To już druga część
opisu naszej wycieczki (zainicjowanej przez Stowarzyszenie wychowanków
AGH w Krakowie)
do Portugalii i Hiszpanii a nazwanej – „Atlantycka Ślicznotka”. Dzisiaj
(16 września) czeka nas drugi dzień zwiedzania Lizbony, tego jakże
bogatego w zabytki i historię miasta położonego nad rzeką Tag, która
kończy swój bieg w Oceanie Atlantyckim. Przed nami bardzo dużo miejsc do
zwiedzania, więc szybciutko jemy śniadanie i wsiadamy do autokaru. Ten
pośpiech będzie nam towarzyszył przez cały pobyt w Portugalii. Przez
kilka dni trudno jest „zaliczyć” wszystkie zabytki tego kraju - których
jest mnóstwo a chcemy zwiedzić przynajmniej te najważniejsze. Dobrze, że
jest z nami pani przewodniczka Daria, która bardzo ciekawie opowiada o
historii i zabytkach Lizbony. Miasta, do którego chciałoby się często
wracać. Będzie nam opowiadała także o zabytkach innych miast Portugalii,
przez cały okres pobytu w tym niezwykle fascynującym kraju położonym
nad Oceanem Atlantyckim.
Zwiedzanie rozpoczynamy od uroczej nadbrzeżnej portowej dzielnicy
Lizbony - Belem, (spotkałem się z tą nazwą także w Iquitos, podczas
pobytu w Peru) określanej, jako perełka tego miasta.
To z tego portu przed wiekami wyruszali na podbój świata, wielcy odkrywcy
jak chociażby – Vasco Da Gama, który w 1497 roku wyruszył, aby odkryć
drogę morską do Indii. To właśnie w tej dzielnicy znajduje się dużo
pomników portugalskiego złotego wieku, jak choćby najbardziej
rozpoznawalny - Pomnik Odkrywców zwany też Pomnikiem Odkryć
Geograficznych, czy też Wieża Belem, której ze względu na brak czasu i
długą kolejkę turystów, nie dane nam było zwiedzić. Nie żałuję tego,
gdyż przewodniki podkreślają jej niezbyt ciekawe wnętrze. Ta czworokątna
wieża z oryginalnymi zdobieniami była budowlą militarną i służyła do
ochrony portu. Została ona, jak i pobliski Klasztor Hieronimitów,
wpisana w 1983 roku na listę UNESCO. Pomnik Odkrywców, jakże wymowny w
swym kształcie. Wykonany z kamienia, przypomina do złudzenia dziób (wryty
w nadbrzeże rzeki) wielkiego żaglowca, na którym umieszczono kamienne
postacie żeglarzy, duchownych i konkwistadorów. Twarze tych postaci
wpatrzone są w dal, jakby gotowe do podboju nowych lądów.
Pomnik ten został wybudowany w 500 rocznicę śmierci (zm. w 1460 roku)
- Henryka Żeglarza, uważanego za tego, który stworzył kolonialne
imperium Portugalii, choć sam... nie żeglował!
Jeszcze tylko kilka pamiątkowych zdjęć, na których nie mogło zabraknąć
marmurowej mozaiki, znajdującej sie koło Pomnika Odkrywców. Bardzo
oryginalna, ale ze względu na jej dużą powierzchnię, musiałem ją
fotografować partiami na kilku fotkach. Przedstawia ona różę wiatrów (wskazującą
żeglarzom kierunek wiatrów). Na tej przepięknej mozaice (kolorowej) są
zaznaczone trasy i daty rejsów, odbytych przez portugalskich żeglarzy.
Czas nagli, więc idziemy w kierunku Klasztoru Hieronimitów (XVI wiek),
znajdującego się w pobliżu Pomnika Odkrywców, w którym pochowany jest
Vasco Da Gama. Budowla robi na mnie olbrzymie wrażenie. Zbudowna z
wapienia, ma ponad 300 m (!) długości, i była pod opieką Zakonu
Hieronimitow do 1834 roku, do momentu, kiedy musieli opuścić klasztor na
skutek kasacji zakonów
w Portugalii. Architektura zakonu zachwyca szczególnie wspaniałymi
krużgankami (koniecznie trzeba je zobaczyć!) i pięknie ozdobionymi
sklepieniami. Choć trudno jest zdecydować, co bardziej mnie w tym
klasztorze zachwyciło. Chyba jednak całość!
