Schody
Inków
Ostatnią noc spędziliśmy w San Martin.
Nazajutrz - ogłosił Edmundo - winniśmy być u celu. Znów myślałam o
Binghamie.
O istnieniu ruin w okolicach Espiritu Pampa dowiedział się w San
Francisco de la Victoria de Vilcabamba. Był tam - mówiono mu - w roku
1902 Lopez Torres, który nad rzeczką Conservidayoc odnalazł resztki
inkaskiego miasta. Ale dotrzeć tam niezwykle ponoć trudno. I
niebezpiecznie. Żyją bowiem w okolicy dzicy Indianie, którzy nie
pozwalają obcym wejść do swoich osiedli. Jedynym osadnikiem w
Conservidayoc jest właściciel plantacji trzciny cukrowej - Saavedra.
Trudno go jednak odszukać, toteż nikt - opowiadano Binghamowi - kto
zapuścił się w tamte okolice, żywy nie powrócił. Bo Saavedra to okrutny
człowiek. Ma pięćdziesięciu Indian-niewolników, i bardzo nie lubi, by go
odwiedzano. Niebezpieczny człowiek. Trudno było jednak zniechęcić
Binghama. Wybrał się więc na hacjendę Saavedry i zachował z niej jak
najlepsze wspomnienia. Jemu również towarzyszył gubernator. Gdziekolwiek
wstąpili - zabijano natychmiast na widok dostojnika kilka świnek
morskich, przygotowując ucztę. Saavedra okazał się gościnnym i uroczym
człowiekiem. To w jego obejściu zauważył Bingham, iż sok z trzciny
cukrowej gotuje się w wielkich inkaskich wazach, zwanych arybalas.
Znalazł również na podwórzu kilka inkaskich siekier z brązu. Kiedy więc
w dżungli nie opodal hacjendy istotnie zobaczył ruiny - orzekł, iż bez
wątpienia było to miasto Inków. Ale nie Vilcabamba.
Gdzieżby bowiem władcy królestwa zdecydowali się żyć w klimacie, który tak
różni się od kuskeńskięgo, jak klimat Szkocji od klimatu Egiptu! Warunki
naturalne regionu nie mogły też zapewnić władcom pożywienia, do jakiego
przywykli. Zresztą - stanowczo to za skromne miasto. Nie mogło być
stolicą. Jutro mieliśmy się znaleźć w tych samych ruinach. Czy naprawdę
tutaj, tak blisko? Jakie wywrą na nas wrażenie? Jak je oceni Edmundo?
Czy będą to ruiny właśnie tego miasta, do którego, po zdobyciu Wayna
Pucara i stwierdzeniu, że twierdza Machu Pucara jest opuszczona,
kierowali się Hiszpanie?
Oni spędzili tę ostatnią noc przed wejściem do Vilcabamby w Maracanay,
tam gdzie został zabity augustianin Diego de Ortiz. Z Maracanay taka
prawie sama dzisiaj odległość do Espiritu Pampa, jak z San Martin.
Wyjeżdżamy o świcie, w wielkim skupieniu i napięciu. Oczekujemy, że
Espiritu Pampa (ale myślimy wszyscy o Vilcabambie) - wyłoni się za lada
zakrętem. Dłużą się te ostatnie godziny. Jeszcze jeden strumyk, kolejne
zejście w dół i znowu wdrapywanie się na grzbiecie muła; znowu otwiera
się nowa dolina, która jeszcze nie jest celem naszej drogi. Nagle
Edmundo zatrzymuje się na zakręcie.
-Tak, tu musiała być strażnica Inków - mówi pokazując na resztki
kamiennych fundamentów, najwidoczniej ułożonych niegdyś ręką ludzką.
Zatrzymujemy się - przed nami roztacza się ogromna, zielona dolina.
Łatwo było stąd obserwować okolicę. Edmundo wyciąga mapy lotnicze,
lornetkę. Teraz on bada, porównuje. Daleko jeszcze, ale już widoczna
gołym okiem, leży na zboczu łagodnego wzgórza na wschodzie mała pampa,
łączka, a na niej samotny dom.
- Tam mieszka mój syn, Flavio - informuje gubernator, który nadjechał
właśnie na swoim mule. A więc przed nami Espiritu Pampa. Nad łączką,
pośród gęstej, zbitej dżungli - znajdują się ruiny. Nie wiadomo, który
to już raz zadajemy sobie pytanie: czy są to ruiny Vilcabamby? Od
strażnicy ścieżka zamienia się w ułożone z kamienia, rozległe schody.
Schody Inków. Tutaj Hiszpanie zsiedli z koni, rozwinęli sztandary i przy
wtórze bębnów szli zdobyć ostatnie wolne miasto Inków. Był dzień
świętego Jana, 24 czerwca. Wtorek. Dzisiaj jest poniedziałkowe
przedpołudnie 19 lipca 1976 roku.
Miasto w dżungli
-Nie tak szybko, Flavio... Człapiemy gęsiego, z trudem wyrywając nogi z
błota. Jeszcze nie rozpoczął się na dobre sezon deszczów, ale jeśli pada
choćby raz na tydzień - dżungla zamienia się w grzęzawisko; potem -
wogóle przejść nie sposób.
