Kiedy zadzwonił mój przyjaciel pytając co robię w
nadchodzący weekend 15-16-go marca 2008 roku - odpowiedziałem, że jadę
na ryby do Pensylwanii. Czy aby się nie pomyliłeś –powiedzial bardzo
zdziwiony - chyba jedziesz na narty? Nie, nie przesłyszałeś się. Jadę
rzeczywiście na ryby nad jezioro Erie. Wędkowanie na pstrąga tęczowego,
planowałem już od paru miesięcy, czekając tylko na sygnał od Leszka
Kowalczyka i dobrą pogodę. To właśnie dzięki
Leszkowi mogłem zrealizować swoje marzenia o zwędkowaniu tak pięknych
okazów pstraga tęczowego, łososi i innych ryb potokowych. Bo to właśnie
on, cierpliwie ucząc mnie i zagłębiając w tajniki wędkarstwa muchowego,
przekonał mnie do niego. Podczas każdego
wędkowania
stojąc w strumieniu, sam uśmiecham się do siebie na myśl o tym jak
bardzo na poczatku tej nauki nie wierzyłem Leszkowi, iż na taki
delikatny zestaw, można wędkować ryby nawet do 15 – 20 funtów wagi (6,8
do 9 kg). No, ale po tych dawnych wspomnieniach wróćmy do dzisiejszego
wędkowania.
Jak zawsze przed wyjazdem na rybki, chętnych jest wielu.
Tym razem Natura, broniąc swego bogactwa, skutecznie przetrzebiła
szeregi ochotników na stanie w lodowatej wodzie, aplikujac im skuteczny
środek na pozostanie w domu w postaci grypy. “Ocalałem” tylko ja, Leszek
i Tadeusz Młynarski. Po paru dniach oczekiwania, wreszcie jest
upragniona wiadomość od Leszka, że wyjazd na pstraga jest aktualny w
piatek 14 marca. Podczas pakowania wędkarskich klamów, ze złością
patrzyłem na moje dwa koty (Kropka i Lucky), którym obiecałem noc na
dworze za ich “kanapowe lenistwo” i drwiące spojrzenia z na wpół
przymkniętych kocich ślepi, na wariata “zmuszonego” jechać w zimową noc
440 mil (około 725 km) w jedną stronę na ryby, bez gwarancji zwędkowania
czegokolwiek. Ostatecznie “kanapowe leniuchy” objęte zostały domową
amnestią. No bo tak sobie pomyślałem, że przecież na ten wyjazd nikt
mnie nie zmuszał a szczególnie moja przyjaciółka żona, której usiłowałem
wmówić (bezskutecznie zresztą), że tylko tam mogę zaopatrzyć w
świerze ryby naszą lodówkę a nie w Shop Rite (sklep spożywczy), który
jest “aż parę mil” od naszego domu. Zresztą i tak jestem zmuszony
kupować rybki w tym sklepie ale.......dla moich kotów. I to te w puszce
z dodatkiem pewnie różnych konserwantów. Dziwię się jak im to może
smakować? No, ale one mimo, że wychowane u nas w domu od małego wolą
jednak te „z puszki”. Jestem pewien, że prawdopodobnie świeżą rybkę
zwędkowaną przeze mnie zjadłyby chyba tylko w obliczu głodowej śmierci.
Choć.... tak do końca nie jestem tego pewien tak na 100%.
Droga w tamtą stronę upłynęła mi bardzo szybko bo
podczas przystanku na tankowanie spałem i budzić się nie musiałem, ale
przy postoju przy Wall Mart (sklep ogólnoprzemysłowy) już nie dane mi
było pozostać dalej w ramionach Morfeusza, bo zostałem obudzony w celu
zakupu licencji na Pensylwanię. Ale to już było kilkadziesiąt mil przed
celem naszego wędkowania więc nie miałem żadnych pretensji do kolegów. O
to budzenie oczywiście. Obecnie kupuję licencję wędkarską przez
internet, więc w drodze nie „muszę” być budzony. Chyba, że wypadnie mi
kolejka na prowadzenie samochodu.
W sklepie byliśmy jedynymi klientami pośród paru
ekspedientek snujących się sennie po sklepie i markujace pracę, niczym
łabędzice pływające leniwie po stawie i puszące się przed partnerem
celem przeżycia gorącej łabędziej miłości. Pani, która nam sprzedawała
licencje nie bardzo wiedziała jak się do tego zabrać (tajniki wędkarstwa
były jej zupełnie obce a do tego myślenie w środku nocy!) i na co oraz
jakie pozwolenie chcemy kupić. Dopiero skuteczne wyjaśnienie Leszka iż
chodzi nam o licencję typu ”Combo”, skutecznie rozwiązało tą patową
sytuację.
Resztki snu uleciały szybko, kiedy zapach kawy kupionej przez Tadeusza,
intensywnie drażniący mój zmysł powonienia, rozbudził mnie całkowicie.
Jeszcze tylko wstępne zarezerwowanie pokoju w motelu (4050 Depot Road,
Erie, PA) w cenie $68 i już o 7 rano przebieramy się przy towarzyszacej
nam zaśnieżonej scenerii strumienia – Twelve Miles Creek, na którym
rozpoczynamy wędkowanie na tęczaki - Rainbow Trout (Oncorhynchus mykiss),
zwany też Steelhead. Woda lekko mętnawa, więc za radą Leszka
rozpoczynamy wędkowanie na muchówkę, używając przynęt imitujących
malutką srebrną rybkę. Na takie malutkie rybki ale żywe, wędkują właśnie
miejscowi wędkarze. Później probujemy też na różne rodzaje much. Wyniki
raczej mizerne. Parę małych (limt to 15 inch i 3 sztuki dziennie do 15
kwietnia-potem 5 sztuk) pstrągów zahaczonych nie za pysk, jako niezgodne
z regulaminem, wędrują z powrotem do strumienia. Dopiero o 9 rano,
piewszy teczak miał pecha bo zahaczył się prawidłowo za pysk na muchówce
Leszka. Ale ta jaskółka nie uczyniła wiosny (śniegu wkoło nadal pełno) i
dlatego przemieszczamy się na kolejny strumień – Eighteen Miles Creek.
Niestety - krótki odcinek od małego wodospadu, (jednak zbyt wysokiego
dla pstragów) do ujścia strumienia do Jeziora Erie, jest już obstawiony
przez amatorów wędkarstwa. Dlatego Leszek, znający te tereny decyduje o
przemieszczeniu się na następny strumień, który tak jak i poprzednie -
kończy swój żywot w Jeziorze Erie.
Wędkujemy w jakże nierealnej scenerii. Jeden brzeg
strumienia to bardzo wysoki pionowy klif uksztaltowany z łupków
osadowych, podlegajacych erozyjnej działalności natury. Na jego brzegu,
czepiające się rozpaczliwie korzeniami, już pochylone drzewa, które
wkrótce podzielą los tych powalonych w wodzie. Drugi brzeg, płaski,
zarośniety gęsto drzewami i krzewami, pokryty kilkucentymetrową warstwą
śniegu, daje możliwość dojścia do szumiącego na kamieniach - strumienia.
Stoimy w wodzie wyszukując kryjówki pstragów na granicy szybko rwącej
wody oraz za głazami gdzie woda wiruje w miejscu, dając możliwość
odpoczyku pstrągom zmęczonym walką z silnym prądem wody. Właśnie ledwo
dostrzegalny cień za takim głazem sugeruje mi obecność ryby. Już po
dwóch rzutach zmęczony pstrąg dał się sprowokować, atakując moją muchę.
Lekkie zacięcie, kilka silniejszych zrywów zmęczonego jednak pstrąga i
powoli odholowuję go na spokojniejszą wodę.
Poziom andrealiny wyraźnie we mnie spada, kiedy tęczak
pięknie prezentując swój bogaty wahlarz kolorów, leży już na śniegu.
Pamiątkowe zdjecia i powtórnie wracam do wody. Niestety, już nikt z nas
tego ranka nawet nie zahaczył ryby. Wracamy do hotelu na krótki lunch i
o 4 pm powtórnie jesteśmy w wodzie pierwszego strumienia (Twelve Mile
Creek). Woda na skutek topnienia śniegu wyraźnie przybrała i zmętniała.
Tylko tak doświadczony muszczkarz jak Leszek mógł “wyciągnąć” z wody dwa
kolejne pstrągi. Zapadajacy zmierzch zmusił nas do zakończenia
wędkowania. Całodzienne chodzenie na dworze, całonocna jazda poprzedniej
nocy i “szarlotka” (żubrówka z sokiem jabłkowym) za jutrzejsze
wędkowanie, skutecznie zmuszają nas do wcześniejszego snu.
W niedzielny ranek już od 7:30 rano skutecznie
marzniemy (temperatura powietrza wyraźnie się obniżyła do minus 2
stopni Celsjusza w porównaniu do wczorajszej +3 C) stojąc w zimnej ale
czystej wodzie strumienia. Wczorajszy toast widocznie pomógł gdyż
najpierw Tadzio (świetny pogromca kanadyjskich łososi na muchę) wyciąga
swojego pierwszego steelheada zaraz po wykonaniu paru rzutów. Leszek
chwile później uwalnia dwa kolejne zaczepione nieprawidłowo pstrągi. Ale
następny miał już pecha. Pomagam Leszkowi wyciagnąć go z wody ręką (Leszek
nie używa podbieraka dając rybie sznsę do końca). Temperatura wody
bliska 0 C, więc palce marzną mi błyskawicznie. Ale za kolejnym razem
pewnie wyciągam pstrąga za ogon. Wzmagające się zimno i zacinający lekko
śnieg - przyspieszają decyzję Leszka o zakończeniu wędkowania. Ja z
Tadeuszem jeszcze walczymy.
