Przygoda z Naturą

WZDŁUŻ WYBRZEŻA CHORWACJI

   Sobota, 15 września
    Pewnie bym wyjazd do Chorwacji odłożył po raz kolejny na potem, gdyby nie moje kuzynki Krystyna i Jadwiga, które kilka dni przed wyjazdem zaproponowały mi dołączenie się do objazdowej wycieczki do tego pięknego kraju, a szczególnie do „zobaczenia” jego niewyobrażalnie malowniczego wybrzeża.
    Na szczęście znalazło się jeszcze miejsce na tą wersję trasy organizowanej przez biuro podróży – Rainbow. Nie bez przyczyny wspominam o „wersji”, gdyż jej program był pod hasłem „Dla wygodnych”, czyli z noclegiem w Słowenii przed dojazdem do Chorwacji.
    Optymistycznie nastawieni do czekającej nas wycieczki, wyjeżdżamy w czwórkę (Jadwiga, Krystyna, Józek i ja) z Sandomierza do Kielc już o 3:30 rano (czego bardzo nie lubię) w sobotę, 16 września 2012 roku, aby dotrzeć na miejsce zbiórki o 6 rano. Niby to tylko niecałe 100 km, ale po błądzeniu w nocy po niezwykle „z rozmachem” rozkopanym mieście, braku tablic informacyjnych, objazdach oraz niemożliwością dojazdu do dworca autobusowego (miejsca zbiórki) - „osaczonego dookoła” tablicami zakazu wjazdu, pozostaje nam na znalezienie parkingu tylko 15 minut. Parking znaleźliśmy nie bez trudu… ale nie ten bo ten planowany (znaleziony na internecie), w głębi ulicy z nieoświetloną i ukrytą tablicą w cieniu mrocznej nocy nie dawał nam żadnych szans na jego znalezienie. A ten nieplanowany, rzęsiście oświetlony z tablicą bałwochwalczo chwalącą się jako najtańszy w mieście, zwabił nas do siebie niczym ćmę do światła. I to był  nasz błąd, że zbyt szybko uwierzyliśmy w pisane przechwałki nie starając się odszukać tego wcześniej zaplanowanego.
    Po pobraniu kwitka parkingowego, taksówką docieramy na dworzec autobusowy, gdzie czekali na nas uczestnicy wycieczki. Wraz z autobusem i kierowcą oczywiście.  Mogliśmy wreszcie ruszać w tą wymarzoną podróż.
    Do Pszczyny dojeżdżamy przed południem i tam dowiadujemy się, że musimy poczekać na pozostałe autobusy (wyruszające z różnych miast Polski) z uczestnikami naszej wycieczki jeszcze ponad 3 godziny. Coś chyba organizacyjnie „nie wypaliło” bo przecież mogliśmy wyjechać z Kielc później (byłbym się przynajmniej wyspał), lub ustalić tą samą godzinę zbiórki dla wszystkich autobusów. Konsekwencje tego opóźnienia miały dalsze skutki już w Słowenii – o czym później.
    Miejsce zbiórki w Pszczynie koło ładnej i oryginalnej restauracji  - „Warownia”, nieco „skróciło” czas naszego oczekiwania na odjazd. W najbliższych miesiącach restauracja organizuje kilka średniowiecznych biesiad, które kierownictwo tak oto reklamuje:
      Jak to ongiś na dworach i zamczyskach bywało,
    tak i dziś tradycji zadość się stanie,
    a jadła, napitku i przedniej zabawy
    nikomu u nas nie braknie
    I pamiętaj Waść, w nosie nie dłub!
    U nas je się rękami!

    Tak więc po przegrupowaniu uczestników ze wszystkich autobusów i przydzieleniu ich do właściwych wycieczek, mogliśmy wreszcie przez Czechy dotrzeć późnym popołudniem do Wiednia, gdzie był zaplanowany dłuższy postój, aby co głodniejsi mogli się nieco posilić. A dzięki temu postojowi, my mogliśmy spotkać się na parkingu z córką Krystyny i Józka - Justyną i jej mężem Jackiem, którzy mieszkają i pracują w tym naddunajskim mieście.
    Dalej, już bez zatrzymywania się docieramy późnym wieczorem do Mariboru na Słowenii. Konsekwencją naszego opóźnienia jest to, iż do momentu przyjazdu do tego miasta nie znaliśmy miejsca naszego noclegu. Ostatecznie jedna mniejsza grupa będzie spała w samym Mariborze a pozostali, po przejechaniu kilkunastu kilometrów po serpentynach, została zakwaterowana w prześlicznie położonym na górze, ośrodku narciarskim Mariborsko Pohorje (z nieczynną o tej porze roku kolejką linową) skąd rozpościerał się rano niezwykle malowniczy widok na miasto. Jest to najsłynniejszy ośrodek narciarski w Słowenii (także w Europie), a położony na wysokości 1042 m n.p.m. z trasami o łącznej długości 80 km obsługiwanych przez 20 wyciągów.
    Maribor (wzmianki o nim sięgają początków XII wieku), drugie co do wielkości miasto w Słowenii jest także obok narciarstwa, ważnym centrum kulturalno-przemysłowym i szczyci się najstarszą winoroślą na świecie!!!    Późny przyjazd do Słowenii, uniemożliwił nam zwiedzanie tego wieczoru stolicy kraju – Lublany co zmusiło organizatora do zmiany harmonogramu naszej wycieczki, aby dopiero na koniec naszego objazdu zwiedzić to miasto. Jak się później okazało – także niestety późnym wieczorem i z mocno ograniczonym czasem. No cóż, takie są konsekwencje źle rozplanowanej trasy.
 Niedziela, 16 września
    Nazajutrz rano po śniadaniu, jedziemy naszym autokarem po grupę zostawioną w mieście, co powoduje kolejną stratę czasu. A przy dobrej organizacji przez biuro podróży mogliśmy tego uniknąć, gdyby wszyscy uczestnicy wycieczki spali w jednym hotelu. Tak więc dopiero o 10 rano przekraczamy (bez problemów) granicę Słowenii i Chorwacji, kierując się w stronę przepięknego Parku Narodowego Plitwickich Jezior, którego symbolem jest niedźwiedź i który jest pod patronatem UNESCO.
    Szesnaście krasowych jezior znajdujących się w południowej części gór Kapela, oddzielonych od siebie groblami, o łącznej długości wynoszącej ponad 8 km położone są w głębokim parowie i tworzą przelewowy układ z niezwykle malowniczymi wodospadami (ponad 90) o nieskazitelnie czystej, turkusowej wodzie. Tak czystej, że duże ławice pstrągów, „bezczelnie” pływają tuż pod powierzchnią wody, nie zważając kompletnie na przechodzących turystów. A co niektórych (w tym autora tekstu), ich widok (tzn. pstrągów) lekko „denerwuje” gdyż o żadnym wędkowaniu na terenie parku nie może być mowy.
    Park (założony w 1949 roku) jest doskonałą oazą flory i fauny. Na jego terenie występuje 161 gatunków ptaków, 21 gatunków nietoperzy, 321 gatunków motyli oraz około 1267 gatunków różnych roślin (z czego 75 to endemity).    Reżyserzy filmu (kręconego na początku lat 60.) o Winnetou i Old Shatterhand, tutaj kręcili wiele scen bo cały kompleks bardzo przypomina tereny znane z amerykańskich „westernów”.
    Jedną z większych atrakcji tego parku jest 70-cio metrowy wodospad, przy którym pary biorą ślub. Zgoda na zawieranie związku małżeńskiego na terenie parku została wydana w 2003 roku i od tego czasu już 193 pary przysięgły sobie miłość małżeńską w tym miejscu. Młodożeńcy wierzą, że zawarcie małżeństwa tutaj przynosi szczęście (zgodne pożycie), co zresztą potwierdzają statystyki.
    Na zakończenie naszego pobytu w parku, przepływamy stateczkiem na drugą stronę jeziora Kozjak (wchodzącego w układ jezior parku) i opuszczamy jakże przepiękne i urocze miejsce stworzone przez Naturę, aby przez naszych świetnie spisujących się kierowców (p. Jarek i p. Kazik) po przekroczeniu późnym wieczorem granicy Bośni i Hercegowiny, być dowiezionym do hotelu w miejscowości Neum. Jest to jedyne miasto w Bośni i Hercegowinie z dostępem do morza Adriatyckiego.
    Niestety, trudno mi znaleźć wiele pozytywnych słów o naszym hotelu w tym mieście. Hotel Zenith - to kompleks powstały przez „doklejanie” sąsiednich budynków (po ich uprzedniej adaptacji), przez co nieco skomplikowany wewnętrznie. Przez dwa dni pobytu tutaj, nigdy do pokoju nie trafiłem tą samą trasą. A do tego skromne posiłki (mały wybór dań), trudność porozumienia się z obsługą po angielsku, a i sam budynek hotelowy tak z zewnątrz jak i wewnątrz wymaga dużego wsadu inwestycyjnego (czyt. pieniędzy) aby zdobyć chociaż ze 3.5 – 4 gwiazdki.  Jedyną zaletą tego hotelu, jest jego położenie w pobliżu morza i usytuowanie na zboczu, skąd rozciągają się przepiękne widoki.
  Kaczka i pstragi w Plitwickich Jeziorach  Mimo, iż woda niezbyt ciepła to  korzystamy z kąpieli morskiej. Dno jest niestety kamieniste, więc bez tenisówek, kąpiel jest bardzo uciążliwa. Dzień później, kiedy wróciliśmy tu na następny nocleg, tylko Józek odważył się na kąpiel bo woda i temperatura powietrza, były nieco chłodniejsze jak poprzedniego popołudnia. A ja należę do stworzeń ciepłolubnych!
 Poniedziałek, 17 września
    Tym razem po lekkim spóźnieniu (tych samych osób) już przed ósmą rano wyjeżdżamy do sławnego wśród turystów na całym świecie miasta - perełki wybrzeża dalmatyńskiego czyli – Dubrownika.
    Po drodze mijamy drugi co do wielkości półwysep w Chorwacji - Półwysep Peljesac, na którym (wg informacji naszego pilota p. Kasi) uprawia się w winnicach najlepsze wina w Chorwacji. To jedno z największych bogactw Dalmacji. Grunt pod uprawę jest bardzo kamienisty (wapień, żwir i piasek), a wszystkie prace w winnicach w tym rejonie wykonuje się ręcznie. Bardzo pomocnym zwierzęciem przy pracach w winnicach jest wytrzymały na trudy, temperaturę i nierówny teren - bardzo popularny tutaj poczciwy osioł. Ale za to takie czynniki jak: typ gleby, nasłonecznienie, dobra pogoda i odpowiednia ilość opadów w roku wynagradza ten rejon produkcją wyśmienitych win. Trzeba przyznać, że i inne rejony Chorwacji mogą poszczycić się tak znanymi przez koneserów winami (niektóre wyprodukowane z lokalnych szczepów, nigdzie jeszcze nie opisanych) jak:  Plavac, Blatina, Postup, Prosek, Zuljana (czerwone), Grk, Malvazija, Zilawka, Grasevina (białe), czy też pierwsze chorwackie wino (czewone) o zastrzeżonej nazwie – Dingać.
    Jeżeli już jesteśmy przy napojach „rozrywkowych”, to nie sposób nie spróbować któregWidok na mury Dubrownikaoś z gatunków rakiji – Slivovica (śliwkowa), Lozovaca (winogronowa), Travarica (ziołowa), Orahovaca (orzechowa) czy też Visnjevaca (wiśniowa). I ja też spróbowałem – najbardziej smakowały mi te robione ze śliwek i winogron – pyszne!
    Ale wybrzeże dalmatyńskie może pochwalić się także pozostałymi dwoma bogactwami, takimi jak: hodowla ostryg i sól – warzona od XIII wieku tą samą metodą. Obecnie waży się jej około 3000 ton rocznie.
    Wreszcie z dojazdowej drogi znajdującej się powyżej miasta, roztacza się przed nami niezapomniany widok na Dubrownik (założony w VII w) otoczony szmaragdowymi wodami Morza Adriatyckiego, na którym niczym białe gołębie na niebie, widać lśniące bielą sylwetki setki jachtów. Cóż za cudowny widok! Sam Dubrownik, któremu patronuje św. Błażej to jedna wielka encyklopedia historyczna i skarbnica wielu zabytków, którego stare miasto jest wciągnięte na listę światowego dziedzictwa - UNESCO . Nie sposób je wszystkie wymieniać, a i potrzeby ku temu nie ma, gdyż zainteresowani mogą dzisiaj dzięki postępowi technicznemu (internet) dowiedzieć się o tym mieście wszystkiego i to w najdrobniejszych szczegółach.
    Warto tylko nadmienić o takich wspaniałych zabytkach jak: najstarsza w Europie - czynna od 1317 roku apteka franciszkańska wraz ze swoim laboratorium, a zapachy olejków przeróżnych, dobiegających z jej wnętrza, mogą przyprawić o zawrót głowy. Kolejne zabytki godne zwiedzania to: pałac Sponza (na placu Luka na którym stoi posąg Orlanda), klasztor Franciszkanów, klasztor Klarysek, kościoły – św. Błażeja i Zbawiciela, katedra Wniebowzięcia NMP, pałac Rektorów, studnia Onufrego oraz liczne muzea.