Edmundo nie idzie już teraz na czele kolumny - jego miejsce zajął Flavio
Campos, syn gubernatora. To on dyktuje szybkość, z jaką posuwa się
wyprawa. Niewysoki, szczupły, tak szybko przecina zarośla maczetą, że
jego kolorowa czapeczka co chwila ginie z oczu. Jeśli Flavio pozostawia
jakąś gałąź - przycina ją Percy. Tak powstaje ścieżka. Jest to raczej
tunel w dżungli, przez który przebijają się kolejno obładowani sprzętem
pozostali członkowie ekspedycji.
- Wolniej, Flavio... To chyba Yayo. Nie spodziewał się tak ciężkiej służby
u przyszłego teścia. Co robi teraz Ana Maria? W każdym razie - na pewno
zaimponuje dziewczynie, kiedy po powrocie do Limy urządzi fiestę i
opowie, jak te same znosił trudy co jej ojciec. Ale teraz jest zmęczony
- nie przywykł do takiego na co dzień wysiłku. Schudł już około
dziesięciu kilogram'ów, to osłabia. Miałby jednak pozostać w tyle? Nie
do pomyślenia. Wejdzie do Vilcabamby razem ze wszystkimi.
Edmunda. Niewiarygodna wytrzymałość. Przywykł. przecie do siedzącego
trybu życia i poruszania się samochodem. Jest chory na serce. Odbył
wprawdzie trudną kampanię, która zapewniła mu fotel senatora; ale było
to przed kilkunastu już laty. Teraz - pracuje więcej niż inni. Kiedy my
idziemy spać - Edmundo długo jeszcze pali świecę: czyta, przygotowuje
trasę na następny dzień, studiuje fotokopie dokumentów, robi notatki,
rozmawia z przygodnymi gospodarzami, aby zebrać informacje o regionie i
jego etnografii. To Edmundo pertraktuje w sprawie dachu nad głową i
żywności, zawsze pełen szacunku dla spotykanych ludzi. I w drodze ma
zajęcia dodatkowe: kiedy ścieżka jest na tylewygodna, aby muły mogły
jechać blisko siebie - opowiada mnie i Halikowi o historii Inków. Zawsze
proponuje wszystkim swoją pomoc i nigdy nie jest zdenerwowany. Aprzecież
- patrzę na twarz Profesora, kiedy teraz wyciąga automatycznie nogi z
błota.
- Ileż w nim musi być napięcia! To przecież jego, Guillena, wyprawa.
Jego to będzie odkrycie jeśli potwierdzimy istnienie Vilcabamby.
To ostatnie już minuty niepewności. Edmundo ma manierkę z wodą, chce mi
się pić.
Nie śmiem jednak naruszyć koncentracji Profesora. Poproszę Halika.
- Tony! Halik mnie nie słyszy. Nie słyszy nikogo. On też jest skupiony;
chociaż w inny
sposób. Musi zrobić film o odkryciu Vilcabamby. To przecież jego firma
dała pieniądze na wyprawę. I dała mu czas. A jego czas - szefa biura NBC
na Amerykę Łacińską - jest bardzo drogi. Filmował trasę wyprawy, Vitcos,
Chuquipalta - ale to tylko ramki, oprawa. Potrzebne mu jest "mięso":
obraz. Obraz Vilcabamby.
-Czy ją-odnajdziemy? - to podstawowe pytanie dla Guillena. Dla Halika
jest równie ważne. Czy jeżeli okaże, się za chwilę, że jesteśmy w
ostatniej stolicy Inków - można będzie ją sfilmować? Czy będzie dość
światła? Chyba o tym tylko myśli maszerując, w mocnych butach
amerykańskich "marines", tuż za plecami wymachującego maczetą Percy'ego.
Halik nic dzisiaj nie dźwiga: musi mieć ręce spokojne, wypoczęte, żeby
mu nie drżały, kiedy będzie filmował, po raz pierwszy w świecie -
zagubioną stolicę Inków. Kamerę niesie za Halikiem Jorge - to jego
obowiązek i przywilej, dowód zaufania. On tylko, poza Tonim, może
dotykać kamery, inaczej - wielka awantura: bo co zrobimy, kiedy się
popsuje. Yayo niesie aparaturę do rejestrowania dźwięku, Braulio -
statyw, Marlano i Paulino skrzynki z zapasowym maeriałem. I po co
dźwigaliśmy to wszystko, jeżeli światło będzie takie jak teraz.
Edmundo jak gdyby się budzi i wysyła Halikowi przepraszające, łagodne
jak z wykle spójrzenie. Co on jest winien, że przez cztery przeszło
wieki nikt tej dżungli nie karczował. Że ponad konarami drzew pełnia
słonecznego południa, a na dole - mrok niby o zmierzchu.
Myślę: jeśli Halik martwi się, czy sfilmuj cokolwiek na japońskiej
taśmie Fuji o czułości 400 Asa, co ja pocznę z moim materiałem ORWO,
którego czułość ma ledwie 64 Asa!? Przerzucam torbę z "Bolexem" na
drugie ramię. W porównaniu ze znakomitym sprzętem Halika kamera, w którą
zaopatrzył mnie Interpress Film, wygląda niepoważnie, Podobnie jak moje
niezawodne aparaty. Oby tylko było ci nimi fotografować.
Profesorze! Ruiny!
10 Lipiec, 1976
Tekst i Foto: Elzbieta Dzikowska
Przedruk za zgodą
autorki