Józef Kołodziej
WĘDKOWANIE NA WIELKIM JEZIORZE - 2015
Marzenie o wędkowaniu na tym jeziorze, „chodziło”
za mną od dawna.
Pierwszy raz nad tym jeziorem, kiedy oglądając stojących nad jego
brzegiem wędkarzy, byłem ponad 20 lat temu, podczas odwiedzin swoich
przyjaciół w Toronto. To wtedy zaczęło się to moje wędkarskie marzenie.
Nie przypuszczałem wtedy, że aż tak dużo czasu minie, zanim się ono
spełni. A kilkanaście lat temu, kiedy wędkowałem łososie na Oswego
River w stanie New York, w dole rzeki widziałem Ontario Lake, które
swoje wody rozprzestrzeniło aż po horyzont. Tak, to o tym jeziorze a
raczej o wędkowanmiu na nim, marzyłem od lat.
Mimo, że jest najmniejszym spośród pięciu słodkowodnych Wielkich Jezior
(Górne, Huron, Michigan, Erie i
Ontario), to i tak jego dane mogą przyprawić o zawrót głowy. Leży ono
na wysokości 74 m n.p.m. czyli o 99 metrów niżej od Jeziora Erie (miedzy
nimi jest słynny wodospad Niagara). Jego powierzchnia liczy sobie 18,960
km2, długość 311 kilometrów, szerokość – 85 km a największa głębokość to
244 metry. Jest więc gdzie wędkować!!!
Zdawałem sobie sprawę, że na
tym jeziorze można powędkowąć (przynajmniej na początku) z przewodnikiem
lub z miejscowym wędkarzem z łódki. O metodach wędkowania na tym akwenie,
nie miałem bladego pojęcia, więc te moje dywagacje odsuwały decyzję
wędkowania na Ontario Lake, na „kiedyś”.
Aż wreszcie wyjazd na wędkowanie na Ontario Lake, zaczął nabierać
realnych planów, tuż na początku lutego, 2015 roku. A jak zwykle pomógł
w tym przypadek.
Trzeciego kwietnia, 2013 roku „okrętuję” się w
Wildwood (stan – New Jersey) razem z Wojtkiem na party boat (wędkarski
statek dla około 35 wędkarzy) aby powędkować po raz pierwszy na rybę zwaną
– tilefish. Tam poznałem Józka Tomaszewskiego, (bardzo dobry i
doświadczony wędkarz). Po wędkowaniu, nasze drogi się nieco rozeszły.
Póżnym wieczorem, na początku lutego 2015 roku, mój telefon dzwoni
jakby na złość, bo akurat oglądałem ciekawy program wędkarski. Nieco
zirytowany, mówię „halo” - do słuchawki mając nadzieję na szybkie
zakończenie rozmowy.
Józek Tomaszewski z drugiej strony - słyszę w telefonie. Józek,
wyczuwając widocznie moje wahanie dodaje: spotkaliśmy się na rybach na
wędkowaniu tilefish. Byłeś tam z Wojtkiem. Ach tak, przypominam sobie
– odpowiadam.
Chciałem cię zaprosić a także Wojtka na wędkowanie na Jezioro Ontario –
mówi Józek.
Bardzo chętnie – odpowiadam, myślami będąc przy moich
marzeniach. Czyżby się miały wreszcie spełnić?” Tej
rozmowy już nie chciałem zakończyć tak szybko jak zamierzałem, wypytując
Józka o szczegóły. Data wyjazdu została dobrana przez Józka na 1 maja
2015 roku, ze względu na otwarcie sezonu wędkowania na northern pike (Esox
lucius), inaczej szczupaka i walleye (Sander vitreus ) czyli sandacza. O
ile w swoim życiu zwędkowałem wiele szczupaków, tak w wędkowaniu
sandaczy miałem mizerne wyniki, i to bardzo, bardzo dawno - na Oswego
River, gdzie wpływały one właśnie z Ontario Lake. Dlatego ta wiadomość
tak niezmiernie mnie podekscytowała, że zgodziłem się na jego propozycję
z wielką przyjemnością!
Na to wędkowania pojedzie z nami także wnuczek
Józka – Connor, liczący sobie osiem i pół roku. Niezmiernie mnie zawsze
cieszy widok małego wnuczka, który razem ze swoim dziadziusiem
wybiera
się wspólnie na wędkarską wyprawę. Bo nie kto inny jak niezwykle
doświadczony dziadek (a takim jest Józek), przekaże swojemu wnukowi,
wszystkie tajniki wędkarstwa, zaszczepiając w nim także wielką przygodę
z przyrodą.
Oczywiście na tej wyprawie nie mogło zabraknąć jak zawsze „niezawodnego”
Wojtka Palczewskiego, z którym wędkuję wspólnie w USA i zagranicą, już
od wielu, wielu lat.
Wreszcie nadszedł ten długo oczekiwany dzień kiedy to po południu,
pierwszego maja, po zapakowaniu moich wędkarskich (i nie tylko) „klamorów”
do samochodu Józka, wyruszamy drogami międzystanowymi - I-80, I-380 i
I-81, prosto na północ w kierunku Ontario Lake, do miejscowości
Henderson Harbor w stanie Nowy Jork.
Po drodze, wstępujemy do Wallmartu (supermarket) aby kupić licencję
dla Józka i Wojtka. Można ją kupić na stronie internetowej (co ja
uczyniłem), co zaoszczędza czas. Niestety, pan sprzedający licencje
właśnie zakończył pracę, a zastąpić go nikt nie mógł bo..... tylko on
był do tego upoważniony! No cóż, Józek decyduje, że wykupią ją w sklepie
wędkarskim w Oswego - musimy nieco „odbić” od autostrady. Ale i tutaj
też spotyka nas niemiła niespodzianka, bo komputer, ten od sprzedaży
licencji....jest już zablokowany do następnego dnia!
Wreszcie w następnym sklepie licencje zostały zakupione i już bez
przeszkód, docieramy do motelu w Henderson Port. Motel ten, zakupiło w
2001 roku niezwykle sympatyczne małżeństwo Barbara i Gary. A ponieważ
Józek przez kilka lat wędkował w tych stronach, zatrzymując się na
nocleg w tym
motelu, więc po uzgodnieniu telefonicznym, możemy bez konieczności
zgłoszenia się do biura, zadomowić się w naszych pokojach, do których
drzwi były niezamknięte. Poranna pobudka, takie małe „trzęsienie
ziemi” w organiźmie, wywołuje we mnie „bunt oporu”, skutecznie zresztą
przełamany przez perspektywę ciekawego wędkowania i przez wyśmienitą
kawę z pączkiem, zaserwowaną nam przez Józka.
Po kilku minutach jazdy, meldujemy się o 5:30 AM na pomoście w
Henchen Marina, gdzie oczekuje nas kapitan David wraz ze swoim
pomocnikiem Adamem, na swojej charter boat. Szybka łódka kapitana, w
ciągu pół godziny dowozi nas na pierwsze łowisko w niewielkiej
odległości od brzegu (około 500 do 1000 stóp). Woda w jeziorze,
niezmarszczona najlżejszym powiewem wiatru, niczym lustro odbija
pierwsze promienie zaspałego słońca, obmywającego swoją złocisto
czerwoną tarczę w wodach jeziora Ontario przed wejściem na codzienną
wedrówkę po nieboskłonie. Na dzień dobry wysyła też nam ciepłe promyki,
ale jeszcze nie na tyle, aby pozbyć się ciepłych kurtek. Wiem, że
będziemy wędkować metodą – na troling (ciągnięcie za łódką wędek
ze sztuczną przynętą). Ale wiem też od Józka (wędkował już kilkakrotnie
z tym kapitanem), że na nasze żyłki będzie przymocowany tak zwany side
planer (nazywany w tekście później – planer). Z wielkim więc
zaciekawieniem przyglądam się uzbrajaniu pierwszej wędki przez Adama,
gdyż z wędkowaniem tą metodą, z zastosowaniem planerów, spotykam się po
raz pierwszy.
Tak więc, po dowiązaniu przyponu z woblerem do głównej żyłki, Adam
pozwal wysnuć się żyłce z kołowrotka na odległość 200 stóp. A następnie
przymocowuje „lewy” planer do żyłki za pomocą specjalnych uchwytów,
wrzuca je następnie do wody i wysnuwa kolejne 150 – 200 stóp żyłki.
Taraz dopiero ustawia hamulec kołowrotka i mocuje wędkę na lewej burcie
w uchwycie pionowym (rurka) znajdującym się jako trzecim od strony rufy
(tył) łódki. W miarę naprężania się żyłki, planer powoduje odciągnięcie
zestawu od burty w lewo. Kolejny zestaw unieszczony jest w drugim (rurka
pochylona pod kątem 30 stopni na zewnątrz) uchwycie, z tym, że planer
na tym zestawie jest umocowany w odległości 175 stóp od woblera.
Natomiast trzeci zestaw ma umieszczony planer w odległości 150 stóp i
wędka jest umocowana w trzecim uchwycie, pochylonym na zewnątrz, pod
kątem około 45 stopni.
Tak samo są rozmieszczone wędki na prawej burcie, oczywiści z
zastosowaniem „prawych” planerów. W ten sposób, wszystkie zestawy są
odsunięte od łódki (poprzez lewe lub prawe scięcia na przodzie planera)
nie powodując wzajemnego splątania się i pozostawiając wolną przestrzeń
za fufą, do wygodnego holowania
zaczepionej ryby. Rozmieszcznie wędek tą metodą ma jeszcze i tą zaletę,
że w przypadku zahaczenia ryby na jakiejkolwiek wędce (w pierwszym
uchwycie, środkowym lub ostatnim), nie ma potrzeby wyciągania
pozostałych zestawów podczas jej wyholowywania. Oczywiście, podczas
montowania zestawów jak i wędkowania, łódka jest cały czas w ruchu,
płynąc z prędkością około 2 węzłow. Tak mała prędkość łódki jest
regulowana za pomocą stożkowej dryfkotwy (brezentowy stożkowy worek
ciągnięty przy lewej burcie), gdyż nawet jeden potężny silnik nie byłyby
w stanie utrzymać tej prędkości, nawet przy minimalnych obrotach.
Tak trochę bez przekonania czekałem na branie sandacza (lub innej ryby),
choć z relacji Józka, który wędkował na Ontario wielokrotnie, wynikało,
że powinniśmy coś złapać. Ale jak wiedzą wędkarze, nikt nie może takiej
gwarancji udzielić, bo żerowania ryb zależą przecież od wielu czynników.
Jednym z nich jest temperatura wody, która w tym roku ze względu na
ostrą i długą zimę podczas naszego porannego wędkowania, wynosiła około
43 stopnie Fahrenheita (F) (około 6 stopni Celsjusza - C), co według
kapitana było o 10 stopni za mało, bo idealna na sandacza temperatur to
53 stopnie F (11.7 C). A to dlatego, że wiosna w tym roku była mocno
tutaj spóźniona i według informaji kapitana,
jeszcze dwa tygodnie temu, na jeziorze był lód. Ale woda nagrzewa się
obecnie szybko bo tylko w ciągu ostatniego tygodnia aż o 6 stopni F.
Mimo to szczęście nam dopisuje, bo już o 6:40 szarpanie wędki i
gwałtowny „odjazd” planera po lewej stronie burty, to już pewność, że
ryba się zaczepiła i walczy teraz o uwolnienie. Zacięcie ryby następuje
samoistnie ponieważ jak wspomniałem uprzednio, żyłka jest na planerze,
zaczepiona na sztywno.
Dlatego Connor, bardzo powoli zwija na kołowrotku żyłkę, w miarę jak
ryba na to pozwala. Jeżeli planer na żyłce jest już blisko łódki, należy
go szybkim ruchem poderwać z wody i ściągać żyłkę a kiedy planer jest
już przy kocówce wędki, kapitan lub Adam odczepiają go aby nie blokował
zwijanej żyłki . Po odczepieniu, należy szybko zwijać żyłkę ugiętą
podczas uwalniania planera, aby ryba się nie spięła w momencie kiedy
przez sekundę żyłka jest luźna. Podczas holowania ryby przez Connora
(jak i pozostałych), kapitan nie zwalnia prędkości łodki, ani jej nie
zatrzymuje, gdyż wtedy nie napięte zestawy mogłyby się bardzo wzajemnie
poplątać. Walka przedłuża się nieco, więc dziadzio Connora nieznacznie
pomaga mu. Wreszczie po 10 minutach ciągłe mocno walczący sandacz jest
już w podbieraku. Jest to pierwsza ryba zwędkowana na tej wyprawie (głębokość
wody – 17 stóp). Sandacz ten, o wadze 8 funtów (zważony po zakończeniu
wędkowania w porcie) i długości 28 inch, okazuje się na końcu, po dwóch
dniach wędkowania, największym zwędkowanym podczas naszej wyprawy,
dlatego Connorowi gratulowali wszyscy, łącznie z kapitanem.
W miarę większej „dostawy” ciepła przez słoneczko, branie stają się
częstsze, ale niejednokrotnie
nie zakończone sukcesem. Zaledwie 15 minut później, kolejne branie
ryby, którą Wojtek pewnie holuje aż do momentu odczepienia planera,
kiedy to brak oporu walczącej ryby i zwisająca żyłka sygnalizuje, że tym
razem zwyciężyła ryba, która przegryzła przepon (o czym świadczyły ślady
zębów na końcówce urwanej żyłki) i uciekła wraz z woblerem. Na to, że go
wypluje i nam „odda”, nie mogliśmy absolutnie liczyć. Pewnie będzie
służył jako eksponat-przestroga dla „ryb przedszkolaków”.
Wojtek nie daje za wygraną i kiedy za kilkanaście minut jest kolejne
branie, nie daje rybie żadnych szans na uwolnienie, więc za chwilę jego
25 inch sandacz, pozuje do fotografii wraz z jego „pogromcą”. Wielkim
pechowcem tego dnia był autor tego artykułu, bo w ciągu kolejnych dwóch
godzin, traci czterokrotne brania ryby (ucięta żyłka, lub spięcie się
ryb) i dopiero za piątym razem, po spokojnym holowaniu, jego 24 inch
brown trout (Salmo trutta)
czyli pstrąg potokowy, dołącza do pozostałych ryb, zwędkowanych
uprzednio.
O godzinie jedenastej, kiedy brania ryb całkowicie ustały, kapitan
zmienia łowisko i zaledwie po dziesięciu minutach jest wreszcie silne
sygnalizowane branie ryby. Tym razem też nie dostała żadnych szans na
uwolnienie bo bardzo doświadczony wędkarz i jak wspomniałem, wędkujący
już poprzednio na tym jeziorze Józek, pewnie wyholował, trzeciego w tym
dniu sandacza.
Ale kiedy po kolejnych dwóch godzinach nie ma żadnego brania,
decydujemy się na zakończenie dzisiejszego wędkowania.
Do portu razem z nami dopływają jeszcze trzy łódki z wędkującymi w tym
dniu wędkarzami. Wszyscy mają podobne wyniki.
A my zgodnie z tradycją, wieszamy na tablicy zwędkowane ryby i robimy
sobie pamiątkowe zdjęcie, aby je następnie dać do czyszczenia do
czekającego już przy stole z nożem „specjalisty” i umawiamy się z
kapitanem na jutrzejsze wędkowanie pół godziny wcześniej - (6:30 AM).
A na kolację wybieramy się do pobliskiej restauracji, gdzie polecano
nam ....wspaniale przyrządzanego .....sandacza. Niestety, ale szefowa
restauracji nas rozczarowała niestety, gdyż ze względu na otwarcie
sezonu na sandacza właśnie dzisiaj, nie ma jeszcze dostawy tej ryby. Ale
jak nas zapewnia, z przyjemnością przygotuje nam sandacze....które myśmy
zwędkowali. Nie skorzystaliśmy z tej propozycji jako, że sandacze były w
motelu i zadowliliśmy się smażonym okoniem – zresztą bardzo smacznym.
Jeszcze lekko zaspani, mimo kawy przygotowanej przez Józka, „okrętujemy”
się następnego
dnia (3 maj, 2015) do naszej łódki, z nadzieją, że dzisiejsze wędkowanie
będzie bardziej pomyślniejsze. Bezwietrzna pogoda i ciepło, nastrajają
nas optymistycznie na dzisiejsze wędkownie, które zaczeliśmy po
trzydziestu minutach jazdy, przy tym tej samej wyspie co wczoraj i
temperaturze wody nieco powyżej 43 stopni F (6 C). Ale początek tego
wcale nie zapowiadał bo mimo, że pierwsze branie było już parę minut po
rostawieniu wszystkich sześciu wędek, to podczas holowania ryby przez
Józka, ryba znowu urwała przypon. „Czarna seria” nie ominęła nikogo bo
kolejno, Wojtek, ja (autor) i znowu Józek, tracimy ryby podczas
holowania (spięcia lub urwane przypony) i dopiero Wojtek tuż przed ósmą
godziną skutecznie zwędkował piękną (8.5 lbs, 27 inch) lake trout (Salvelinus
namaycush) czyli pstrąg jeziorowy. Ale prędkość łódki (zresztą mała),
nie miała wielkiego wpływu na możliwość spięcia się ryb podczas ich
holowania. Przyczynę tego odkryliśmy dopiero pod koniec wędkowania – co
wyjaśnię poźniej.
Podczas wędkowania kapitan często kontaktuje się przez radio z innymi
kapitanami wymieniając nawzajem informacje o aktualnym żerowaniu
ryb. Dlatego po otrzymaniu dobrej informacji, zmieniamy kilka minut po
dziewiątej godzinie miejsce wędkowania, które okazało się przysłowiowym
„strzałem w dziesiatkę”. W przeciągu zaledwie dwóch godzin 9 chain
pickerel – potocznie pickerel (Esox niger), wzbogaciło nasz dziejszy „dorobek”.
Dzielnie nam pomógł w tym Connor, który już bez pomocy swojego
ukochanego dziadzi, wyholował 3 dorodne pickerel.
O 11:15 kolejna informacja od innego kapitana i powtórnie zmieniamy
miejsce wędkowania, tym razem w dużej zatoce, choć blisko brzegu.
Temperatura w zatoce osiągnęła już 47.8 stopni F. (8.7 C).Więc i brania
nam dopisały. Najpierw Wojtek, autor i Józek wyciągają po jednym
sandaczu - wszystkie w granicach 8 funtów. Dla mnie tym większa
satysfakcja iż po 15 latach przerwy wreszcie pierwszy mój sandacz, choć
o wiele, wiele większy od tamtych. Kolejny sandacz Józka, niestety
nie doczekał się pozowania do fotografii ale za to mógł to zrobić
szczupak (36 inch 8.8 funta) zwędkowany przez Wojtka. Kapitan zapewnia
nas iż szczupaków byłoby więcej, gdyby temperatura wody była wyższa. No
cóż, wszystko przez tą spóźnioną wiosnę – trzeba chyb wierzyć kapitanowi
który tu wędkuje od lat.
Ostatnie branie przyniosło nam rozwiązanie „zagadki” urywania
przyponów przez sandacze. Przypadło ono mnie. Po kilku minutach
holowania, byłem pewny, że sandacz za chwilę będzie na pokładzie. Po
zdjęciu planera ryba nadal walczy wspaniale, od czasu do czasu odwijając
żyłkę lub nie pozwala ją nakręcać na kołowrotek mimo, że cały czas kręcę
rączką kołowrotka. I wtedy kapitan, chcący jak i poprzednio,
przyspieszyć wyciągnięcie ryby, dociska hamulec mojego kołowrotka.
Sekundę póżniej, zwisająca linka udawadnia, że sandacza już nie ma.
Nie ukrywam swojego rozczarowania, gdyż błąd kapitana był ewidentny
bo przy tak małej wytrzymałości przyponu i oporu stawianego przez wodę
podczas płynięcia łódki, należało sandacza jeszcze bardziej zmęczyć aby
go bezpiecznie wyholować.
Zapewne większość utraconych ryb, było właśnie tym spowodowane, lub złym
ustawieniem hamulca na kołowrotkach.
Kiedy przez kolejną godzinę nie mamy żadnych brań, decydujemy się na
zakończenie dzisiejszego wędkowania.
W porcie pamiątkowe zdjęcie przy „tablicy”, czyszczenie ryb i zakupy w
sklepie wędkarskim, gdzie dziadzio Józek, spełniał wszystkie prośby
Connora, włącznie ze sztucznym bass, którego zwędkowania, serdecznie mu
życzymy. Jeszcze tylko serdeczne pożegnanie z Barbarą i Garym,
pamiątkowe zdjęcie pod masztem z polską flagą którą oni zawieszają,
kiedy przyjeżdża tu Józek i inni Polacy i już możemy wyruszyć w powrotną
drogę.
A tydzień później, Józek wędkował (wraz ze swoim kolegą) z tym samym
kapitanem w tym samym miejscu. Oczywiście towarzyszył mu wnuk Connor,
który skutecznie przyczynił się do tego, że zwędkowali dwa sandacze i
osiem szczupaków. Niestety, ale ze względów rodzinnych, nie mogłem
wędkować razem z nimi.
Jak zazwyczaj na każdej wyprawie, tak i na tej nie ominęła nas mała „przygoda”.
Na drugi dzień, dzwoni do mnie Wojtek i mówi, że ....wyrzuciłem mu do
kosza na śmiecie (na jednym z postojów opróżniłem wiaderko ze śmieciami
w samochodzie Józka) cały jego komplet kluczy (do samochodu, domu i
warsztatu). Pozostało mu tylko ich dorobienie i przez jeden dzień
korzystanie z samochodu Józka.
Długo nad tym myślałem i znalazłem rozwiązanie jak uniknąć takich
sytuacji w przyszlości,
Otóż nasze żony powinny nas zawozić i później odwozić z miejsa naszego
wędkowania!!!! Ale czy to jest realne? Ja osobiście wątpię i na wszelki
przypadek, aby sobie nie „zagrodzić drogi” do dalszych wędkowań nawet
nie wspomniałem mojej życiowej partnerce (żona Ewa od 48 lat). Bo chyba
większa szansa jest na wygranie w totka, aniżeli odwożenie nas przez
nasze żony. Choć....może kiedyś jak w reklamie totka – you never know! –
może się to ziścić!! Dane wędkowania: Metoda wędkowania – troling z
planerami, z łódki, o długości 30 stóp, wyposażonej w dwa (inbord)
silniki o mocy 350 KM każdy. Prędkość łódki podczas wędkowania wynosiła
1.8 do 2 węzłów. Wędki dwuczęściowe marki Daiwa, 8’-6” – medium action z
kołowrotkiem o ruchomej szpuli (multiplicator) marki Daiwa. Na
kołowrotek nawinięta żyłka o wytrzymałości 20 lbs i na końcu przypon
nylonowy o wytrzymałości 8 – 10 lbs. Jako przynęty, używaliśmy
różnokolorowych woblerów z trzema kotwiczkami.
Głębokość prowadzenia woblerów – 4 do 6 stó od powierzchni wody, przy
średniej głębokości wody - 15 stóp. Licencja wędkarska dla nie
mieszkańców (non-resident) stanu New York wynosi $50 i jest ważna przez
rok, licząc od daty zakupu. Natomiast siedmiodniowa wynosi $28 i jest
ważna na ściśle określony przez kupującego termin.
Angielskie jednostki miary używane w artykule:
1 stopa = 12 inch = 30.48 cm
1 inch = 2.54 cm
1 funt = 0.454 kg
1 węzeł = 1 nm/h (mila morska na godzinę) = 1,852 km/h
1 funt = 0.454 kg
Maj
2015
Tekst: Józef Kołodziej
Korekta: mgr Krystyna
Sawa
Artykuł ten był drukowany w Tygodniku „PLUS” –
w maju i czerwcu - 2015 roku.
.
Przedruk za zgodą redakcji Tygodnika „Plus”.
www.tygodnikplus.com