    My wysiadamy z autokaru na jednym z głównych placów w Dubrowniku – zwanym Pile i z przemiłą polską przewodniczką panią Pauliną, która mieszka w Chorwacji na stałe, kierujemy się w kierunku głównej ulicy Dubrownika – Stradun. To ta ulica jest ważnym „deptakiem” w Europie, gdzie snobi uważają za konieczne „pokazanie” się i to koniecznie w ciemnych okularach. A ponieważ….nie noszę ciemnych okularów, więc bez wzbudzania spojrzeń innych mogłem spokojnie wraz z całą grupą podziwiać zabytki tego pięknego miasta i wysłuchiwać ciekawostek z jego historii bardzo dowcipnie opowiadanych przez naszą przewodniczkę.
    Jedna z tych ciekawostek nadmienia jak to kiedyś polski szlachcic, Karol Stanisław Radziwiłł (1734 – 1790) (Panie kochanku - to jego słynne powiedzonko), wojewoda wileński i starosta lwowski, znany ze swoich frywolnych wyczynów, przyjechał w 1774 roku do Dubrownika w okresie zimowym. Jego pobyt tu wiązał się głównie z misją wypracowania paktu polsko-tureckiego dla wsparcia konfederatów Barskich. Niestety, ta misja dyplomatyczna nie powiodła się, bo Turcja podpisała ugodę z Rosją.
    Ale za to jego misja towarzyska olśniła wszystkich snobów, gdyż oprócz innych rzeczy (wiele zapewne zbędnych) przywiózł z sobą sanie (pewnie i konie też) bardzo bogato zdobione, którymi zamierzał pysznie dać się przewieźć właśnie wzdłuż ulicy Stradun. Niestety, miał biedak pecha gdyż akurat trafił na bezśnieżną w tym czasie zimę i nie mógł spełnić swojej snobistycznej zachcianki. Ale od czegóż są pieniądze!
    Otrzymawszy od rady Miasta zgodę, rozsypał na całej długości Stradun ryż (!) i pysznie przejechał się swoimi saniami ku uciesze gawiedzi, a zazdrości pozostałych. Kroniki milczą ile ryżu musiał rozsypać (oczywiście nie osobiście, od tego miał służbę) oraz ile go to kosztowało!. Ale czyż dżentelmeni mówią o pieniądzach? To był jego popisowy numer, bo w swoim Nieświeżu w Polsce, tak samo urządzał kuligi latem!!! Tyle, że na cukrze!
   Spacerując ulicą Stradun warto zwrócić  uwagę na to, iż stąpamy nie po marmurowych płytach na co wskazywałby ich widok, ale po wapiennych (ułożono nim tą ulicę w 1901 roku), które „wyszlifowane” przez turystów, wyglądają jak marmurowe.
    Już bez naszej przewodniczki, indywidualnie wybieramy się na dwukilometrowy spacer po zabytkowych murach (budowę rozpoczęto w 1333 roku, całkowita ich długość to prawie 2 km i 20 zachowanych do dzisiaj baszt, wysokość do 25 m), z których roztaczają się nierealne wręcz widoki na miasto, otaczające je wysokie wzgórze (dotrzeć na szczyt można kolejką linową), gdzie znajduje się pomnik obrońców Dubrownika (z wojny domowej w 1991 roku)  i na Adriatyk wraz z wysepkami obmywanymi krystalicznie czystymi wodami.
     W Dubrowniku podobnież zawsze świeci słońce, o czym przekonaliśmy się wędrując z Józkiem po nagrzanych murach obronnych okalających stare miasto. Uff jak gorąco!!
    W 1667 roku Dubrownik nawiedza silne trzęsienie ziemi, które wywołało pożar. Oba te żywioły bardzo zniszczyły miasto, tylko mury jakimś cudem pozostały nietknięte. Takich tragicznych wydarzeń (także tych współczesnych) było w historii miasta wiele, ale mimo to miasto przetrwało i dzisiaj zachwyca turystów swoim pięknem i gościnnością.
    Już późnym popołudniem po dniu pełnym wrażeń, wracamy na nocleg do tego samego hotelu gdzie spaliśmy poprzedniej nocy, a który przez cały dzień, niestety nie wypiękniał.
