Wędkowanie na ten gatunek ryby, dostarczają
wędkarzom wiele emocji. Nie, nie z racji jej smakowitego mięsa czy też
zwędkowania dużego okazu (osiąga wagę nawet 10 funtów i więcej). Ale z
racji innych przyczyn, których raczej nie spotyka się podczas wędkowania
na inne morskie ryby. Bo wędkowanie tautog (zwanym także blackfish or
rockfish) zaczyna się w
okresie późnojesiennym (połowa listopada) i trwa do mniej więcej
końca stycznia co ze względu na zimne wiatry na morzu - nie omijających
także charter czy też party boat, eliminuje (przy znacznym współudziale
ich życiowych połówek) już na wstępie wielu „ciepłolubnych wędkarzy”.
Ponadto na wędkowanie tego gatunku, trzeba dobrać starannie sprzęt
wedkarski i wykazać się dobrą znajomością zwyczajów i żerowania tej ryby.
Bo tautog (Tautoga onitis) to bardzo sprytna i ostrożna ryba, która
niezbyt łatwo sprzedaje swoją skórę a raczej smakowite mięsko opakowane
w ciemnej barwy prążkowaną skórę. W momencie zacięcia potrafi szybko dać
nura pod najbliższy głaz co zazwyczaj kończy się urwaniem całego zestawu.
Przyznam się szczerze, że na tą rybę zacząłem wędkować zaledwie 4 lata
temu i do dziś uczę się od innych i z własnych doświadczeń jak na nią
wędkować, aby nie popełniać zbyt dużo błędów co przekłada się na mizerne
nieraz wyniki. I muszę przyznać obiektywnie, że do dziś jeszcze
popełniam ich wiele podczas wędkowania i do końca nie wiem w którym
momencie powinienem ją zaciąć. A to dlatego, że jest to bardzo sprytna
ryba dostarczająca wędkarzowi wiele emocji ....a i nerwów także.
Poniżej
opisane wyprawy wędkarskie, świadczą jak wiele czynników i
indywidualnych umiejętności wpływa na sukces wędkowania tautog. Po
czterech latach wędkowania na tautog (w poprzednich latach z reguły 1 –
2 razy w roku) wydawało mi się, że wiem dobrze jak ją zwędkować. Wszakże
poprzednie wędkowania kończyły się złowieniem kilku wymiarowych ryb tego
gatunku oraz za każdym razem kilku zerwań, to dopiero wyprawa w dniu 21
listopada 2010 roku, obanżyła moje umiejętności (a właściwie ich brak)
podczas wędkowania tej sprytnej rybki.
Pierwszą tegoroczną wyprawę na tą
rybkę w połowie listopada, opóźniła nam pogoda. Temperatura nas nigdy
nie odstrasza ale na silnie wiejący wiatr i duże fale jesteśmy bezradni
a i kapitan party boat też, gdyż rygorystyczne przepisy nie pozwalają mu
wychodzić wtedy w morze. Wreszcie telefon od Wojtka w przeddzień
wędkowania poprawia mi znacznie humor tego wieczoru. Gorzej jest rankiem
21 listopada, bo warkot budzika parę minut po piątej nie nastraja
zbytnio do szybkiego wstawania. Moja „życiowa przyjaciółka” (żona Ewa)
troszkę tak przez sen wyraziła swoją krótką stałą opinię na temat lekko
świrniętych facetów uganiających się z wędką o tak wczesnej porze. Ale
tylko krótką, bo na szczęście Morfeusz zatroszczył się o nią bardzo
szybko, więc na jej dłuższą opinię na temat - „wędkarskich świrów” już
nie było szans. Zapewne chciała także popukać się w czoło, ale
niemożliwość wykonania tego gestu (zasnęła wcześniej) wyszedł jej z
pewnością na zdrowie i urodę.
Wstaję więc mimo wszystko gdyż nie mam
wyjścia - za pół godziny muszę być gotowy a ponadto przede mną kolejna
wędkarska wyprawa. Tym razem wędkowanie na Oceanie Atlantyckim u
wybrzeży New Jersey, pierwszy raz w tym roku na tautog. Tym razem po raz
pierwszy (od kiedy wędkuję na tautog) wypłyniemy z Bargenet Light (na
południu NJ), licząc iż tam będzie więcej ryb, ze względu na małą ilość
party boat dokujących w tej marinie. Dwie godziny jazdy pozwoliło mi
troche „dospać” z zarwanych godzin tym bardziej, że po drodze musieliśmy
nieco poczekać na spóźnionego Mietka. Na miejscu okazuje się, że na
black fish płynie tylko jeden statek – Carolyn Ann III, ale chętnych na
ta wyprawę nie było zbyt dużo.
Dzisiaj razem ze mną wędkować będzie
oprócz wspomnianego Mietka, także Józek Kłoskowski Tadek Kordowski i
Józek Krek, który oprócz wędkowania uwielbia bardzo uroki natury. Statek,
(bardzo czysty!) ku mojemu zaskoczeniu, opuszcza port punktualnie o
ósmej rano mimo braku kompletu wędkarzy na jego pokładzie. Nam to
absolutnie nie przeszkadza, bo przynajmniej nie będzie „przeludnienia”
(a więc i splatań żyłek) do czego dopuszczają zbyt pazerni kapitanowie.
Po pół godzinie jesteśmy na pierwszym łowisku. Ocean jest dla nas
wyjątowo dzisiaj łaskawy. Mała fala na błękitnym oceanie, lekki wiaterek
i dogrzewające nas słoneczko, zapowiadają przyjemne wędkowanie. Nad
głowami, od czasu do czasu przelatują wrzaskliwe mewy, czychające na
swoje śniadanie. Na sygnał kapitana (syreną), połówki krabów obciążone
6-uncjowym ciężarkiem, szybko zmierzają do dna oddalonego od nas około
50 – 60 stóp.
Po kilku minutach moi koledzy wyciągają pierwsze oporne
tautogs. Wcale się im nie dziwię, że nie mają ochoty wynurzyć się z
zimnej wody i znaleźć się w naszych lodówkach z „perspektywą”
wygrzewania się później w ciepłym oleju na patelni. Ale wielu z nich ma
szczęście bo nie dorosły do wymiaru ochronnego, więc z powrotem wędrują
do wody. Dziwię się trochę, dlaczego ja mam tak niewiele oznaków brania
na mojej wędce mimo, że stoję tuż obok moich kolegów A bardzo często
podczas sprawdzania przynęty wyciagam pusty haczyk bo okazuje się iż
została ona zjedzona przez sprytne tatutog. Ale dlaczego w takim razie
nie wyczuwam brań? Pytam się o to Józka Kreka - świetny morski wędkarz,
który szczególnie upodobał sobie wędkowanie na tautog, bo wymaga od
niego dobrych wędkarskich umiejetności. Jego spojrzenie na mój sprzęt i
przyczyna tego niepowodzenia wyjaśnia się natychmiast. Masz za mięką
końcówkę wędki – ocenił Józek mój kij. Bo tautog, bierze bardzo
delikatnie (szczególnie małe) i ostrożnie więc nie wyczuwasz ich wtedy,
kiedy „skubią” przynętę - dodaje. Ponadto taką końcówką jest bardzo
trudno zaciąć rybę, gdyż ma ona twardy pysk, przystosowany do miażdżenia
skorupiaków.No cóż, nie mam innego wyjścia gdyż nie zabrałem ze soba
zapasowej wędki z bardziej sztywną końcówką.
Wędkuję więc dalej. Dopiero
o 11:15 wyciagam swojego pierwszego tautog. Nieszczęścia chodzą parami –
rybka jest niewymiarowa i dlatego po jej pozowaniu ze mną do zdjecia,
wędruje z powrotem do wody. Nie wiedziałem wtedy jeszcze tylko jednego,
że to będzie moja ostatnia ryba zwędkowana podczas tej wyprawy. Koledzy
osiągnęli dużo lepsze wyniki – Józek -6 wymiarowych tautog (keepers),
Tadek – 4, Mietek 3, a najlepszy z nas - Józek Krek aż 9. Natomiast
Tadeusz mógł się pochwalić największym zwędkowanym okazem z pośród nas –
19 inch i pula powędrowała do niego.
Jeszcze tylko parę zdjęć z rybkami
i sympatyczną pomocnicą (Beth) kapitana i kolejny rejs wędkarski dobiegł
końca. Do portu wpływamy parę minut po 2 pm, nieco zawiedzeni ilością
oraz wielkością zwędkowanych tautogs. No cóż. Takie to wędkarskie
szczęście, którego jak nieraz dyskutowałem z kolegami jest coraz mniej
za sprawą połowów komercyjnych (czyt. sieciowych). Ale wiem, że mimo to
dołączę do kolegów podczas kolejnego wyjazdu na wędkowanie tej sprytnej
ryby.
Okazja do powtornego wyjazdu na wędkowanie tautog nadarzyła się
już po 10 dniach (2-go grudnia 2010), jak zawsze za sprawą Wojtka, który
zresztą nie musiał mnie zbytnio na ten wyjazd namawiać mimo mroźnej
grudniowej pogody. Umówiony z nim przed moim domem, wymknąłem się
możliwie jak najciszej, aby nie narazić czoła mojej „przyjaciółki” żony
na zimne okłady po zbytnim się weń stukaniu. Mimo ciepłego ubioru, fala
zimnego mroźnego powietrza owiewa mnie za progiem domu, wzbudzając
chwilowe wątpliwości co do słusznego dobrowolnego poddania się tej
zimowo-wędkarskiej próbie. No ale Wojtek już podjechał, więc nie wypada
się wycofać, choć aż mi pachnie jeszcze ciepła podusia pod głową, którą
tak lekkomyślnie przed chwilą porzuciłem. Niestety, jak nieraz
powtarzałem, los zapalonego wędkarza nie jest taki przyjemny jak by się
wielu wydawało, szczególnie naszym partnerkom.
Jeszcze po ciemku,
dojeżdżamy do stacji benzynowej - WA-WA przy Rt 18 , gdzie zabieramy trzeciego uczestnika
dzisiejszej wyprawy – Józka Kreka oraz gorący kubek kawy, która rozbudza
w nas nadzieję na cieplejszy dzisiejszy dzionek. A kilkadziesiąt minut
później jesteśmy już w Belmar, gdzie przy nadbrzeżu w porcie czeka na
nas Sea Bear, statek którym mieliśmy zamiar udać się na wędkowanie. Po
rozmowie z członkiem załogi, okazuje się, że ze względu na brak chętnych
wędkarzy (tych pewnie z podusią pod głową), statek dzisiaj nie wypłynie.
Doraził nam abyśmy pojechali do Brielle, gdzie prawdopodobnie w rejs
wybiera się statek Dauntless, za którym - po poprzednim złym
doświadczeniu podczas wędkowania na sea bass, niezbyt przepadam a raczej
za jego kapitanem. Ale ku mojemu zadowoleniu, on też dzisiaj nie
wypłynie w ocean ze względu na brak wędkarzy.
Jest już kilkanaście
minut przed ósmą (wiekszość statków wypływa o ósmej na poranne
wędkowanie) a my nie mamy czym płynąć! Po krótkiej naradzie postanawiamy
znaleźć inny statek w tym samym porcie bo na zmianę portu już nie mamy
czasu. Tutaj też do naszej grupy dołącza Boria (wędkarz z Rosji –
przygodnie poznany przez Wojtka na wcześniejszym rejsie wędkarskim).
Wkrótce szczęście nam dopisuje, gdyż kapitan statku Norma-K III, decyduje się parę minut po ósmej wypłynąć na rejs z 11-ma zaledwie
wędkarzami.
Pogoda rano nam sprzyja. Mała 1 – 2 stopowa fala na morzu,
słonecznie choć z rana mroźny wiaterek zmusza nas do ubrania rękawic i
osłonięcia twarzy. Dzisiaj będę wędkował na pożyczoną od Józka wędkę o
zdecydowanie twardszej końcówce od mojej używanej na poprzednim rejsie.
Pamiętaj – doradza mi Józek, że tautog to sprytna ryba. Z reguły nie
chwyta przynęty od razu do pyska. Szczególnie te mniejsze. Ponieważ
odżywia się skorupiakami, więc najpierw szybko miażdży jego skorupę, aby
po tym dopiero połknąć przynętę. Dlatego to jego pierwsze a nawet drugie
stukanie (charakterystyczne dla tego gatunku podczas pobierania przynęty)
– przeczekaj. Dlatego cały czas trzymaj lekko naprężoną żyłkę, abyś nie
przegapił tego „stukania”. Za pierwszym więc stuknięciem nie podcinaj,
odczekaj, lekko podciągnij przynętę i dopiero jak poczujesz szybkie
następne stuknięcia i lekkie pociągnięcie przynęty przez rybę – podcinaj.
I jeszcze jedna ważna rzecz. Jak tylko podetniesz i poczujesz rybę na
haczyku, nie popuszczaj i szybko nawiń troczkę żyłki na kołowrotek po
to, aby ona z połknietą przynetą nie czmychnęła pod skałę bo ją wtedy
stracisz razem z zestawem (haczyk, ciężarek, kawałek żyłki) raczej
bezpowrotnie.
Obdarowany takimi wędkarskimi poradami rozpoczynam
dzisiejsze wędkowanie dosyć pomyślnie bo już po 40-tu minutach wędowania
(około 9 am) mój pierwszy tautog miał pecha i wylądował na pokładzie.
Ale tym razem to ja miałem pecha bo niestety nawet go nie mierzyłem lecz
z powrotem wrzuciłem do wody, gdyż zdecydowanie wygladał na
niewymiarowego. Miałem tylko nadzieję, że nie spotka mnie to co
wydarzyło się 3 lata temu, kiedy pierwsze dwanaście (!) Tautog, okazały
się niewymiarowe. Staram się pamiętać i stosować w praktyce uwagi Józka
ale nie zawsze mi się to udaje, szczególnie przy delikatniejszym braniu
małych ryb. Każde branie to mimo wszystko nie szablon, bo ryba znajduje
się na dnie w innym trochę miejscu i nieraz atakuje przynętę bardzo
zdecydowanie (z reguły te większe) a nieraz „stuka” bardzo delikatnie i
z przerwami. Jeszcze dwa kolejne powędrowały do wody zanim los uśmiehnął
się do mnie.
O 10:50 am, dwa kolejne silne „stukania” ale tak szybkie ,
że nie zdążyłem zareagować. Podciąłem z lekkim opóźnieniem bez efektu.
Ale nie wyciągałem przynęty do sprawdzenia. Na szczęście ryba
zaatakowała przynete za chwilę jeszcze raz. Błyskawicznie podciąłem i w
momencie holowania wiedziałem, że będzie to keeper (wymiarowa ryba). Za
chwilę, piękny 17.5 inch tautog, wylegiwał się wygodnie w mojej
turystycznej lodówce. Kolejny niewymiarowy wrócił do oceanu, kolejne dwa
uciekły mi pod skałę (zerwane zestawy) i o 1:40 kolejny wymiarowy (17
inch) tautog, dołączył do poprzedniego. Do zakończenia rejsu o 2 pm,
żadna już ryba nie dostarczyła mi tak wspaniałych wędkarskich emocji.
Ale wiem, że dzisiejszy mój sukces odniosłem dzięki pożyczonej od Józka
wędce i jego bezcennym poradom. A Józek Krek tym razem złowił 7, Boria 4
a Wojtek tylko jedną wymiarową tautog.
Na koniec rejsu dodatkowy sukces
mojej dzisiejszej wyprawy. Okazało się, że mój 17.5 inch tautog był
najcięższym zwędkowanym podczas tego rejsu, więc wygrałem obydwie pule -
tą „statkową” (na którą się zapisali wszyscy wędkarze na statku) i tą
między nami czterema. Jeszcze tylko spojrzenie na błękitny lekko
rozkołysany ocean, jeszcze tylko jeden łyk mrożnego powietrza,
spojrzenie na wszędobylskie mewy czekające na resztki oczyszczonych ryb,
jeszcze przez chwilę zafascynowany obserwuję strumień rozpędzonej wody
za rufą statku napędzanego potężnym silnikiem i z żalem zachowuję ten
kolejny wędkarski rejs do kart historii.
Dane wędkowania tego rejsu:
Wędkowałem na 7 stóp długości wędkę (pozyczoną od Józka) marki Shimano z
twardą końcówką i moim kołowrotkiem spiningowym – tej samej firmy. Na
morskie wędkowania, zdecydowanie lepszy jest kołowrotek o stałej szpuli
– tzw. multiplikator. Na kołowrotku linka o wytrzymałości 20 funtów. Do
linki dowiązany haczyk na wędkowanie tautog na - żyłce o wytrzymałości
30 lbs (gotowy zestaw można kupić w każdym bait shop) i ciężarek o wadze
6 – 8 uncji (w zależności od siły prądu i głębokości wędowania) uwiązany
tak, aby był wyżej od haczyka. Wyżej dlatego, że tautog żeruje przy dnie
więc tam powina się znaleźć przynęta (małże, kraby, krewetki). Podczas
wędkowania siła wiatru dochodziła do 10-15 mil/godz. Długa niska fala o
wysokości 1-2 stopy. Wędkowanie w okolicy Sandy Hook na głębokości 70 –
80 stóp przy słonecznej pogodzie.
Ale to nie było moje ostatnie w tym roku
wędkowanie więc czoło mojej „przyjaciółki” do końca roku będzie
narażone na szwank. W ten mroźny poranek 17-go grudnia 2010 roku,
decydujemy się (Wojtek Palczewski i Józek Krek) na wędkowanie z Belmar
na statku Explorer. Tym razem chętnych wędkarzy na zmarznięcie było
wystarczająco dużo więc punktualnie o 8:30 am opuszczamy port, kierując
się wzdłuż wybrzeża na północny wschód. Kapitan decyduje się na
wędkowanie na głębszych łowiskach licząc, że tautog odpłynął już od
brzegu i żeruje na głębszej wodzie.
Po godzinie od wypłynięcia z portu
statek został zakotwiczony dwoma kotwicami na dziobie a my natychmiast
rozpoczynamy wędkowanie. Głębokość Oceanu Atlantyckiego w tym miejscu
wynosi około 90 - 100 stóp. Niestety – poręcz na tym statku nie była
ogrzewana więc starałem się unikać z nią kontaktu, szczególnie, że
lodowaty wiatr i tak szybko wychładzał ręce mimo, że chroniły je
rękawiczki z wyciętymi otworami na palce. Wędkujemy na takie same
zestawy jak na poprzednim wędowaniu z tym, że na przynętę używamy oprócz
zielonych krabów (dostarczonych w ramach biletu - $55), także białe
kraby kupione w bait shop przed rejsem. Podobnież tatutog lepiej na nie
żeruje ale podczas tego wędowania nie zauważyłem żadnej różnicy brań
między oboma gatunkami. Ja tym razem używałem swojego zestawu:
Kij, 7
stopowy Ugly Stick, marki Shakespeare i kołowrotek o stałej szpuli marki
Penn 113H special 4/o senator (trochę za duży).
Po dwóch godzinach
wędkowania, wiadomo było, iż tautog dzisiaj żeruje bardzo słabo. Wszakże
czuję parę niemrawych brań ale po zacięciach nie poczułem tak
oczekiwanego oporu ryby. Zmieniam często kraba na haczyku aby był w
miarę świerzy i „soczysty”, ale nie bardzo to pomaga. Natomiast od czasu
do czasu zahaczamy jakieś paskudztwa przypominające skrzyżowanie głowy
żmiji i ciała węgorza. Załoganci chętnie je zabierają a my chętnie się
ich pozbywamy. Podobnież orientalne kuchnie chętnie je kupują. Nie mam
nic przeciwko temu pod warunkiem, że nikt nie każe mi tego jeść. Nawet
za darmo!
W tej sytuacji kapitan decyduje się na zmianę pozycji statku,
kierując się nieco ku brzegowi gdzie woda jest płytsza (70 – 80 stóp). I
te zmiany pozycji staku będą dokonywane przez kapitana mniej więcej co
godzinę. Na ostatnim postoju (45 – 50 stóp głębokości), tuż po
zakotwiczeniu statku, czuję na kiju bardzo silne i zdecydowane
atakowanie przynęty przez rybę. Odczekuję pierwsze „stukanie” i
zdecydowanie podcinam przy drugim. Przez parę sekund czuję bardzo silny
opór ryby, andrealina podskoczyła wyraźnie, ale niestety po chwili
wielkie rozczarowanie. Nagle nie czuję żadnego oporu i wyciągam lużną
linkę, gdyż cały zestaw został urwany. Prawdopodobnie tautog atakował
przynętę będąc schowany między kamieniami lub pod i w momencie zacięcia
dał nura pod skały a żyłka została przecięta na kamieniu. Wszakże
wcześniej też urwałem zestaw, ale wtedy nie było brania ryby, więc
łatwiej było się z tym faktem pogodzić.
No cóż, rybka też musi mieć
szansę ucieczki a robi to często kiedy wędkuje się na tak sprytną rybę
jakim jest tautog. Ten ostatni postój statku był bardzo szczęśliwy dla
Wojtka, który natrafił na dobre miejsce na dnie i wyciągnął w ciągu
jednej godziny 4 wymiarowe tautog. W sumie miał ich 5 oraz kilka
niewymiarowych, które powędrowały z powrotem do wody. Józek zaliczył
tylko jedną wymiarową rybkę a ja zakończyłem wędowanie niestety tylko na
dwóch niewymiarowych, które jak zawsze – nigdy nie zabieramy z sobą.
Poczekam na nie za rok! Pewnie na ten sam statek, bo kapitan robił
wszystko, abyśmy mogli coś zwędkować. No, ale ryba nie zawsze bierze w
przeciwieństwie do ......dwunożnych istot nań wędkujących.
Do poru
wracamy 0 3:30 pm czując już za sobą silne podmuchy lodowatego wiatru.
P.S. A pulę między nami wygrał Wojtek, z czym Józek długo nie mógł się
pogodzić.
Trzy dni później wieczorem znajomy głos Wojtka w słuchawce –
może by tak na tautog jutro? Niestety musiałem zrezygnować, choć zapewne
z .......korzyścią dla pięknego czoła mojej „przyjaciółki żony”, bo
przeszkodził mi w tym mój .....6-cio letni wnuk, którego musiałem w tym
dniu zawieźć i odebrać z przedszkola. A szkoda, bo to był dobry dzień i
koledzy wrócili z wymiarowymi tautog do domu.
Tekst: Józef E. Kołodziej
Foto:
J.E. Kolodziej
www.przygodaznatura.com
Grudzień 2010
Artykuł ten był publikowany w
„Tygodniku Plus” w styczniu i lutym, 2011 roku.
www.tygodnikplus.com
Przedruk
za zgodą redakcji