A będąc już w tym rejonie to nie sposób nie wstąpić do
najsłynniejszej ciastkarni w Portugalii – „Pasteis de Belem”.
Nie należy się zrażać długą kolejką, bo niesamowicie smaczne ciasteczka
jajeczne (pasteis de nata) wynagrodzą czekanie w kolejce. Dałem się
skusić na dwa – pyszne! A przy okazji, we wnętrzu można oglądać przez
szybę, proces ich wytwarzania. Choć o zdobyciu receptury... nie ma co
marzyć. Podobnież zna je tylko kilka osób i jest ona bardzo pilnie
strzeżona. Ale zbyt dużo nie można ich zjeść (ciastek oczywiście). Chyba,
że ktoś lubi słodkości. Wszystkie wyroby w tej cukierni
są chronione patentem. Oczywiście można je kupić w innych ciastkarniach
na terenie Portugalii, ale już pod inną nazwą i jak twierdzą koneserzy –
już nie tak smaczne. Upał trochę doskwiera, więc przed odjazdem do
kolejnego miasta – Obidos (wpisane na listę UNESCO), posilamy się
szklaneczką zimnego piwa w pobliskiej restauracji. Obidos (początki
założenia - 308 r. p.n.e.), to małe urokliwe miasteczko otoczone
starożytnym murem wraz z zamkiem z 1282 roku, którego cechą
charakterystyczną są wąskie uliczki pełne restauracyjek serwujących
pyszne lokalne potrawy i domy, malowane
w portugalskie tradycyjne barwy. Uliczki te były wytyczone jeszcze w
średniowieczu a większość z nich jest brukowana. Po murach można się
przejść a następnie w sklepikach zakupić (przedtem posmakować), lokalny
słodki likier alkoholowy (Gina de Obidos), wytwarzany od wieków na bazie
wisienek. Przypomina smakiem „naszą” nalewkę z wiśni. Można go uprzednio
posmakować (przypadła mi do smaku) w czekoladowych kieliszkach, który po
degustacji, zjadam ze smakiem.
Po przekroczeniu wspaniałej głównej południowej bramy wejściowej (Porta
da Vila z 1380 roku z płytkami azulejos) w Obidos, zewsząd otacza mnie
klimat cudownych portugalskich prowincjonalnych miasteczek. Do złudzenia
przypominają klimat podobnych miasteczek w Hiszpanii, Grecji czy też we
Włoszech. Ich wypełnione żarem południowego słońca uliczki z leniwym
popołudniem sjesty i wypełnionych wieczorem tłumem turystów, maleńkich
knajpek i restauracyjek, pozostawia miłe wrażenia na całe życie.
Wąską uliczką docieramy do resztek murów obronnych, gdzie pozujemy do
pamiątkowych fotek a wracając, kupuję od ulicznego artysty (Ignasi Simon
– władający 7 językami!), jego cudowne romantyczne melodie nagrane na
CD. Wielokrotnie jadąc samochodem, słucham tej fantastycznej,
trochę rzewnej i romantycznej portugalskiej muzyki.
W drodze powrotnej, mijamy kamienny pręgierz (w kształcie okrągłej
kolumny, ozdobiony różnymi motywami) gdzie wymierzano karę tym, na którą
zasłużyli – przynajmniej w opinii ówczesnego miejskiego „wymiaru
sprawiedliwości”. Oj, przydałby się i w dzisiejszych czasach! Nie ma
mowy, abyśmy przed opuszczeniem Obidos, nie skosztowali lokalnych potraw
w małej restauracyjce przy głównej wybrukowanej uliczce (Rua Direita)
Obidos.
Oczywiście zamawiamy z Basią i Andrzejem, specjalność restauracji (słynącej
z „owoców morza”) – całe ośmiornice, które konsumuje się, zjadając każdą
jej część. Podobno tylko tu w Obidos
w tej restauracji, przyrządzają ją perfekcyjnie. Może kiedyś przekonam
się o tym zamawiając ją w innym mieście. Wiem tylko, że Basia nie zamówi
jej nigdzie i nigdy więcej!!! A mnie i Andrzejowi – smakowała
wyśmienicie, popijana zimnym lokalnym piwem. Niestety, ale program
wycieczki nie pozwala na zwiedzenie innych wspaniałych zabytków Obidos,
(nazwanego średniowieczną perełką Portugalii) takich jak kościół Santa
Maria czy też niedokończoną budowlę barokowego Sanktuarium Pana Jezusa z
Kamienia (Santuario de Senhor Jesus da Padra). Może kiedyś jeszcze tu
wrócę?