  Wtorek, 18 września
    Rano czeka nas wyjazd do drugiego co do wielkości miasta w Chorwacji – Splitu, który jest ważnym ośrodkiem komunikacyjnym i przemysłowym Dalmacji (przemysł chemiczny, stoczniowy, rybny czy też spożywczy). Ale jest także miastem turystycznym, licznie odwiedzanym ze względu na swoje zabytki i bogatą historię.
    Jednym z najważniejszych, wpisanych na listę UNESCO, zabytków jest niewątpliwie pałac cesarza rzymskiego Dioklecjana (III – IV w) z zachowanymi do dzisiaj murami, wieżami, bramą pałacową (Porta Aurea).
    Chrześcijanie pod jego panowaniem byli bardzo prześladowani (od 303 r). To na jego rozkaz zamordowano w Trogirze, pierwszego biskupa Splitu, św. Dujama za głoszenie wiary chrześcijańskiej. Na szczęście Dioklecjan abdykował w 305 r. a w 311 roku Galeriusz pozwolił chrześcijanom na ich praktyki religijne.
    Natomiast jego zasługą (Dioklecjana) były ogromne reformy w państwie rzymskim dotyczące wojska, dróg, podatków i doprowadzenia wody do miast (akwedukty).
    Warto także zwiedzić także dawne mauzoleum Dioklecjana, które zostało przebudowane na katedrę właśnie pod wezwaniem św. Duji (Dujama) – w VIII w, resztki akweduktu oraz liczne kościoły wybudowane na przestrzeni IX-XV wieku.
    Oczywiście, że te kilka godzin spędzonych w Splicie nie wystarczają na zobaczenie chociażby kilku zabytków. Dlatego po zwiedzeniu pałacu Dioklecjana, przeciskamy się przez najwęższą uliczkę w Splicie, koło kaplicy Jupitera i maszerujemy na targ św. Dominika, aby zakupić lawendę z której słynie Dalmacja. Jeszcze tylko przysiadamy się na chwilę w jednej z wielu restauracji przy głównej ulicy miasta (przy porcie – Trajektna Luka) wysadzanej palmami, aby zimnym piwem ochłodzić nasze nieco wysuszone na upale gardła. Ceny piwa ku naszemu zadowoleniu (66 kuna za 4 butelki 0,5l), nie śmią na szczęście konkurować z cenami piwa w Danii czy też Norwegii.
    A już o 14:30 wyjeżdżamy do Trogiru, mijając po drodze miejscowość Kastela (niestety, ale nie mieliśmy czasu aby zwiedzić to piękne zabytkowe miasto) a w nim mały kościółek. To z tym miejscem wiąże się legenda opowiedziana nam przez pilotkę naszej wycieczki po Dalmacji – panią Kasię, a która to legenda jest bardzo podobna do tej opisanej przez Williama Szekspira w dramacie - Romeo i Julia.
    Kilka wieków temu (XVIII) żyły tu dwa rody, które bardzo rywalizowały ze sobą i nie pałały do siebie miłością. Granica wrogości ciągle narastała między nimi. Ale… miłość nie zna granic. Przystojny młodzieniec Milenko z jednego z zwaśnionych rodów, zakochał się w pięknej dziewczynie o imieniu – Dobrila, a pochodzącej z drugiego zwaśnionego rodu. Rodzice młodych ludzi długo walczyli aby ich rozdzielić, lecz się im to nie udało. W konsekwencji zgodzili się na ich ślub. Okazało się jednak, że nienawiść trudno jest niekiedy w sobie zniszczyć. Podczas przyjęcia weselnego, ojciec panny młodej w szale nienawiści zabił Milenka, licząc na to, iż jego córka wyjdzie za mąż za wcześniej upatrzonego bogatego chłopaka. Tak się jednak nie stało. Dobrila wraz ze swoją zranioną miłością skryła się w klasztorze, gdzie kilka miesięcy później zmarła. Spełniając jej ostatnią wolę, pochowano ją w kościółku, we wspólnym grobie z Milenko. A na nagrobku wyryto napis – „Wieczny odpoczynek kochankom”.
    Wzruszeni tą opowieścią, już w milczeniu dojeżdżamy do kolejnego uroczego miasta - perełki Wybrzeża Dalmatyńskiego – Trogiru, malowniczo rozlokowanego nad Morzem Adriatyckim. Z przewodniczką – panią Anitą, czekającą już na nas w Trogirze, zwiedzamy starówkę, która jako kolejna w Chorwacji jest od 1997 roku na liście UNESCO.
