Z wielką radością zareagowałam na informację w
pracy, że mam jechać do Paryża i uczestniczyć w badaniach
homologacyjnych szyb samochodowych wyprodukowanych przez naszą Hutę.
Ściśle mówiąc, badania miały być wykonane przez Ośrodek Homologacyjny
UTAK znajdujący się pod Paryżem. Próbki do badań zostały przesłane do
Ośrodka wcześniej.
Było to lato 1989 roku i perspektywa spędzenia kilku dni w Paryżu
wprawiła mnie w ogromne podekscytowanie. Miałam jechać w towarzystwie
specjalisty z Ośrodka Badawczo- Rozwojowego FSO w Warszawie. To on
załatwiał rezerwację hotelu, dogrywał różne formalności. Mimo młodego
wieku i niewielkiego doświadczenia - to była jego pierwsza podróż
służbowa
zagraniczna,
był bardzo dobrze zorientowany. …. To z nim ustalałam również, ile i
jakich bierzemy papierosów i wódki, oczywiście w dopuszczalnym limicie,
i dla kogo będą to prezenty. Ponieważ po raz pierwszy jechałam na
delegację, na której miałam rządzić się sama przydzieloną walutą
przeznaczoną na opłacenie hotelu i tzw. diet na wyżywienie, cieszyłam
się, że jedzie ze mną ktoś, kto wie jak ,,obchodzić się” z tymi
niewielkimi pieniędzmi, aby wystarczyło na zwiedzanie i ewentualne
drobne zakupy. Na jego pytanie, czy zależy mi na eleganckim hotelu,
odpowiedziałam, że absolutnie nie, najważniejsze, aby był położony w
centrum miasta. Okazało się, że sam planował zamieszkać u przyjaciół, u
których był wcześniej podczas swoich studiów. Znał trochę Paryż, no i co
ważne, język francuski. Mimo, że mieszkał gdzie indziej, w pierwsze dni
dotrzymywał mi towarzystwa, dopóki nie upewnił się, że radzę sobie w
poruszaniu się po mieście całkiem nieźle i dopóki ja wyraźnie tego nie
podkreśliłam.
Podróż do Paryża była bardzo wygodna, wręcz szkoda, że taka krótka,
lecieliśmy francuskimi liniami i z niezrozumiałych dla mnie powodów w
klasie biznesowej. Gorzej przewoźnik obszedł się z moim bagażem. Przy
odbiorze ze zgrozą stwierdziłam, że moja walizka jest mokra, zapach
wskazywał, że co najmniej jedną butelkę wódki mamy mniej. Nie chciałam
myśleć, jak mój bagaż wygląda w środku. Gdy tylko znalazłam się w
hotelu, czym prędzej wyciągnęłam wszystko, porozkładałam i ...wietrzyłam!
Na szczęście stłukła się tylko jedna butelka, na szczęście była w
ręczniku, w który wsiąkła większość alkoholu, i na szczęście wódka była
bezbarwna. W przeciwnym razie nie miała bym w co się ubrać, prawie
wszystkie rzeczy były mokre. A jaki zapach panował w moim pokoiku
hotelowym! Od samego wdychania można się było upić.
Pokoik był skromny, położony na poddaszu, zupełnie mi to nie
przeszkadzało. Zamierzałam spędzać w nim możliwie mało czasu, jedynie
tyle, ile potrzeba na sen. Za to hotel był położony w centrum miasta,
bardzo blisko stacji metra, co dawało możliwości wykorzystania do
maksimum czasu na zwiedzanie. I tak rzeczywiście było. Starałam się
dotrzeć w najważniejsze miejsca i do najsławniejszych zabytków.
Zaopatrzona w mapkę Paryża z zaznaczonymi stacjami metra i
przystankami autobusów miejskich oraz karnet z biletami na przejazdy
przemieszczałam się z miejsca na miejsce dosyć sprawnie, skrzętnie
wykorzystując wolny od spraw służbowych czas.
