-Leśniczy, świśnijcie no! - szepnął Gruby. Ciągle
nie mógł strzelać. Kolejny raz przesuwał podpórkę i nie mógł strzelać.
Najpierw przy ścianie lasu. Potem centymetr po centymetrze, podchodzili
coraz bliżej. A teraz Gruby kazał pogwizdywać. Zaskoczony tym Jan
gwizdnął, ale jakoś tak, że sam siebie ledwie posłyszał i musiał
powtórzyć i zaraz spojrzał na Grubego zawstydzony, że tak nieudanie.
Księżyc był ogromny, świecił w pełnej gali, a na samym środku pola leżał
dzik, i jakby kpiąc z niebezpieczeństwa, rozkoszował się nocnym chłodem.
Jan nie miał żadnych wątpliwości – To ten! Od kilku dni jakiś duży
odyniec zostawiał świeże ślady. Jan dał znać komu trzeba i Gruby
przyjechał. I zaraz poszli za nim trop w trop ... a teraz trzeba tak
strzelić, żeby padł w ogniu, bo ranny przecież mógł zaszarżowac, a wtedy?
Tymczasem ten szczwany, leżał sobie i nie sposób zorientować się, gdzie
gwizd, a gdzie chwost!
- Leśniczy. ... no! - Gruby znów zachęcał. I Jan gwizdnął już mocniej, a
dzik ani drgnie.
- Niechby ruszył łbem choć raz! - pomyślał Jan - Gruby pewnie biłby
Ieżącego. On sam, stary nemrod ... oczywiście do leżącego zwierza nigdy
nie strzela. Ale Gruby? - tego nie wiedział. Jan podprowadzał już
wielu. Był leśniczym do spraw łowieckich. Znał las i umiał tropić jak
nikt w okolicy. Ale z Grubym jeszcze nie polował. Wiedział, że to duża
szycha. Słyszał, że dobry strzelec. Ale obyczajów jego nie znał. Od
zagajnika odsunęli się już sporo. Gruby kolejny raz wbijał w ziemię
ostry koniec podpórki, kolejny raz opierał sztucer i jak miemiczy z
teodolitem - obserwowal pole przez lunetę. A strzelać nie mógł - bo cel
był nierozpoznany.
Dzik leżał, choć Jan pogwizdywał....bo może przysnął, a może był głuchy?
A może to - to, że wiatr na szpilkach sosen i świerków też z cicha
poświstywał i może gwizdanie Jana mieszało się ze świstem wiatru, a dzik
pewnie tego nie rozróżniał?
A może ten szczwany po prostu wiedział, że do leżącego zwierza nigdy się
nie strzela?
Jan niejedno już widział, ale z czymś takim jeszcze się nie spotkał.
Wielkość i bliskość tego dzika szokowała i Jan raz odczuwał obawę, a raz
podziw. Takiej sztuki dawno nie widzial, a o takim podchodzie nigdy
nawet nie słyszał.
Co w tym czasie myślał Gruby, Jan nie mogł wiedzieć.
Ten bardzo ważny człowiek stał sobie okrakiem w pozycji gotowej do
strzału i spokojnie wyczekiwał. - Wielki człowiek i wielki dzik! - nagle
Jan pomyślał i nagle zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, w jakim
znalazł się jego gość, Byl za niego odpowiedzialny, a odyniec tak blisko.
W razie szarży dzik dogoni.
- Czy Gruby zdoła uciec? - Oczyma wyobraźni zobaczył siebie w zgrabnej
ucieczce i mimo woli uśmiechnął się. Ale zawodowe poczucie obowiązku
zaraz go ostudziło i przewrotna myśl trwała krótko. Postanowił więcej
już nie podchodzić
- Dzika trzeba brać na wytrzymałość. Trzeba czekać! Gruby pewnie też to
zrozumiał, bo już nie kazał pogwizdywać.
Trzeba czekać - to normalne. Wyczekiwanie na polowaniu to nic nowego.
Myśliwy chowa się w gąszczu, czasem wysoko na drzewie ... na półeczce, na
konarze. Czasem na wysiadce, na ambonie. I tam czeka całą noc. Ale nie
tak jak oni ... na środku pola, przy pełni księżyca? Cóż, cel uświęca
środki. A ten trzymał ich w szachu. Leżał sobie i drwił z doświadczonych
myśliwych. Z lotu ptaka dziwny przedstawiali widok - na środku pola
leżało coś dużego i czarnego. Bliżej lasu nieruchomo stało dwóch rosłych
mężczyzn. A jasno było jak w letni poranek - księżyc po drabinie gwiazd
na niebie wspinał się i wspinał. I lśnił na czarnym kształcie, zamazujac
jego kontury. A w powietrzu wciąż wisiało pytanie
- Gdzie ten dzik ma gwizd, a gdzie chwost? - Jan był bez broni. Wysunięty
nieco do przodu czuł się niepewnie. Spełniał swój obowiazek i tylko
udawał, że się nie boi. A czas płynął i płynął, i nic sie nie zmieniało.
Tylko wiatr przed północą dmuchnął mocniej i na wietrze drgnęla szczotka
oziminy ... zafalowała i zaznaczyła kierunek powiewu. Razem z oziminą
zafalowały na odyńcu pióra - ale to też za malo. A czas wciąż płynął i
księżyc znalazł się w zenicie ... i tam już pozostał. Bo może i on
takiej przygody jeszcze nie widział i był jej ciekaw? Ustał też wiatr. A
świat jakby zamarł w oczekiwaniu. I tak pewnie trwałoby w nieskonczoność.
Cierpliwość ludzka jednak nie znosi pustki i często sama popycha bieg
wydarzeń.
- Leśniczy, podejdźcie do przodu! - szepnął Gruby ... i wtedy wszystko
nagle drgnąło. Ruszył księżyc. A przygoda potoczyła się dalej. Ten
szept był tak cichy, że ledwie dosłyszalny, i choć szept dodaje słowom
znaczenia ... Jan nie zrozumiał. Jednak pchnięty tajemniczą siłą rozkazu,
bezwolnie poszedł do przodu. Na chwilę obejrzał się i zdumiał. Zrozumiał,
że został wysłany na przynętę. I wtedy na przekór wszystkiemu - szybkim,
zdeterminowanym krokiem poszedl na dzika! Jeszcze spojrzał na księżyc,
świadka jego myśliwskich przygód – ani jedna chmurka go nie przysłaniała.
Ustawił twarz pod wiatr - to też towarzysz myśliwskich wypraw dmuchał
coraz mocniej i chłodził. Znowu spojrzał w tył. Gruby stał jak słup i
był już daleko - a zwalistą jego postać poprzedzał wycelowany sztucer. I
Jan przyspieszył! Trwało to wszystko pewnie kilkadziesiąt sekund, ale
wydawało się, że trwa wieki. Jan szedl i szedł......jakby w innym był
wymiarze.
- Leśniczy to porządny chłop - pewnie myślał Gruby i miał nadzieję, że
zaraz zbudzi tego dzika i on do niego strzeli!
I wtedy nagły grzmot rozdarł nocną ciszę. Oderwał się od ziemi, a echo
pomieszane z bełkotem, śmiechem i stekiem przekleństw ... zapełniło
pole, las i niebo.
Gruby zobaczył jak Jan nie zmieniając tempa doszedł i kopie jego dzika.
- Leśniczy, co wam? - krzyknął.
- Zwariowaliście? - po chwili spytał niepewnie i ostro ruszył wymachując
sztucerem w jednej rece, a podpórką w drugiej.
Zadziwiające, jaki był zwinny. Jak szybko minął odległość i znalazł się
przy Janie.
- Ja wam dam! - jeszcze kilka razy krzyknął.
A kiedy dobiegł, stanął jak wryty. I jak wulkan lawą, buchnął potężną
złością.
Nagle zrozumiał, że to nie Jan strzelał, bo przecież nie miał broni. I,
że on też nie strzelał. A ten grzmot... to był krzyk Jana! Przed nim
leżał ogromny odyniec, a obok leżała sterta jego patrochów.
- A niech to! - zawarczał. Teraz obydwaj zrozumieli, że ktoś inny
dokonał tego dzieła, wypatroszył i pewnie poszedł po transport, a oni
podchodzili martwego dzika! - Ale, żeście mnie zaprosili na odyńca -
później już spokojnie komentował Gruby i śmiał się jeszcze głośniej niż
Jan przeklinał.
Autor: Witold Wnukowicz
Opowiadanie to pochodzi z książki:
"Z wędką i strzelbą – Opowiadania"
Przedruk za zgodą autora