Tak, tak. Zgadzam się troszkę z tym iż w
okresie zimy, kiedy za oknem hula zimny wiatr a biały puch okrywa naszą
ziemię, powiniśmy „zapaść w sen zimowy” wzorem przemiłych misiaczków.
Pod pojęciem snu zimowego mam na myśli zawieszenie aktywności
wędkarskiej tak jak to robi zdecydowana większość wędkarzy. Na pewno
przyjemniej jest kiedy siedzi siEę w cieplutkich papuciach przed
telewizorem i przy ogniu kominka marzy o ciepłych wyprawach wędkarskich.
Ale dla niektórych wędkarzy, zimowy sezon jest tak samo dobrym okresem
wędowania jak pozostałe pory roku. Że czasem zimno i mroźny wiatr
wdziera się pod ubranie? Dla mnie jak i dla wielu moich kolegów nie jest
to taka wielka przeszkoda, która zatrzymałaby nas w domu. A kiedy sobie
pomyślę jak musi być zimno rybkom pływającym w lodowatej wodzie to.....od
razu robi mi się ciepło. Jeszcze wędkując w Polsce, wybierałem się na
ryby w zimie a i niejednokrotnie podczas późnojesiennych wędkowań,
musiałem od czasu do czasu rozpuszczać w ustach lód z oblodzonej
szczytowej przelotki mojej wędki.
Bardzo wiele wspomnień z „zimnych wędkowań”, zachowało się w mojej
pamięci. I choć nieraz wracałem z nich lekko przemarznięty i bez rybki,
to do dziś mile je wspominam. Dlatego w tym kolejnym artykule, chciałbym
przypomnieć niektóre z nich, bo wszystkich jest niesposób.
Sadowiąc się do samochodu „Siemałki” (Andrzeja Czwarno) razem z moim
synem Konradem w ten chłodny grudniowy dzień roku 2005, nie zdawałem
sobie sprawy jakie zimno będzie na miejscu naszej wyprawy, czyli na
Oswego River (stan Nowy Jork). Wybieraliśmy się na wędkowanie brown
trout (Salmo trutta) z nadzieją na ewentualne zwędkowanie rainbow trout
- steelhead (Oncorhynchus mykiss). Już kilkadziesiąt mil przed Oswego
wiatr zwiewał z drogi pierwszy śnieg, co zmusiło nas do znacznego
zwolnienia prędkości jazdy. Jeszcze przed świtem dojeżdżamy na miejsce,
gdzie wita nas 1-2 inczowa warstwa śniegu i porywisty momentami wiatr.
Niezbyt wielką ochotę mieliśmy na to, aby wysiąść z samochodu i się
przebrać. A już tym bardziej na wędkowanie stojąc w lodowatej wodzie.
No, ale nie wypadało zrezygnować z wędkowania po pokonaniu takiej
długiej drogi (295 mil). Skoro świt (przed świtem nie wolno wędkować)
zajmujemy stanowisko naprzeciwko tamy, przy skałce zanurzonej prawie
całkowicie w wodzie. Mimo, że jesteśmy ciepło ubrani, w nieprzemakalnych
woderach, to po godzinie stania w wodzie, czuje jak zimno dobiera się do
moich nóg. A rybka jak na złość – nie bierze. Nad wodą oprócz nas,
zaledwie kilku jeszcze wędkarzy ma ochotę zmarznąć. Po 3 godzinach
wędkowania, Andrzej pierwszy rezygnuje i wraca do samochodu. Tempera
powietrza stale się obniża i zaczyna zacinać także śniegiem. Pół godziny
później Konrad idzie w ślady Andrzeja.
Ja daję sobie jeszcze pół godziny, ale najpierw aby się rozgrzać –
wypijam łyk gorącej herbaty z termosu. Z zimna nie czuję, że się parzę.
Jestem już przemarznięty „do szpiku kości”. Piętnaście minut później, po
kolejnych odtopieniach szczytówki, czuję nagle na wędce potężny opór.
Zapominam o zimnie, ale jednocześnie dociera do mnie, że ....podbierak
zabrał ze sobą Konrad. Jedyna sposób aby wyciagnąć rybę, to zmęczyć ją
solidnie i uważać aby nie zerwała się w silnym prądzie rzeki. Po
kilkunastu minutach podholowuję rybę blisko skałki, która za chwilę dała
się podciągnąć do wierzchu. Piekny okaz brown trout – na oko 15 funtów.
Staram się ją nie popuszczać i jednocześnie proszę najbliższego wędkarza
o pomoc w wyholowaniu jej do podbieraka. Wszystkiego mogłem się
spodziewać ale nie tego, że wędkarz nie potrafi tego zrobić. Po paru
niezgrabnych machaniach podbierakiem proszę go aby poczekał, aż
podholuję ją ponownie do wierzchu.
Niespodziewanie, kiedy pstrąg był jeszcze zanurzony głębiej i niezbyt
widoczny, „uczynny” wędkarz nagle zaczął nakrywać go na oślep
podbierakiem. Oczywiście, siatka podbieraka zaplątała się w haczyk,
usztywniając cały zestaw i po chwili po pstragu pozostały wspomnienia i
zerwana żyłka. Sorry-powiedział mój „pomocnik”. Cóż mogłem powiedzieć? –
no problem! Ale na dalsze wędkowanie już nie miałem ochoty. Pomogło mi w
tym też i niesamowite zimno.
Do Matawan wróciliśmy niestety „na
tarczy”. A pstrąg? Rok później w tym samym miejscu zwędkowłem pięknego
brown trout – może to był ten sam? Wędkowanie podlodowe, obok
odporności na zimno, wymaga też i odrobinę rozsądku i jeszcze większej
wyobraźni. Przekonałem się o tym parę lat temu, wędkując w lutym na Lake
Hopatcong (stan New Jersey) z moim kolegą „od kija” Witkiem Pawlikiem.
Odpowiednia grubość lodu, lekki mróz i słoneczna pogoda, dopisała
znakomicie. A i rybki też. Wędkowaliśmy na błystki podlodowe i mormyszki.
Były one zaprojektowane przez rosyjskiegi inżyniera fizyka, który
pracował wówczas z Witkiem. Inżynier ów, opatentował swoje „cudeńka” (bardzo
zresztą skuteczne), ale nie miał pieniędzy na ich rozreklamowanie,
dlatego sprzedawał je sposobem chałupniczym a najlepszą reklamą dla
niego była demonstracja ich skuteczności na lodzie a raczej z drugiej
jego strony. Chyba z tego powodu wiele ładnych okoni oraz parę chain
pickerels (Esox niger) znalazło się w naszych pojemnikach.
Zachęcony tymi wynikami, postanowiłem się wybrać na to jezioro miesiąc
później z moim bratem Jackiem. Warunki były dużo lepsze, ale nie dla nas.
Bo dodatnie temperatury pod koniec zimy, nie sprzyjały bezpieczneu
wędkowaniu pod lodem. A na dodatek, nie sprawdziliśmy grubości pokrywy
lodowej. Kiedy wchodziliśmy na lód. Już przy brzegu były widoczne
podtopienia. Po drugiej stronie jeziora, blisko brzegu wędkowało paru
zaledwie wędkarzy. My nieopatrznie dotarliśmy prawie do jego środka. W
południe, słońce przygrzewało już dosyć mocno i w kilku miejscach koło
nas, woda ze stopionego lodu ukazywała się na jego powierzchni. Dopiero
wtedy zdaliśmy sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Starając się nie iść
zbyt blisko siebie ale szybko (dzięki wkładkom z kolcami na butach)
udaliśmy się w kierunku brzegu. Kilkanaście metrów od brzegu, lód
pokryty wartewką wody, niebezpiecznie uginał się pod nami. Na granicy
lądu i wody, kruszył się pod naszym ciężarem.
Już nigdy więcej nie
popełniłem takiego błędu. Błędu, który mógł się nawet skończyć
tragicznie. Uraz do łowienia pod lodem, pozostał we mnie do dzisiaj. Ale
to nie znaczy, aby rezygnować z wędkarstwa podlodowego. Trzeba tylko
rygorystycznie przestrzegać podstawowe reguły bezpieczeństwa.
Przy okazji wędkarstwa w zimie, nie sposób pominąć wędowania na Oceanie
Atlantyckim. A że czasem jedna zwędkowana rybka przynieść może dużą
satysfakcję, nie tylko dla tego który ją złowił, niech świadczy kolejne
wspomnienie z moich wypraw wędkarskich. Kiedy 16 listopada 2007 roku,
zanurzałem się w ciemność mroźnego wieczoru, moja przyjaciółka (czyt.
żona) wykręciła tylko wymowny gest na mojej głowie a dwa nasze koty
bezczelnie przyglądając się spod przymróżonych ślepi, przewracały się
leniwie z boku na bok na kanapie wyraźnie zadowolone, iż dzięki mojemu
hobby mają możliwość zajmowania wygodnego miejsca. Bąknołem jeszcze na
odchodne, że jadę tylko dlatego, aby naszemu synkowi (synek miał wtedy
37 lat) Konradowi, było przyjemnie i towarzysko. Kilkanaście minut
później, o 10-ej w nocy byliśmy nad brzegiem wąskiej zatoczki łączącej
się z Oceanem Atlantytckim w Keyport – New Jersey, wraz z Tomkiem
Trojackim, który czynił rolę gospodarza terenu (mieszka tutaj). O 11
dołączył do nas jeszcze jeden chętny do zmarznięcia, znakomity wędkarz -
Tadeusz Młynarski. Niestety, na tym odcinku brzegu nikt nie może
przebywać po zmierzchu (tak głosiło prawo stanowe wywieszone na tablicy).
Musimy więc zmienić miejsce wędkowania. Tomek wybiera pobliskie molo
zbudowane w porcie z myślą o wędkarzach (woda z kranu, stoły i pojemniki
do czyszczenia ryb oraz zadaszone ławki). Na naszych haczykach już
dyndają kawałki małży, małe węgorzyki lub kawałki bunkers (ulubiona
przynęta striped bass) ale nie zachęcają ich przez pierwsze dwie godziny
do ryzykownej „kolacji”. Parę niezbyt zdecydowanych brań, zakończonych
brakiem oporu ryby na wędce, zdaje się przychylać do teorii iż sezon na
tą rybę jest już poza nami. O północy robi się coraz chłodniej a przy
powiewach wiatru, bardzo zimno tak, iż małże używane na przynetę -
zamarzały. Dobrze, że w ostatnim momencie wpakowałem do torby dodatkowy
sweter a Konrad gorącą herbatkę z dodatkiem „Captain Morgan”- przydała
się!! Tuż po północy, gwałtowne szarpanie końcówki wędki Konrada, stawia
nas na równe nogi. Mocne zacięcie, silnie wygięta wędka i już zdajemy
sobie sprawę, że będzie to duża sztuka. Dopiero teraz dociera do nas to,
iż posiadanym podbierakiem nie będziemy w stanie podebrać rybę z
wysokiego mola (około 12 stóp). Kiedy holowany na wędce striped bass
wychyla się na powierzchnię wody (przy tak doświadczonym wędkarzu jak
Konrad, nie miał żadnych szans na spięcie), Tomek ryzykując wpadnięciem
do bardzo zimnej (brrr) wody, przechodzi przez barierkę pomostu i stojąc
na jego dolnych belkach, podbiera skutecznie rybę.
Dopiero po wyciągnięciu na pomost, zdajemy sobie sprawy z jej
wielkości. Striped bass (Morone saxatilis) mierzył 41” i ważył 29 funtow!!!
Humory nam się znacznie poprawiły. Co tam zimno! Najważniejsze, że
Konrad uratował honor dzisiejszejszego wypadu na rybki. Bo dobry wędkarz,
potrafi się cieszyć także z sukcesu kolegi. Mimo, że do końca naszego
wędkowania już nic się nie “zawiesiło” na naszych haczykach, to kończąc
wędkowanie o 2-ej w nocy, każdy z nas marzył, aby następnym razem
zwędkować jeszcze większego striped bass a przede wszystkim o domowym
ciepełku. A mnie pozostało jeszcze…oczyszczenie ryby i przegonienie
moich kotów z kanapy, gdzie bezczelnie wylegiwały się w cieple
wykorzystując moją chwilową nieobecność – na moje własne życzenie
zresztą.