Opłaciło się. Pół godziny później, po trzech kolejno zerwanych pstragach,
mój drugi teczak (4 lbs, 20 inch - około 2 kg i 50 cm długości) po
długiej walce, ląduje w podbieraku pomagających mi Chińczyków (zmarznięty
decyduję się na ich pomoc). Nie czekam już na kolejne dwa dozwolonego
limitem i udaję się do samochodu gdzie Tadeusz relacjonuje mi walkę z
drugim jego pstragiem, wypuszczonym ze względu na nieprawidłowy zaczep.
W opadach drobnego śniegu, wracamy do domu. Mimo, że ryby było
zdecydowanie mniej aniżeli 3 lata temu, kiedy wędkowałem w tym samym
miejscu z Leszkiem, to nie ma to tak dużego znaczenia, bo najważniejszy
dla mnie jest kontakt z naturą i wspólny wypad z kolegami. Po pokonaniu
powrotnych 440 mil w 6 godzin jestem wreszcie w ciepłym domu gdzie moje
koty w tym czasie zrobiły zapewne tylko kilka metrów na dworze za
potrzebą i dalej wygrzewały się bezczelnie na moim miejscu na kanapie.
Oj, coś mi się wydaje, że już więcej was żadna „domowa amnestia” nie
obejmie i to także podczas moich zimowych wędkowań.
P.S. A Leszkowi podczas kolejnego wypadu na te strumienie miesiąc
później, wystarczyło zaledwie 2 godziny, aby zwędkować podwyższony limit
– 5 sztuk tęczaków.
Dane wędkowania: Wędkowaliśmy na strumieniach opisanych w tym artykule a
znajdujących się parę mil na pólnoc od miasta Erie w stanie Pensylwania
i wpadających do jeziora Erie. Godziny wędkowania – na tych strumieniach
- od 5am do 10pm. W tamtym roku dzienny limit pstrągów zwędowanych
przed 15 kwietnia, które można było zabrać z sobą wynosił -3 sztuki ale
nie mniejsze jak 15 inch (38 cm). Każdego roku mogą być ustalane nowe
limity i normy długości, dlatego przed wędkowaniem należy się zapoznać z
regulaminem obowiązującym na danym terenie. Regulamin aktualny można
dostać przy zakupie licencji w sklepie lub dostepny jest też na
oficjalnej stronie internetowej stanu Pensylwania-Wydział Wędkarstwa.
Licencję na wędkowanie na steelheada,
na
strumieniach wpadających do Jeziora Erie, można wykupić na kilka dni lub
cały rok - typu: Combo Trout/Salmon Lake Erie. Cena licencji jest
zależna od tego czy jesteśmy stałymi mieszkańcami (taniej) stanu
Pensylwania czy też nie Ja w czasie tego wędkowania używałem
dwuczęściowy kij muchowy firmy Daiwa (10 stóp długości - 3 m) z
kołowrotkiem firmy Okuma. Na kołowrotku linka zatapialna (sinking),
koloru żóltego. Do końca linki dowiązany jest nylonowy lider długości 3
- 4 stóp.Wytrzymałość lidera - 10 lbs (4.5 kg). Na końcu lidera
dowiązany jest kręciołek a do niego przywiązany 3 stopowy nylonowy
przypon o wytrzymałości 8 lbs (3,kg). Mały ołowiany ciężarek dobieram w
zależności od siły prądu w strumieniu. Niektóre stany (np Nowy Jork)
zakazują używania ciężarków ołowianych. Numery haczyków 6 lub 8 –
różowe, japońskiej firmy Gamakatsu. Ja przez cały okres
wędkowania używałem jako przynęty- sztuczną ikrę w różnych kolorach oraz
na początku imitacje małych srebrnych rybek. Tadeusz wędkował na kij
muchowy – o długości 9 stóp, czteroczęściowy firmy Orvis T3 7wt, z
kołowrotkiem tej samej firmy-Orvis Mach 3. Linka żółta 7w. Lider-7.5
stóp (wytrzymałość - 10 lbs), kręciołek a na końcu 2 stopowy przypon ((wytrzymałość
- 8lbs). W przeciwieństwie do mnie i Leszka, Tadeusz używał jako
przynęty, tylko sztuczne muchy.
Tekst i foto: Józef Kołodziej
Styczeń 2011