W autobusie spotykamy się z innymi uczestnikami wycieczki i po „przeliczeniu”
nas przez Henia, kierujemy się w dalszą drogę, gdzie na naszym szlaku
kolejne miasto – Alcobaca. Głównym celem naszej wizyty w tym mieście,
będzie największy w Portugalii, Klasztor Cystersów (założony w 1153 roku),
który ze względu na historyczne i artystyczne znaczenia dla świata,
został wpisany w 1989 roku na listę UNESCO. W skład opactwa Cystersów
(Santa Maria de Alcobaca) wchodzi także największy gotycki kościół w
Portugalii. Olbrzymie wrażenie na mnie robi nie wielkość klasztoru, ale
przede
wszystkim niesamowicie piękne i finezyjne ornamenty rzeźbione w kamieniu.
Krużganki a także wnętrze kościoła pełne strzelistych kolumn i rzeźb,
wspaniałych sklepień to majstersztyk architektoniczny. Nic dziwnego, że
co roku odwiedza go niezliczona rzesza turystów z całego świata.
Ale chyba największą atrakcją tego miejsca są ozdobione perfekcyjnymi
rzeźbami, wapienne nagrobki króla Piotra I i Ines de Castro. Tragiczne
losy tej pary związane są z XIV w., kiedy to oboje kochankowie pobrali
się potajemnie wbrew woli króla Alfonsa IV, (ojca Piotra I), który nie
mógł się pogodzić, że Ines de Castro była córką prostego galicyjskiego (nie
portugalskiego) szlachcica. Doczekali się dzieci, ale i to nie uchroniło
ich przed okrutnym losem. Z rozkazu króla Alfonsa IV, który chciał
zniszczyć ten związek, bezlitośnie zamordowano Ines. A dwa lata później,
kiedy Pedro I został koronowany na króla Portugalii, zemsta dosięgła
zbrodniarzy. Stałem w zadumie nad ich nagrobkami i nie mogłem zrozumieć
jak można było być tak bezwzględnym, niszcząc życie młodej kobiety i nie
zastanawiając się, że kiedyś trzeba będzie za to ponieść karę – ale już
na tamtym świecie.
A w jednej ze zwiedzanych sal, znajduje się bardzo wąskie
przejście w murze. Według legendy, mieli się przez niego przecisnąć
tylko ci, co niezbyt nagrzeszyli. Po wciągnięciu brzuszka, udało się
także i mnie. Zakon Cystersów przechodził różne koleje losu aż do
roku 1834, kiedy to mnisi zostali zmuszeni do opuszczenia (tak i w
innych) klasztoru. A stało się to na mocy dekretu o zniesieniu
wszystkich zakonów portugalskich, wydanego za czasów regencji rządu
Piotra I.
Zmęczeni całodziennym zwiedzaniem i pełni wrażeń dzisiejszego dnia,
wracamy do hotelu, gdzie po obiadokolacji kładę się do łóżka, i zasypiam
natychmiast.
A jutro (17 września) czeka nas kolejny dzień zwiedzania tego kraju
pełnego zabytków i fascynujących historii. Pierwszym z nich będzie
słynne miasto – Porto położone na wzgórzu nad rzeką Duero.
Rok temu, oglądałem w TV serial portugalski – „Złote serce”, którego
akcja rozgrywała się właśnie w Porto. Byłem zachwycony
tym miastem i przed odwiedzeniem go podczas tej wycieczki, wymarzyłem go
sobie, widząc w wyobraźni typowe portugalskie domki rozsiane na
wzgórzach wzdłuż rzeki Duero, oraz starówkę z wąskimi uliczkami opasaną
malowniczymi kamieniczkami. Niestety, ale w rzeczywistości trochę mnie
ono rozczarowało, choć stara dzielnica Porto – Ribeira, wpisana jest na
listę UNESCO. Szczególnie rozczarowało mnie trochę swym wyglądem i
kontrastem, któremu w wielu częściach miasta towarzyszy nowoczesne
budownictwo, co odebrało mu specyficzny klimat portugalskich miast.
Ale
wróćmy do naszej wycieczki i programu. Obiektem porannego zwiedzania
jest winiarnia – Poca Junior, założona w 1918 roku. No bo być w Porto i
nie zwiedzić którejś z winiarni, produkującej wino porto, znane na całym
świecie to tak jakby nie być w tym mieście.
A wnętrze winiarni (w piwnicach) pokazywanej nam przez pracownicę
winiarni, przybliża nam trochę tajniki produkcji porto. Cała linia
produkcyjna (niewyobrażalnie duża) wykonana chyba z nierdzewnej stali,
naszpikowana różnymi czujnikami, robi na mnie wielkie wrażenie. A do
tego oglądanie leżakującego wina w drewnianych małych beczkach, różnych
roczników (jedna z nich z 1964 roku) i różnej pojemności (nawet kilkaset
litrów) dopełnia tajemniczości tego miejsca. Natomiast w dużych beczkach,
przed rozlaniem ich do mniejszych składuje się nawet po kilkadziesiąt
tysięcy litrów!!! (Wystarczyłaby taka jedna beka dla mnie, chyba na całe
życie i jeszcze dla potomnych
pewnie by zostało). Aby opróżnić wino z tej największej, którą widziałem
(23100 litrów), musiałbym pić nieco więcej jak butelkę dziennie przez 50
lat!!! Ale czy moja wątroba by to wytrzymała? A do tego widok tysięcy
butelek leżakujących w odpowiedniej temperaturze i czekających na
sprzedaż (w odpowiednim momencie jego leżakowania), wywołuje we mnie
lekki zawrót głowy i to jeszcze przed degustacją! Oczywiście proces
wytwarzania wina, objęty jest ścisłą tajemnicą winiarni.
A na koniec zwiedzania zostajemy zaproszeni do sali, na degustację
różnych gatunków tego wspaniałego trunku. Oczywiście „dajemy się namówić”
(do degustacji oczywiście) a następnie w ramach indywidualnego smaku,
zakupujemy ulubione wina porto, tak białe jak i czerwone.
Gwoli ścisłości nadmieniam, że nasz kierowca nie brał udział w tej
degustacji, dlatego mogliśmy się udać na dalsze zwiedzanie miasta.
A kolejnym obiektem na naszej trasie w Porto, jest jedna z
najstarszych księgarń świata -Lello & Irmao. Ta zabytkowa księgarnia, z
oryginalną architekturą wnętrza, była inspiracją autorki J.K. Rowling,
która bardzo często w niej przesiadywała.
Owocem tej inspiracji było napisanie przez nią wielu książek o Harrym
Potterze. Urok tej księgarni, całkowicie wynagradza stanie w długiej
kolejce i opłatę za zwiedzanie, o czym przekonałem się osobiście. Jednak
ze względu na tłum turystów naciskających na kolejkę we wnętrzu
księgarni, trudno mi było zrobić ciekawe zdjęcia.
Jeszcze tylko kilka fotek pod pomnikiem Henryka Żeglarza, wieży
Kleryków (Clerigos Tower), rzut okiem na malownicze kamieniczki Porto i
czas na kolejne atrakcje.
Tak więc po krótkim zwiedzaniu miasta, udajemy się na przystań nad
rzeką Duero, gdzie największą atrakcją jest rejs po tej rzece i
podziwianie Porto, które od strony rzeki wygląda tak jak sobie
wyobrażałem to miasto. Czerwone dachówki na domach, wysoko nad głowami
mijane mosty - szczególnie ciekawy Luis I Bridge, czy też Ponte Maria
Pia (żelazny z 1877 roku a wybudowany przez firmę Gustave’a Eiffla) i
piękny widok ujścia rzeki Duero do Atlantyku, pamięta się na długo.
A jeszcze przed rejsem, podziwiamy na nadbrzeżu, występy ulicznych
artystów oraz zajadamy się w ulicznej restauracyjce smakowitymi
smażonymi rybami. Jako wędkarz i amator ryb uważam, że były pyszne, co
potwierdzili koledzy, Andrzej i Bogdan. Niestety, ale czas na zwiedzanie
Porto nieubłagalnie się kończy gdyż czeka nas jeszcze w tym dniu
przejazd do Bragi.
W niewielkiej odległości (około 20 km) od tego miasta, znajduje się
miasto Barcelos,
które jest miejscem „narodzenia” się średniowiecznej legendy czarnego
koguta, wszechobecnego na wielu pamiątkach w Portugalii (ręczniki,
koszulki, torebki, pocztówki, breloczki i inne) a także sprzedawanego w
postaci jego figurek różnych rozmiarów. Legenda głosi, że w drodze do
Santiago de Compostela, przybył do Barcelos pielgrzym, którego oskarżono
o kradzież i za to skazano na śmierć przez powieszenie. Niewinny
pielgrzym błagał sędziego o darowanie mu życia, który w trakcie tej
rozmowy miał właśnie zamiar spożywać pieczonego czarnego koguta.
Bezskutecznie. Zdesperowany pielgrzym powiedział do sędziego, że jego
niewinność jest tak pewna jak to, że w przypadku wykonania wyroku, ten
pieczony kogut wstanie z nadejściem świtu i zapieje. I tak się dokładnie
stało. Ludzie zrozumieli, że skazano niewinnego człowieka i pobiegli
natychmiast na miejsce egzekucji. Pielgrzym miał szczęście, bo źle
wykonana pętla uratowała mu życie. Zebrani uznali to za cud i puścili go
wolno. Po latach, ów pielgrzym wrócił i ufundował
w Barcelos krzyż na cześć najświętszej Maryi Panny i św. Jakuba.
Historia ponoć została spisana a czarny kogut stał się od tego czasu,
narodowym symbolem Portugalii.
Chyba nie było nikogo wśród uczestników naszej wycieczki, kto by nie
zakupił pamiątki „z czarnym kogutem” w... różnych kolorach.
Będąc jeszcze pod wrażeniem pobytu w Porto, już po godzinie jazdy,
docieramy do kolejnego miasta, pełnego zabytków i jednego z najstarszych
chrześcijańskich miast na świecie - Bragi. Najważniejszym zabytkiem tego
miasta, które zwiedzamy jako pierwsze, to Katedra Najświętszej Maryi
Panny (Se De Braga), pochodząca z XI wieku. Przepiękna zewnętrzna bryła
bogatej stylowo (romański, renesansowy, barokowy)
katedry oraz jej zachwycające rzeźbione wnętrze wraz z organami i
czterema kaplicami, stanowi niezwykle piękny obiekt - perełkę
budownictwa sakralnego. Trudno mi było rozstać się z tą jakże przepiękną
katedrą. Jeszcze tylko krótki spacer po mieście i już trzeba wracać do
autokaru, aby po krótkiej jeździe (15 km), dotrzeć do kolejnego miejsca,
wyznaczonego na dzisiaj, programu.
Ta, kolejna perełka to pobliskie sanktuarium – Dobry Jezus z Góry (Bom
Jesus do Monte) znajdujące się w małej wiosce Tenoes, na wzgórzu (Monte
Esphino) o wysokości 400 m n.p.m. Jest ono obok Fatimy, jednym z
największych sanktuariów w Portugalii, odwiedzanych corocznie przez
rzesze turystów.
Do kościoła (Igrea Bom Jesus) zbudowanego na szczycie wzgórza,
prowadzą 100 metrowe monumentalne schody, składające się z trzech części.
Całość zachwyca i niejako „zmusza” do zadumy nad swoim życiem, które nie
będzie trwać wiecznie. Przynajmniej na tym świecie. Niektórzy pielgrzymi
w ramach pokuty, pokonują całą trasę na klęczkach. Mnie udaje się
pokonać w dół i z powrotem, połowę tej pielgrzymkowej drogi (stanowi ona
religijny symbol Portugalii) symbolizującej duchową wędrówkę do nieba.
Przyznaję, że nie na kolanach.
To już koniec zwiedzania w dzisiejszym dniu, tempo jak zawsze
niesamowite, więc z ulgą wsiadamy do autokaru, udając się do hotelu na
kolację i nocleg.
A jutro, czeka nas kolejny dzień zwiedzania, tego jakże fascynującego
kraju, jakim jest Portugalia. Przed nami także wyjazd do Hiszpanii,
gdzie będziemy zwiedzać jedną z najważniejszych świątyń pielgrzymkowych
– Katedrę w Santiago De Compostela.
Tekst i foto: Józef Kołodziej
Wrzesień 2018
Korekta:
mgr Krystyna Sawa