    Patronem miasta jest bł. Ivan (Jan) Ursini (biskup) z Trogiru, którego figurę oglądamy na gzymsie Bramy Lądowej z XVI wieku, a znajdującej się przed wejściem do Starówki. Nie sposób zwiedzić chociaż pobieżnie wszystkich zabytków w tym mieście, jak chociażby: romańsko-gotycki ratusz z XIV - XV w, Pałac Stafileo z końca XVw, Pałac Cipiko z XVw i wiele innych. Zwiedzamy te najważniejsze, do których należy bez wątpienia budowana przez 4 wieki (1193 do 1598) katedra pod wezwaniem św. Łazarza, uznana za najpiękniejszy przykład dalmatyńskiego renesansu i jeden z najpiękniejszych zabytków Chorwacji. To na wejściu do niej znajduje się przepiękny, misternie wykonany zachodni portal (ukończony w 1260 roku), przez pochodzącego z Trogiru, mistrza Radovana.
   W skład katedry (z wieloma arcydziełami wewnątrz) wchodzi także przylegająca do niej dzwonnica (47mNa Placu Jana Pawła II w Trogirze), która jest symbolem Trogiru – jej budowę rozpoczęto w 1400r. Skorzystaliśmy z okazji,  że dzwonnica była jeszcze otwarta dla turystów i nie żałowaliśmy mozolnej wspinaczki na nią po krętych schodach, gdyż widok z wieży na Trogir z czerwonymi dachówkami domów, błękitnych wód Morza Adriatyckiego z bielą jachtów kołyszących się na jego wodach, należy z pewnością do tych niezapomnianych.
    Ale wśród całego zespołu wchodzącego w skład katedry, najcenniejszym zabytkiem jest kaplica bł. Ivana Ursiniego (1062 – 1111r), wewnątrz której znajduje się sarkofag tego biskupa włoskiego pochodzenia a który został wybrany na patrona miasta Trogir. Dla nas Polaków miłe jest to, iż katedra św. Wawrzyńca (jak i ratusz) stoi na placu Jana Pawła II. Chorwaci Jego imieniem nazwali jeszcze wiele placów w swoim kraju, bo zdecydowana większość ludności Chorwacji jest wyznania rzymsko-katolickiego.
    Dzisiejszy przejazd malowniczą nadmorską trasą z fantastycznymi widokami na góry i Adriatyk  zapierał nam dech w piersiach. Podziwiamy urzekające krajobrazy. Z jednej strony piękne pasma górskie, a z drugiej błękitne wody Adriatyku z licznymi (ponad 1 000) wyspami i wysepkami rozrzuconymi po wybrzeżu adriatyckim. Przejeżdżamy także przez piękną, otoczoną górami dolinę rzeki Neretwy znaną w Dalmacji z największych upraw warzyw, a nade wszystko drzew owocowych, takich jak: mandarynek, pomarańczy, cytryn, oliwek i fig. Nie sposób też pominąć bajecznego widoku mijanych urokliwych miasteczek, przycupniętych u podnóża gór i schodzących jakby wprost do turkusowych wód Adriatyku.
    Pełni wrażeń dzisiejszego dnia, późnym popołudniem przyjeżdżamy do miejscowości Vodice (Chorwacja), gdzie zatrzymujemy się na noc w hotelu Flora-Madera. Jedną z niewielu zalet tego skromnego hotelu jest ładny widok z niego na miasto oraz bliskość zatoki z czystą morską wod����������������.
 Środa, 19 września
    Dzisiejszy dzień należał bezsprzecznie do przyrody, gdyż zaraz po śniadaniu wyjeżdżamy do Parku Narodowego Krka (106 km2 koło miejscowości Szybenik), założonego w 1985 roku, a położonego na rzece o tej samej nazwie. To kolejne cudeńko natury z wieloma (17) kaskadami, których szerokość dochodzi do 100 m. Rzeka Krka przepływając po wapiennym podłożu, i pokonując spadek 45 m na zaledwie półkilometrowym odcinku, wytworzyła nieregularne koryto z brzegami obrośniętymi bujną roślinnością dającą schronienie wielu gatunkom przedstawicieli tutejszej fauny. W środkowej części parku, rzeka utworzyła Jezioro Visovac na którym znajduje się maleńka wysepka, a na tej wysepce można podziwiać malowniczy klasztor franciszkański założony w połowie XV wieku. Najładniejszym wodospadem tego parku jest bezsprzecznie – Skradinski Buk (46m wysokości), u podnóża którego jest mała zatoczka z kamieniami i zdradliwymi jamami. Mimo możliwości kąpieli, nie skorzystaliśmy z niej, tym bardziej po informacji naszego pilota - pani Kasi, iż paru śmiałków przepłaciło to życiem.
    Park Krka, to także olbrzymie bogactwo fauny (około 850 gatunków) i flory. Żyje tu około 220 gatunków ptaków, wiele gatunków nietoperzy, kilkanaście gatunków ssaków i ryb (z których większość to endemity). Jest więc co podziwiać.
    W drodze powrotnej do hotelu, pani Kasia (pilot wycieczki) domyślając się jakie są nasze „ukryte marzenia”, dowozi nas do miejsca degustacji lokalnych trunków i przetworów. Cenna to inicjatywa, gdyż mieliśmy możliwość degustacji wina przed jego zakupieniem. Co niektórzy (w tym gronie i ja) degustowali przed i po zakupieniu – smakowało wybornie choć tamtejsza rakija... poprawia humory bardzo szybko.
    W tym dniu wracamy do naszego hotelu wczesnym popołudniem więc wybieram się z Krystyną, Jadwigą i Józkiem na spacer wzdłuż wybrzeża do miasteczka, w którym mieszkamy. Vodice, małe chorwackie miasteczko, gdzie granica morza i domów jest praktycznie zatarta, w późnym jesiennym słońcu wygląda bardzo urokliwie. Dużo otwartych lokali ze stolikami na zewnątrz, serdecznie zapraszają na chwilę odpoczynku. Z wyborem miejsca nie ma problemu bo turystów o tej porze roku, jak na lekarstwo.
    Wybieramy małą restauracyjkę, gdzie przy kuflu zimnego piwa podziwiamy zacumowane jachty w basenie portowym. A złotą kulę słońca, chowającego się od stuleci na noc w wodach Adriatyku, podziwiamy już z hotelowego parku. Żal rozstawać się z tak pięknym widokiem natury, więc opuszczamy plażę dopiero, kiedy macki nocy nie pozwalają odróżnić linii horyzontu.
    To już ostatnia noc podczas naszej wycieczki, więc zasypiamy wcześniej bo nazajutrz po intensywnym dniu zwiedzania, pojedziemy bez noclegu po drodze, do Polski.
 Czwartek, 20 wrzesień
    Z hotelu wyjeżdżamy dziś wcześniej gdyż czeka nas długi przejazd przez Chorwację aż do Słowenii, gdzie zwiedzać będziemy jedną z największych na świecie jaskiń udostępnionych dla turydtów o nazwie - Jaskinia Postojna. Liczy sobie ona około 20 km długości, z czego trasa turystyczna wynosi 5.5 km, a około 4 km tej trasy przejeżdża się kolejką.
   To dzięki rzece Pivka, która przez wieki drążyła w skale podziemne korytarze, galerie, moStare mlynskie kolo w Parku Narodowym Krkasty i komory możemy dzisiaj podziwiać kolorowe nacieki skalne: stalaktyty (zwisające od sufitu) oraz stalagmity wyrastające (pod stalaktytami) od dna jaskini.
   Parę lat temu miałem okazję zwiedzić jedną z najładniejszych jaskiń w Wirginii (USA) – Jaskinię Luray (patrz zdjęcia tej jaskini w dziale galerii strony – www.przygodaznatura.com). Jaskinia Luray ma może bardziej kolorowe i różnorodniejsze nacieki, ale wielkością nie śmie konkurować z Jaskinią Postojna.
    Ciekawostką tej jaskini jest to, iż żyje w niej bezoki płaz. Jest to odmieniec jaskiniowy (Proteus anguinus) nazywany przez Słoweńców – ludzką rybką. Można go zobaczyć w jaskini, pływającego w specjalnym baseniku. Nie jest on jedynym mieszkańcem podziemnych zakamarków bo badacze doszukali się jeszcze ponad 100 innych żyjątek. A wyraźnie osmolone ściany jaskini przy wejściu, to historia z II wojny światowej, kiedy to w 1944 roku partyzanci wysadzili znajdującą się w jaskini - stację paliw. Ale na szczęście, jaskinia nie ucierpiała z tego powodu.
    Kolejnym etapem dzisiejszego dnia, a raczej wieczoru jest stolica Słowenii – Lublana. Ze względu na późną porę przyjazdu do Lublany, mamy niewiele czasu na zwiedzenie stolicy Słowenii i zaznajomienia się z jej bogata historią i zabytkami. Tylko dzięki naszej pilotce, pani Kasi, mogliśmy dowiedzieć się trochę o historii miasta i jego zabytków.
    Z tym miastem związane są niewątpliwie losy najwybitniejszego słoweńskiego poety – France Preseren (1800 – 1879) - autora hymnu Słowenii. Jego najbardziej znanym utworem jest - Wieniec sonetów, upamiętniający nieszczęśliwą miłość poety do Julii Primic, w której to osóbce poeta zakochał się bez pamięci, i o której nie mógł zapomnieć do śmierci. Niestety, pod Degustacja  win i rakiji w Chorwacjiwpływem matki Julii, która nie wyobrażała sobie biednego poety jako swojego zięcia, Julia odrzuciła jego miłość i w 1839 roku wyszła za mąż za szlachcica pochodzącego z bogatej rodziny.
   Na małym centralnym placu miasta, mieliśmy okazję w blasku wieczornych latarni, spojrzeć na spiżową postać poety zastygłą na pomnikowym cokole. Jego zastygły wzrok, skierowany jest na dom stojący po przeciwległej stronie placu. Na fasadzie tego domu (w którym mieszkała Julia) jest wyrzeźbiona twarz kobiety – jego ukochanej Julii, spoglądającej w jego kierunku. Teraz już na wieki, oboje mogą patrzeć (choć z daleka) na siebie.
    Jeszcze tylko mały spacer po uliczkach Lublany, zakończony spóźnioną kolacją, kilka pamiątkowych zdjęć  i już po 10. wieczorem wyruszamy z powrotem do Polski.
 Piątek 21 wrzesień
   Na szczęście wygodny autokar i zaufanie do kierowców, pozwoliły mi „zaliczyć” parę godzin snu w drodze do Polski, gdyż po drodze nie zatrzymywaliśmy się już w żadnym hotelu na nocleg. W południe, po sześciu dniach i po „zaliczeniu” sześciu państw (Polska, Czechy, Austria, Słowenia, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina) spotykamy się w Pszczynie z innymi autokarami. Przesiadka w Pszczynie tym razem jest krótsza i po kolejnych kilku godzinach docieramy do Kielc.Pomnik Przeserena w Lublianie - Slowacja
    Na parkingu przy odbiorze auta czeka nas niespodzianka. Po pierwsze: „walczymy” z automatem, „wypluwającym” pieniądze, którymi chcemy zapłacić za parking. Po kilkakrotnych, nieudanych próbach odnajdujemy wreszcie biuro parkingowe (w innym budynku!), gdzie dowiadujemy się, że automat nie pobiera większego banknotu jak 20 zł. Ale tego dowiedzieliśmy się dopiero od obsługi parkingu bo w instrukcji trudno znaleźć taka informację! Ot, polska rzeczywistość. A kiedy dowiedzieliśmy się ile mamy zapłacić za 6 dób parkingowych (za parking chwalący się jako najtańszy w mieście!!) to od razu straciliśmy ochotę na ponowny przyjazd do Kielc. Chyba, że miasto zabroni umieszczać tak nieprawdziwych informacji na reklamach. Ale o tym… należy chyba tylko pomarzyć!
P.S. Chciałbym serdecznie podziękować paniom: Katarzynie Skała – naszej pilotce oraz Paulinie Stefanowicz – nasza przewodniczka po Dubrowniku; za ich wspaniałą wiedzę dawkowaną nam w sposób nieraz humorystyczny, „w nadmiarze” ale wystarczającą dla przeciętnego turysty i wiedzę dającą nam wskazówki do szczegółowego zaznajomienia się z najważniejszymi zabytkami.
    Wiele informacji o wojnie w byłej Jugosławii (szczególnie w Chorwacji) w latach dziewięćdziesiątych, opowiedzianych przez obydwie panie sprawiły, iż zawsze z wielkim zainteresowaniem słuchaliśmy ich informacji, a Chorwacja i jej historia stała się nam przez to bardzo bliska. To także ich ciekawostki i legendy związane ze zwiedzanymi miejscami sprawiły, iż tekst ten nabrał dzięki nim autentyczności i odpowiednich „rumieńców”.

 Tekst: Józef Kołodziej
 Foto: Józef Kołodziej oraz Krystyna i Józef Sawa 
 Korekta: mgr Krystyna Sawa

OSTATNIE ARTYKUŁY: