Józef Kołodziej
WĘDKOWANIE NA FLORYDZIE - 2013
Wydawało mi się przed wyjazdem na Florydę pod koniec kwietnia 2013 roku,
że nic w wędkarstwie nie może mnie zbytnio zaskoczyć, ale okazuje się,
że jednak może się to zdażyć w najmniej spodziewanym momencie. Bo
dotychczas były takie wędkowania w mojej karierze wędkarskiej,
przepiękne, kiedy to po wyszukaniu ławicy, śledzi, dorszy, pollock,
porgy czy też bl
uefish – ryby żerowały jak szalone. Wystarczyło im tylko
podsunąć „pod nos” to co bardzo lubiły i natychmiast było branie. I tak
nieraz przez parę godzin. Ale żeby te rybki na które wędkowaliśmy na
Florydzie też żerowały w ławicach i to tak intensywnie, to tego nie
spodziewałbym się nigdy. Bo dotychczas ryby tego gatunku, zdarzało mi
się wędkować na oceanie bardzo rzadko i jeżeli już to co najwyżej 1 – 2
w ciągu kilku godzin. Jaka to rybka? – na razie nie uprzedzajmy faktów.
Z początkiem 2013 roku, szperałem intensywnie po internecie, aby
znależć mieszkanie do wynajęcia na dwie pary na Florydzie w rejonie Key
West. Oczywiście jako druga para jechał Wojtek ze swoją żona Elżbietą,
której (jak i zresztą mojej żonie Ewie) obiecaliśmy solennie, iż żadnego
wędkowania tym razem nie będzie i spędzimy je jako wspaniali mężowie
towarzyszący naszym paniom tak aby miały miły i pełen wrażeń urlop. Tak
bąkneliśmy tylko cichutko pod nosem, że tylko .....raz popłyniemy no bo
jak to nie być na wędkowaniu będąc na Florydzie?
Nasze wspaniałe
panie zgodziły się acz niechętnie, tylko na jedno wędkowanie, nie
przeczuwając, że zabranie mężów wędkarzy na Florydę, (świrniętych na tym
punkcie jak ja z Wojtkiem) to tak, jakby wpuścić .......lisa do kurnika
pełnego dorodnie wypasionych i niczego nie spodziewających się kurek. Bo
przecież Floryda to wymażony całoroczny raj dla wędkarzy a szczególnie
jego południowa część, wąska z mnóstwem wysepek i raf koralowych, daleko
wrzynająca się w Morze Karaibskie i Ocean Atlantycki, zwana – Key West.
Wczesnym rankiem, 23 kwietnia wyruszamy z South Amboy w New Jersey (po
zabraniu Eli i Wojtka) kierując się prosto na południe. Napewno
miejscami przekraczam limit prędkości aby jeszcze przed porannymi
korkami zdążyć ominąć stolicę USA - Waszyngton. Na szczęście policjanci
drogówki, „przegapili” mój samochód i bezmandatowo dotarliśmy wieczorem
do motelu w Sawannah. Niestety, na zwiedzanie Fortu Pulaskiego na drugi
dzień nie było czasu, gdyż obiekt ten otwierany jest dopiero o 11 rano!
No cóż, tu już pomału obowiązuje „południowe tempo życia”. Ale dzięki
temu, mając trochę czasu, spotykamy się po drodze z kuzynką Wojtka –
Moniką, która wraz z mężem zaprasza nas w Dania Beach (Floryda) na lunch
w sklepie ....Bass Pro Shop znajdującym się w kompleksie handlowym -
Outdoor World. Wędkarze doskonale znają tą sieć sklepów, która jest
rajem dla myśliwych, turystów a przede wszystkim wędkarzy. Nie muszę
dodawać, że tylko stanowcza postawa naszych pań zmusiła nas, po dłuższym
czasie buszowania w sklepie i zakupieniu paru „wędkarskich” świecidełek
do dalszej drogi do Palm Bay.
Tam, przez dwa dni jesteśmy gośćmi
naszych przyjaciół – Małgosi i Zbyszka, którzy posiadają dom nad małym....osiedlowym
stawem. W ramach „ćwiczeń”, łapiemy kilka ryb – white crappies (Pomoxis
annularis), black crappies (Pomoxis nigromaculatus) i bluegil (Lepomis
macrochirus ) a wypuszczonych powtórnie, które ze względu na swoją
żarłoczność i dokarmianie przez Zbyszka, nie było trudno zwędkować. A
wieczorem telefonicznie robimy rezerwacje ($60) na 25 kwietnia, na
poranny (7:30am do 5pm) rejs na „party boat” (statek dla kilkudziesięciu
wędkarzy) o wdzięc
znej nazwie – Miss Cap Canaveral. Nasze panie niezbyt
protestowały jako, że razem ze mną i Wojtkiem, zamiar wędkowania wyraził
także nasz gospodarz – Zbyszek.
„Ceremonia” okrętowania nieco inna niż
w New Jersey. Najpierw odprawa na lądzie przez kapitana, a dopiero potem
wchodzimy w kolejności rezerwacji, na statek gdzie na wewnętrznej
stronie statku są przypisane każdemu numerki odpowiadające temu
wylosowanemu.
Na łowisko płyniemy około godziny. Bezchmurne niebo i
ciepło stwarzały komfortowe warunki do wędkowania, choć jego rezultaty
nie satysfakcjonowały nas absolutnie. Parę małych northern red snappers
(Lutjanus campechanus), blacktail snappers (Lutjanus fulvus) i yellow
tail snapers (Ocyurus chrysurus), na naszych sznurkach wyglądały
mizernie jak na to pierwsze wędkowanie na Florydzie. Wszystkie northern
red snappers „powróciły” do oceanu ze względu na okres ochronny.
Niestety, kilkugodzinne wędkowanie, blisko brzegu, nie mogło się
zakończyć inaczej.
Ale za to mogłem oglądać godzinną „zabawę” jednego
z wędkarzy który zahaczył ładnego crevalle jack (caranx hippos), a który
splątał razem żyłki chyba z 10 wędkarzy. Kiedy już jeden z pomocników
kapitana chciał go podebrać hakiem na długim trzonku, ryba zerwała się z
haczyka i wpadła do wody. Na szczęście (dla wędkarza oczywiście a nie
dla rybki) była tak słaba, że leżała na powierzchni oceanu i powtórne
jej podebranie, zakończyło się sukcesem.
To także podczas tego
wędkowania mieliśmy wspaniałą okazję obserwować półgodzinną walkę innego
wędkarza, który zaciął skutecznie wspaniałego jadalnego rekina –
blacktip shark (Carcharhinus limbatus) – o wadze ponad 50 kg! A
ponieważ wędkowaliśmy na rafie więc nie mogło zabraknąć przedstwicielki
muren, w tym przypadku - green moray (Gymnothorax funebris), którą
pomocnik nie próbował nawet zdjąć z haka (mają trujący jad i ostre zęby)
tylko natychmiast po wykonaniu zdjęcia, odciął żyłkę wędkarzowi który ją
zahaczył. A zwyczajem na tym rejsie było wy
wieszenie po powrocie do
portu, zwędkowanych ryb (tych największych) na statku aby liczni
gapowicze mogli sobie je obejrzeć, bo a nuż ktoś z nich się skusi na
następny rejs?
W ramach rekreacji na drugi dzień, wybieramy się wszyscy
na plaże, gdzie my z Wojtkiem i Zbyszkiem, tak tylko dla treningu (nasze
żony już machęły na nas, a raczej na naszą pasję – ręką), wędkujemy z
plaży i chyba z lepszym efektem aniżeli ze statku.
Następnego dnia
(04-27-2013) z samego rana mkniemy już w kierunku Key West gdzie w
maleńkiej miejscowości - Tavernier Key, mamy zarezerwowane kilka tygodni
wcześniej – mieszkanie na czas pobytu w Key West. Oczywiście, zaraz po
przybyciu wertujemy z Wojtkiem na interecie, ogłoszeniach przydrożnych a
także w broszurach, propozycje wędkarskie. A jest ich mnóstwo bo
przecież cały obszar wód otaczających ten zespół wysepek połączonych
mostami, to istne Eldorado wędkarskie! Całe życie kręci się tutaj wokół
atrakcji wodnych i wędkowania. Tak przynajmniej nam się wydaje. Sztuką
jest tylko znalezienie dobrego statku pod dowództwem dobrego kapitana,
który zna miejsca gdzie można zwędkować ładne ryby. A z tym wyborem
bywa różnie o czym przekonaliśmy się „na własnej skórze”.
Nasze
pierwsze wędkowanie na Key West, zaczynamy 28 kwietnia 6 godzinnym
wędkowaniem wieczornym (7pm do 12:30am) na party boat ($45), który
wypływał z miejscowości Islamorada. Niestety, mimo szumnie zapowiadanych
w reklamie wędkowania na ładne snapery i groupery (niektóre z tych
gatunków były jeszcze pod ochroną), wędkowanie okazuje się niewypałem.
Parę małych groupers, yellowtail snapers oraz kilka nieznanych mi rybek
– powędrowało z powrotem do wody.
Chcąc nieco „udobruchać” nasze
panie i mając na względzie dalsze wędkowania (z czego one sobie jeszcze
nie zdawały sprawy), wybiera
my się na następny dzień na statek z
częściowo szklanym dnem (bottom glass charter) aby obejrzeć ekscytujące
widoki rafy koralowej i kolorowych rybek w nich zamieszkujących. Na
dużym statku pusto - zaledwie kilka osób! Czy kapitanowi nie chciało się
płynąć zbyt daleko (oszczędnośc paliwa na turystach „jednorazowych”),
czy też mieliśmy pecha tego dnia, bo ryb jak na lekarstwo a o wiele
piekniejsze rafy widziałem snorkując na Karaibach. Także ładniejsze
rybki mogę obserwować codziennie w ......akwarium mojej wnuczki –
Karoliny!
Kolejne wędkowanie planujemy na małej łódce zabierającej
maksymalnie 6 wędkarzy (czarter boat). Nasze współtowarzyszki
zrezygnowały ze stawiania nam „czynnego” oporu wiedząc, że i tak to nic
nie pomoże, ale za to „wywalczyły” w zamian pobyt w sanatorium w Busku
Zdroju, podczas wakacyjnego pobytu w Polsce.
Tak więc datę wędkowania
ustalamy na dzień 1 maja jako, że już w tym dniu można wędkować groupery.
Pozostało nam tylko znaleźć dobrego kapitana i wolne miejsca. Decydujemy
się na reklamujący się na przydrożnej tablicy ogłoszeniowej port
„Robbie’s Marina”, znajdujący się także w Islamorada. Wracając po
południu z małej i nieciekawej plaży, wstępujemy tam aby osobiście „zasiegnąć
języka” i obejrzeć łódki. Ja optowałem za dużą nowoczesną łódką, ale
Wojtek przekonał mnie, aby zarezerwować mniej nowoczesną ale której
kapitanem był Polak (rodem z Krakowa) o czym poinformował nas Mike -
pomocnik kapitana. Cena $1100 za 7 godzin od łódki (nasza grupa liczyła
5 osób) była adekwatna do tego typu wypraw wędkarskich (offshore
fishing) jaką płaciliśmy w innych stanach USA. Wpływ na rezerwację tej
łódki miało i to, że kapitan zapewniał nas, iż dwie godziny wędkowania
będzie przeznaczone na niezwykle smaczne i waleczne groupers (strzępiel
– w języku polskim). Już po dokonaniu rezerwacji zakupujemy małe
wiadereczko martwych rybek aby nakarmić nimi .......słynne na Florydzie
olbrzymie atlantic tarpon (Megalops atlanticus), a których tu w porcie
było mnóstwo. Ich wagę oceniliśmy z Wojtkiem na kilkadziesiąt funtów.
Niestety, można je tylko oglądać bo wędkowanie na nie w porcie jest
absolutnie zabronione. Decydujemy się na karmienie ich tradycyjnym
sposobem, rzucając rybki do wody. Po takim rzucie, w wodzie aż kotłowało
się od nich. Nikt z nas nie był na tyle „odważny” aby karmić je sposobem
zademonstrowanym nam przez pracownika sklepu wędkarskiego. Po położeniu
się n
a podeście, trzymał on martwą rybkę za ogon w ustach. I do tej
rybki błyskawicznie wyskakiwał tarpon połykając ją przed opadnięciem do
wody. Niesamowite zjawisko, ale na taki sposób karmienia, nie dał się
nikt z widzów namówić, zważywszy iż miał on na ręce ślady po obtartym
naskórku przez tarpona, która złapała rybkę wraz z ręką. Na szczęście
nie mają one tak ostrych zębów jak rekiny!
Następnego dnia już o 6
rano jesteśmy w porcie Robbie’s Marina, gdzie witamy się z kapitanem
Arturem. Ten około 40 letni mężczyzna, jako młody chłopak wyjechał z
rodzicami z Polski a od kilkunastu lat oferuje usługi wędkarskie na
Florydzie.
Po póltoragodzinnym płynięciu na otwarty Ocean Atlantycki,
rozpoczynamy wędkowanie metodą na troling - martwe rybki i sztuczna
przynęta ciągnięta za łódką. Po 2 godzinach intensywnego „orania” oceanu,
na pokładzie były tylko 2 blackfin tuna (Thunnus atlanticus). Niestety,
kapitan ani pomocnik nie wyznaczyli kolejności wyciagania zaciętej ryby,
więc musieliśmy z Wojtkiem użyć za każdym razem ostrej retoryki słów,
aby trochę ostudzić zapał samolubnego amerykańskiego wędkarza, któremu
się wyddawało, że tylko on jest na łódce a który pierwszy łapał wędkę na
którą zacięła się ryba. Nie zawsze udawało się nam przekonać go o tym,
ale takie samoluby, czasem zdarza mi się spotykać podczas wędkowania na
troling
Trzecie z rzędu branie przypadło mnie więc stałem na rufie
w zasięgu wszystkich wędek. Wreszcie natrętny i jakże przyjemny dla ucha
jazgod kołowrotka wyraźnie podniósł we mnie poziom andrealiny. Już po
podcięciu i po silnym oporze ryby wiedziałem
, że będzie to duży okaz. Po
15 minutowej walce, wywinięciu paru młynków nad wodą, piękna - 5 stóp i
7 inch mahi-mahi (Coryphaena hippurus) ląduje na pokładzie.
Godzinę
później kapitan namierza szkółkę mahi-mahi. Biorą wściekle, tuż koło
łódki, za każdym zarzuceniem wędki uzbrojonej w mały morski kołowrotek (multiplicator),
z żyłką 30 funtów wytrzymałości i nylonowy przypon z haczykiem bez
ciężarka. Jako przynęty używamy kawałek kałamarnicy. Niestety, przypon o
wytrzymałości 20 funtów, jest za słaby na te ryby z których wiele zrywa
się podczas wyholowywania na pokład lub jeszcze w wodzie. Trwa to około
15 minut – istne szaleństwo. W ferworze „walki” docierają do mnie tylko
okrzyki kapitana – „keep last fish in the water”! Nie wiedzieliśmy z
Wojtkiem co to ma oznaczać. Dopiero kiedy ryby przestały żerować,
kapitan wyjaśnił nam, że wędkarz który aktualnie holuje ostatnią rybę (a
inni nie mają w tym czasie na haczykach zaciętej), nie powinien jej
wyciągać dopóty ktoś inny nie zaczepi kolejnej. Ale skąd mogliśmy o tym
wiedzieć! Toż powinien nam to wyjaśnić przed wypłynięciem w rejs bo
dotychczas nigdy (!) nie zdażyło mi się takie niesamowite wędkowanie
mahi-mahi które żerują w szkółce.
Okrzyk kapitana za kolejną godzinę,
powoduje, że ponownie łapiemy za wędki - te zarzucone na troling
pomocnik szybko zwija. Na pokładzie co chwilę ląduje kolejna mahi-mahi.
Już po chwili zaczyna brakować przynęty. Wieszam na haczyku jakieś
nędzne resztki kałamarnicy i małży ale ryby i ta
k żerują jak szalone.
Część znowu się zrywa, niektóre niewymiarowe trafiają za burtę. Pomocnik
nie nadąża wiązać nowe haczyki – coś niesamowitego! Wędkujemy jak w
transie, słysząc znowu okrzyk kapitana, aby ostatnią rybę na wędce nie
wciągać do łodzi, bo wyciągnięcie ostatniej mahi-mahi, może spowodować
odpłynięcie całej szkółki. Tym razem wiem co to znaczy. Po 20 minutowej
walce, ryby tak jak nagle się pojawiły tak i nagle odpłynęły. Emocje
opadły a na pokładzie istne pobojowisko ryb, krwi, resztek przynęt i
kawałków pourywanych żyłek. Takie wędkowanie mahi-mahi zdarzyło mi się
pierwszy raz podczas mojej wędkarskiej kariery i nigdy go pewnie nie
zapomnę!
Wspaniałe wędkowanie.
W lodówkach mamy w sumie 47 (!)
mahi-mahi (na 5 wędkarzy) a pewnie niewiele mniej zerwało się lub
zostały wypuszczone jako niewymiarowe. Limit ilościowy tej ryby to 10
sztuk na wędkarza. Gwoli formalności podaję, że wędki na troling
uzbrojone były w kołowrotki o ruchomej szpuli (multiplikatory) marki
Shimano i Penn z plecionką o wytrzymałości 80 funtów. Na wędkowanie
gropuperów, kapitan przeznaczył tylko 15 mniut bo.....zabrakło przynety!
Wracamy więc do portu prawie równocześnie z dwoma innymi łódkami, ale
każda z nich ma tylko 7-8 ryb! To jest właśnie różnica pomiędzy
kapitanami. Dziękujemy Ci kapitanie!
Dwa dni później wbrew logice (zważywszy,
że był to rejs 4 godzinny tylko) ale chcący wykorzystać szansę
wędkowania na Florydzie do „oporu”, dajemy się skusić na wędkowanie na
rafie (dumnie to powiedziane), wybierając w tym celu ko
mpanię
Sea Dog
Charter ($75+/-). Nazwa łódki brzmiąca dumnie - Barracuda, nijak się
miała do ....rezultatów wędkowania a szczególnie do gatunku ryb na które
wędkowaliśmy.
Łódką kierowali dwaj emerytowani kapitanowie, którzy
potraktowali nas wraz z innymi jako początkujących wędkarzy. Ale chyba
tylko ja z Wojtkiem znaliśmy dobrze „wędkarskie rzemiosło”, bo pozostali
to tacy niedzielno-rodzinni wędkarze, dla których już samo wędkowanie
małych rybek było wielkim przeżyciem. Łódka odłynęła zaledwie pół
godziny od brzegu na stosunkowo płytką rafę (4-15 stóp), których jest tu
bez liku. Na tej głębokości nie było więc mowy o zwędkowaniu
jakichkolwiek większych okazów. Jedyną atrakcją było zahaczenie przez
jednego z wędkarzy, wielkiego rekina, który przez pół godziny pozwalał
sobie robić zdjęcia, aby potem jednym szarpnięciem zerwać żyłkę i
zniknąć wśród koralowców obrastajacych rafy.
Dziwny to był sposób
wędkowania, bo zdejmować zwędkowane ryby z haczyków, mogli tylko ....obaj
kapitanowie, tłomacząc to faktem iż niektóre z ryb mogą mieć trujący jad
w kolcach pletw. Chyba mieli rację.
Kiedy wracamy do portu, mamy z
Wojtkiem zwędkowanych tylko kilka yellowtail snaper i mojego małego, ale
wymiarowego groupera. A w porcie niespodzianka. Kiedy chcieliśmy odebrać
z pojemnika nasze ryby, kapitan powiedział iż są one przeznaczone
do.....wspólnego podziału na wszystkich uczestników, choć niektórzy z
nich podczas wędkowania (szczególnie panie) zajęci byli piciem kawki,
rozkoszowaniem się papieroskiem czy też pałaszowaniem kolejnych
hamburgerów! Dobrze kapitanie, odpowiedzieliśmy nieco zbulwersowani. W
takim razie my w tym podziale nie będziemy uczestniczyć! – wróciliśmy
więc do domu bez ryby.
Moja rada: na Florydzie lepiej zapłacić więcej
za charter boat za wędkowanie daleko
od brzegu (offshore fishing)
aniżeli „bawić się” w wędkowanie blisko brzegu (inshore fishing) na małe
rybki na party boat.
A w następnym roku będziemy chcieli z Wojtkiem
powędkować na Florydzie (już bez pań) na atlantic tarpon, ale przed
nami jeszcze listopadowe wędkowanie w Panamie – panie zapewniły, że na
pewno bez nich. Skwapliwie to zaakceptowaliśmy!!
Ponieważ do końca
naszego pobytu pozostały tylko 2 dni, postanowiliśmy już więcej nie
wędkować tylko towarzyszyć naszym żonom, które i tak już nie miały
nadziei na naszą „poprawę”. I chyba jak zawsze (proszę nie powtarzać
tego głośno żonom wędkarzy) miały rację bo kiedy 2 maja, jedziemy na
jedną z nielicznych ładnych plaż - Bahia Honda State park ($10 za wstęp
4 osób i samochodu), znajdującą się w parku stanowym, „na wszelki
wypadek” zabieramy do samochodu nasze wędkarskie „skarby”.
Po dwóch
godzinach wylegiwania się na plaży i zażywania kąpieli w czystej wodzie,
„dostajemy” przepustkę na krótkie wędkowanie z nieczynnego mostu o
nazwie: Florida Keys Overseas Heritage Traill a znajdującym się kilka
mil od naszej plaży. Na tym nieczynnym odcinku mostu (obok wybudowany
jest nowy dla ruchu – Seven Mile Bridge) a przeznaczonym dla wędkarzy i
spacerowiczów obiecujemy sobie solidne wędkowanie, tym bardziej, że
wchodząc na most mijamy się z 2 wędkarzami wiozącymi na wózku dwa duże
cubera snappers (Lutjanus cyanopterus).
Trochę niepokoją nas ciemne
burzowe chmury na horyzoncie ale mamy nadzieję, że nas ominą. Niestety,
kiedy po 30 minutach są coraz
bliżej i prawie nad naszymi głowami,
zwijam szybko sprzęt i biegnę do samochodu do którego dopadam w
początkowych strugach deszczu. Za parę minut przyszedł zrezygnowany
Wojtek, który był „nasączony” deszczówką , niczym przysłowiowa gąbka.
Widać przyroda nas pokarała za nasze nadmierne wędkowanie a o którym
praktycznie nie powinniśmy nawet zbytnio myśleć, tak jak obiecywaliśmy
przed wyjazdem naszym paniom.
Dwa dni później, w drodze do New
Jersey, wstępujemy po kilkukrotnym błądzeniu do West Palm Beach, gdzie w
Sailfish Marina, można oglądać podczas czyszczenia ryb, które zwędkowali
wędkarze wracający z rejsu, piękne cravalle jack, walczące zaciekle o
resztki wrzucanych ryb z pelikanami. Jest to widok dla wędkarzy tylko o
„stalowych” nerwach, gdyż rybkom w porcie nie można ....zrobić
najmniejszej krzywdy. Tylko fotografowanie. Ale widok stada ryb tego
gatunku, robi duże wrażenie.
Epilog:
Dalsza droga minęła bez większych
wrażeń i braku możliwości zwiedzenia Fortu Pulaskiego w Sawannah
Kilka dni później, iedy rybki z Florydy spokojnie sobie „leżakowały” w
zamrażarce, ja oddałem się błogiemu lenistwu przy telewizorze, pan
listonosz „dostarczył” mi niespodziankę!! Mandat do zapłacenia za
przekroczenie prędkości w stanie Deleware, podczas powrotnej drogi a
zdażenia to (a jakże) uwidocznione zostało na dostarczonej do mandatu
fotografii. Zapłaciłem, ale to nie odstraszy mnie od powtórnego
wędkowania na Florydzie. Tym bardziej, że może unikniemy „serwowania”
nam „pułapek” zastawianych przez niektórych kapitanów łodzi. Choć tak do
końca, nie jestem tego całkowicie pewny, bo pod tym względem są ......niedościnionymi
ekspertami! A naszym paniom dodatkowo obiecaliśmy następny raz, wyjazd
na ciepłe plaże ale.....już bez żadnego wędkowania!! Tylko czy one w to
uwierzą?
Oczywście, obiecany pobyt w sanatorium w Busku Zdroju, w
zamian za nasze wędkowanie na Florydzie – nasze panie skrzętnie
wykorzystały!!
MAHI-MAHI
Ich prawidłowa nazwa to dolphin (Coryphaena
hippurus), a inne potoczne nazwy tej ryby to: dorado lub dolphinfish.
Mahi-mahi w języku hawajskim znaczy – bardzo mocna. Jest ona rybą
słon
owodną oraz wszędobylską i wędkować ją można na wielu akwenach. Na
wschodnim wybrzeżu Ameryk można ją spotykać od stanu Massahusetts (północ
USA) aż do południowych wybrzeży Morza Karaibskiego. Występuje także po
zachodniej stronie obu Ameryk, na Hawajach, ale też u południowych
wybrzeży Azji.
Małe ryby tego gatunku żyją w szkółkach. Natomiast
duże osobniki żyją samotnie lub parami. Osobnik męski tego gatunku jest
zazwyczaj większy od samicy. Dożywają one przeciętnie wieku 4-5 lat i
osiągają średnią wagę około 15 kg, ale osobniki 16 -18 kilogramowe nie
są rzadkością.
Ryby te żerują przeważnie przy powierzchni wody w
pobliżu dryfujących glonów, w szczególności brunatnic (wodorosty Morza
Sargassowego), które są naturalnym schronieniem dla małych rybek. Oprócz
tego w skład ich pokarmu wchodzą także: ryby latające, kraby,
kałamarnice czy też skorupiaki. Są one także bardzo silne i szybkie (mogą
osiągać szybkość nawet ponad 90 km (!) na godzinę). Smakosze oceniają
walory jej mięsa jako znakomite i mogą być przyrządzane na różne sposoby.
Charakteryzują się przepięknymi kolorami (żółty, niebieski,
jasnozielony) z ciemnymi kropkami na całym ciele. W morskiej wodzie tuż
pod powierzchnią, wydaje się jakby ich ciało było nafosforyzowane i
świecące. Po wyciągnięciu z wody, barwy zmieniają się na szaro-zielony
tracąc swój naturalny kolor.
Angielskie jednostki miary używane w
artykule:
1 stopa = 12 inch = 30.48 cm
1 inch = 2.54 cm
1 funt = 0.454 kg
May 2013
Tekst: Józef Kołodziej
Korekta: mgr Krystyna
Sawa
Artykuł ten był drukowany w Tygodniku „PLUS” –
kwietnia -201
4 do
lipca-2014 roku.
Przedruk za zgodą redakcji Tygodnika „Plus”.
www.tygodnikplus.com