Józef Kołodziej
ŁOSOŚ, BROWN TROUT
.... 2017
Już od dawna „przymierzałem się” do wyprawy na
łososie. Ale jak zawsze dni i lata upływały na innych wyprawach
wędkarskich (także i zagranicznych), tak więc wyjazd na łososie
odkładałem na potem. I tak to potem przedłużyło się do .....no właśnie.
Spojrzałem do albumu wędkarskiego ze zdjęciami i wtedy dotarło do mnie,
że ostatni raz wędkowałem te wspaniale walczące ryby ......w
październiku 2011 roku!! Nie mogłem uwierzyć, że tyle lat „zaniedbałem”
wędkowanie łososia. Natychmiast zadzwoniłem do Leszka Kowalczyka (który
uczył mnie wędkarstwa muchowego).
Cześć Leszek, czy nie
pojechałbyś
na wędkowanie łososia w stanie New York? Oczywiście, że mogę, ale
myslałem, że zajęty wędkowaniem na morzu i oceanie, zapomniałeś o
wędkowaniu takiej szlachetnej ryby jakim jest łosoś – odpowiedział mi
lekko zdziwiony, że dopiero po tylu latach zadzwoniłem w tej sprawie do
niego.
Na szczęście Leszek podejmuje decyzje dotyczące wędkowania szybko i tak
było tym razem.
Zatem nie pozostało nam nic innego jak tylko wyznaczyć datę wyjazdu,
którą ustaliliśmy dopiero na 24 października, 2017 roku. Wcześniej nie
mogliśmy, bo dopiero kilka dni przed wyjazdem, Leszek odbierał od
sprzedawcy swój nowy samochód, którym mieliśmy pojechać na to dwudniowe
wędkowanie.
Wybór Miejsca wędkowania zostawiłem Leszkowi, który już od lat,
nieprzerwanie co roku wędkuje na ten gatunek ryby. Propozycja Leszka,
aby najpierw pojechać na Oak Orchard Creek koło miejscowości
Albion, a na drugi dzień do miejscowości Olcott gdzie rzeczka o nazwie –
Eighteenmile Creek, wpada do Ontario Lake jak i Oak Orchard Creek.
Obydwa te dwa miejsca znajdują się w stanie New York i w obydwu tych
miejscach już uprzednio wędkowałem z Leszkiem. Z różnym zresztą skutkiem.
Zgodnie z umową, 24 października, już o 6 wieczorem, Leszek dojechał
do mnie skąd po wypiciu na drogę małej kawy, wyruszyliśmy w ciemność
jesiennej nocy. Przed nami 360 mil oraz zakup w sklepie licencji
wędkarskiej. Cena licencji na rok dla non-resident (osoba nie
zamieszkała stałe w stanie New York) wynosi - $50. Od paru lat data
ważności na 365 dni, liczy się od daty zakupu a nie tak jak poprzednio
od 30 września do 30 września następnego roku. Jest to bardziej
korzystne dla wędkarzy i z tego właśnie powodu, zdecydowałem się na
zakup lincencji na cały rok a nie jak kilka lat temu na 3 dni (obecnie
jej cena to $28).
W pobliżu pierwszego miejsca
wędkowania, docieramy tuż przed północą i dlatego decydujemy się
przespać kilka godzin przed wędkowaniem. Ale dopiero po „zaliczeniu”
paru moteli, udaje się nam dostać pokój, jako, że w pełni sezonu, trudno
o znalezienie wolnych pokoi. Zwłaszcza w pobliżu łowiska.
Za to wyspani, po porannym śniadaniu, docieramy około 8 rano na parking
(za opłatą $5 od osoby), znajdującym się nad samym brzegiem Oak Orchard
Creek (koło miejscowości Albion). Dużo miejsca, sanitariaty i mały
sklepik-bar, utwierdzają mnie w przekonaniu, że jest to jeden z
najlepszych parkingów dla wędkarzy które spotkałem do tej pory.
W strumieniu, niezbyt dużo wędkarzy, ale „moje” dobre miejsce na którym
wędkowałem 6 lat temu jest niestety zajęte. Ustawiam się więc na
końcu długiego szeregu wędkarzy i rozpoczynam muchówką „biczowanie” wody
strumienia. Bezskutecznie. Przez parę godzin na mojej wędce (Leszka też)
nie ma żadnego ataku łososia na przynętę – używam czerwonych lub
pomarańczowych plastykowych kuleczek ze słoiczka
nasączonych zapachowym płynem a imitujących ikrę łososia. Obserwuję przy
tym innych wędkarzy. Niewielu z nich mogło pochwalić się sukcesem. Choć
poziom wody zadawalający, to jednak ryb wodzie, bardzo mało.
W południe Leszek decyduje się (też tu nic nie zwędkował) na
zakończenie wędkowania na tej rzece i zmianę miejsca wędkowania. Na jego
decyzję wpływ miała wiadomość otrzymana przez telefon od kolegi, który
wędkował 2 dni temu na Eighteenmile Creek w miejscowości Olcott.
Zwędkował w obydwu dniach limit (3 dziennie) łososi. My też mamy
nadzieję na dobry sukces w wędkowaniu tych Atlanic salmon (Salmo salar),
jedyny gatunek łososia żyjący w Oceanie Atlantyckim.
Docieramy tam po godzinie jazdy, gdzie parkujemu w pobliżu brzegu
strumienia. Parking a jakże – też za opłatą, nieco mniejszą bo $3 od
osoby. Z parkingu nad brzeg strumienia (około pół mili) dostajemy się
elektrycznym pojazdem (taki trochę quad z bagażnikiem - $1 od osoby i $1
od każdej ryby). Już jadąc wzdłuż strumienia na miejsce wędkowania (około
100 yardów od betonowej zapory - Burt Dam (łososie nie mają żadnych
szans na jej pokonanie ze względu na jej wysokość), zdaję sobie sprawę,
że przyjechaliśmy trochę za późno. Nie ze względu na późny sezon na
łososie, bo w wodzie aż „gotowało”
się od nich. Ale za to wzdłuż brzegu, tłum wędkarzy z całego kraju i
Kanady. Prawie ramię przy ramieniu. A strumień, ma zaledwie 20 – 30 stóp
szerokości, z wystającymi głazami w jego korycie i przy brzegu.
Straciłem już nadzieję na wędkowanie dzisiaj w tym miejscu. Nawet nie
usiłowałem przejść pod zaporę, bo tam więcej było chyba wędkarzy jak ryb.
Nie mogłem zrozumieć jak w takiej „gęstwinie” udawało się im wyholowywać
łososie czy też inne gatunki (brown trout, steelhead). Osobiście nie
lubię wędkowania w takim „tłumie”, więc pozostałem w miescu. Opłaciło
się.
Po paru minutach obserwowania wędkarzy, udało mi się wypatrzyć małą
lukę w szeregu wędkarzy więc wszedłem do strumienia, zajmując pozycje
około 10 stóp od prawego brzegu.
Do „dyspozycji” mam niewiele jak 10 – 15 stóp długości nurtu, gdzie
mogę próbować wędkować moją muchówką starając się „położyć” linkę z
przynętą tuż za dużym wystającym z wody głazem, gdzie częste zwirowania
wody, głośne „chlupnięcia” i wystające od czasu do czasu grzbietowe
płetwy, świadczyły o dużej liczbie łososi. Nie było to łatwe ze
względu na wędkujących po moich obu bokach wędkarzy. A do tego niektórzy
wędkarze
wędkowali na spining ze spławikiem, który spływał nieco wolniej jak moja
linka. Moje długie (10 stóp długości z kołowrotkiem firmy Okuma i żółtą
zatapialną linką) dwuczęściowe wędzisko firmy Daiwa nie pozwalało mi na
precyzyjne rzuty, zmuszając często do szybkiego wyciągania zestawu: 4
stopy lider (12 lbs wytrzymałości - przymocowany do linki) i połączony
na drugim końcu za pomocą kręciołka do 3 – 4 stopowego przyponu (8 i 10
lbs wytrzymałości) z dowiązanym na końcu haczykiem firmy Gamakatsu. Na
końcu lidera, tuż przed kręciołkiem, zaciskam 1- 2 śruciny w zależności
od siły prądu.
Po kilku minutach, około 8 rano, pierwsze branie łososia, który był
lepiej „przygotowany” na to spotkanie ode mnie bo po paru sekundach
machnął na „pożegnanie” ogonem pozostawiając mnie bez ruchu niczym słup
soli. Kolejny łosoś, zahaczony za ogon, stawia duży opór. Mimo to udaje
mi się go podholować do siebie i uwolnić z haczyka, (można brać tylko te
ryby, które są zaczepione za pysk) aby mógł dalej nacieszyć się okresem
tarła. Następny natomiast nie czekał zbyt długo bo natychmiast po
wyskoku nad powierzchnię, dał nura w wodę koło skały i przetarł żyłkę
przyponu.
Wreszcie o 9:10 am,
potężne szarpnięcie zapowiadało kolejnego łososia. Ale ten nie dał się
tak szybko wyholować. Młynki połączone z pięknymi wyskokami nad wodę i
rozwijaniem kolejnych stóp linki, zapowiadało trudną walkę. Jednego
mogłem być pewien – zaczepiony był idealnie za pysk co daje szansę na
wyholowanie go. Staram się więc po parunastu sekundach jego szaleńczej
walki o uwolnienie, nie pozwalać mu na rozwijanie linki, bo wtedy może
się poplątać z zestawami wędkarzy wędkujących poniżej mnie. Ryzykując
zerwaniem się łososia, powoli nawijam linkę na kołowrotek (hamulec
ustawiony był już wcześniej), starając się niedopuścić do jej
wyciągnięcia przez rybę. Wreszcie po paru minutach podcholowałem rybę
blisko siebie. Z moim małym podbierakiem zostawionym na brzegu, trudno
byłoby mi ją podebrać.
Na szczęście dała o sobie znać solidarność wędkarska, gdyż najbliżej
stojący wędkarz swoim podbierakiem wyciągnął go z wody. Radość duża, bo
to pierwszy łosoś atlantycki od .....6 lat!! Mierzył sobie 33 inch, ale
jak się okazało na koniec wędkowania, nie był to mój największy okaz.
Kiedy kolejny raz łosoś przerwał przypon, postanowiłem zmienić
wytrzymałość przyponu na 10 lbs. Pomogło, ale i tak kolejne łososie mimo
zaczepienia ich za pysk, uwalniały się bez problemu. Dopiero natępnego
dnia, pod koniec wędkowania, znalazłem przyczynę.
Wędkując po prawej stronie strumienia, mogę pośmiać się nieco z
wędkarzy wędkujących po drugiej stronie,którzy od czasu do czasu podczas
operowania muchówką, zahaczali haczykami o gałęzie drzew rosnących nad
ich głowami. Z reguły, zniechęceni, po paru minutach ciagneli mocno i
zrywali przypony, które z haczykami tworzyły małą „sieć pajęczą”.
Ale mogłem także podziwiać zwędkowanych przez nich kilka ładnych
żółto-pomarańczowych brown trout (Salmo trutta) a także steelhead (Oncorhynchus
mykiss).
Po południu, kiedy kilku wędkarzy wędkujących naprzeciwko mnie, po
uzyskaniu limitu zwędkowanych łososi (3 sztuki dziennie), zakończyli
wędkowanie, przeszedłem na ich miejsce wędkowania po drugiej (lewej)
stronie strumienia. Warunki wędkowania były o wiele lepsze (płaski
brzeg, mniej głazów) więc więcej łososi udało mi się zahaczyć. Ale
wszystkie z nich „wybrały wolność” – choć niektóre za „moją zgodą”, gdyż
były nieprawidłowo zahaczone.
I dopiero późnym popołudniem kolejna walka z łososiem, tym razem
zwycięska. Trzymam go na wędce blisko mnie i stosunkowo szybko udaje mi
się go wyholować blisko brzegu, gdzie kolejny wędkarz podbierakiem
wyciągnął go z wody, mimo „jego protestów” – tzn. łososia nie wędkarza.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcia i z powodu zmierzchu, kończę dzisiejsze
wędkowanie. Na szczęście „podwody” w postaci elektrycznego quada jeszcze
kursowały, więc po zapakowaniu łososi i siebie, dowiezieni zostaliśmy na
górę do samochodu. Tam już czeka ze swoim łososiem Leszek, który
wędkował na strumieniu niżej ode mnie. Pozostało nam więc tylko jeszcze
znależć nocleg, (co też nie było łatwe) i obmyśleć plan na jutrzejsze
wędkowanie.
Decydujemy się na wędkowanie od rana tylko na Eighteenmiles Creek, ale
nad wodą jesteśmy dopiero o 8:30 rano. Wędkarzy jest nieco mniej, więc
najpierw idę sprawdzić jak wygląda sytuacja pod tamą. Tutaj nic się nie
zmieniło – bardzo dużo wędkarzy więc o znalezieniu miejsca do wędkowania,
raczej nie ma co marzyć. Wracam zatem do miejsca gdzie wędkowałem
wczoraj i gdzie znajduję łatwo „kawałek” strumienia do wędkowania. Już
podczas pierwszego rzutu, zahaczam łososia, który po krótkim holowaniu,
ląduje (niechętnie) w podbieraku sąsiada, który pomógł mi wyciągnąć go z
wody.
Kolejne rzuty i bardzo dużo zahaczeń łososi, które tak jak wczoraj
uwalniają się z powodu ich wspaniałych „młynków, zerwań przyponu,
zahaczeń za płetwy lub wyhaczenia się z haczyka. Koniec naszego
wędkowania - ustalony na 12 w południe – zbliża się szybko więc zaczynam
się oswajać że tylko jeden
łosoś zwędkowany tego dnia, „pojedzie” ze mną do domu. Przypadkowo
spoglądam na zestaw sąsiada i spostrzegam, że on używa haczyka większego
od mojego, ale spełniającego warunki regulaminu (0.5 inch rozwartości –
odległość od końca ostrza do trzonka haczyka). A to ułatwia pewniejsze
umocowanie haczyka w pysku ryby.
Zmieniam więc haczyk (na numer 1 octopus - firmy Gamakatsu) i efekt jest
natychmiastowy bo już po drugim rzucie, kilkanaście minut tuż po
jedenastej, po ostrożnym holowaniu, kolejny prawidłowo zahaczony łosoś,
ląduje w podbieraku. Już „na oko” wygląda, że będzie to mój największy
ze wszystkich czterech. Mierzenie potwierdza moje przypuszczenia – 37
inch długości! Już nie wracam do wody i kończę tegoroczne wędkowanie (Leszek
opuścił łowisko kilka minut przede mną). Niestety w quładzie jadącym od
tamy z wędkarzami, nie ma miejsca więc po uzgodnieniu z kierowcą czekam
na jego przyjazd za kilkanaście minut. Wykorzystuję zatem ten czas na
zrobienie pamiątkowych zdjęć. Kierowca dotrzymał słowa (poniekąd to jego
interes aby „złapać” jak najwięcej wędkarzy) więc nie musiałem
ciągnąć moich dwóch łososi na sznurku pod stromą górkę.
Wreszcie już przy samochodzie mogę się przebrać i jedziemy do
oczyszczalni ryb, która jest świetnie zorganizowana. Po raz pierwszy
mogłem podziwiać właściciela oczyszczalni jak jednym cięciem oddziela
filet od ryby i jednym pociągnięciem specjalnego noża, pozbawia go skóry.
Robił to naprawdę rewelacyjnie! A nam pozostało tylko wypić kawę w
pobliskim barze, kupić trochę owoców na tutejszych farmach i ...ruszyć z
powrotną drogę.
Moja wspaniała żona Ewa, cierrpliwie znosząca życie przy boku wędkarza,
tylko westchnęła mówiąc na powitanie
– „znowu złapałeś ryby”?
No cóż, przez te kilkadziesiąt lat dostarczyłem jej bardzo dużo ryb, które
wymagają „kulinarnej” obróbki. Zresztą robi to świetnie a przy okazji
„ma okazję” poeksperymentować kulinarnie przy ich przyrządzaniu
Umawiamy się z Leszkiem na następny rok, o ile coś się nie zmieni w
moim wędkarskim kalendarzu lub wakacyjnych planach w Polsce.
Uwagi o sprzęcie:
Polecany sprzęt (wędkowanie muchówką) na łososia na Eighteenmile Creek.
Informacje zebrane od wędkujących tam wędkarzy. Generalnie, opinie
wszystkich były prawie zgodne.
-Wędka muchowa – 9 stóp długości, ciężar 9 lub 10, najlepsze „medium
fast” lub „fast” – action.
-Linka muchowa – Ciężar 9 lub 10 niezatapialna (floating fly line) lub
zatapialna (sinking fly line).
-Dodatkowe obciążenie linki – zależy od głębokości i szybkości nurtu,
można używać śrucin i dostosowywać je podczas wędkowania.
-Lider – z twardego sztywnego materiału – (np. Perfect Fly) o długości
9 do 15 stóp (12 lbs test) dla linki niezatapialnej i 4 do 6 stóp
długości dla linki zatapialnej.
-Przypon – żyłka o wytrzymałości 10 do 12 lbs, - 2 do 3 stóp (w
zależności odd przepisów na danym łowisku).
- Haczyk: Firmy Gamakatsu lub Mustad – rozmiar 1
1 stopa = 12 inch = 30.48 cm
1 inch = 2.54 cm
1 funt = 0.454 kg
1 uncja = 28.35 g
W
rzesień
2017
Tekst: Józef Kołodziej
Korekta: mgr Krystyna
Sawa
Artykuł ten był drukowany w Tygodniku „PLUS” –
w marcu - 2018 roku.
Przedruk za zgodą redakcji Tygodnika „Plus”.
www.tygodnikplus.com