Bardzo chciałam zwiedzić Luwr, a raczej zobaczyć najważniejsze jego „skarby”
i choćby wybiórczo dzieła niektórych mistrzów malarstwa, odwiedzić
katedrę Notre Dame, bazylikę Sacre Coeur, kaplicę Sainte-Chapelle,
zerknąć na zbiory impresjonistów w muzeum d'Orsay, zobaczyć z bliska
Łuk Triumfalny, Paryską Operę, kościół św. Magdaleny, wjechać na wieżę
Eiffla, być na placu Pigalle i zobaczyć Moulin Rouge.
Chciałam też znaleźć galerię z ……tanimi ciuszkami, gdzie zamierzałam
kupić jakieś prezenty dla dzieci. Brzmi to w tej chwili może śmiesznie,
ale tak trudno było wówczas o cokolwiek w kraju, a ja przecież byłam w
Paryżu i nie mogłam wrócić z pustymi rękami. Fakt, że byłam w Paryżu tuż
po obchodach 200 -
lecia Rewolucji Francuskiej sprzyjał poznawaniu niektórych nowych
obiektów.
Właśnie otwarto szklaną piramidę, która stanowi wejście do Luwru.
Piramida zaprojektowana na osobiste życzenie prezydenta Francji,
wzniesiona została na dziedzińcu Carrousel przed gmachem Luwru. Budowla
o wysokości 22 metrów złożona z kilkuset szklanych rombów i trójkątów,
mająca proporcje słynnej piramidy w Gizie w Egipcie pokrywa podziemny
hal Napoleona, w którym znajdują się przejścia do poszczególnych
skrzydeł Luwru. Piramida jest otoczona trzema mniejszymi szklanymi
piramidkami. Te budowle o futurystycznych sylwetkach wywołały zaraz po
wybudowaniu wielką polemikę, uważano dosyć powszechnie, że nie pasują do
klasycznego XVII wiecznego otoczenia. Ja również początkowo przyglądałam
się z lekką nieufnością temu zestawieniu, ale gdy zobaczyłam, jak
fantastycznie piramida spełnia swoją rolę przy przemieszczającym się
tłumie zwiedzających, minęły nie tylko jakiekolwiek moje wątpliwości,
ale patrzyłam wręcz z satysfakcją zawodową na takie zastosowanie szkła.
Założone w 1793r. muzeum jest jednym z najstarszych, a zarazem jednym
z największych muzeów świata. Liczba zgromadzonych eksponatów sięga
kilkuset tysięcy, z czego zaledwie mała część jest udostępniona
zwiedzającym. W Luwrze zdołałam obejrzeć jedynie najważniejsze
arcydzieła sztuki europejskiej ze wspaniałej zgromadzonej tu kolekcji,
między innymi: Monę Lizę Leonarda da Vinci, Wenus z Milo, Nike z
Samotraki oraz część obrazów moich ulubionych Wielkich Mistrzów, takich
jak: Rembrandt, Rubens, Tycjan. Oglądałam je z ogromnym wzruszeniem,
szczęśliwa, że mogę na nie patrzeć z tak bliska.
Dopełnieniem uczty, jaką jest dla mnie zawsze oglądanie arcydzieł
malarstwa, była wizyta w Musèe d`Orsay, myślę, że najsłynniejszym
muzeum impresjonistów na świecie, zlokalizowanym w budynku dawnego
dworca kolejowego( Gare d’Orsay ). Podekscytowana patrzyłam na obrazy
znane mi z gromadzonych latami albumów. Rozpoznawałam dzieła: Maneta,
Moneta, Degasa, Renoira, Cézanne’a, Toulouse-Lautreca, van Gogha.
W najstarszej części Paryża Cite podziwiałam gotycką Katedrę Notre
Dame, czyli Katedrę Najświętszej Marii Panny, stanowiącą symbol Francji.
Jest to ponoć najwspanialszy zabytek sztuki sakralnej XII wieku,
poświęcony Matce Boskiej. Katedra ma 130 metrów długości, 48 metrów
szerokości, wysokość sklepienia w głównej nawie przekracza 35 metrów
wysokości. Dodatkowo ogrom wnętrza podkreślają strzeliste łuki nad
prezbiterium. Mimo swojej wielkości zachwyca lekkością architektury.
Przede wszystkim uwagę zwracają wyniosłe, płasko zakończone wieże,
wielka wspaniała rozeta nad głównym wejściem oraz kunsztownie wykonany
trzyczęściowy portal, z głębokimi ostrymi łukami nad każdą z bram.
Pomyśleć, że po zdewastowaniu i splądrowaniu świątyni zamienionej
podczas rewolucji na Świątynię Rozumu, snuto w następnych latach plany
zburzenia kościoła. W dużej mierze powieść Wiktora Hugo „Katedra Marii
Panny w Paryżu” przyczyniła się do uratowania świątyni. Opublikowanie
dzieła zapoczątkowało zbiórkę pieniędzy na jej odbudowę.
Dopełnieniem zwiedzania było zapalenie przeze mnie świeczki przed
posągiem Matki Boskiej z Dzieciątkiem, nazywanej Notre-Dame de Paris (Matka
Boska Paryska).
Jednym z najważniejszych obiektów jaki miałam zamiar zwiedzić była
oczywiście, wieża Eiffla. Najsłynniejszej żelaznej budowli Paryża ,,stuknęło”
właśnie 100 lat. Wieża Eiffla powstała dla uświetnienia Wystawy
Światowej zorganizowanej w Paryżu
w 1889 r., a zarazem – dla uczczenia stulecia Wielkiej Rewolucji
Francuskiej. Jej rozbiórkę przewidywano po 20 latach od zakończenia
Wystawy. Na szczęście, uratowało ją wynalezienie radia, jej wysokość
czyniła z niej niezrównaną antenę. A obiekt traktowany początkowo z
ogromnym krytycyzmem i niechęcią przez mieszkańców Paryża stał się
ukochanym symbolem narodowym. Wjazd windą na wysokość prawie 300 metrów
i możliwość obejrzenia niezwykłej panoramy uznałam za absolutną
konieczność, mimo, że bilet na samą górę kosztował sporo.
Uważałam wówczas, że jestem w Paryżu pierwszy i ostatni zapewne raz.i
dlatego nie mogłam szczędzić wysiłku i pieniędzy na wejścia do
zwiedzanych obiektów. Cóż za widok roztaczał się aż po horyzont! Dawał
pojęcie, jak ogromne jest to miasto. Wyszukiwałam sylwetki znanych
budowli. A sama wieża? Jak to pisała Maria Pawlikowska – Jasnorzewska w
wierszu „Paryż” ? - Eiffel, jak rozkraczone zjawisko z sabatu, grzyb
grzechu, tryska zewsząd groźna i ponura. W dzień surowa, ażurowa
konstrukcja wieży, przepięknie podświetlona w nocy stawała się
koronkowym dziełem sztuki, do której bardzo pasowało określenie Dama
Paryża. Patrząc na metamorfozę miasta po jego rozświetleniu nocą
rozumiałam, skąd wzięło się nazywanie Paryża - Miastem Świateł. I
dlatego, pewne budowle bardzo chciałam oglądnąć iluminowane. Sztuczne
światło czyniło je wręcz magicznymi. Eksponowało walory zabytku,
wydobywało z elewacji, często mało widoczne za dnia, architektoniczne
detale, prawdziwe cudeńka. Jak choćby Łuk Triumfalny.
Monument został wzniesiony z inicjatywy Napoleona na cześć wygranej
bitwy pod Austerlitz. Budowa trwała długo, ukończono ją w 1836 r. Cztery
lata później przejechał pod Łukiem Triumfalnym kondukt żałobny cesarza,
którego prochy właśnie wtedy sprowadzono z Wyspy św. Heleny.
Łuk Triumfalny, wysoki na 51m, szeroki na 45m, usytuowany jest na
środku placu Charlesa de Gaulle (zwanego też Placem Gwiazdy), od którego
promieniście odchodzi 12 reprezentacyjnych alei, m.in. Pola Elizejskie.
Budowla wzorowana na architekturze starożytnego Rzymu jest bogato
zdobiona. Zdobienia przedstawiają dzieje francuskiej armii oraz sceny
znanych bitew. Są tam nazwy miejscowości, w których Napoleon toczył
zwycięskie bitwy oraz nazwiska 660 członków armii napoleońskiej. U
podstaw budowli znajduje się pomnik nieznanego żołnierza symbolizujący
wszystkie nieznane ofiary pierwszej wojny światowej.
Próbowałam odszukać nazwy polskich miejscowości, w których Napoleon
toczył zwycięskie bitwy oraz nazwiska siedmiu Polaków - generałów
Poniatowskiego, Dąbrowskiego, Zajączka, Kniaziewicza, Chłopickiego,
Sułkowskiego i Łazowskiego. Jest to jednak trudne z uwagi na zmienioną w
części pisownię. Wróciłam pod Łuk późnym wieczorem, chcąc zobaczyć
moment jego podświetlenia oraz wspaniałe płaskorzeźby uwydatnione przez
światło.
Problem jednak tkwił w tym, że w Paryżu, w lipcu bardzo późno się
ściemniało. Trudno mi było doczekać
tego momentu a będąc sama narażałam się na nieprzyjemne przygody
związane z późną porą. Czekając pod Łukiem Triumfalnym poczułam się
nieswojo, będąc obiektem zainteresowania jakiegoś mężczyzny, który
przyczepił się i łaził za mną krok w krok. Mimo zasianych wątpliwości,
czy powinnam poruszać się samotnie późną porą, wiedziałam, że jest
jeszcze jeden zabytek, który koniecznie muszę zobaczyć nocą. Była to
bazylika Sacre Coeur , górująca nad miastem i przyciągająca jak magnes.
Do bazyliki wybrałam się wczesnym wieczorem z myślą, że zobaczę ją
jeszcze w świetle dziennym i później oświetloną. Na wzgórze poszłam
jakąś dziwną trasą, znalazłam się niespodziewanie na mostku nad
cmentarzem Montmartre. Było to niesamowite. Wokół było pusto, już
zmierzchało. Idąc wąskimi, krętymi uliczkami pod górę mijałam
podejrzanych osobników, wyglądali na pijanych lub narkomanów.
Przyspieszony krok przy dosyć stromym podejściu oraz ogarniający
momentami strach przyprawiały o mocne bicie serca. Ale jak warto było!
Bazylika już z daleka intrygowała swoją olśniewającą białą,
charakterystyczną sylwetką, z układem kopuł podobnych do weneckiej
bazyliki św. Marka.
Świątynia została wzniesiona w stylu romańsko-bizantyjskim, na planie
krzyża greckiego, z białego i podobno bielejącego z biegiem lat wapienia,
stąd potoczna nazwa - biała bazylika. Jej kopuły i najwyższa wieża są
bardzo wysokie- mają po około 80 metrów. W dzwonnicy znajduje się jeden
z największych dzwonów świata - ważący 19 ton z sercem o wadze 850kg.
Decyzję o budowie bazyliki podjęto po wojnie francusko-pruskiej i
upadku Komuny Paryskiej. Miało to być wotum dziękczynne za ocalenie
stolicy i zakończenie wojny domowej. Budowa trwała przeszło 40 lat, a
bazylikę poświęcono dopiero w 1919 r. Wewnątrz kościoła paliły się
jedynie świece, było ich tysiące. Wnętrze przy słabym już świetle
zewnętrznym robiło niesamowite wrażenie. Migające światełka świec
wydobywały bogate zdobienia, w stylu nawiązującym do sztuki
bizantyjskiej. Ja również zapaliłam świecę, tym samym wnosząc ofiarę,
ale mając również nadzieję, że tu kiedyś wrócę.
Na zewnątrz świątyni czekałam z tłumem turystów na moment oświetlenia
bazyliki. Sacre Coeur czyli rzymskokatolicka Bazylika Najświętszego
Serca położona jest na Montmartre - najwyższym paryskim wzgórzu i
jednocześnie jednej z najbardziej znanych dzielnic Paryża. Urokliwa
dzielnica została opisana i uwieczniona przez wybitnych artystów tu
tworzących. Czekając na przedłużający się moment rozświetlenia świątyni
rozmyślałam o malarzach impresjonistach, których obrazy zawsze mnie
fascynowały i o których życiu kiedyś sporo czytałam, a którzy związani
byli z Montmartre. Stanęła mi przed oczyma wzruszająca historia życia i
twórczości Henryka de Toulouse-Lautreca opisana w powieści ,,Moulin
Rouge” -Pierre La Mure. Wiedziałam, że tym razem nie dotrę do słynnego
wiatraka, w którym jest kabaret, ani na Plac Pigalle. Nie były to
miejsca, które można odwiedzić późnym wieczorem, będąc samą.
Na dół zeszłam zejściem znajdującym
się obok monumentalnych schodów z kwiatowymi tarasami i fontannami
wiodących spod portalu wejściowego na sam dół wzgórza. Wejście na schody
jest ogrodzone i niestety było już zamknięte. Obok prowadzi trasa
kolejki linowo-terenowej, którą można wjechać na plac przed bazyliką.
Zrobiło się późno, gdy znalazłam się na wyludnionej stacji metra. Na
ławce siedziała starsza kobieta, obok której zaraz skwapliwie usiadłam.
Na peronie zabawiali się dwaj Murzyni, kopiąc do siebie puszkę, chyba po
piwie. W panującej ciszy na pustym peronie, hałas jaki sprawiała puszka
odbijająca się od betonu oraz śmiech i okrzyki brzmiały bardzo
niepokojąco, szczególnie, że puszka parę razy przeleciała dosyć blisko
mojej głowy. Byłam pewna, że Murzyni są pijani lub pod wpływem
narkotyków. Modliłam się w duchu, aby nadjechał wreszcie pociąg. W
pierwszej chwili zrobiło mi się raźniej, gdy siadł obok mnie biały
mężczyzna (przepraszam, nie jestem rasistką!). Wsadziłam nos w plan
metra i udawałam, że studiuję go pilnie. Jednak, gdy przysunął się na
ławce do mnie i poufale nachylił się nad moją mapką, zagadując coś po
francusku, pękło całe moje napięcie. Nie wytrzymałam i rzuciłam
podniesionym głosem jakieś brzydkie słowa po polsku. Słowa, których nie
mam zwyczaju używać. Sposób, w jaki je wypowiedziałam był jednoznaczny.
Zaskoczony mężczyzna natychmiast się odsunął i bąkał coś, czego
wprawdzie nie rozumiałam, ale co brzmiało jak przeprosiny. Na szczęście
nadjechał pociąg, w którym poczułam się znacznie bezpieczniej. Czekało
mnie jeszcze stresujące przejście do hotelu. Wejście do recepcji było od
podwórka, do którego z głównej ulicy zwykle w dzień wchodziło się przez
bramę kamienicy. W nocy w tej ciemnej bramie zazwyczaj wystawali jacyś
ludzie i niestety trzeba było iść do hotelu na około, bocznymi uliczkami.
Postanowiłam, że nie będę więcej ryzykować, wracając po nocy do hotelu.
Już wcześniej najadłam się strachu, gdy wydawało mi się, że zabłądziłam.
Wysiadłam z metra nie po tej stronie ulicy, co zwykle i poszłam w
odwrotną stronę niż do hotelu. W miarę oddalania się od celu coraz
bardziej nie mogłam rozpoznać ulicy, budynków. Podświetlone budynki w
nocy różnokolorowymi światłami z mnóstwem migających reklam wyglądały
zupełnie inaczej. Na dodatek przy większości lokali, wieczorem ustawiano
na chodnikach stoliki i krzesełka. Tak bardzo zmieniało to wygląd ulicy,
że zwątpiłam, że jestem na właściwej. Niby nazwa ulicy się zgadzała.
Żal mi było nocnych wędrówek o tyle, że właściwie miasto żyło w późnych
godzinach pełną parą. Mnóstwo ludzi na ulicach, w kawiarniach i
restauracjach.. Nic dziwnego było lato, w dzień panował nieznośny upał,
dopiero wieczorami było chłodniej.
Ze wspaniałości, w które obfituje Paryż zwiedziłam również Sainte-Chapelle.
W tłumaczeniu - Święta Kaplica - usytuowana jest na dziedzińcu obecnego
Pałacu Sprawiedliwości (Palais de Justice). Wybudowana
w latach 1245-48, posiada najstarsze i najpiękniejsze witraże i stanowi
jedno z najwspanialszych dzieł europejskiego gotyku. Inicjatorem budowy
i fundatorem był król Ludwik IX Święty, który chciał wznieść
pomieszczenie dla jednej z najcenniejszych relikwii świata
chrześcijańskiego – korony cierniowej. Tam też znalazły się inne
relikwie m.in. fragment Krzyża Świętego. Kaplica jest dwukondygnacyjna –
dolna służyła członkom dworu, górna przeznaczona była wyłącznie dla
rodziny królewskiej. Jak można się domyślić ta „królewska” jest znacznie
bogatsza i piękniejsza. Znajduje się w niej 15 okien o łącznej
powierzchni ponad 600 m2 w całości pokryte wspaniałymi witrażami z XIII
w. Witraże, każdy o wysokości 15 m, przedstawiają ponad 1100 scen
głównie ze
Starego i
Nowego Testamentu. Na kolumnach
rozdzielających witraże, umieszczono 12 drewnianych posągów apostołów.
Na zachodniej
fasadzie kościoła znajduje się wielka
rozeta . Przedstawia ona sceny z
Apokalipsy św. Jana. Doprawdy prawdziwa uczta dla oczu!
Z racji położenia hotelu prawie codziennie mijałam Kościół św. Marii
Magdaleny i Plac Zgody. Kościół św. Marii Magdaleny zupełnie nie
przypomina katolickiej świątyni. Bryła La Madeleine, jak przeważnie
nazywają go paryżanie, raczej wygląda jak świątynia antyczna. Budowę
kościoła rozpoczęto w 1764 r. Po wybuchu rewolucji, prace wstrzymano.
Kazał je wznowić Napoleon, planując urządzenie tu świeckiej Świątyni
Chwały Wielkiej Armii. Ostatecznie, w 1815 r., władze zadecydowały o
utworzeniu kościoła katolickiego, który konsekrowano dopiero w 1842 r.
Charakterystyczną fasadę zdobią 52 korynckie kolumny o imponującej
wysokości ok. 20 m. Uwagę przyciąga trójkątny fronton z rzeźbą,
przedstawiającą rozgrzeszenie św. Marii Magdaleny na Sądzie Ostatecznym.
Place de la Concorde, czyli Plac Zgody, nosił początkowo imię króla
Ludwika XV, w okresie rewolucji nosił nazwę placu Rewolucji. Wówczas na
umieszczonej tu gilotynie dokonywano masowych egzekucji. Tu ścięto
Ludwika XVI, królową Marię Antoninę, wodzów rewolucji Dantona,
Lavoisiera. Przez przeszło dwa lata stracono tu ok.1200 osób. Właściwie
straszne miejsce. „Zgoda” w nazwie tak placu, jak i mostu, pojawiła się
dopiero w 1795 r., kiedy to oficjalnie zakończono rządy rewolucyjnego
terroru. Na środku placu stoi obelisk Ramzesa II ze świątyni Amona w
Luksorze z XIII w. p.n.e., darowany Paryżowi przez wicekróla Egiptu
Mohameda Alego w 1936 r. Plac jest ośmiokątny i na ośmiu cokołach
znajdują się alegoryczne rzeźby symbolizujące osiem najważniejszych
miast Francji.
Miałam świadomość, że to co zdołałam zobaczyć jest jedynie niewielkim
fragmentem tego, co w Paryżu się znajduje. Podziwiałam skarby sztuki,
ale również napawałam się atmosferą tego niezwykłego miasta.
Przemierzone ,,kilometry” i upał dawały się we znaki. Bolały mnie nogi
i nieustannie chciało mi się pić. Pamiętam, że będąc obok Luwru z wielką
ulgą zanurzyłam obolałe stopy w….fontannie. Wokół mnie robiło to wiele
osób. Na marginesie dodam, że niedawno przypomniała mi córka, że po
powrocie z Paryża pokazywałam w moich sandałkach ślady… krwi. Ja, sama
już o tym zapomniałam. Pamiętałam jedynie swój zachwyt, jaki mnie
ogarniał w kolejnych odwiedzanych miejscach.
Doskonale pamiętam też, czym
zakończyła się dla mnie próba zaspokojenia pragnienia. Po jednym z
wyczerpujących dni, gdy wreszcie dotarłam wieczorem do hotelu, z wielką
przyjemnością zaczęłam parzyć sobie herbatę. Oczywiście, gotując wodę w
szklance, przywiezioną z kraju grzałką. Denerwowałam się przy tej okazji,
gdyż gniazdko „złośliwie” umieszczone było tak wysoko, że zmuszona byłam
ustawiać specjalną konstrukcję z jakichś kartonów, aby postawić na niej
szklankę. Herbata smakowała mi wyśmienicie, ale ciągle czułam pragnienie.
Wypiłam chyba ze trzy szklanki i to dość mocnej.
Obudziłam się niespodziewanie w środku nocy. Byłam pewna, że obudził
mnie jakiś hałas, że ktoś chodzi po dachu tuż za moim oknem. Niewiele
potrzeba, aby wyobraźnia w takiej sytuacji podpowiadała różne, czasem
mrożące krew w żyłach, scenariusze. Rozbudziłam się na dobre i już do
rana nie zmrużyłam oka. Dopiero później domyśliłam się, że winowajcą
była wypita bez umiaru mocna herbata. Zabrana z kraju grzałka, herbata i
kawa, kanapki pozwalały na zaoszczędzenie posiadanej waluty i
przeznaczenie jej właśnie na bilety wstępu do zwiedzanych obiektów i
zakup drobnych prezentów. Ceny w Paryżu, dla nas Polaków, były
horrendalne, nie sposób było uwolnić się od ciągłego przeliczania
franków na złotówki i porównywania do naszych zarobków. Nie stać nas
było, prawie na nic. Luksusem wydawał się obiad w restauracji.
Powtórnie w Paryżu znalazłam się dziesięć lat później – była wiosna
roku 1999. Tym razem przyjechałam tu z mężem – byliśmy na wycieczce
zorganizowanej przez biuro podróży. Z niesłabnącym entuzjazmem do tego
miasta oglądałam jeszcze raz sławne zabytki i miejsca. Niektóre, również
ze statku, płynąc Sekwaną. Zwiedziłam wówczas po raz pierwszy Wersal -
pałac, wspaniałą barokową królewską rezydencję wraz z ogrodami, Grób
Napoleona w Hotel des Invalides, Dzielnicę Łacińską z Sorboną -
najsłynniejszym francuskim uniwersytetem założonym ponad 700 lat temu,
Pantheon - miejsce wiecznego spoczynku zasłużonych dla Francji, gdzie
znajduje się również grób naszej wielkiej rodaczki Marii Skłodowskiej-Curie.
Byłam w Centrum Pompidou - centrum sztuki współczesnej, jednocześnie
symbolu nowoczesności z charakterystycznymi kolorowymi zewnętrznymi
przewodami, rurami i widocznymi schodami. Miałam okazję zobaczyć
nowoczesną dzielnicę "La Défense"- centrum biznesu i handlu z Grande
Arche, czyli Wielkim Łukiem, - nowoczesną budowlą stanowiącą gigantyczny
sześcian o wolnej przestrzeni w środku.
Złożyliśmy kwiaty na grobie Fryderyka Chopina na cmentarzu Pere
Lachaise –będącym najsłynniejszą nekropolię
Paryża, na którym spoczywa bardzo wielu wybitnych artystów i twórców
m.in. E. Piaf, H. Balzak. Spacerowałam tym razem po dzielnicy paryskiej
cyganerii – Montmartre i byłam wreszcie pod Moulin Rouge i na Placu
Pigalle. A nocą piliśmy całą grupą szampana pod wspaniale iluminowaną
Wieżą Eiffla.
Dawała się odczuć zdecydowana różnica w stosunku do poprzedniego
pobytu w Paryżu, a to szczególnie podczas wydawania pieniędzy. Z jednej
strony, stać nas było na znacznie więcej, z drugiej, towary w sklepach
już tak nie nęciły, jak wówczas, gdy w kraju brakowało wszystkiego.
A co do Paryża, to należy on niewątpliwie do najpiękniejszych i
najciekawszych miast świata. Uwieczniony na kartach tak wielu znanych
powieści i w tak wielu nakręconych filmach. Gdy tylko nadarzy się okazja,
pojadę znowu chętnie do tego nadzwyczajnego miasta, które tak opisywał
Victor Hugo: - Wszystko, co istnieje w dowolnym miejscu na ziemi,
istnieje też w Paryżu.
Szczerze mówiąc, chciałabym móc to sprawdzić!
Wspominała; Elżbieta Żak
Fotografie: autorka
Sandomierz 2012 rok