Pierwsze wędkowanie w 2011 roku, odbyło się za współudziałem Wojtka (nie
musiał mnie zresztą długo przekonywać) w zimowej scenerii z dużą dawką
zimnego mroźnego wiatru. Punktualnie o 5:15 rano czekam w swoim domu na
Wojtka, który miał mnie zabrać po drodze do portu. Kiedy zegar wskazywał
5:50, już miałem nadzieję, że jednak zaspał a ja wrócę do mojego
ciepłego łóżeczka. Złudne tym razem marzenie, bo za chwilę już
siedziałem w jego samochodzie w drodze do Brielle (miasto nad Oceanem
Atlantyckim w New Jersey). Trzeci uczestnik dzisiejszej eskapady,
znakomity wędkarz morski - Józek ze względu na pracę wycofał się i wiem
ile to go kosztowało. W porcie niestety cicho i spokojnie. Jamajka II
wogóle nie oświetlona – brak chętnych. Na innym statku (Paramount),
który miał odpłynąć o 6:30 am dostrzegamy niewielki ruch. Jest nas tylko
pięciu wędkarzy i jeden majtek. Tuż przed siódmą kapitan powiadamia nas,
że rejs się nie odbędzie. Decydujemy się więc pojechać do Belmar gdzie
jest więcej party boat. Decyzja okazuje się w miarę słuszna bo tylko
trzy statki (brak wędkarzy) wybierają się dzisiaj w rejs - w tym dwa na
makrelę. Decydujemy się jednak „zaokrętować” na statek Ocean Explorer
(100 stóp długości), który płynie na wędkowanie takich ryb jak: ling (Molva
molva), cod (Gadus morhua) i tautog (Tautoga onitis). Po opuszczeniu
portu i wypłynięciu na ocean, zimny wiatr zmusza nas do ogrzania się w
kabinie. Po godzinie dopływamy na pierwsze łowisko w rejonie Sandy Hook.
Jako przynęty używamy krabów i małży. Po godzinie wyniki niezbyt
obiecujące. Kilka zaledwie dorszy (cod) na około 20-tu wędkarzy. Kapitan
decyduje się na zmianę łowiska (będzie to czynił jeszcze wielokrotnie) a
my korzystamy z przerwy, aby się ogrzać w kabinie bo zimny wiatr smaga
nas bezlitośnie po twarzy. Mimo założenia podwójnych rękawiczek, po
jakimś czasie mam zmarzniete ręce, gdyż ogrzewanie barierki nie działa.
W kolejnych łowiskach nie ma
żadnych rewelacji. Jeszcze kilka ling i dorszy ale za to ani jednego
tautog. Za to dużo zahacza się węgorzy, których nikt nie zabiera. Ja
dopiero o 1-ej wyciągam z wody 19,5 inch opornego dorsza. Niestety jako
niewymiarowy (musi mieć 21 ich) wraca z powrotem do wody - trochę mi go
„żal”, bo do zimnej. Mocno nadmarznięci wracamy do portu o 3:30. Ja z
pustym pojemnikiem a Wojtuś ma zaledwie dwa małe ling.
No ale tak to już jest z tym
wędkarstwem. Czasem szybciej można złapać katar (co przytrafiło się mnie)
na zimnym wędkowaniu aniżeli taaaaaką rybę. Taki to już wędkarski los.
Ale jak zadzwoni znowu do mnie Wojtek......tak, tak, jadę!!
Tekst: Józef E. Kołodziej
Korekta: mgr Krystyna Sawa
Foto:
J.E. Kolodziej
www.przygodaznatura.com
Grudzień 2014
Artykuł ten był publikowany w
„Tygodniku Plus” w lutym, 2011 roku.
www.tygodnikplus.com
Przedruk
za zgodą redakcji