Przygoda z Naturą

Polowanie na Dziki 

   Każde polowanie- w tym na dziki – wymaga od myśliwego dużo zimnej krwi i opanowania, oraz sprawności fizycznej i strzeleckiej. W swojej 36 letniej praktyce myśliwskiej polowałem i nadal poluję na dziki tak indywidualnie jak i zbiorowo.
    Na polowaniach zbiorowych dość rzadko padają grube dziki. Ciągłe doskonalenie przyrządów optycznych doprowadza do systematycznego kurczenia się liczby starych, grubych dzików.
    Te właśnie najczęściej padają w czasie długich, księżycowych nocy .Wiele razy przed pożegnaniem się z życiem dzik potrafi zrobić użytek z oręża, co myśliwym czy ich pieskom nie wychodzi na zdrowie. Dzik ma bardzo wyostrzone zmysły od powonienia po słuch dlatego też nie należy do zwierzyny łatwej do upolowania.
    W czasie każdej wizyty w kraju odwiedzałem jednego z dwóch moich przyjaciół myśliwych. Są to myśliwi z krwi i kości, których niestety liczba nie przekracza w Polsce  10%...... ogólnej liczby myśliwych.
    Wybrałem się swego czasu Roman Hajduk z upolowanym dzikiemz Józiem w łowisko. Podchodziliśmy bardzo ostrożnie bacznie obserwując okolice. Zatrzymaliśmy się w odpowiedniej odległości od nęciska lustrując teren przez lornetkę. Ponieważ nic nie było doszliśmy z kolegą do wniosku, że wracamy.
    200 m dalej zza zarośli wyskoczył dzik przecinając leśną dróżkę i wpadając w młodnik. O strzale nie było mowy. Był to odyniec wagi około 110-120 kg. Tegoż dnia po południu musiałem pojechać do mojego domu rodzinnego odległego o 100 km. Ustaliliśmy, że jutro przed świtem ruszamy w łowisko. Gdy wróciłem Józio zaskoczył mnie oświadczając: -Upolowałem twojego odyńca.
    Żałowałem, że musiałem wczoraj wyjechać a on sprzątnął mi go sprzed nosa.  
 – Gratuluję! Może jeszcze został jakiś inny. Tyle jest możliwości, 10 ambon.
    Pomyślałem sobie, że gdyby zamienić się rolami nigdy nie poszedł bym „sprzątnąć” przyjacielowi upatrzonego zwierza ,na którego za godzin parę się wybiera. Stało się!
    Poszliśmy nie jak było w planie wczesnym rankiem lecz ok. 9 rano spenetrować łowisko i zadecydować na których ambonach dziś siadamy.
    Po obiedzie i po myśliwskiej debacie ze starym gajowym zabieramy sprzęt i maszerujemy na wybrane odległe od siebie 300 m ambony.
   Gdy wdrapałem się po szczeblach drabiny na miejsce czatów – była godzina 7 wieczorem. Pogoda była wymarzona - ciepło, bezwietrznie. Przyjemnie było siedzieć wsłuchując się w śpiew, pisk i ćwierkanie ptaków.    Czas upływał a w dali słychać było stukot ciągnika. Głos ten w miarę upływu czasu się nasilał i po 20 minutach ciągnik przejechał obok ambony z ogromną stertą siana ginąc 200 m za moimi plecami w drodze do wioski.    Rozmyślałem długo o mojej tegorocznej majowej wyprawie na czarnego niedźwiedzia do stanu Idaho - parę mil od granicy USA - Kanada. Piękny wysokogórski teren, głazy wiszące na kilometrowych urwiskach, rwące rzeki bogate w pstrąga, brak możliwości dojazdu do łowiska inaczej niż na koniu i raj na ziemi dla myśliwych.    
    Rozmyślania moje przerwał lekki szmer. Obserwowałem bacznie każdy punkt, który mógł być źródłem szmeru. Wszystko było nieruchome. Mrok sprawił, że zasięg mojej penetracji był ograniczony do 50 m. Powracając na nowo do swych rozmyślań usłyszałem lekki trzask złamanej gałązki. Chwyciłem ponownie swą lornetkę (7x50) i zatrzymałem się na ciemniejszym od innych krzaku. Jego kształt też był podejrzany. Śledziłem więc go przez może 2 minuty i...zamarłem z wrażenia. Krzak lekko się zbliżył do stojącego obok grubego świerka. Nie miałem wątpliwości - to dzik a skoro sam jeden więc odyniec.Bieszczadzkie krajobrazy z rejonu polowania
    Lornetkę spokojnie obniżyłem dając jej wisieć na mojej szyi opartej o pierś a prawą ręką sięgnąłem po sztucer (Sako-30-06). Bez trudu odszukałem „ruchomy krzak” lokując w jego przedniej części krzyż. Drgający z wrażenia palec nacisnął spust. Dzik padł jednak po paru sekundach przemieścił się kilka metrów. Muszę poprawić. Nie, pisze już testament. Nie ma już potrzeby poprawiać - pomyślałem.
    Po odczekaniu 15 minut zszedłem z ambony trzymając lufę do przodu. Dzik zakończył żywot   wkrótce po strzale. Zabierając się za patroszenie zapomniałem nawet o koledze, który wkrótce dokoptował do mnie i patroszenie trwało bardzo krótko. - Ma ze 120 kg ale musiał być chyba nie dalej jak 10 - 15 m skoro oberwał tak dokładnie na komorę. -Był tam a to 35 m może się mi tylko udało tak celnie strzelić?
    Po powrocie na Józia włości zawiesiliśmy zważonego wcześniej odyńca na haku. Masa tuszy 178kg. Oręż wyceniono na 126 punktów. Tak to stałem się posiadaczem złoto medalowego oręża.
    Wspominam też „Polowanie Mikołajkowe” urządzane już tradycyjnie od wielu lat przez jedno z kół Ziemi Gorlickiej.  Spotkać tam można znane osobistości - w tym członków ZR PZŁ z Nowego Sącza.
    Stoję na przeciętnym wylosowanym wcześniej stanowisku w asyście mojego byłego kolegi Leszka. Po kwadransie cichej rozmowy z naszej lewej strony słychać łamanie gałęzi. Okazuje się, że jakiś człowiek przyszedł sobie „pożyczyć” materiał opałowy na nadchodzące mrozy.
    - Nic z tego nie będzie.
    - A może się wyprowadzi widząc obserwatorów?
   Leci czas i nagle wprost na drwala wpada banda dzików. Głoszenie psów i rozpoczynającą pędzenie nagankę słychać bardzo daleko. Mam do prawego boku sześć sztuk. Strzelam piątego z rzędu. Pada locha - 84 kg. Pierwsze 4 były dużo większe. Kolega wkłada mi złom gratulując z racji precyzyjnego strzału.
    Naganka ruszyła 10 minut temu, jest w odległości 2 km - może jeszcze coś się zjawi? Jak szablą odcinamy nasz szept. Tropem poprzedniej bandy podąża w naszą stronę odyniec. Gdy był 40 m przed nami pociągnąłem za spust. Nie zaznaczył niknąc po paru sekundach w gęstwinie.
    - To niemożliwe. PędDzikzenie zakończone, zbiórka a ja zgłaszam prowadzącemu polowanie potrzebę pójścia za postrzałkiem.
     Idą ze mną koledzy i 300 m dalej leży w bezruchu 120 kg odyniec.
    Ci sami koledzy oceniają masę pozyskanej lochy na 48-49 kg. Wszyscy byli zgodni co do jej wagi – tylko ja byłem tym bardzo zaskoczony i zgodzić z tym się nie mogłem.
  - Czy wy żartujecie?
  – Odpowiedź wspólna - nie!
    Okazuje się, że w tym kole jak i w ościennych strzelane są lochy do 50kg!
    Ja albo tego nie słyszałem albo jakoś...przeoczyłem.
    Do dziś czuję niesmak, zaś złom i miano króla polowania nie sprawiło mi radości. Wręcz przeciwnie.
    Po powrocie do domu mój smutek się nasilił. Z mieszanymi wrażeniami za dwa dni muszę pożegnać się na pół roku z polską knieją i z tym, co jest dla mnie radością życia. Może w następnym roku majowe koziołki poprawią mi samopoczucie?
   Czas pokaże.

„ DARZ BÓR”
Tekst i foto: Roman S. Hajduk
z Kobylanki k/Gorlic rodem.

OSTATNIE ARTYKUŁY: