To, że znalazłem się
w grupie uczestników jadących do Portugali (także na krótko do Hiszpanii),
zrządził przysłowiowy przypadek. A ten spotkałem „na swojej drodze” po...
50 latach!
Jest koniec sierpnia 2018 roku. Razem z żoną wybieram się w ramach „przeglądu
zdrowotnego”, do przychodni zdrowia w Sandomierzu. Lekarki jeszcze nie
ma, więc zagłębiam się w czytanie ogólnopolskiego dziennika. Wtem
zarzucony jestem pytaniami przez przybyłego właśnie do lekarza kolejnego
pacjenta.
- Cześć Józek! Co słychać? Skąd się tutaj wziąłeś? Czy mnie poznajesz?
- Oczywiście, że cię poznaję, odpowiadam trochę tym spotkaniem zaskoczony.
Jak mógłbym cię zapomnieć. Przecież 50 lat temu pracowaliśmy razem w
Zakładzie Gazowniczym w Sandomierzu - odpowiadam. Z tego, co wiem to
objąłeś po moim wyjeździe zagranicę, stanowisko kierownika Działu Sieci
i Instalacji (które to ja piastowałem do mojego wyjazdu z Polski).
- Słuchaj, mam dla ciebie niezwykle ciekawą propozycję wycieczkową,
kontynuował Andrzej. Otóż Stowarzyszenie Wychowanków Akademii
Górniczo-Hutniczej (jestem absolwentem tej uczelni), organizuje
wycieczkę do Portugalii i Hiszpanii. Może byś pojechał? – dodał na
koniec Andrzej. Dam ci kontakt do organizatora, też absolwenta AGH (Henryk
K). Są jeszcze wolne miejsca. Zadzwoń do niego
- Zastanowię się - odpowiedziałem Andrzejowi.
Trochę mi było to nie na rękę, gdyż już miałem w planie zarezerwowany
wyjazd do Norwegii na rybki a chciałem jak najwięcej czasu spędzić z
rodziną w Sandomierzu. Ponadto ten wyjazd do Portugalii kończył się
zaledwie kilka dni przed wyjazdem ze znajomymi na Malediwy.
Ale jednak żyłka podróżnicza zwyciężyła i już na drugi dzień dzwonię do
organizatora z informacją,
aby mnie dopisał do listy o ile są jeszcze miejsca. Były, więc w takim
przypadku już nic nie mogło mnie usprawiedliwić przed sobą – „musiałem”
jechać!
Wyjazd ten został zaplanowany od 13 do 26 września 2018 roku. Program,
pod nazwą „Atlantycka Ślicznotka”, wydawał się bardzo ciekawy i
urozmaicony. Szczególnie dwa miejsca do zwiedzania, które marzyły mi się
od lat, były ujęte w programie tej wycieczki – słynna katedra w Santiago
De Compostella i miasto Porto w Portugalii. Ale o wrażeniach z pobytu w
tych miejscach napiszę później.
Wylot samolotem czarterowym do Faro (Portugalia) został zaplanowany z
Katowic, więc nocą 13 września wyruszamy z Sandomierza by być wczesnym
rankiem na lotnisku, gdzie mamy się spotkać z pozostałymi uczestnikami.
Spokojny lot, bez żadnych opóźnień i już po kilku godzinach lądujemy w
Faro, na południu Portugalii. To pierwszy dzień (14 września) naszego
programu, więc po zakwaterowaniu w miasteczku Silves, mamy resztę dnia
przeznaczony dla siebie. Dlatego zaraz po zakwaterowaniu w hotelu,
większość uczestników udaje się na pieszą wędrówkę po baśniowo uroczym
starożytnym miasteczku - Silves. Możemy tu podziwiać odrestaurowany
dawny zamek mauretański oraz katedrę (Silves Cathedral) pochodzącą z
XIII wieku – zachwyca pięknem swojego wnętrza. My podziwiając ładny
ryneczek przed ratuszem, kosztujemy dyskretnie na ławeczce, portugalskie
wino - Porto.
Smakowało wyśmienicie – zwłaszcza na przeciwko ratusza i w scenerii
południa.
Przed powrotem do hotelu, degustujemy po raz pierwszy portugalską
kuchnię w restauracji położonej nad rzeką – Rio Arade.
A po kolacji część uczestników w małych grupkach zasiada przy
stolikach, aby przy lampce wina, wchłaniać atmosferę pierwszego dnia
Portugalii.
Dosiadłem się do stolika, gdzie wraz z kolegami wspominamy dawne
studenckie czasy w Krakowie (lata 1963 – 1969) oraz staramy się nawzajem
przedstawić, gdyż nie wszyscy studiowali w tym samym czasie a
szczególnie na tym samym wydziale.
W pewnym momencie mój sąsiad,
(którego wówczas nie rozpoznałem) zwrócił się do kolegi z naprzeciwka z
pytaniem jak ma na imię.
- Bogdan - odpowiedział mu zapytany.
- Ja też nazywam się Bogdan, ale na nazwisko – powiedział mój sąsiad.
- Ja też znałem na studiach, Andrzeja Bogdana, z którym mój brat
studiował i przyjaźnił się – dodałem do tej konwersacji. Studiował na
geodezji górniczej. Nazywaliśmy go „Teściu” a pochodził z Kazimierzy
Wielkiej.
W tym momencie mój sąsiad wykrzyknął:
- O kurczę Ziut!, co ty tu robisz?
- Andrzej! To ty! Kolega brata? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Padliśmy sobie w ramiona szczęśliwi, że spotkaliśmy się po 50 latach
w takich okolicznościach! Gdybym nie poszedł w tym dniu do lekarki,
gdybym tam nie spotkał Andrzeja D, gdybym nie pojechał na wycieczkę...
dużo tych „gdyby”, a każde z nich mogło pokrzyżować to spotkanie po
latach.
- Co za niezwykły zbieg losu! Mam nadzieję, że nasze drogi już nigdy się
nie rozejdą – powiedział zaskoczony jeszcze, Andrzej.
A ja dziękuję bardzo Andrzejowi z Sandomierza, że namówił mnie na tę
wycieczkę! Pełen wrażeń i wspomnień ze spotkania z Andrzejem, długo
jeszcze nie mogłem zasnąć.
Rano, już wypoczęci po wczorajszym dniu i zarwanej poprzedniej nocy w
Polsce, wsiadamy do autokaru, uprzednio skrzętnie przeliczeni przez
Henia, niczym kurczaki przez swoją kwokę, aby rozpocząć podróż w
nieznane. Naszym opiekunem i przewodnikiem podczas całej wycieczki po
Portugalii, będzie pani Ania, która jak się okazało, miała fantastyczną
wiedzę o tym kraju – jego historii, zabytkach i różnych ciekawostkach.
Dziękujemy pani Aniu serdecznie za przekazane nam informacje – bardzo
ciekawe.
Pierwszym etapem tego drugiego dnia (15 września) pobytu, jest
miasteczko Sintra, położone wśród egzotycznych ogrodów i zalesionych
wzgórz – Serra de Sintra. Sintra służyła dawniej jako letnia rezydencja
portugalskich monarchów. Dziś
wraz ze swoimi zabytkami jest wpisana na listę światowego dziedzictwa -
UNESCOak czasu.
Malownicze strome i wąskie uliczki Sintry,
Najpierw zwiedzamy gotycki pałac – Palacio Nacionale de Sintra (pierwsze
budowle pochodzą z VIII wieku), który w swoich murach zawiera wiele
ciekawych historii i malowane ozdobnie sufity. To w nim mamy okazję po
raz pierwszy podziwiać na ścianach słynne płytki azulejos. Po
zwiedzeniu pałacu, mamy jeszcze chwilę czasu na zwiedzenie fragmentu
miasta Sintra z wieloma zabytkami, takimi jak: Pałac Pena czy też Zamek
Maurów, których zwiedzanie nie mieliśmy w planie – brak czasu.
Malownicze strome i wąskie uliczki Sintry, pełne kuszących sklepów dla
turystów mogą zachwycać nawet najwybredniejszych turystów. My „zakotwiczyliśmy”
przy jednym z wielu sklepików, gdzie oddajemy się degustacji słynnej w
Portugalii nalewki z wiśni, którą degustuje się tutaj w małych
czekoladowych... kieliszeczkach. Oczywiście po degustacji nalewki, „zakąsza”
się czekoladowym kieliszkiem.
Czas nagli (tak będzie podczas całej wycieczki), więc jedziemy dalej. A
kolejną atrakcją tego dnia jest najdalej wysunięty punkt Europy – Cabo
Da Roca. Już z daleka, jadąc krętą drogą, możemy ujrzeć wysunięte
w Ocean Atlantycki, strome urwisko (144 m) tego często odwiedzanego
przylądka. Trzeba bardzo uważać i nie zbliżać się zbyt blisko do
barierki a już szczególnie nie przekraczać jej gdyż grozi to upadkiem w
przepaść. To niestety zdarzyło się parze Polaków, kilka miesięcy przed
nami, podczas robienia zdjęć, tuż na krawędzi urwiska. Można zejść
bezpieczną wyznaczoną trasą na dół do podnóża klifu. Niestety, po
dojechaniu do Cabo Da Roca mieliśmy pecha, bo gęsta mgła utrudniała
nieco podziwianie oceanu i okolicznych wzgórz.
Jeszcze tylko pamiątkowe
zdjęcia przy obelisku, na którym znajdują się współrzędne geograficzne
tego punktu oraz napis: „Gdzie ląd się kończy, a morze zaczyna”. Parę
fotek przy latarni (XIX wiek) i udajemy się autokarem w dalszą drogę,
oczywiście po uprzednim przeliczeniu swoich „kurczątek” przez Henia.
Program tego dnia jest bardzo napięty gdyż czeka nas jeszcze
popołudniowe zwiedzanie Lizbony. Stolica Portugalii pełna zabytków,
urokliwych uliczek robi pozytywne wrażenie, chyba na każdym zwiedzającym
to miasto. Mamy mało czasu, więc dzisiejszego popołudnia spacerujemy
tylko po Placu Handlowym, znajdującym się nad brzegiem rzeki Tag, na
którym stoi pomnik króla Józefa I siedzącego na koniu. Tuż obok,
oddzielony Łukiem Triumfalnym jest główny deptak Lizbony - Rua Augusta
(550 m długości – zamknięta dla ruchu) została odbudowana praktycznie od
zera po potężnym trzęsieniu ziemi w 1755 roku. Dla turystów to wymarzona
ulica pełna uroczych restauracyjek (ze stolikami na środku ulicy),
sklepów z pamiątkami,
ze słodyczami oraz sklepów z bardzo dużym wyborem portugalskich win. Od
2013 Łuk Triumfalny jest udostępniony dla turystów. Znajduje się na nim
taras widokowy skąd można podziwiać panoramę Lizbony. Nam niestety
zabrakło czasu na tę atrakcję. A w Lizbonie jest ich tyle, że trzeba by
tu spędzić przynajmniej tydzień, aby obejrzeć te najbardziej znane.
Z drugiej strony Rua Augusta znajduje się słynny Plac Rossio a na nim
wspaniała kolumna króla portugalskiego - Piotra IV. Przy placu tym
znajduje się też słynny kościół św. Dominika, którego wnętrze spaliło
się w 1959 roku. Zostało ono odrestaurowane tylko w niewielkim stopniu,
więc dzisiaj można oglądać jego spalone wnętrze. Niestety, ale w
pożarze spaliła się chusteczka Łucji Santos i połowa chusty Hiacinty
Marto, które doznały objawień Matki Boskiej w Fatimie 13 maja 1917 roku.
A przed zakończeniem zwiedzania tego dnia Lizbony, wstępujemy do
kościoła pod wezwaniem św. Antoniego
(znanym w świecie, jako Antoni z Padwy), który został zbudowany w
miejscu urodzenia tego świętego. Jego prawdziwe nazwisko to: Fernando de
Bulhoes – imię Antoni, przyjął po wstąpieniu do klasztoru franciszkanów.
W podziemiach kościoła znajduje się krypta z relikwiami św. Antoniego
oraz płyta pamiątkowa z wizyty papieża – Jana Pawła II w tym kościele 12
maja 1982 roku. To już ostatni obiekt, który dzisiaj zwiedziliśmy w
Lizbonie. Wieczorem czeka nas jeszcze spotkanie w restauracji gdzie
będziemy mieli okazję wysłuchania przez kilka godzin muzyki Fado. Muzyka
Fado, to tradycyjna portugalska pieśń, która jest ważnym elementem
portugalskiej kultury. Wpisana została na listę Dziedzictwa
Niematerialnego UNESCO.
Historia Fado (oznacza los i przeznaczenie), sięga XIX wieku. Do tej
muzyku dodano historie miłosne, z reguły z nieszczęśliwym zakończeniem.
Za najwybitniejszą wykonawczynię uznawana była Amalia Rodrigues.
Klasyczne Fado wykonywane jest przez jednego solistę przy
akompaniamencie dwóch gitar.
Przyznam się, że dla mnie jest ona troszkę monotonna zwłaszcza, kiedy
słucha się jej dłuższy czas. Ale wiem, że ten rodzaj muzyki ma na
świecie rzesze wielbicieli (jak chociażby,mąż mojej kuzynki - Stefan).
Późnym wieczorem wracamy do naszego hotelu i już bez pogaduszek
kładziemy się zmęczeni całodziennym zwiedzaniem Lizbony.
Jutro czeka nas kolejny dzień zwiedzania tego wspaniałego, pełnego
zabytków – miasta.
Tekst i foto: Józef Kołodziej
Wrzesień 2018
Korekta:
mgr Krystyna Sawa