park”,
(założonego w 1885 roku) . Parku, gdzie amerykańskie wiewiórki są tak
oswojone i „rozpieszczone” przez turystów, że nie znają pojęcia lęku
biorąc kawałki bułki prawie z ręki, o czym przekonał się Andrzej.
Wodospady Niagara niesposób opisać w tym krótkim artykule, dlatego
ograniczę się do podania paru podstawowych informacji o miejscu, o
którym napisano już nieskończenie wiele i nakręcono parę filmów.
Parkowymi alejkami dochodzimy do „Prospect Point”, gdzie niezapomniane
wrażenie na odwiedzajacych
robi pierwszy z wodospadów- „American Falls”. Pierwsze spojrzenie na
ogrom pędzącej ku zagładzie wodzie, rozbryzgującej się na skałach u
podnóża wodospadu, którą wcześniej zrzucił ze swojej korony.
Wodospad ten zaczął formować się, około 900 lat temu na skutek erozji
"Horseshoe Falls", na przełomie rzeki Niagara, cofającej się ku południu.
W końcowej fazie, około 700 lat temu, American Falls i Bridal Veil
Falls, oddzieliły się od Horseshoe Falls „zatrzymując” tylko 10 % wody z
Niagara River. To powoduje, że erodują one podłoże znacznie wolniej
aniżeli wodospad główny.
Krawędź wodna American Falls wynosi 950 stóp (290m), Bridal Veil
Falls, 50 stóp (15m), przy Wysokości obydwu 176 stopy (54m).
Przez "American Falls" i "Bridal Veils Falls", przelewa się od 60,000
(zima) do 75,000 (lato) galonów wody (227100 do 283815 l/sec !!! Różnica
bierze się stąd, że w okresie zimowym więcej wody jest odprowadzana do
elektrowni. Woda, po „oddaniu swej energii” turbinom, jest następnie
zrzucana powtórnie do Niagara River poniżej wodospadów.
Wiele jeszcze ciekawych informacji kryje w sobie historia obydwu
wodospadów. Jako ciekawostkę przytaczam czytelnikom informację, że 28
lipca 1954 roku, oderwał się od "American Falls", największy jednolity
kamień, jaki kiedykolwiek udokumentowano.
Kamień o wadze 185000 ton (!!!) zwalił się w przełom wodospadu,
powodując zapewne „lokalne” trzęsienie ziemi. Uff, jak dobrze, że mnie
tam wtedy nie było w pobliżu. Ciężko byłoby się zapewne „wygramolić” z
pod tego głazu.
Pstrykamy parę pamiątkowych zdjęć i maszerujemy przez Pedestrian
Bridge, podziwiając szalejącą pod nami rzekę, miotającą się między
głazami, jakby świadomą tego że wkrótce czeka ją „skok” z 54 metrów.
Przez most dostajemy się na Goat Island (która też ma swoją ciekawą
historię), i maszerując wzdłuż zachodniego brzegu, przez kolejny mostek,
wkraczamy na bardzo małą Luna Island, skąd roztacza się przepiękny widok,
z dodatkiem tęczy, na „American Falls” i „Bridal Veil Falls”. Ten ostani
jest karzełkiem w porównaniu z pozostałymi dwoma wodospadami i w niczym
im nie dorównuje. Utrwalamy ten widok na stałe w naszej „komputerowej
pamięci”. Wracamy z powrotem na Goat Island, aby w drodze do głównego
wodospadu zatrzymać się przy tablicy z napisem-Zakaz Palenia!!!
„Cave Of The Winds”, skąd windą można zjechać do podnóża wyżej
wspomnianych wodospadów. Tym razem, ze względu na niesprzyjającą aurę
rezygnujemy z okazji „złapania kataru”, gdyż całą drogę od kas, do
windy i następnie pod wodospady, maszeruje się w skórzanych trepach bez
skarpetek.
Zaliczałem tą trasę wielokrotnie. Ostatni raz w 2002, wraz z moją
kuzynką Anetą Florek i kuzynem, Robertem Religą. I jak zawsze wodospady
nie zawiodły żądnych wrażeń turystów, mocząc nas solidnie i z
premedytacją, mimo wodoodpornych peleryn. Jest to praktycznie nie do
uniknięcia gdyż wspinając się po drewnianych schodach, nie da się ominąć
„Huricane Deck”, (nazwa mówi sama za siebie) gdzie staje się praktycznie,
„oko w oko”, na wyciągnięcie ręki z wodospadem. Robert (prokurator) „odgrażał”
się cały uśmiechnięty,
że zaskarży za to wodospad przed „Sądem Natury”, ale szybko zrezygnował,
bo nikt jeszcze nie wygrał z tym nieokiełzanym żywiołem. Palących
natomiast szybko „przywołuje” do szanowania prawa napis, znajdujący się
na trasie wycieczki, w samym centrum wodnej kąpieli, „NO
SMOKING”.
Od czerwca do Listopada 1969 roku, wojskowy korpus inżynieryjny, (w
zwiazku z badaniami katarakt American Falls i pracami na Luna Island),
skierował wodę przepływającą przez American Falls and Bridal Veil Falls
do Horseshoe Falls. Cave Of The Winds została zamknięta aż do 1973 roku,
kiedy prace zostały zakończone i woda powtórnie skierowana na obydwa
wodospady. Obok Cave Of The Winds, stoi pomnik Nikola Tesli,
jugosłowianskiego inżyniera (Serb urodzony w 1856 w Austro-Węgrach),
który wygrał kontrakt na wybudowanie pierwszej elektrowni wodnej przy
Wodospadach Niagara. Pierwszy prąd został przesłany z tej elektrowni w
1886 roku do miejscowości Buffalo, w stanie Nowy York.
Stąd już jest bardzo blisko do „Terrapin Point”, skąd za chwilę
podziwiamy w całej okazałości wodospad główny „HORSESHOE FALLS.”
!! Tylko natura mogła stworzyć, mozolną pracą sił przyrody, przez
tysiące lat, tak piękny i wielki wodospad. Z tego punktu widok
przelewającej się przez krawędź wodospadu potężnej ilości wody, w
pięćdziesięciojedno metrową przepaść sprawia, że zawsze trudno mi
oderwać wzrok od tego fenomenu natury. Stoję oparty o barierkę i wydaje
mi sie, że wyciągając rękę, mogę ją zamoczyć w wodzie wodospadu.
Niewiele odbiegam od rzeczywistości,
bo faktycznie w tym miejscu jest ona tuż, tuż obok naszych stóp. A
ilość wody (Tomku, teraz dopiero będzie jej „dużo w tym artykule”),
przelewającej sie przez wodospad główny, jest imponująca. Przez krawędź
wodospadu „Horseshoe Falls” długości (2500 stóp, 762m) przelewa się w
ciągu sekundy,(!!) i spada 167 stóp (51m) w dół, 675000 Gal. (2 554 875
L) rozszalałej wody.
Pięćdziesiąt jeden metrów końcowej wędrówki wody w pionie, aby za
chwilę powtórnie w dole, wrócić do poziomej pozycji, jakiej od wieków
jest jej wyznaczone przez naturę. Jego wysokość, w porównaniu z
najwyższym wodospadem świata, „Angels Falls”, w Wenezueli jest około 20
razy mniejsza. Ten najwyższy, to 3212 stóop (979m)! spadającej w dół wody.
„Horseshoe Falls”, często jest brany na świadka, przez pary które tu,
na „Terrapin Point”, wkraczają razem na nową drogę życia, (czego
mimowolnym świadkiem, parę lat temu byłem i ja), przysięgając sobie
zapewne trwałą miłość do ostatniej ......kropli wody w wodospadzie.
A tej chyba długo, bardzo długo nie zabraknie, jako że „Niagara
River”, bierze swój początek w Jeziorze Erie, pokonując 33 mile(około 54
km) i różnicę poziomów 326 stóp (około 100 m) pomiędzy jeziorami,
przelewa się przez wodospady, aby następnie swoje wodne bogactwo
przekazać w darze dla Ontario Lake.
Po drugiej stronie wodospadu, widać zabudowany wieżowcami brzeg Kanady.
Ich widok niezbyt harmonizuje z tym jakże naturalnie zachowanym przez
naturę miejscem.
Chcąc zanurzyć rękę w „Niagara River”, należy koniecznie odwiedzić
Tree Sisters Islans, znajdujące się w połowie wschodniego brzegu Goat
Island. Nazwa ich pochodzi od trzech córek amerykańskiego generała,
Parkhurst Whitney, obrońcy pogranicza Niagary.
Obawiając się pogorszenia warunków pogodowych, skracamy swój pobyt na
„Terrapin Point”, i wracamy z powrotem do „Visitor Center” . Przed nami
jeszcze tylko jedna atrakcja, chyba najciekawsza, najbardziej
emocjonująca. Przejażdżka stateczkiem, po rzece Niagara, pod główny
wodospad. Codzienne 30-to minutowe rejsy są dostępne od maja do końca
października.
Udajemy się więc na „Observation Tower”, (200 stóp wysokości), skąd
roztacza się trudny do opisania widok na wszystkie wodospady.
Szczególnie nocną porą, kiedy kolorowe iluminacyjne światła, tworzą w
przestrzeni, iście nieziemską, bajkową scenerię. Zjeżdżamy z Andrzejem
windą na brzeg rzeki, i zopatrzeni w bilety ($10,5 dorośli), wkraczamy
na pokład statku „Maid Of The Mist”. Jak każą dobrosąsiedzkie stosunki,
na statku powiewają dwie flagi - kanadyjska i amerykańska, a informacje
ogłaszane są w języku francuskim i angielskim. W drodze do „wodnego
kotła”, mijamy i podziwiamy widziane od strony rzeki, „American Falls”
i „Bridal Veil Falls”, na tle których unoszą się stada mew, które są
jakże naturalnym dodatkiem do tego miejsca.
Statek posuwa się coraz
wolniej,
choć silniki pracują pełną „parą”. Nic dziwnego, jesteśmy już w samym
centrum wielkiego „wodnego kotła”, i pionowej wodnej ściany „Horseshoe
Falls”. Potężny huk spadającej w dół wody, wściekle walczącej ze skałami
u jej podnóża, nie pozwala na żadną rozmowę. A wokół nas jedna olbrzymia
kipiel. Wszakże jesteśmy w samym środku wodnego kotła. Potężna,
odwieczna walka wody z ziemią, w której ta ostania, skazana jest na
niepowodzenie. Będzie ustępować wodzie, tak jak to czyni już od setek
lat. Niesamowita sceneria, którą tylko natura mogła tak
wyreżyserować. Woda smaga nas teraz swoimi wodnymi biczami bezlitośnie.
Wokół nas, 180 stopni , 51 metrów wysokości, Wielkiej.....Pionowej Wody.
Dobrze że plastikowe pelerynki, w dużej mierze ratują nas od
całkowitego przemoczenia. Moja mama Barbara, która parę lat temu miała
okazję być na tym statku powiedziała, że tak atrakcyjnego i „mokrego”
wrażenia nie jest w stanie nigdy zapomnieć. Całkowicie się z nią zgadzam,
bo i nam, półgodzinna przejażdżka na trwale pozostanie w naszej pamieci.
Winda ponownie wiezie nas, tym razem do góry, na bardziej „suchy”
poziom. Czas wracać. Jeszcze tylko w pobliżu parku, odwiedzamy maleńkie
muzeum Niagary, do którego wejście znajduje się w ......sklepie z
pamiątkami (bilety po $7). W muzeum oglądamy sceny z życia tutejszych
Indian, historii tych terenów i
wodospadów Niagara, przedstawione często za pomocą figur woskowych.
Obok wielu eksponatów, można także oglądać „plaster” drzewa o nazwie
„Red Wood”, który liczy sobie 960 lat. Wśród zbiorów muzeum, jest także
fragment bezdętkowego koła, jakich używano do prac w bardzo ciężkich
warunkach, przy budowie elektrowni. Koszt takiego koła wynosił wówczas
$6161,78, a waga 1500 lbs !!! (około 680 kg). W 1912 roku, podczas
srogiej zimy, utworzył się lodowy pomost pomiędzy Kanadą i Ameryką. Trzy
osoby zginęły, kiedy nierozważnie weszły na ten „zimowy most”, który
zawalił się pod ich ciężarem.
Tu, w muzeum można przeczytać w pożółkłych gazetach z tamtych lat,
pieczołowicie chronionych szybą, że w 1960 roku 7-mio letni Roger
Woodward przeżył upadek z Horseshoe (170 stoop wysokości) !!
Wielu śmiałków próbowało dokonać wyczynu przepłynięcia przez wielki
wodospad, ale nikomu się to nie udało (jest to prawnie zabronione).
Jeden śmiałek, próbował nawet przepłynąć w specjalnie skonstruowanej
beczce, ale nie pozwolono mu na ten „bohaterski” wyczyn. Moja żona Ewa,
czytając o tych wydarzeniach, skwitowała rzecz krótko. „Gdybyś był
prawdziwym mężczyzną, to byś dla mnie przepłynął przez „Horseshoe
Falls”. Ku wielkiemu rozczarowaniu mojej towarzyszki życia, nie zostałem
„prawdziwym” mężczyzną, („normalnym” na pewno jestem), ale dzięki temu
ten artykuł o Niagarze, mógł się ukazać w „Zew Natury”.
Dla wędkarzy dobra informacja.
Na rzece Niagara, (Upper and Lower Niagara River) sezon wędkarski trwa
cały rok, obdarowując cierpliwych takimi gatunkami ryb jak: lake and
braun trout, salomon, yellow perch, walleye, nortern pike, muskalonge i
podobnież największe na świecie, steelhead. (okazy 17-20 lbs, wcale nie
są tu rzadkością.)
Niagara żegna nas strugami deszczu, który z przerwami, będzie nam
towarzyszył przez całą drogę powrotną. Z tego powodu zrezygnowaliśmy z
odwiedzania „Niagara Fort”, ale mam nadzieję go zobaczyć podczas
.....11-tej wyprawy do tego jakże fascynującego miejsca Ameryki. Miejsca,
gdzie od tysięcy lat trwa bezlitosne zmaganie wody z ziemią. W momencie
utworzenia się wodospadów około 12000 lat temu, po ustąpieniu ostatniego
lodowca, znajdowały się one 7 mil od ich obecnego położenia. (obecnie
miejscowość Lewiston, N.Y.). Wodospady Niagara, cofają się rocznie
średnio od 1 do 4 stóp (30 do 120 cm), co może spowodować, że za
kilkaset tysięcy lat, przestaną one istnieć. Może je więc warto
odwiedzić jak najszybciej, bo czasu zostało już „niewiele”, do ich
całkowitej zagłady. Chyba, że .......nowy lodowiec rozpocznie cały cykl
od początku.
Text i zdjęcia: Józef Kołodziej
Październik, 2003
Przedruk za zgodą wydawcy -„Zew Natury”.