Przygoda z Naturą

OBOZY HARCERSKIE

”Nie czyńcie skautingu zbyt łatwym... Stawiajcie wyzwania”.
 Jan Paweł II

    Za każdym razem, gdy wchodzę do lasu, nasuwają mi się bezwiednie wspomnienia moich obozów harcerskich, jednocześnie cisną na wargi słowa będące fragmentem wiersza Gałczyńskiego:
„...i gdy człowiek wejdzie w las, to nie wie, czy ma lat pięćdziesiąt, czy dziewięć. Patrzy w las, jak w śmieszny rysunek i przeciera oślepłe oczy, dzwonek leśny poznaje, ćmę płoszy i na sercu kładzie mech jak opatrunek.”
01-Kadra instruktorska Moja fascynacja lasem zaczęła się wraz z moim pierwszym obozem i trwa nadal, zapewne utrwalona właśnie przez obozy harcerskie. Spartańskie warunki, jakie na nich panowały, nocne warty i alarmy sprzyjały dogłębnemu poznawaniu lasu. Las był wokół, w każdą pogodę i o każdej porze. W deszcz, pachnący wspaniałą świeżością i w upał, kiedy rozchodził się cudowny aromat nagrzanej żywicy i igliwia. O wschodzie słońca i zachodzie można było podziwiać grę światła, a w nocy również grę cieni oraz nasłuchiwać podczas obozowej ciszy tajemniczych głosów lasu.
    Pierwszy raz pojechałam na obóz po szóstej klasie, a na ostatni po pierwszym roku studiów. W sumie tych moich obozów było sześć. Wyjeżdżałam rokrocznie, z wyjątkiem lata po maturze w czasie, którego zdawałam egzaminy na studia.
    Obóz trwał dwa tygodnie, mówiąc ściśle jeden turnus tyle trwał, a było ich dwa – jeden po drugim. Ja jeździłam na jeden turnus, chociaż w czasach, gdy znalazłam się w kadrze instruktorskiej, mogłam jeździć na obydwa. Nie mogłam jednak sobie pozwolić na dłuższy pobyt, musiałam pomagać rodzinie, podczas spędzanych na wsi wakacji. Te dwa tygodnie spędzone na obozie, to i tak był to dla mnie ogrom szczęścia.
    Obóz dla mnie był nie tylko formą wypoczynku, ale również kontynuacją prowadzonej podczas roku szkolnego działalności harcerskiej. Szczególnej wagi nabierał w czasach, w których prowadziłam w szkole drużynę, czy później szczep trzech drużyn. Przede wszystkim był jednak wspaniałą przygodą wakacyjną.
    Wszystkie obozy, organizowane przez Hufiec Sandomierz, znajdowały się w miejscach niezbyt odległych od naszego miasta: Wrzos k. Przytyku, Zagnańsk, Józefów, Ulanów, Krawce, Rudnik k. Połańca.
    Za każdym razem w nowym miejscu, zawsze usytuowane w suchych lasach sosnowych, w pobliżu małych miasteczek, czy też wsi. Tuż obok obozowiska płynęła jakaś niewielka rzeka. 02-Przytyk1961. Ja z kolezanka
    Rzeka była bardzo ważna, bo w niej, poza kąpielą, myliśmy się, myliśmy naczynia po posiłkach, praliśmy swoją bieliznę i ubrania.
    Na jednym turnusie zwykle było około sto pięćdziesiąt osób. Najczęściej w pobliskiej szkole znajdowała siedzibę kolonia zuchów. Zuchy często przychodziły do obozu, a obowiązkowo na wszystkie ogniska organizowane w niedziele dla pobliskiej ludności.
    Na czele kadry obozowej, zarządzającej obozem stał komendant obozu. W prowadzeniu obozu pomagali mu pracownicy profesjonalnie zatrudnieni, jak kwatermistrz, czyli zaopatrzeniowiec, kucharze, lekarz, higienistka, dodatkowy opiekun.
    To oni organizowali i zapewniali sprawy bytowe, jak również czuwali nad naszym bezpieczeństwem.
    Natomiast bezpośrednie zajęcia z harcerzami prowadziła kadra młodzieżowa, tzw. kadra instruktorska złożona z instruktorów harcerskich posiadających stopnie harcmistrza, podharcmistrza, przewodnika. Byli to z reguły uczniowie wyższych klas szkół średnich, czasami studenci, posiadający duże doświadczenie w pracy z młodzieżą, często prowadzący szczepy i drużyny podczas roku szkolnego, z pewną praktyką obozową.
    Obóz podzielony był na podobozy: żeński i męski. Bezpośrednio zarządzali nimi oboźni. Najmniejszą jednostką organizacyjną stanowił zastęp, na czele, którego stał zastępowy. Zastęp stanowili chyba zawsze harcerze, którzy zamieszkiwali jeden namiot, a namioty były z reguły dziesięcioosobowe. Każdy zastęp miał swoją nazwę.
    Przed pierwszym turnusem, na miejsce wybrane pod obozowisko, jechała grupa kwatermistrzowska, składająca się z doświadczonych, starszych harcerzy i pod kierunkiem fachowca przygotowywała rozlokowanie. Instalowała najważniejsze obiekty, takie jak kuchnię polową, magazyny na żywność, namiot sanitarny, latryny ( czyli ubikacje ). Taka sama grupa po zakończeniu obu turnusów, likwidowała obóz i zacierała ślady. Zakopywano wszelkie wykopane rowy, doły pod latrynami, robiono ostatnie porządki.
    03-Przytyk1961. Odwiedziny. Pierwsza z prawej - moja mamaCharakter obozów pod względem organizacji i sposobu wyposażenia, wprawdzie nieznacznie, ale zmieniał się z roku na rok. Na pierwszych moich obozach nawet samodzielnie robiliśmy sobie prycze, czyli łóżka do spania z już przygotowanych ociosanych żerdzi (bez użycia gwoździ !), napychaliśmy sienniki słomą, podarowaną przez jakiegoś gospodarza, w zamian za pomoc przy młocce. Kiedyś też kopaliśmy w ziemi ogromny stół w formie koła, robiąc okalający go wykop.
    Przy tym stole na około sto pięćdziesiąt osób siedzieliśmy na ziemi, na murawie z wpuszczonymi do wykopu nogami, mogąc trzymać na „stole” menażkę z jedzeniem. Widzieliśmy się wszyscy nawzajem, razem śpiewaliśmy. Było to jednak możliwe jedynie w pogodne dni, podczas niepogody zabieraliśmy jedzenie do namiotu.
    Na późniejszych obozach spożywaliśmy posiłki już przy stołach drewnianych, na stojąco. Można tam było jeść bez względu na pogodę, bo miejsce było zadaszone. Niewątpliwie było to znacznie wygodniejsze, jednak nie miało to już takiego uroku.
    Mieszkaliśmy w namiotach, najczęściej tzw. dziesiątkach, (czyli dziesięcioosobowych ). Były to stare wysłużone namioty, do których bardzo pasowały słowa piosenki: „..od wojska mamy go w prezencie, czas wyrył na nim swoje pieczęcie”
    Przez środek namiotu biegło przejście, po obydwu stronach były wspólne prycze z pięcioma siennikami. Każdy otrzymywał jeden obozowy koc. Natomiast resztę wyposażenia do spania, czyli  prześcieradło, małą poduszeczkę oraz koc trzeba było przywieźć z domu. To wszystko, wraz z ręcznikami, przyborami toaletowymi oraz bielizną i ubraniami oraz zapasowym obuwiem musiało się zmieścić w plecaku, zrolowany koc był do niego przypinany. Siłą rzeczy, przywoziliśmy minimalną ilość ubrań.04-W dzien odwiedzin
    Miało to duże znaczenie podczas alarmów, tzw. dziennych, kiedy trzeba było się spakować, zabierając ze sobą wszystko. A czas przewidziany na to był bardzo ograniczony. Dobrze opanowana sztuka pakowania, głównie rolowania koca była bardzo istotna.
     Czasami, gdy pojawiła się pogłoska o alarmie, próbowaliśmy wcześniej ukryć coś z rzeczy osobistych w lesie, aby pakowania było mniej. Najczęściej jednak robiliśmy to na wyrost, gdyż okazywało się, że przecieki o domniemanym alarmie były fałszywe.
