Kilka chmurek wędrując wolniutko, ledwie zmieniało swe
pozłacane resztkami słońca kształty. Zbliżał się wieczór. W pobliskich
mokradłach rozkumkały się żaby, a tuż przy mojej głowie podskakując
śmiesznie na skrzydełkach, przyfrunał jakiś ptaszek i spłoszył się,
szukając gałęzi na nocny spoczynek. Wiatr miałem dobry. - Jeśli wyjdą z
lewej strony, mam szansę - pomyślałem.
Z kieszeni kurtki wyciągnąłem kompas i kiedy nim się zabawiałem,
właśnie wtedy, tak jak chciałem, z lewej strony, kątem oka zobaczyłem
czaną plamę, jak powoli toczyła się w głąb pola. Nie myślałem długo.
Byłem szybki. Zawsze byłem szybki. Przyrzucilem sztucer i już chciałem
strzelać. Ale plama była jeszcze szybsza i już zdążyła wtoczyć się w
wysoki owies. Miałem nadzieję, że zaraz wyjdzie tam gdzie zboże jest
niskie, gdzie znów będzie szansa i on właśnie tam, mignął, pokazał
grzbiet, a ja sam nie wiem kiedy, założyłem tuż przed niego i strzeliłem.
- To był dzik! - dopiero teraz pomyślałem
spokojnie
Oczywiście, od początku widziałem go dobrze – siedziałem przecież
wysoko i widoczność miałem dobrą. Ale to wszystko działo się tak szybko,
że najpierw widziałem, potem strzelalem, a dopiero potem mogłem
pomyśleć i kiedy pomyślałem, zadrżałem z emocji - byłem roztrzęsiony i
już żałowałem, że może strzelałem za prędko. Trochę dalej owies był
jeszcze niższy i tam pewnie miałbym szansę na celny strzał.
Natychmiast wyrzuciłem odpaloną łuskę, znów zarepetowałem i kiedy dzik
zrobił stójkę - pewnie wypatrywał którędy uciekać - ja strzeliłem po raz
drugi! I znów za prędko. Ledwie przeładowałem, już się złożyłem i już
strzeliłem. Teraz widziałem lot pocisku – wzbitym pyłkiem zboża
przeleciał tuż ponad dzikiem a on już wiał w poprzek pola ... w prawą
stronę, na gruby las i brukowaną drogę.
- Zgórowałem! Drugie pudło! - Zakląłem i pomyślałem - Dwa zero!
Mimo to byłem spokojny.
- Jestem młody, dojdę do wprawy - i zaraz przypomniałem sobie wskazówki
starszych kolegów - " Dzik przed zejściem z pola lubi przystanąć na
chwilę".
Odległość była dobra. Szarpnąłem zamkiem by wyrzucić łuskę, ale tym
razem łuska zacięła się. Kilka razy dłonią uderzałem w kabłąk zamka,
wreszcie wyrzuciłem i załadowalem. I dzik stanął, tuż przed lasem stanął
jak wryty, a ja już spokojnie, jak stary myśliwy ... wycelowałem,
włączyłem przyśpiesznik i przycisnąłem spust. Ale strzału nie było.
Spust był twardy. A kolejna próba była daremna. Wybuch nie nastapił!
Opuściłem broń i spojrzałem na zamek - w pośpiechu nie zamknąłem go do
końca. Nie dociągnąłem i był zablokowany. I wtedy pomyślałem:
- Trzy zero dla młodości! -
A tymczasem dzik wolniutko zszedł z pola, wolniutko wtoczył się
pomiędzy drzewa. Nie spieszył się. Widziałem jak, coraz głębiej wchodził
w las. Zrozumiałem, że to już koniec polowania. Na to pole dzisiaj dziki
nie wyjdą, tego byłem pewien. Poczułem pustkę
Slońce wyraźnie już zmęczone przysiadło na horyzoncie ....żółte,
płaskie i chłodne. A wokół była senna cisza ... sennie zabzyczały muchy,
senne były ptaki, wszystko wokół było senne ... jakby uciszone
tajemniczą batutą, tajemniczego dyrygenta. Dopiero później świat ożywił
jakiś rogacz. Hen daleko łeb wychylał z owsa jak pływak głowę z wody.
Niedługo potem pociemnialo. Na przezroczystym niebie na niewidocznych
nitkach grawitacji, zobaczyłem dekoracje z księżyca, gwiazd i
gwiazdeczek.
I wtedy pomyślalem, że o wiele przyjemniej byłoby wpuścić dzika w owies
i czekać nawet do rana ... jak będzie wracać i może nawet nie strzelać,
ale być tutaj przez całą noc - spokojnym i pewnym siebie!
Autor: Witold Wnukowicz
Opowiadanie to pochodzi z książki:
"Z wędką i strzelbą – Opowiadania"
Przedruk za zgodą autora