Przygoda z Naturą

CZERWONIAKI...

    CZĘŚĆ - 3 

    SZTORM
    Początkowo tak jak ustalono wszystkie jachty płyneły razem. Gdy zapadł zmrok zapalono światła nawigacyjne.  Rufowe białe światła wskazywały drogę jachtom płynącym w szyku torowym. Wiatr tężał z godziny nkomandor - Antoni Tyca godzinę, fala robiła się coraz większa. Koło północy kolejny szkwał położył czerwoniaka na burcie. Kapitan zarządził dodatkowe refy na grocie. Gdy skończono manewry, sternik zameldował, że nie widzi żadnych świateł. Jesteśmy sami.  Nie było radia, telefonu, „ukaefki”,  żadnego innego sposobu oprócz mosiężnej sprachetuby do nawiązania łączności z innymi jachtami.
 – Trzymajmy ten sam kurs - rozkazał sternikowi kapitan i zaraz dodał:
  Jeśli do rana, do świtu nie zobaczymy innych jachtów, to podejmę samodzielnie decyzję co robimy dalej – powiedział głośno tak by wszyscy go dobrze słyszeli i zniknął w kabinie.
  Wachtowi z lornetką przy oczach przeszukiwali horyzont wypatrując świateł lub żagla.
  Kapitan pochylony nad stołem w nawigacyjnym studiował mapę, czytał locje i co pewien czas wyglądał z kabiny sprawdzając siłę i  kierunek wiatru. w Sztokholmie
 – Jest światło widziałem po prawej – zawołał podniecony wachtowy. Głowa kapitana ukazała się w zejściówce.
 – Gdzie te światło ?
 – Tam - odpowiedział młody człowiek w zydwestce i wskazał ręką kierunek jakieś cztery rumby po prawej burcie.
 – W porządku – odpowiedział kapitan i szybko zasunął za sobą klapę by bryzgi wody nie zmoczyły mapy.
 – To wszystko?-  ze zdziwieniem i niedowierzaniem wachtowy patrzył na sternika.
  Po chwili kapitan w swojej białej czapce, z lornetką i stoperem w ręku pojawił się w kokpicie - odnalazł światło, przycisnął stoper. Powtórzył tę czynność kilka razy i z uśmiechem powiedział:
 – Latarnia Russaro, zaraz za nią Zaczyna wiacpowinny być światła Gustavsvarn.
 – Trzymaj ten sam kurs, ostro na wiatr, nie chodzi nam o prędkość, ale by utrzymać wysokość i nie dać się zepchnąć w szkiery.
   Gdy pierwsze promienie słońca rozjaśniły pusty horyzont, wiało już nieźle.
  Niewiele pomogły dodatkowe refy na grocie -  jacht kładł się na burtę i walił swym szerokim dziobem w spienione grzywacze. 
 – Teraz za dnia, kiedy nareszcie coś widać możemy płynąć, w kierunku portu - powiedział kapitan i wydał rozkaz zmiany kursu. Po chwili, „czerwoniak” pełnym baksztagiem pędził w kierunku portu Hanko. Jeszcze tylko kilka kamienistych wysepek, na które trzeba było uważać i po południu S/Y „Szkuner” kołysał się na spokojnych wodach miejscowego Jacht Klubu. Jeszcze trzem  „czerwoniakom” udało się tak  jak „Szkunerowi” dotrzeć do bezpiecznego portu. 
  - A co z resztą , co się z nimi stało ?
   Przez wiele dni zadawano sobie takie pytanie nie tylko  na kei w Hanko ale i w kraju.  Ale póki cOsiem wezlow na holuo,  kapitanowie  stojących w porcie jachtów zajeli się  problemem zdobycia żywności co wymagało wówczas działań   dyplomatycznych (to nie żart, chodzilo przecież o tak zwane dewizy *). Na szczęście dzięki  agentowi Żeglugi Bałtyckiej udało się ten problem rozwiązać i na pokłady jachtów trafiło zaopatrzenie.
  Wiele dni minęło, nim drogą dyplomatyczną  (wtedy jeszcze to wszystko było tajne łamane przez poufne) zaczęły napływać do Gdyni informacje o losach poszczególnych jachtów. Część z nich już wróciła i zmęczone sztormem załogi opowiadały o swych przygodach.
  Któregoś dnia władze radzieckie, po dokladnym sprawdzeniu, powiadomiły - że jeden z "czerwoniaków" odnalazł się w Talinie. Wciąż jednak brakowało informacji o ostatnim zaginionym „czerwoniaku”. Nic nie pomogły zakrojone na szeroką skale poszukiwania prowadzone przez sUzupenianie zwedzkie, fińskie i radzieckie okręty i samoloty. Nawet najbardziej doświadczeni kapitanowie powoli tracili nadzieję, że  jacht wyszedł z tego sztormu cało i że kiedykolwiek zobaczymy jego załogę. Legenda głosi, że zrozpaczeni rodzice zaginionych harcerzy dali już na msze w puckim kościele. A tu ktoregoś dnia ....... bladym świtem, na porwanych żaglach, ale o własnych siłach, wpłynął do basenu jachtowego w Gdyni ostatni z „czerwoniaków”. Załoga zmęczona, a przede wszystkim głodna, opowiadała o swoich przygodach, o tym jak sztormowali, naprawiali uszkodzony jacht, jak nieustannie szyli podarte każdym silniejszym  szkwałem żagle. Dopiero w Gdyni na kei, dowiedzieli się, że był to najgorszy sztorm na Bałtyku od stu lat.

 * Dewizy - w czasach PRL popularna nazwa waluty krajow kapitalistycznych.Wyciag                                                                                                          
 "Czerwoniaki " pływały  po morzu, a potem już tylko po zatoce przez  10 -12 lat wykruszając się powoli.  Były trudne do żeglugi, dlatego też wymagały od załogi najwyższych umiejętności żeglarskich. Spartańskie warunki bytowe, uczyły odporności i radzenia sobie w trudnych warunkach.  Ich wady, paradoksalnie były ich zaletami.  Ale największą ich zaletą było to, że były! Przez ich pokłady przewineły się setki, może tysiące młodych ludzi, którzy poznali "smak" morza i nauczyli się trudnej sztuki  żeglowania. Jednym z nich byłem ja. Piotr Nawrot.

© Autor  blogga dziękuje  Panu Feliksowi Muraszko  za udostępnienie fotografi oraz za  informacje o rejsie na Festiwal do Helsinek , ktorego był uczestnikiem.
  

Tekst: Piotr Nawrot

Na podstawie Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 4 lutego 1994 r., publikator: Dz. U. 1994, nr 24, poz. 83, tekst jednolity: Dz. U. 2006, nr 90, poz. 631  nie udzielam zgody na wykorzystywanie moich materiałów do jakichkolwiek celów bez mojej zgody."
 © Copyright . Wszystkie prawa zastrzeżone.
     Piotr Nawrot  e-mail adres nawrot@marine.rutgers.edu
 © All rights reserved. Wszystkie prawa zastrzeżone.
        
                                                      
 

 

OSTATNIE ARTYKUŁY: