Był rok 1990 lub 1991. Grzegorz, mój starszy syn,
zapisał się na szkolną wycieczkę. Miał, razem ze swoją klasą i chyba
innymi klasami równoległymi, czy też po prostu osobami chętnymi ze
szkoły, zwiedzać Kraków. Tym, co tę wycieczkę wyróżniało było
skorzystanie z możliwości, jakie wynikały z nawiązanej współpracy między
tzw. szkołami twórczymi, czyli należącymi do Towarzystwa Szkół Twórczych.
Do takich szkół należała szkoła Grzesia (kiedyś też moja) – tj. I Liceum
Ogólnokształcące
w Sandomierzu, obecnie Collegium Gostomianum, jak również Nowodworek,
czyli Liceum Ogólnokształcące im. Nowodworskiego w Krakowie.
Jedną z takich możliwości, czy raczej przyjętych zobowiązań przez
szkoły twórcze, było wzajemne zapewnienie noclegów przybywającym do
danego miasta wycieczkom szkolnym. Czasy były trudne, baza noclegowa
mizerna, więc takie udogodnienie rozwiązywało właściwie podstawowy
problem. I co ważne, znacznie obniżało koszty wycieczki.
Wycieczka miała trwać niepełne dwa dni. W programie był wieczorny
spektakl na Małej Scenie Teatru Słowackiego, nocleg, zwiedzanie Krakowa,
czas wolny i powrót do Sandomierza wieczorem drugiego dnia.
Otrzymałam propozycję wzięcia w niej udziału jako opiekunka. Kraków
zawsze bardzo chętnie odwiedzam, jest to jakby drugie „moje” miasto,
spędziłam w nim, podczas studiów, bądź, co bądź, pięć lat życia.
Chciałam też dać coś z siebie jako ,,rodzic” dla klasy Grzegorza.
Ponadto wycieczka była krótka, czyli musiałam wziąć tylko dwa dni urlopu.
Miałam też ochotę bliżej poznać Nowodworek, o którym wiele się
nasłuchałam od jego absolwenta, a mojego kolegi ze studiów.
To wszystko zdecydowało, że się zgodziłam. Łącznie, w roli opiekunów,
jechała trójka nauczycieli,
w tym wychowawca klasy Grzesia, no i ja. Razem z młodzieżą zajmowaliśmy
cały autokar.
Zajechaliśmy w Krakowie najpierw do szkoły, gdzie mieliśmy spędzić noc.
Mimo, że niespodzianki nie było, bo każdy wiedział, że mamy mieć nocleg
w spartańskich warunkach i miał ze sobą zabrać śpiwór, to minę miałam
chyba nietęgą. Gdy znaleźliśmy się w Liceum Nowodworskim wskazano nam
salę gimnastyczną, na której należało się rozlokować. Zapachniało
przygodą. No, nie, raczej w sali unosił się przykry zapach potu
młodzieży, która tu niedawno ćwiczyła. Podjęliśmy zaraz jakieś próby
wietrzenia sali z niewielkim zresztą rezultatem. Czasu było mało,
mieliśmy krótką chwilę na przygotowanie się na wyjście do teatru.
Dziewczęta rzuciły się do łazienki. Przebierały się, odświeżały,
malowały, słowem poprawiały urodę. Zupełnie inaczej było z chłopcami. Ci
dorwali się natychmiast do piłki, którą znaleźli w sali i na nic były
napominania, że trzeba się szykować. Zaczęli grać ostro i w krótkim
czasie do zapachu potu dołączył się zapach pyłu – zdecydowanie sala nie
była zbyt czysta. Chłopcy prawie prosto od gry wyszli z nami do teatru.
Szliśmy na piechotę przez Rynek, podziwiając po drodze Stare Miasto.
Sztuka była współczesna i forma jej zaprezentowania – nowatorska.
Nie przypominam sobie tytułu, treści też nie. Nie zrobiła na mnie chyba
dużego wrażenia.
Powrót
piechotą przez Rynek mimo napominania, wprowadził wśród nas opiekunów,
trochę nerwową atmosferę. Późna pora a nasza grupa rozwlekła się.
Niektórzy gonili, wyprzedzając grupę. Na bramie wejściowej z uwagi, że
nie wiedzieliśmy, kto już przyszedł a kogo brakuje, zrobiło się jeszcze
bardziej nerwowo. Woźny chciał szkolną bramę zamykać. Wreszcie
znaleźliśmy się wszyscy wewnątrz. Jedna z nauczycielek odłączyła się od
grupy, pojechała na nocleg do swojej rodziny. Wychowawca klasy Grzesia
zdecydował się spać poza salą gimnastyczną, na korytarzu, pod drzwiami
przed salą. Chłopcy oczywiście znowu zaczęli grać w piłkę.
Ja i jedna z nauczycielek urządziłyśmy sobie na materacach do ćwiczeń
kącik do spania, oddzielając się od reszty sali skrzynią gimnastyczną.
Ciągle drażniła woń potu przemieszanego z unoszącym się w powietrzu
pyłem. Próby nawoływania do spania niewiele dawały. Zgasiłyśmy wobec
tego światło. I zaczęło się. W ciemności wybuchały, co chwila śmiechy,
trwały rozmowy. Anonimowość w ciemności prowokowała do zabawy,
dodawała odwagi najbardziej rozrabiającym. Widziałam, że z każdą chwilą
tracimy autorytet, próbując ,,poskromić” młodzież. Zrobiło się późno.
Było już około pierwszej a tu nie było mowy o spaniu. Gdy uprzytomniłam
sobie, że następnego dnia czeka nas intensywne zwiedzanie, postanowiłam
za wszelką cenę usnąć, nie zważając na panujący hałas.,,Odcięłam sobie
dopływ tlenu”, chowając głowę w śpiwór i usnęłam.
Gdy się obudziłam było rano. Moja współtowarzyszka ogromnie
zdenerwowana opowiedziała mi, co się zdarzyło w nocy. Nie mogła uwierzyć,
że ja niczego nie słyszałam. Puściły jej nerwy i po kolejnej próbie
uciszania, nie wytrzymała, złapała najbardziej rozrabiającego i
zaprowadziła pod zimny prysznic. Dopiero to pomogło. Na sali wreszcie
uciszyło się. Nauczycielka wyglądała na niewyspaną. Nic
dziwnego,,,zajście” miało miejsce ok. trzeciej nad ranem.
Gdy zaczęliśmy zbierać się do wyjścia ze szkoły, zwróciły naszą uwagę
dziwne rzeczy dziejące się za oknem szkoły. Otóż zamiast normalnie
ubranej młodzieży, na dziedzińcu szkoły zaczęły gromadzić się różnie,
często bardzo oryginalnie, poprzebierane postacie. I nagle
uzmysłowiliśmy sobie: - Przecież dzisiaj jest PIERWSZY DZIEŃ WIOSNY!
Myślę, że termin wycieczki wybrany został rozmyślnie. Aby młodzież nie
szła na wagary, z okazji pierwszego dnia wiosny, co było dosyć
powszechne, zorganizowano wycieczkę! Jak się okazuje pomysł nie był zbyt
fortunny. Nie przeczuwając czyhających niebezpieczeństw
ruszyliśmy na zwiedzanie. Po drodze napotykaliśmy grupki wesołej,
kolorowo poprzebieranej młodzieży.
Wawel, kościół i klasztor na Skałce to były główne miejsca, które
odwiedziliśmy, oczywiście z profesjonalnymi przewodnikami. Nie będę
rozwodzić się nad zwiedzanymi obiektami. Są one powszechnie znane. Dodam
jedynie, że dla mnie „nigdy dość” ich poznawania. Ciągle mnie zachwycają
i za każdym razem odkrywam w nich coś nowego.
Na Rynku rozpuściliśmy młodzież, dając im czas wolny, dwie lub trzy
godziny. Zbiórka została ustalona pod pomnikiem Adama Mickiewicza. We
dwie, z jedną z nauczycielek postanowiłyśmy pójść na kawę, wybrałyśmy
Jamę Michalikową. Spędziłyśmy tam nieświadome, tego co dzieje się na
zewnątrz, sympatyczne chwile. Później, idąc w stronę Rynku, poczułyśmy,
że dzieje się tam coś złego. Na Rynku rozrabiała krakowska młodzież, w
szczególności chyba jej chuligański odłam. W powietrzu fruwały butelki.
W użycie poszły armatki wodne. Krążyły zapełnione policyjne ,,suki”.
,,Boże, co z naszymi dziećmi ?” - Padł na nas blady strach. Wyobraźnia
podsuwała scenki, w których
poszkodowanymi lub zatrzymanymi była nasza szkolna młodzież. Czuliśmy
się, jako opiekunowie - fatalnie. I co gorsza nie mogliśmy nic zrobić.
Pozostało czekać na godzinę zbiórki i modlić się, aby wszyscy się
zjawili w umówionym miejscu.
W międzyczasie na Rynku wygasły rozróby. Z największym niepokojem i
jednocześnie uczuciem ulgi witaliśmy kolejno pojawiających się ,,naszych”.
Przybyła młodzież opowiadała o oglądanych zajściach. Liczyliśmy, i po
raz kolejny liczyliśmy, uczestników wycieczki ... Wreszcie ulga - są
wszyscy! Cali i zdrowi! Wyjeżdżaliśmy z Krakowa szczęśliwi, że
wycieczka dobiega końca i nikomu nic się nie stało. W autokarze
słuchaliśmy komunikatów o burdach i zatrzymanych chuliganach.
I cieszyliśmy się, że to nas nie dotyczy. Emocje związane z grożącym
niebezpieczeństwem na krakowskim Rynku wytłumiły i odsunęły w cień nocną
przygodę.
Sądzę, że nikt już nigdy więcej nawet nie pomyślał, aby organizować
wycieczkę w Pierwszy Dzień Wiosny!
Nowodworek – szkoła założona w 1588 roku. Jedna z
najstarszych szkół w Polsce. Wśród najwybitniejszych absolwentów są:
król Jan III Sobieski, Jędrzej Śniadecki, Józef Bem, Jan Matejko,
Stanisław Wyspiański, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Józef T.K.
Korzeniowski (Joseph Conrad), Tadeusz Boy-Żeleński, Juliusz Osterwa,
Leon Schiller, Stefan Banach, Sławomir Mrożek i Gustaw Holoubek.
Wspominała; Elżbieta Żak
Fotografie: autorka
Sandomierz 2013 rok