    Dzień rozpoczynał się pobudką graną na trąbce. Chłód poranny oraz szybka toaleta w zimnej, raczej lodowatej wodzie w rzece rozbudzała na dobre. Następnie odbywał się apel, oczywiście w pełnym starannie pozapinanym umundurowaniu. Tylko czasami, gdy padał deszcz apelu nie było.
    Podczas apelu na maszt była wciągana flaga, a my stojąc na baczność, śpiewaliśmy hymn harcerski. Jego podniosłe słowa pamiętam bardzo dobrze:

, Wszystko, co nasze Polsce oddamy,
W niej tylko życie, więc idziem żyć
Świty się bielą, otwórzmy bramy
Rozkaz wydany, wstań w słońce idź!
Ramię pręż, słabość krusz
Ducha tęż, Ojczyźnie miłej służ
Na jej zew, w bój czy trud
Pójdzie rad harcerzy polskich ród
Harcerzy polskich ród!”


    Po apelu śniadanie, mycie naczyń oraz dalsze różne zajęcia, aż do obiadu. Po obiedzie znowu nad rzeką mycie manierek, menażek i sztućców, znacznie trudniejsze, wymagające użycia piasku i trawy, aby usunąć tłuszcz. 05-Harcerze z mojej szkolyCzystość naczyń była często sprawdzana, więc każdy starał się to robić w miarę porządnie. Sprawdzana też była jakość ścielenia łóżka, porządek i czystość w namiocie i przed namiotem. Wszystko było punktowane dla każdego zastępu.
    Najwyższą ilość punktów zdobywał prawie zawsze zastęp harcerzy z Zakładu Wychowawczego (Poprawczego) z Zawichostu. Byli to chłopcy, dla których wyjazd na obóz był nagrodą za dobre sprawowanie. Mieli swojego opiekuna i trzeba przyznać, że ich zachowanie na obozie można było podawać jako przykład.
    Jednemu z nich chyba się podobałam, bo często przychodził w czasie wolnym do naszego namiotu i dawał różne dowody swojej sympatii do mnie. Raz przyniósł żabę, którą wrzucił mi niespodziewanie za dekolt bluzki. Żaba skakała po moich plecach i nie pozwalała się od nich oderwać, a ja histerycznie się śmiałam i płakałam na przemian. Moja reakcja tak zaskoczyła i przeraziła tego chłopca, że od tamtego zdarzenia skrzętnie mnie unikał. Ten właśnie chłopiec był w którymś momencie traktowany przez brać obozową jak bohater. Świetnie grał w piłkę nożną i był w reprezentacji obozowej podczas meczu rozgrywanego z młodzieżą z miejscowej wsi. Z wielkim poświęceniem bronił bramki przed golami i podczas takiej obrony doznał kontuzji po kopnięciu w głowę. Został zabrany do szpitala z objawami wstrząsu mózgu. Na szczęście szybko wyzdrowiał.
    Czasami, zaraz po położeniu się spać, sprawdzana była czystość nóg. Okazywało się, że nie było z tym najlepiej. Do poprawki, nad rzekę szły całe grupy, śmiejąc się i rozrabiając. Czy nogi po powrocie były czyściejsze? Najczęściej wcale nie. Trudno było je umyć w zimnej wodzie, świecąc latarką, a później dotrzeć z powrotem do namiotu tak, aby ich nie pobrudzić. Trochę pomagało włożenie skarpetek.
    Kontrole wykonywała kadra obozowa. A ponieważ od któregoś obozu, chyba po dziewiątej klasie i ja do tej kadry należałam, poznałam jak to było, być kontrolowaną i jak kontrolować innych.
    Ale wracam do porządku dnia. Po obiedzie zwykle prowadzone były jakieś zajęcia. Później kolacja, apel06-Przyjazd na oboz wieczorny - flaga ściągana z masztu w dół, najczęściej wspólne ognisko, czasem potańcówka przy akordeonie. Z reguły późnym popołudniem korzystaliśmy z sanitarnego namiotu, w którym można było umyć się w ciepłej wodzie, umyć włosy. Częściej korzystały z tego „luksusu” dziewczęta.  Oczywiście należało samemu zadbać o ciepłą wodę z kuchni polowej.
    Czasami od zorganizowanych zajęć wprowadzane było odstępstwo, najczęściej w przypadku opadów i to raczej intensywnego deszczu. Nawiasem mówiąc deszcz w pogodne lato witaliśmy z reguły z radością. Można było wówczas powylegiwać się w namiocie, poczytać książkę, pogadać z koleżankami, albo pójść na spacer do lasu. Taki przerywnik w narzuconej, na co dzień dyscyplinie, był bardzo przez nas pożądany.
    Podczas zajęć na terenie obozu przygotowywaliśmy się do ogniska dla ludności lub innych uroczystości, ucząc się piosenek, skeczy, wymyślając i opracowując program, mieliśmy zajęcia związane ze zdobywaniem sprawności, czy też przygotowaniem spartakiady sportowej. Odbywały się też wycieczki po okolicy, najczęściej do pobliskich miejscowości.
    Utkwiły mi w pamięci dwie zorganizowane podczas obozu w Zagnańsku. Jedna do wspaniałego, starego dębu Bartek, podczas drugiej zwiedzaliśmy muzeum Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku. To drugie zwiedzanie uatrakcyjniła nam potężna burza.
    W ramach dbałości o czystość terenu wokół obozu systematycznie przeprowadzane były akcje sprzątania, nazywane różnie: ,,odminowywaniem”, ,,pogrzebem śmiecia” Zapewne już samo stosowanie żartobliwych nazw dla niezbyt miłych czynności ( szczególnie tej pierwszej ) zmniejszało przykrość ich wykonywania.
    Jednym z ważnych obozowych zajęć było uczestnictwo harcerzy w czynach społecznych. Pamiętam głównie budowę drogi. Były też prowadzone akcje związane z ogłoszonym przez Naczelnika ZHP alertem. Wówczas staraliśmy się od okolicznych mieszkańców zdobyć informacje dotyczące walk z czasów wojny i miejsc martyrologii.
    Według harmonogramu każdy z nas miał również dzień pomocy w kuchni – prawdziwy koszmar: mycie potężnych garów – kotłów, często bardzo tłustych, posługując się jedynie piachem, trawą ( brrr..), skrobanie i krojenie warzyw lub obieranie ziemniaków dla stu pięćdziesięciu osób!  Mam pamiątkę – niewielką bliznę na ręce po zranieniu się nożem podczas kuchennych prac.
    07-Ela Kwasek-Zak-Prowadzi apelNa każdego wypadał też, co jakiś czas dyżur nocny, czyli warta, polegająca na czuwaniu nad bezpieczeństwem obozowiska przez określony czas. Podczas warty sprawdzaliśmy, czy wszystko jest w porządku, obchodząc obóz wokół. Pilnowaliśmy też flagi umocowanej do masztu. Utrata flagi oznaczała wielką kompromitacją dla obozu, nie mówiąc o harcerzu pełniącym wówczas wartę. Niebezpieczeństwo takie pojawiało się zwykle, gdy w pobliżu znajdował się inny obóz harcerski.  Wówczas wartownicy mieli powód do zachowania szczególnej czujności, obóz narażony był na tzw. podchody polegające na dotarciu ,,obcych” do obozu i wycofaniu się z niego w sposób niezauważony dla służby wartowniczej.
    Nocne warty miały ogromny urok. Z jednej strony, wiązały się z przykrym wstawaniem w środku nocy oraz pokonywaniem własnego strachu i senności. Las w nocy budził mnóstwo obaw, trzask gałązki często przyprawiał o dreszcz. Z drugiej strony, las pełen ciszy, wypełniony jedynie lekkim szumem i szmerem był miejscem prawdziwie magicznym. Najbardziej atrakcyjnymi były warty wypadające zaraz po ogłoszeniu ciszy nocnej. Najgorsze, te w środku nocy, kiedy trudno było wstać oraz te nad ranem, kiedy na dodatek chłód dokuczał najbardziej.
    Oswajaniu się z lasem podczas nocy, służyły również nocne alarmy. Nagle w środku nocy rozlegała się głośno i natarczywie trąbka, której towarzyszył okrzyk,,A l a r m”. Należało się w przeciągu kilku minut ubrać w mundur i stawić na placu apelowym. Największy problem stanowił brak światła- w namiotach posługiwaliśmy się jedynie latarkami. Słaby poblask pochodził od centralnie umieszczonego w obozie oświetlenia elektrycznego. Ale i tak wolałam alarmy nocne od dziennych. Nie trzeba było pakować rzeczy do plecaka, a las w nocy zupełnie mnie nie przerażał, raczej ekscytował. Chyba, dlatego pamiętam najwięcej różnych zdarzeń z takich alarmów.
    Nie zapomnę widoku starszych pań kucharek, które przyjechały na obóz pierwszy raz i nie zostały uprzedzone o alarmie, jako o zabawie. Wyległy przerażone ze swojego namiotu z nie dopiętymi walizkami i zwiniętymi byle jak pierzynami – były przekonane, że to.....wojna! Było to bardzo śmieszne, ale też i smutne. Świadczyło o głęboko tkwiących w tych kobietach wspomnieniach dotyczących wojny i ciągłego strachu przed nią.
    Zabawna scenka miała miejsce podczas innego nocnego alarmu. Mały harcerz rozpaczliwie usiłował uprosić zwolnienie go z nocnej gry terenowej. Tłumaczył się ciasnymi butami. Skierowany snop światła z latarki na nogi wszystko wyjaśnił – zaspany chłopiec pomylił buty - lewy wcisnął na prawą, prawy na lewą nogę.
    Z pierwszego obozu pod Przytykiem wspominam alarm nocny, który dostarczył mi wiele emocji, tak podczas nocnej przygody, jak i później. Z jednej strony miałam powód do dumy, z drugiej przeżyłam gorzkie rozczarowanie postawą mojej bliskiej koleżanki i jeszcze większe, druhny z kadry obozowej.08-Bal przebierancow
    Tym razem podczas alarmu harcerze mieli zadanie odnaleźć ukrytych w lesie instruktorów z kadry obozowej. Zostaliśmy rozstawieni w określonych odstępach i ruszyliśmy „ławą”. Jak już wspomniałam nie bałam się lasu i odważnie zapuszczałam się nawet w najbardziej ciemne jego zakątki. Miałam szczęście, druhowie, zapewne znudzeni, zamiast w pojedynkę, przebywali razem, rozmawiając półszeptem. Mój sukces był ogromny – odnalazłam naraz trzech druhów i to trzech Andrzejów!
    Nie posiadałam się z dumy. Już się cieszyłam na ogłoszenie tego faktu na apelu i wyróżnienie, jakie mnie spotka. Nagle okazało się, że przypisano to moje zwycięstwo mojej serdecznej koleżance. A ona nie zaprzeczyła! Po apelu było mi bardzo przykro, chciało mi się płakać z żalu, ale nadrabiałam miną. Moje koleżanki stwierdziły, że nie można tak tego zostawić i poszły do komendantki z kadry młodzieżowej z interwencją. Ona niby przyjęła to sprostowanie, ale machnęła na to ręką i stwierdziła, że to trudno, ale nie będą do tego wracać. To ona popełniła ten błąd i nie chciała się do niego przyznać. Minęło od tego zdarzenia ponad czterdzieści pięć lat, a ja ciągle pamiętam swój żal i zawód, jakiego doznałam i tak bardzo nie pedagogiczną postawę tej druhny. Nieraz korciło mnie podczas późniejszych z nią kontaktów, aby jej to wypomnieć.
    Znacznie cieplej wspominam inny nocny apel, też na obozie w Przytyku, podczas którego odbyło się zaprzysiężenie grupy młodych obozowiczów na harcerzy poprzez złożenie Przyrzeczenia Harcerskiego. Wówczas i ja znalazłam się w tej grupie. W środku nocy, całkowicie zaskoczeni znaleźliśmy się na leśnej polanie, na której płonęło ognisko. Było to bardzo romantyczne.
    W podniosłym nastroju powtarzaliśmy słowa Przyrzeczenia. Wiem, że długo pamiętałam tamte słowa. Teraz w ZHP brzmi to następująco: „Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim i być posłuszną/posłusznym Prawu Harcerskiemu”. Sądzę, że brzmiało to podobnie, z jednym wyjątkiem. Zamiast Bogu i Polsce, niewątpliwie było - Polsce Ludowej. Przetrwało w moim albumie zdjęcie upamiętniające tę uroczystość. Mam na nim zawiązywaną chustę harcerską.
    Co do aspektów politycznych harcerstwa, to nie pamiętam zbyt wielu przykładów, może nie były aż tak wyraźne, a może nie przywiązywaliśmy do nich zbyt dużego znaczenia? Myślę, że znaczna część z nas uważała, że już sama przynależność do ZHP a nie do ZMS ( Związek Młodzieży Socjalistycznej) była pewnego rodzaju sprzeciwem wobec niektórych wynikających z ustroju powinności i postaw.
    09-Akcja porzadkowaPamiętam, że w niedzielę, wczesnym rankiem wychodziliśmy nielegalnie z obozu na mszę św. do pobliskiego kościoła. Ksiądz specjalnie odprawiał ją dla harcerzy z obozu. Wyjście takie, bez opowiedzenia się było wykroczeniem i mogły zostać wyciągnięte poważne konsekwencje, np wydalenie z obozu, informacja do szkoły.
    Nie zdarzyło się jednak, aby kiedykolwiek i ktokolwiek za to został ukarany. A jestem pewna, że nie dało się utrzymać w tajemnicy wychodzenia całych grup do kościoła. Wymykaliśmy się z obozu z wielkimi emocjami i lekkim strachem i z takimi samymi uczuciami wracaliśmy. I oddychaliśmy za każdym razem z ulgą. Raz strach był znacznie większy – zemdlała w kościele nasza koleżanka Zosia, szczupła, wysoka, blada dziewczynka. Pewno trochę z osłabienia i głodu. Byliśmy pewni, że tym razem wszystko się wyda. Ale Zosia doszła szybko do siebie i wróciła razem z nami, jak gdyby nigdy nic.
    Osobną kartę obozową stanowiły rodzinne wizyty. Przyjazdy dla rodzin harcerzy były zorganizowane, odwiedzający mogli skorzystać w jedną z niedziel ze specjalnego autobusu dowożącego chętnych na teren obozu. Miało to szczególne znaczenie dla młodszych harcerzy. Czasem była to ich pierwsza rozłąka z domem rodzinnym, niektórzy bardzo tęsknili, czasem nie wytrzymywali trudnych warunków obozowych.
    Pamiętam dobrze, na pierwszych moich obozach, oczekiwanie na mamę, bo to ona zwykle mnie odwiedzała. Ponieważ nie było łączności telefonicznej nigdy do ostatniej chwili nie wiedziałam, czy przyjedzie. Najpierw, więc niepewność, niepokój, potem wzruszenie i radość ze spotkania, i chęć pokazania wszystkiego na obozie i opowiedzenia o tylu rzeczach!
    Podczas jednej z wizyt mojej mamy, biegnąc na spotkanie z nią tak byłam zaaferowana, że nie zauważyłam linki od namiotu, zawadziłam o nią i upadłam na mamy oczach. Boleśnie stłukłam sobie rękę, która nawet lekko mi spuchła w łokciu. Mimo odczuwanego bólu i lęku, że może ręka jest złamana lub skręcona absolutnie ukrywałam to przed mamą. Nie chciałam jej martwić, nie chciałam też psuć tego nadzwyczajnego dnia. Bałam się również, że zostanę odesłana do domu, aby tam się kurować. Nadrabiałam dzielnie miną do końca wizyty. Szczęśliwie ręka była tylko stłuczona, po kilku dniach ból minął i opuchlizna zeszła.
    Ukoronowaniem niedzielnych odwiedzin było Ognisko przygotowane dużo wcześniej dla gości, czyli rodzin i miejscowej ludności. Miało szczególnie odświętny charakter. Poza śpiewem grupowym i solowym przy akompaniamencie akordeonu lub gitary, dużą popularnością cieszyły się skecze i scenki obozowe. Największy aplauz, głównie wśród harcerzy, wzbudzały takie stałe pozycje w repertuarze, jak Kino obozowe, Modły do Allaha. Nawiązywały do określonych osób i zjawisk, które występowały na obozie i w sposób zakamuflowany, jednocześnie żartobliwy kpiły i wyszydzały je lub prosiły o ich załatwienie. Doprawdy, można było dopatrzyć się dużej dozy dowcipu, pomysłowości, a i niejednokrotnie talentu w tej obozowej twórczości. Świetnym tego przykładem były też piosenki obozowe, układane najczęściej do znanych, popularnych melodii.
    Oto fragment jednej z nich, śpiewanej  na  melodię ,,Kryminał tango”:
    „Znacie obóz pod Przytykiem, podły obóz, choć przy drodze, pełno tutaj zawsze krzyków, choć komenda trzyma wodze.
    Mamy tutaj swą oboźną, fajną babkę, trochę groźną. Nieraz złości się i krzyczy, za to z każdym się policzy.
    Druh komendant śpi na fuzji, przed namiotem Bajka( pies- przyp. autora) stoi, kogóż to się druh komendant tak panicznie dzisiaj boi?
    To na pewno druhny Wiesi, bo to nasza herod baba. Jednej nocy komendanta razem z łóżkiem wynieść chciała......”
    Na obozie śpiewaliśmy bardzo dużo: przy ognisku i przy posiłkach, podczas wycieczek na wieś i podczas różnych zajęć, śpiewaliśmy dla siebie i miejscowej ludności. Do dzisiaj umiem zaśpiewać lub zanucić harcerskie, czy też wojskowe piosenki wyuczone na obozach, przynajmniej ich pierwsze zwrotki. Przez lata śpiewałam je swoim małym dzieciom.10-Mam czas wolny-autorka
    To, że ,,moje obozy” były takie, a nie inne, to w ogromnej mierze zasługa ludzi, którzy organizowali i prowadzili te obozy, ludzi mądrych, sprawiedliwych, wielkich przyjaciół młodzieży. Spośród wielu, którzy przewinęli się przez obozy wymienię tylko dwóch - wspaniałych nauczycieli, wychowawców młodzieży i rzeszy harcerzy i instruktorów, ludzi o ogromnym autorytecie: Leona Sobieraja i Jana Głucha. Niewątpliwie praca z harcerzami była ich wielką pasją.
    Nie sposób w pełni odtworzyć atmosferę tamtych obozów. Z jednej strony wdrażanie do dyscypliny, porządku i pracy, rozwijanie hartu ciała, odwagi, odpowiedzialności, koleżeńskości i solidarności, uczenie patriotyzmu i mądrego obcowania z przyrodą.
    Z drugiej, możliwość poznania ciekawych ludzi, tworzenie nawyku śpiewania przy każdej okazji, napawanie się atmosferą wieczornych spotkań przy ognisku, rodzenie się przyjaźni, pierwszych miłości.
    ,,Płonie ognisko i szumią knieje....”- Nadal urzekają mnie słowa tej starej harcerskiej piosenki, a prawie każde wpatrywanie się w ogień przywodzi mi na myśl tamte ogniska – synonim beztroskich, szczęśliwych lat. Zgromadzeni ciasno w kręgu, wokół ognia, grzejący się w jego płomieniach, słuchaliśmy gawęd, śpiewaliśmy i marzyliśmy, pełni dobrych myśli, w poczuciu wielkiej solidarności, przyjaźni
    A las szumiał, drzewa rzucały długie, drgające cienie, słychać było trzask ognia, ze strzelających w górę płomieni sypały się iskry, dym pachniał igliwiem. Można tak było siedzieć i siedzieć...
    I co najważniejsze, niektóre przyjaźnie szkolne, jak choćby z Alą Komerską -Adamczak i Staszkiem Adamczakiem, umocnione na obozach, okazały się najtrwalsze – liczą już kilkadziesiąt lat!
    Z harcerskim pozdrowieniem - Czuwaj!

Gawędziła: Elżbieta Żak (Kwasek)
Foto:  Elżbieta Żak


OSTATNIE ARTYKUŁY: