Już od paru lat, znajomy wędkarz Tadeusz,
obiecywał solennie iż dopilnuje na 100%, kiedy u wybrzeży New Jersey w
USA, pojawią się ławice atlantyckiej makreli (scomber scombrus). A wtedy
nie pozostanie nam nic innego jak najszybciej „uzyskać przepustkę” od
naszych żon (bez podawania ceny biletu za rejs!) i zaokrętować się na
pierwszy charter boat (statek wedkarski) wyruszający na wędkowanie tej
rybki.
Tadeusz zapominał, ja nie za bardzo mu o tym przypominałem,
gdyż jest to wyprawa na ocean w styczniu, kiedy to zimne niekiedy wiatry
niezbyt zachęcają do wyjścia z domu aby „na ochotnika” dać się wymrozić.
I tak rokrocznie kończyło się na solidnych obietnicach a makrele
spokojnie baraszkowały sobie u wybrzeży naszego stanu-New Jersey.
Ale
rok 2010 okazał się przełomowym a to za sprawą innego zaprzedanego
duszą i ciałem wędkarstwu kolegi wędkarza-Wojtka. Na początku stycznia
odbieram w pracy telefon od niego z elektryzujacą wiadomścią, że makrela
już jest i wyniki na statkach charterowych, są wielce obiecujące.
Alarmuję Tadeusza i umawiamy się na najbliższy sobotni ranek, 16-go
stycznia 2010 roku. Ranek to raczej przyjemne określenie, bo mój budzik
z radością psa spuszczonego z łańcucha, zachłystywał się już o 4 rano
terkotaniem, które potrafi obudzić nawet największych śpiochów.
Tadziu zabiera mnie i Wojtka spod mojego domu o 5 rano i po
godzinie jazdy „meldujemy” się na statku o pięknej nazwie-Miss Belmar
Princess, który oferuje swoje usługi dla wędkarzy przez cały rok!
Kapitan Len Forsyth reklamuje go jako największy (120’ = 36.5 m),
najszybszy i najczystszy. W ten ostatni przymiotnik mocno watpię
zwłaszcza po odwiedzeniu po koniec rejsu, toalety.
Statek wszakże odpływa o 7:30 rano ale już po naszym
przybyciu pokład jest wypełniony w 70% wędkarzami. Pół godziny później
na statku nie ma miejsc bo przy relingu wędkarz stoi koło wedkarza ramię
w ramię. Kapitan w trosce o .....dobre wyniki finansowe, upchał nas jak
przysłowiowe śledzie w beczce których też mogliśmy się spodziewać
podczas tego wędkowania. A do tego przywiezione przez wszytkich
podręczne pojemniki (coolers) na rybki praktycznie pozwalają się
poruszać po pokładzie z wielkim trudem. Przez sekundę pomyślałem sobie
co by było gdyby nie daj Boże łajba zaczęła tonąć na oceanie? Nikt nie
miałby szans dotrzeć do kamizelek ratunkowych, o lokalizacji których
pojęcie miało niewielu wędkarzy. No ale gdyby tak myśleć pesymistycznie
to nigdy bym nie wypłynął na pokładzie żadnej łajby wwędkarski rejs.
Wobec kompletu wędkarzy odpływamy z portu w Belmar (New
Jersey) przed czasem, tuż przed śiódmą rano. Kapitan obrał ostry kurs w
kierunku otwartego oceanu. Przez najbliższą godzinkę mogłem sobie uciąć
krótką drzemkę wewnątrz statku na ławce, budzony nieustannie przez „wędrujących”
(za czym?-nie wiem) po nogach
wędkarzy.
Spadające obroty silnika, to znak, że zbliżamy się do łowiska
gdzie powinna być makrela. Trudno, trzeba wyjść na zewnątrz i dopchać
się do swojego miejsca przy relingu. Pogoda ładna, temperatura około 28
F (około -3 -4 stopnia celsjusza), lekki wiaterek przegania chmurki ze
zmarzniętego oblicza słońce, które nieśmiało wychyliło się zza porannej
krawędzi Oceanu Atlantyckiego.
Dziś zdecydowałem się wędkować na 9-cio stopowy kij (około
2,7 m.) - „Ugly Stick” z kołowrotkiem o ruchomej szpuli (co było błędem),
z żyłką o wytrzymałości 25 funtów (około 12 kg), ciężarkiem o wadze 12
uncji i zestawem na końcu składającego się z 4 gołych haczyków
ozdobionych kolorowymi plastykami i małymi pióropuszami. Zanim jeszcze
zestaw dotarł do dna, nie wierzyłem, że uda mi się zwędkować chociaż
parę makreli atlantyckich. Głęboko – bo prawie w granicach 120-150 stóp
(36 do45 metrów), trzeba się będzie więć nieżle nakręcić kołowrotkiem
przy wyciąganiu zestawu. Wszakże kilka razy kapitan informował nas przez
megafon, że makrela jest powyżej dna, ale jednak większość dobrych brań,
była „z dna”.
Kilka sekund po dotarciu zestawu do dna, czuję lekkie
szarpnięcie. Odczekują parę sekund aby „dać szanse innym makrelom” na
zajęcie miesca przy haczyku (jest ich 4-ry) i za chwilę ugięte mocno
wędziko potwierdza moje przypuszczenie, że mam na haku rybę. Po
wyciągnieciu do góry, na moim zestawie dyndają 3-makrele, z których
jednej udaje się uwolnić w ostatnim momencie.
Pierwsze 2 makrele wędrują do pojemnika a ja powtórnie
spuszczam zestaw na dno, bacząc aby się nie poplątać z innymi wędkarzami.
Niestety, nie uniknąłem tego kilka razy i najczęściej jedynym
rozwiązaniem (nierozwiązanego splotu paru zestawów) było odcięcie się od
tego gordyjskiego węzła i zamontowanie zestawu od nowa. Moi koledzy,
Wojtek i Tadzio też nie próżnowali napełniając swoje pojemniki makrelami,
na przemian z odplątywaniem zestawu od żyłek innych wędkarzy.
Kilka
razy na naszych wędkach zahaczał się nieproszony gość – rekinek co
przekładało się na gwałtowny spadek brań z powodu wypłoszenia ich przez
żerujące rekiny. Ale kapitan reagował wtedy natychmiast, zmieniając
miejsce w pogodni za stadem makreli. Od czasu do czasu razem z makrelami
wyciągamy także małe śledzie (około 10 inch = 25 cm.), ale jest ich
proporcjonalnie dużo mniej, tak że o marnacie nie ma mowy. Co niektórzy
wędkarze, bardziej niecierpliwi, wiążą po dwa zestawy (4-ro haczykowe)
do żyłki, co według mnie nie zwiększa zbytnio wydajnści pozyskiwania
makreli ale z całą pewnością zwiększa możliwość zaplątania się. Z innymi
wędkarzami.A plątanie, jak zawsze na statku płata figle kiedy to zmotają
się dwa zestawy wędkarzy stojących po przeciwległych burtach. Trzeba „dobrze
się trzymać relingu” wtedy aby nie być wciągniętym do oceanu, bo do póki
nie ustalą, kto ma ciągnąć splątane żyłki, każdy ciągnie w swoją stronę.
W południe zerwał się nieco silniejszy i mroźny wiatr, który
rozkołysał nieco ocean (fale 1-2 stopy), ale na szczęście po 2 godzinach,
wiatr wyraźnie ustał przez co wędkowanie stało się przyjemniejsze. I tak
już do końca wędkowanie podlegało regularnym cyklom niczym w
szwajcarskim zegarku. 15-30 minut wędkowania, pojawianie się rekinków,
słabiutkie brania makreli, sygnał syreny ooznajmiający wyciaganie
zestawów, zmiana pozycji statku w pogoni za makrelą i znowu dobry okres
brań.
Niestety. Pół godziny przed końcem wędkowania, „udało” mi sie
zaplątać parę razy, tak, że praktycznie byłem wyłączony z wędkowania. Ku
mojemu rozczarowaniu, o 3:30 pm. znak syreny statku, oznajmia koniec
wędkowania. Osiem i pół godziny wędkowania makreli, to także wspaniały
czas przebywania na „na wodzie”, podziwiania towarzyszących nam mew i
jak zawsze zmieniającego się oceanu. Mimo, że troszkę nas wychłodziło
przez te parę godzin to jednak sukcesy wękarskie tej wyprawy, rozgrzały
nas całkowiecie. Osobiscie byłem ogromnie zadowolony z tej
pierwszej wyprawy na atlantycką makrelę u wybrzeży New Jersey, bo jej
plonem było 75 zwędkowanych makreli (10-15 inch = 25-40 cm) i 6
śledzików.
Chyba wszyscy się domyślili, iż za przyjemność zwędkowania takiej ilości
makreli musiałem „zapłacić” ich kilkugodzinnym czyszczeniem. A w nagrodę,
dzieki uprzejmości mojego kolegi Andrzeja (świetny ekspert od wędzenia)
miałem okazje posmakować moich uwędzonych przez niego makreli – pychota!!
Już dziś wiem, że wędkowanie makreli, wpisze się na stałe do mojego i
moich kolegów kalendarzyka wędkarskiego i to niezależnie od pogody. Aby
tylko makrela „szła dobrze”.
Przy okazji dzisiejszego wędkowania na makrelę, przypomniałem
sobie, że miałem okazję kilka lat temu wędkować śledzie w Petersburgu na
Alasce, ale wtedy .....służyły one nam za przynętę na halibuty. Niemniej
zestaw do ich wędkowania był, prawie identyczny, choć może gama kolorów
przynęty była nieco uboższa. Ale
śledzie
z Alaski były chyba jednak znacznie większe i wędkowaliśmy je na
mniejszej dużo głębokości więc pojemniki ze śledziami napełnialiśmy
znacznie szybciej. O ich smażeniu nie było mowy bo przecież wędkowaliśmy
wtedy głównie tak szlachetne gatunki jak halibuty i łososie.
Aż do dzisiejszego wędkowania, miałem okazje zwędkować tylko
dwie makrele, ale innego gatunku. Jedna spanisch mackerel (Scomberomorus
maculatus) zwędkowana została w cieśninie florydzkiej u wybrzeży Florydy
(stan w USA) a druga - u wybrzeży wyspy Martynika na Morzu Karaibskim.
Były one ponadto dużo, dużo większe.
Tekst i foto: Józef Kołodziej
Styczeń 16, 2010 rok
Coś o makreli:
Makrela Atlantycka (Scomber scombrus) jest rybą słonowodną
znaną w USA także pod innymi nazwami-Tinker Mackerel i Northern
Mackerel. Występuje od wybrzeży Kanady do nawet wybrzeży takich stanów w
USA jak South Carolina i Georgia. Można ją znaleźć na głębokiej wodzie,
u wybrzeży a także w dużych zatokach. Ten gatunek makreli osiąga
przeważnie długość około jednej stopy (0,3048 m.), choć może osiągać
czasami nawet 1,5 stopy. Przeciętna waga tej makreli nie przekracza z
reguły 1 funta (około 0,45kg.).
Mozna ją przyrządzać na różne sposoby ale jak już wspomniałem
powy��ej, świeżo uwędzone makrele (ciepłe o złocisto brązowym kolorze)
smakują wyśmienicie!!
SMACZNEGO!!