W maju 1975 roku pracowałam w sandomierskiej
hucie szkła okiennego. Huta była wówczas częścią kombinatu ,,Vitrobud”
zrzeszającego wszystkie huty szkła budowlanego w Polsce, a mającego
siedzibę w Sandomierzu.
Właśnie przez kombinat została podjęta inicjatywa poprawy organizacji
zarządzania w działalności pomocniczo-produkcyjnej w poszczególnych
hutach. Powołane zostały zespoły złożone z przedstawicieli różnych hut.
Zadaniem zespołów było przeprowadzenie oceny stanu organizacji oraz
określenie i wnioskowanie podjęcia ewentualnych działań naprawczych.
Dzisiaj nazwano by to audytem wewnętrznym.
Znalazłam się w trzyosobowym zespole złożonym z dwóch panów,
pracowników: huty szkła z Piotrkowa Trybunalskiego i Vitrobudu oraz mnie.
Nasz zespół miał zadanie przeprowadzić taką ocenę w Hucie Szkła
Okiennego w Ząbkowicach. Mnie powierzono kierowanie pracami zespołu.
Wiadomym było, że prace na miejscu potrwają dwa, trzy dni. Niezbyt byłam
zachwycona wyjazdem, miałam przecież małe dzieci: czteroletnią Dominikę
i niespełna półtorarocznego Grzesia. Poza tym wystarczająco dużo miałam
swojej pracy w hucie. Nie było jednak wyjścia, pojechałam.
Rozpoczęliśmy od spotkania z dyrektorem huty. Dzień dla dyrektora był
dniem szczególnym, obchodził urodziny. Bardzo elegancki gabinet tonął w
kwiatach. Przybywały z życzeniami delegacje nie tylko z huty, ale z
okolicznych instytucji i przedsiębiorstw. Myślę, że niezbyt miłym dla
niego był fakt rozpoczęcia przez nas swego rodzaju kontroli, ale
absolutnie tego nie okazał. Zapewnił nas o gotowości i wszelakiej pomocy
tak, aby nasza praca przebiegała sprawnie.
Przystąpiliśmy więc niezwłocznie do
pracy. Oceniliśmy, że potrzeba nam około dwóch i pół dnia, aby wykonać
powierzone zadanie, łącznie z opracowaniem wniosków i postulatów.
Oznaczało to spędzenie dwóch noclegów w Ząbkowicach. Moi dwaj koledzy
zostali ulokowani w pokoju gościnnym przy hucie, w którym było 3 lub 4
łóżka. To niestety był jedyny pokój, jakim dysponowała huta dla swoich
gości. Dla mnie zabezpieczono noclegi w hotelu miejskim. O ile pamiętam,
był to jedyny tego typu obiekt w mieście. A ponieważ w pobliżu Ząbkowic
budowano wówczas hutę Katowice, to hotel był zapełniony ,,po brzegi” i
raczej bardziej przypominał hotel robotniczy niż hotel w rozumieniu
dzisiejszym.
Dostałam miejsce w pokoju dwuosobowym. Drugie łóżko zajmowała młoda
kobieta o przyjemnej powierzchowności. Skoro miałam dzielić z nią pokój
dyskretnie ją ,,oglądnęłam”. Zrobiła na mnie dosyć dobre wrażenie,
chociaż wystawiona na półkę nad umywalką szklana buteleczka z płynem
,,do dróg intymnych” lekko mnie zaniepokoiła. (W tamtych latach nie były
jeszcze popularne tego typu środki do higieny ). Skromny pokój był na
szczęście czysty, niestety nie miał łazienki, ani nawet ubikacji, a
jedynie umywalkę. Ubikacje i prysznice były na piętrze ,,wspólne”. Nie
pamiętam, czy były oddzielne dla kobiet i mężczyzn. Teraz, gdy o tym
piszę, wydaje mi się to czymś bardzo prymitywnym, jak na hotel, wówczas
było prawie normalnością.
Moja współlokatorka szykowała się na wieczorne wyjście, miała spotkać
się ze swoim narzeczonym, który pracował przy budowie huty Katowice.
Zapytała, czy mam zamiar wychodzić z hotelu, bo jeżeli nie, to ona
weźmie klucze od pokoju. W ten sposób, gdy wróci w nocy, nie będzie mnie
budzić. Wydało mi się to logiczne, po jej wyjściu zamknęłam drzwi ,,na
łucznik”.
Zmęczona zasnęłam szybko. Obudził mnie hałas pochodzący z zewnątrz.
Słychać było pod oknami jakieś głosy, krzyki, gwizdy…Popatrzyłam na
łóżko, było puste i zaścielone. Zegarek wskazywał coś około trzeciej w
nocy. Usnęłam z powrotem. Tym razem obudził mnie chrobot klucza w zamku
i szepty. Wchodziła moja współmieszkanka, ale nie sama! Prowadziła
jakiegoś mężczyznę! Rozbudziłam się na dobre. Czyżby zamierzali spać
razem na sąsiednim łóżku? Chlupot wody z umywalki, jakaś krzątanina,
przyciszone głosy – jak się zdołałam zorientować, obmywała jego
zranienia! Zerknęłam na zegarek, było koło szóstej. Udawałam, że śpię,
na głowę naciągnęłam kołdrę, leżałam zbulwersowana i podenerwowana, nie
chciałam ani pytać, ani protestować…Na razie….Chyba, żeby posunęli się
za daleko i zaczęli na przykład uprawiać seks, ale nic na to nie
wskazywało. Wszystko przychodziło mi do głowy.
Po upływie może pół godziny rozległo się dosyć energiczne pukanie do
drzwi.
- Milicja, proszę otworzyć- rozległ się męski głos.
Znałam to dotychczas z filmów… Przed wyjściem z łóżka i ubraniem
szlafroka powstrzymywała mnie obecność obcego mężczyzny. Zresztą zanim
przyszło mi do głowy coś sensownego, co powinnam zrobić, drzwi otworzyła
moja współmieszkanka. Do pokoju weszło dwóch milicjantów w mundurach.
- Co robi tutaj ten pan? – padło pytanie.
- Proszę o dokumenty - zwrócił się jeden z funkcjonariuszy również do
mnie.
– Jeżeli jest pani na delegacji, proszę też pokazać dokument.
Oszołomiona i mocno zażenowana, byłam przecież w nocnej bieliźnie i
na dodatek w wałkach na głowie, wykrztusiłam pytanie, o co chodzi.
- Proszę, być przygotowaną na przyjazd na sprawę w charakterze świadka, w
nocy była próba włamania się do restauracji hotelowej, sprawcy zostali
spłoszeni – wyjaśnił lakonicznie milicjant.
Wszystko zaczęło się układać w logiczną całość, prawdopodobnie
włamanie było próbą wejścia do hotelu przez restaurację i wprowadzenia
,,narzeczonego” do naszego pokoju. Stąd ten hałas w nocy i te zranienia.
– A gdyby im się udało wejść, to w jakiej ja znalazłabym się sytuacji? –
nasunęło mi się natychmiast pytanie. Byłam wściekła. Gdy zostałyśmy same
nie chciałam słuchać jakichkolwiek wyjaśnień ze strony współmieszkanki.
Spakowałam swoje rzeczy i czym prędzej opuściłam pokój. Na porannym
spotkaniu z dyrektorem nie omieszkałam mocno wzburzona opowiedzieć o
przygodzie, która spotkała mnie w hotelu. Oznajmiłam też, że w żadnym
razie do tego hotelu nie wrócę.
Dyrektor, który przepraszał mnie za zaistniałą sytuację, zaproponował
mi ulokowanie w eleganckim hotelu w Katowicach, zorganizowanie dowożenia…Podziękowałam,
ale odmówiłam, było to kilkadziesiąt kilometrów i zbyt duża strata czasu.
Czekało nas jeszcze dużo pracy i napisanie końcowego protokółu, którego
pisanie przewidywaliśmy do późnej nocy.
Wymyśliłam, że najlepszym wyjściem w tej sytuacji będzie spędzenie
tego jednego noclegu w pokoju gościnnym razem z kolegami. Zdawałam sobie
sprawę, że będzie to dosyć krępujące dla nas wszystkich. Ale pokój był
duży, mogłam wybrać sobie zasłonięty kącik. A ponadto zakładałam, że
będąc w trójkę w pokoju, nie narażamy się na dwuznaczną sytuację. Byłam
zresztą tak zdeterminowana po nocnych i rannych przejściach, że nawet
takie rozwiązanie wydawało mi się lepsze od powrotu do hotelu.
Sądzę, że moje przeżycia odbiły się też na przebiegu pracy w
ząbkowickiej hucie. Byłam wprawdzie niewyspana i zmęczona, ale ciągle
kotłowały się we mnie emocje. Widziałam bardzo ostro różne
niedociągnięcia i nie podchodziłam do nich pobłażliwie. Moi koledzy
również . W rezultacie lista naszych zastrzeżeń i wniosków była bardzo
długa. Protokół pisaliśmy, często jeszcze dyskutując i sprzeczając się,
do drugiej w nocy.
Koledzy wyszli z pokoju na czas mojej wieczornej toalety oraz
kładzenia się do łóżka. Nocy zostało tak niewiele... A czekał nas trudny
dzień, dokończenie jeszcze pewnych prac i najgorsze - zaprezentowanie
ustaleń i wniosków dyrekcji. No i powrót do domu. Nie przeczuwałam i nie
przewidziałam, jaką niespodziankę spłatał mi los i że dla mnie będzie to
prawie katastrofa.
W hucie dowiedzieliśmy się zaraz po wejściu, że od dnia dzisiejszego,
a było to 15 maja 1975, dotychczasowy dyrektor huty szkła w Ząbkowicach
został oddelegowany do pełnienia obowiązków dyrektora HSO ,,Sandomierz”.
Miał sprawować tę funkcję do czasu wyboru w sandomierskiej hucie nowego
dyrektora. Jednym słowem, miałam nowego szefa!
Jako kierownik działu organizacyjno - prawnego podlegałam
bezpośrednio pod dyrektora naczelnego huty. Protokół był prawie
skończony, protokół pokazujący mnóstwo uchybień większych i mniejszych w
zakładzie, którym mój nowy szef dotychczas zarządzał. Czułam, że ziemia
usuwa mi się spod nóg. To się nazywa mieć pecha… Przecież nie mogłam
kolegom powiedzieć
- Słuchajcie muszę się wycofać, przynajmniej z części ustaleń i wniosków.
Musimy zmienić protokół.
Aby nie stracić szacunku do samej siebie musiałam brnąć dalej i
przedstawić dyrekcji huty dokument z kontroli. Nie było już w
Ząbkowicach dotychczasowego
dyrektora, była więc nadzieja, że protokół przyjmie jego zastępca,
dyrektor techniczny. Jak było do przewidzenia, on jednak odmówił,
stwierdzając, że jest to w gestii dotychczasowego dyrektora naczelnego.
Nie było wyjścia. Protokół zabrałam do Sandomierza na moje pierwsze
spotkanie z nowym szefem. Nadrabiałam miną, śledziłam mimikę twarzy
dyrektora, gdy zapoznawał się z treścią dokumentu. W milczeniu
podkreślał fragmenty, z którymi nie chciał się zgodzić, natomiast ani
jednym gestem nie okazał swojego podenerwowania.
Byłam przygotowana na różny rozwój wypadków. Tłukła mi się jedna myśl –
długo to już tutaj nie popracujesz . Jednak pracowałam na tym stanowisku
nadal, a w ,,nagrodę” nasz zespół, który tak ,,dobrze się spisał”,
dostał zadanie z kombinatu Vitrobud przeprowadzenia podobnej akcji w
następnej hucie szkła – w Szczakowej.
Tym razem mieliśmy swój ,,audyt” powtórzyć po zespole, który
był w tej hucie przed nami i nie dostrzegł niczego, co by należało
poprawić.
● 1973 – budowa w pobliżu Kombinatu Metalurgicznego Huta „Centrum" (potem
„Katowice”); utworzenie gminy
wiejskiej
Ząbkowice
z siedzibą w Ząbkowicach
● 1 lutego 1977 miasto Ząbkowice przyłączono do Dąbrowy Górniczej
Wspominała; Elżbieta Żak
Foto: ze zbiorów autorki
Sandomierz 2023 rok